Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Lorenzo

Gdy nastał już wieczór, ubrałem na siebie starą bluzę z kapturem, kaptur zarzuciłem na niedawno umyte pod prysznicem włosy i opuściłem dom. Zapisałem sobie w pamięci, żeby w jakimś bliższym czasie iść na zakupy, bo stan moich ciuchów mimo że nie jest najgorszy, to pozostawia dużo do życzenia. Dobrze, że bibliotekarka ceni sobie tak uczynnego chłopaka jak ja i oddaje mi każdy grosz, który zarabia ponadprogramowo. Do tego wpłynęła jej już dotacja na pracownika, a co za tym idzie? Moja pensja poszła w górę, mimo że w bibliotece pracuję dopiero kilka dni. Jednym słowem, moje fundusze pozwalają mi wreszcie na to, bym ogarnął swoją szafę.

Szedłem ulicami Portland dość żwawo jakbym uciekał przed kimś. Na przykład przed demonami takimi, jakiego spotkałem wczoraj. Cholera! Ponad dwieście osiemdziesiąt mil! Ponad cztery godziny drogi, a przeszłość z tamtego miasta opuszczonego przez Boga i tak mnie dopadła! Intuicja podpowiadała mi nawet, że nie raz mnie jeszcze dopadnie i jakby nie patrzeć, dopada właśnie teraz, na własne życzenie.

Zatrzymuję się na obrzeżu miasta. Na tej stronie, na której nigdy nie powinienem się pokazać, bo jedna kontrola policji w miejscu nielegalnych wyścigów, które istnieją w mojej kartotece, może mnie znów zapuszkować. Ale jestem tu w słusznej sprawie.

W każdym mieście istnieje coś takiego, tylko ewentualnie może różnić się formami. Ale wbrew pozorom nie trudno jest znaleźć tę nielegalną stronę każdego miasta. Wystarczy tylko powęszyć i ja zrobiłem to dziś. Musiałem choć postarać się odrobinę, by zdobyć to, czego potrzebuję.

Zapach palonej gumy mnie nie nęci... Dźwięki upalania nie zachęcają mnie do posadzenia tyłka przed kierownicą... A odgłos z tuby oznaczający start, nie sprawia, że zaczynają pocić mi się ręce...

–Cześć –mówię do chłopaka, którego widzę pierwszy raz na oczy, on mnie chyba także. –Słuchaj, potrzebuję informacji.

Wysunąłem w jego stronę studolarowy banknot na który chłopak spuścił wzrok, a potem powiódł nim znów na tor.

–Co chcesz wiedzieć?

–Co robi w mieście Higgins?– zapytałem prosto z mostu.

–Słyszałem, że tu jest, ale to podobno tylko interesy. Ja nie wiem, nie miałem z nim styczności– odpowiedział. Oboje powiedliśmy wzrokiem za dwoma autami, które sunęły po torze, czarny mustang zdecydowanie wygrywał. –Popytaj u starszych.

Skinąłem na niego głową, wysunąłem znów banknot w jego stronę, ale machnięciem ręki kazał mi go zatrzymać. Zatrzymałem więc i ruszyłem przez tłum. Starsi zazwyczaj zajmowali miejsca bliżej toru, przynajmniej tak to było u nas w Ashland, ale miałem nadzieję, że tu jest tak samo. Wyszukałem kogoś wzrokiem, chłopaka, który wyglądał najbardziej przyjaźnie ze znajdujących się tam i zadałem mu to samo pytanie.

–Co Higgins robi w mieście?

On spojrzał na mnie jakby znudzony, jakby rozbawiony i przeniósł wzrok na tor.

–Od kiedy szukasz u mnie informacji, Pervarossa?!– zapytał znacznie głośniej niż było to konieczne. I wtedy go poznałem, nie musiał się nawet odwracać, nie musiałem widzieć jego twarzy ani pytać o imię, żeby wiedzieć, że źle wybrałem osobę.

–Nie sądziłem, że znajdę na tej wystawie takie ścierwa– prychnąłem mierząc Anthonego parszywym spojrzeniem. –Myślałem, że na wyścigi przychodzą tylko porządni ludzie, a tym bardziej rajdowcy.

–Chyba nie mówisz o sobie– zaśmiał się przekładając klucze od swojego auta z jednej ręki do drugiej. –Ktoś taki jak ty nie wie co to bycie porządnym.

–Mówisz teraz o mojej odsiadce czy nadal rozpamiętujesz jak zasypałem ci szybę żwirem spod tylnich kół i wygrałem "Dwubiegunowe"?– uniosłem wysoko brew. Niemożliwe, żeby wielki Ant trzymał urazę, za mało przyjemny popis, jaki dawaliśmy sobie co wyścig. Byliśmy królami tamtych torów, szkoda tylko, że dzieliliśmy klub na pół.

–Mówię o tym, Pervarossa, że nie dość, że nie przestrzegasz kodeksu wyścigów, to jeszcze tego karnego– wbił mi szpilę i roześmiał się.

–Chętnie bym ci opowiedział jak jest w pierdlu, ale nie było to w sumie nic ciekawego. Ale wiesz co, wyspałem się na kolejne dwa lata, także nocne wyścigi są już moje –wkurzyłem go. Wiedziałem, że to co mówię to zwykły fałsz, ale on już nie. Punkt dla mnie. – Ale ja nie o tym, Hopkins. Przyszedłem po informacje i zanim powiesz coś, nie sądziłem, że twoja dupa sie tu przeniosła.

–Ta, zrozumiałem. A ty zrozum, że ja ci ich nie dam– odszczeknął się. Wyścig zakończył się i kierowca sportowego Mercedesa wysiadł jako przegrany. Same te słowa "sportowy mercedes" już brzmią jak przegrana. Anthony obrócił się na pięcie i stanął przodem do mnie, gdybym był sentymentalny, powiedziałabym mu, że nic się nie zmienił. Ale moje obrażanie go napewno nie przybliży mnie do informacji o Higgins'ie.

–Jeśli ktoś miał coś wiedzieć podczas mojej odsiadki, to ty Hopkins. I nie pogrywaj ze mną, może chwilę mnie nie było, ale nie zapominaj, że trwałeś na wolności tylko dlatego, że nie zgodziłem się na skrócenie wyroku i nie sypnąłem–przypomniałem mu. – Do tego to nie ja przyjechałem do twojego miasta, tylko ty jesteś u mnie, a naprawdę nie miałem ochoty widzieć cię w Portland. Więc wiesz, jak coś sobie przypomnisz, coś o Higgins'ie co mi się przyda, to znajdź mnie. Wiem, że potrafisz.

Kiedy już miałem odchodzić, ręka Anthonego, która była wolna, złapała mnie za łokieć. Stanąłem, ale nie odwróciłem się do niego.

–Higgins podobno coś szykuje. Jest o tym głośno już od tygodni, ale nawet ci co są niego bliżej, nie wiedzą – mówił ciszej z racji na gwar, który trochę ucichł po wyścigu. –Podobno to jakieś niezałatwione sprawy albo czas na zemstę, nie wiem, powtarzam tylko co słyszałem w tłumie.

–Dzięki, Anthony. Przydałeś się jak nigdy– powiedziałem mu szczerze, co raczej przyjął jako sarkazm. Nie był przyzwyczajony do komplementów z mojej strony, bo raczej kiedy przegrywał ze mną wyścig nie otwierałem ramion i nie wtulał się we mnie słuchając słów "Następnym razem będzie lepiej, Tony."

Ulotniłem się z miejsca wyścigów tak szybko jak się tam pojawiłem. Najlepiej by było, gdyby kojarzyło mnie jak najmniej osób albo wręcz nikt, ale jestem pewny, że gdyby pojawiły się tam gliny, Hoppkins nawet nie pytany wydałby mnie, że tam przebywałem.

Nie ma to jak przyjaciele, prawda?

*

Leżąc już w domu zastanawiałem się jakiego trzeba mieć pecha, żeby kilka dni od opuszczenia tego piekła na ziemi, spotkać trzy aspekty, które mnie tam zaprowadziły. Co prawda dwa z nich spotkałem dobrowolnie, ale nie byłem głupi, by myśleć, że nie wyniknie z tego jakieś szambo.

Anthony zawsze sprawiał, że moje życie miało pod górkę. Od pierwszego dnia naszego poznania, od pierwszego wyścigu i od pierwszego zakładu, starał się, bym ja musiał starać się bardziej.

Uprzykrzanie sobie nawzajem życia albo było tak rozrywkowe albo to była zwyczajna reakcja obronna, do której żaden z nas przecież się nie przyzna.

*Anthony

Gdy tylko usłyszałem jego głos, myślałem, że śni mi się po prostu jakiś koszmar. Ale nie, to nie był koszmar, to była rzeczywistość, a pieprzony Lorenzo Pervarossa stał obok mnie i miał czelność wypytywać mnie o informacje.

Nie powiem, zaciekawiła mnie jego sytuacja, Higgins naprawdę od kilku tygodni pracuje nad czymś grubym. Podobno. Bo sam nie zapędzam się w jego okolice, nie jestem głupi. Jeszcze bardziej ciekawiło mnie co znów wspólnego ma nasz były skazaniec z tą kupą gnoju, która jedynie co umie dobrze robić to sprawiać problemy.

A przecież Lorenzo jak nikomu innemu, teraz problemy nie były na rękę.

Dlatego wyczuwałem tu drugie dno i musiałem je poznać. A gdy je poznam, zdecyduję co z nim zrobię. Czy przechylę się na jedną stronę, czy na drugą. Jak na pieprzonej wadze nienawiści, zbliżając się albo do wroga numer jeden albo do wroga numer dwa.

No bajka. Jakby moje życie nie było wystarczająco popieprzone.

*Perrie

Całość mojego dnia wypełniało jedno zlecenie, które znalazłam na swojej poczcie z samego rana. I teraz kiedy jest już prawie środek nocy, dziękuję sobie w myślach, że zdecydowałam się jednak wstać tak rano, inaczej bym się nie wyrobiła. Jutro, a właściwie to chyba już dziś, bo jest po północy, mały człowieczek ma pierwsze urodziny i jego tort musi wyglądać obłędnie. Rodzice małego brzdąca w ostatniej chwili zrezygnowali z cukierni, w której mieli zamówiony tort, gdy dowiedzieli się, że tort mógłby być gotowy dopiero na jutro wieczór. A przecież impreza zaczyna się w południe.

Napisali więc do mnie na mojej stronie. I tak zaczęła się moja przygoda z kakaowym ciastem, czekoladową polewą, kolorowymi piankami i formowaniem ciasta, by wyglądał jak miś. Było z tym zabawy, że ubaw po pachy - wyczujcie sarkazm. Tyle pierdolenia to chyba nigdy z ciastem nie miałam.

Ale udało się! Tort wyglądał jak miś, był udekorowany i czekał w lodówce, by jutro z rana o ósmej zabrał go ojciec małego dzidziola. Ja teraz mogłam w spokoju zmyć z siebie masę i przylepione do rąk pianki, a bałagan w kuchni zostawiłam sobie na jutro. Wyceną tortu zajęłam się już w łóżku, gdyby tak pomyśleć, to nigdy, przez całe życie nie spędziłam tyle czasu nad tortem, ale i efekt końcowy był oszałamiający.

Gdy zasypiałam próbowałam udawać, że wcale moje myśli nie idą ku przystojnemu sąsiadowi i powstrzymałam się od spojrzenia w okno prowadzące na jego dom i zobaczeniu czy pali się tam światło. Lorenzo coraz częściej zajmował moje myśli. Zastanowiłam się kim był mężczyzna z wczoraj, z parku. Kim był jako człowiek i kim był dla Lorenzo, bo może wydawało mu się, że kłamie dobrze, ale tak nie było. Widziałam na jego twarzy poruszenie, i jeszcze to tempo z jakim uciekliśmy od tego mężczyzny, tak, uciekliśmy, bo inaczej tego nazwać nie było można.

Nie chciałam go o to pytać skoro nie chciał mówić, bo może wiązało się to z bolesnymi wspomnieniami albo z czymś do czego nie chce wracać. Przecież musiał mieć jakiś powód żeby mnie okłamać. Zresztą, nie jesteśmy małżeństwem, bym musiała wszystko o nim wiedzieć, nie jesteśmy nawet parą. Jesteśmy... W sumie nie jesteśmy niczym.

Ale i tak moje myśli każdego wieczoru od zderzenia w sklepie, wędrują ku niemu. Złapałam się na tym, że mam nadzieję, że jego idą w moim i zasnęłam. Z uśmiechem na ustach, nadal nie wiedząc nic, nie mając kompletnego pojęcia na co się piszę.

--------------------------
Oj Perrie się wkręciła 😛 ciekawe co się stanie, gdy cała prawda wyjdzie na jaw, a wyjdzie już niedługo i narobi szkód. Jakby nie patrzeć, Lorenzo sam doszukuje się problemu szukając swoich demonów, ale czego nie robi się dla kogoś, na kim nam zależy? 🤫

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro