Rozdział 9: ,,Stupid question"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły już dwa pełne miesiące od wybudzenia Bellamy'ego. Przez pierwsze tygodnie było mu naprawdę ciężko przyzwyczaić się do panujących porządków, do ogromnych zmian w jego życiu. Jednak teraz wszystko nabrało większego sensu, mężczyzna nadal nie przypomniał sobie nic, jednak zarówno on, jak i jego bliscy postanowili się z tym pogodzić i żyć dalej, cieszyć się teraźniejszością i przyszłością.

Bellamy właśnie wracał ze swojego pierwszego zwiadu poza Arkadią. Sama wycieczka, jak i również towarzysze podróży, dali mu nieźle w kość, dawno nie był aż tak zmęczony.

Jasper przez bite trzy godziny śpiewał, Murphy przeklinał na niego pod nosem, a Miller i Bellamy starali się nie wybuchnąć ze śmiechu. Jak wesoło by nie było, wszystko sprawiło, że niemal nie zasnął w drodze powrotnej, nawet idąc pieszo korytarzem było mu ciężko utrzymać się na nogach.

W myślach dziękował Jordanowi, że nie zabrał żadnego alkoholu, bo byłoby jeszcze gorzej.

Po dość długiej tułaczce po korytarzach, brunet w końcu dotarł pod drzwi swojego mieszkania. Był już późny wieczór, mniej więcej dwie godziny po 19, Jake prawdopodobnie już spał.

Mężczyzna lekko uchylił drzwi i dostrzegł swoją żonę, skuloną w rogu kanapy. Uśmiechnął się na ten widok, wyglądała tak niewinnie, jakby wcale życie jej nie doświadczyło, jakby była zwykłą, niewinną istotą, której dusza nigdy nie zaznała cierpienia.

Powoli wszedł do głównego pokoju i zamknął drzwi, najciszej jak umiał. Blondynka podniosła się z kanapy dopiero na dźwięk przekręcanego kluczyka, podeszła do męża i w ciszy przyglądała się, jak ten zdejmuje kurtkę i buty.

-Jak było? -Zapytała w końcu.

Bellamy nie odpowiedział tylko podszedł do kobiety, złapał ją w talii i uniósł do góry, jednocześnie obracając się dookoła. Clarke starała się opanować śmiech, jednak wyszło jej raczej średnio, dopiero kiedy mężczyzna odstawił ja z powrotem na ziemię, udało jej się lekko uspokoić.

Bellamy z każdym kolejnym dniem zaskakiwał ją coraz bardziej.

-Stęskniłeś się?

-Głupie pytanie. -Uśmiechnął się lekko, jego nagły przypływ energii zniknął i zmęczenie ponownie dało się we znaki. -Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę.

-Jakoś się domyśliłam. -Kobieta odwzajemniła uśmiech i skierowała swoje kroki w stronę łóżka.

Bellamy posłusznie udał się za Clarke, po drodze zdejmując koszulkę. Jakimś cudem udało mu się usiąść na łóżku przed nią, co najwyraźniej uzmysłowiło blondynce, jakie są jego zamiary.

Pomimo sporego zmęczenia, tego nie był w stanie sobie odmówić.

Zachęcił ją ruchem ręki, żeby podeszła bliżej, nim się obejrzał, tak właśnie się stało. Usiadła na nim okrakiem, położyła dłonie na górnej części jego ramion i zabrała się za całowanie. Kiedy na moment musieli się rozdzielić, żeby zaczerpnąć powietrza, Bellamy złapał za krawędź bluzki blondynki i zdecydowanym ruchem ją zdjął. Clarke uśmiechnęła się ponętnie i odpięła stanik.

Nigdzie im się nie śpieszyło, chcieli po prostu nacieszyć się sobą, swoją bliskością, swoim ciepłem, swoim dotykiem.

Po pewnym czasie oboje leżeli już nadzy pod pościelą. Bellamy całował szyję swojej partnerki, zjeżdżając coraz niżej i niżej. Clarke jęknęła po cichu, po czym przywarła swoimi ustami do ucha bruneta.

Powoli zaczęli przechodzić do poważniejszych ruchów.

***

Był niedzielny poranek, oboje mieli wolne. Dzień można by nazwać idealnym, gdyby nie przymus wczesnego wstawania. Musieli się ogarnąć zanim ich syn do nich przyjdzie.

Chłopiec miał wyśmienite wyczucie czasu, bo wyszedł ze swojego pokoju, kiedy głowa Clarke wydostała się spod nocnej koszuli. Malec popatrzył dziwnie na swoją mamę, jednak tylko na chwilę, potem podbiegł do taty i przywarł do jego nogi.

-Tatusiu! -Mężczyzna podniósł syna do góry. -Tak bardzo za tobą tęskniłem!

Chłopiec niemalże nie udusił swojego ojca, złapał go mocno za szyję i za żadne skarby nie chciał puścić. Clarke przyglądała się całemu zajściu z ogromnym uśmiechem na ustach.

Zdążyła się już pogodzić z faktem, że jej ukochany już nic sobie nie przypomni. Z początku było jej z tym ciężko, ale widząc ogromne zaangażowanie męża, który starał się być jak najlepszym partnerem i ojcem, zdecydowała, że to najwyższa pora przestać żyć przeszłością. Bellamy otworzył się na ludzi, częściej się uśmiechał i nie patrzył już na nią z zaniepokojeniem, kiedy budził się rano. Stwierdziła, że skoro on pogodził się z przeszłością, ona też musi. Tak zrobiła i nie żałowała, byli naprawdę szczęśliwą rodziną, ludzie przestali patrzeć na nich ze współczuciem, coraz częściej miała wrażenie, że nic się nie stało, że jest dobrze, i że zawsze było.

Kiedy Jake nareszcie postanowił się nieco uspokoić, wszyscy udali się na śniadanie.

Clarke w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że ma zamiar wyjść w koszuli nocnej, co sprawiło, że jej mąż żartował sobie z tego już do końca dnia.

Godzina była dość wczesna, dlatego na stołówce było niewiele osób, żadnych znajomych. Mały Blake rozejrzał się smutno w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, jednak koniec końców zajął miejsce przy jednym z wielu wolnych stolików. Chwilę później dołączyli do niego rodzice.

-Co będziemy dzisiaj robić? -Jake był wyraźnie obrażony, że nikt jeszcze nie raczył go o tym poinformować. Od kiedy jego tata się wybudził praktycznie każdy wolny dzień mieli jakoś zaplanowany.

-A co chciałbyś robić? -Pierwsza odezwała się Clarke.

-Zawsze ty miałaś coś zaplanowane... -Przyznał smutno. Nie podobał mu się fakt, że mama olała tę sprawę i to tak konkretnie.

-Jake, mama musiała ciężko pracować cały tydzień. -Bellamy spojrzał swojemu synkowi w oczy.

-Ale... Co będziemy robić? -Malec nie odpuszczał.

-Myślę, że zwyczajny dzień nam nie zaszkodzi. Posiedzimy sobie razem w domu...

Jake nie chciał kłócić się z ojcem. Zwykłe siedzenie w mieszkaniu nie brzmiało zbyt interesująco, wolał iść gdzieś pobiegać, pojeździć samochodem...

-A co ty taki naburmuszony? Tata ma rację, należy nam się odpoczynek.

-Ale... Ale ja nie chcę... W domu jest nudno...

Przez resztę posiłku rodzina doszła do kompromisu, że udadzą się na krótki spacer, jednak większą cześć dnia spędzą w domowym zaciszu.

Wszystko brzmiało, jak plan, jednak podczas pobytu na zewnątrz Jake zaczął bawić się z dwójką chłopców. Rodzice nie mieli serca, żeby nakazać mu powrót do domu, usiedli więc na pobliskiej ławce i wdali się w rozmowę.

***

Nastąpił ten dzień, który Bellamy określał, jako najbardziej pracowity.

On miał wolne, a Octavia szła na zwiad, do czego to wszystko prowadziło?

Oczywiście do opieki dwójką maluchów, które razem tworzyły mieszankę wybuchową.

Pogoda nie sprzyjała, więc zmuszeni byli pozostać w środku. Mężczyzna, w strachu o wyposażenie mieszkania, zarządził wycieczkę po Arkadii. Jake i Mary postanowili pobawić się w berka, co było Bellamy'emu nie bardzo na rękę. Dzieciaki nie patrzyły gdzie biegną, co skutkowało wieloma zderzeniami z drzwiami, szafkami i ludźmi. Na dodatek jego syn był szybszy, przez co mała kopia Octavii cały czas była na przegranej pozycji. Miała tylko pięć lat, to że się popłacze było tylko kwestią czasu.

-No dobra, dość tego! -Bellamy podniósł swoją siostrzenice do góry, tak żeby Jake nie miał do niej dostępu. -Nie współpracujecie, to wracamy do domu!

-Ale tatooo! Obiecałeś! -Chłopiec obrażony uniósł głowę, przez co wyglądał jak Clarke i odwrócił się plecami do ojca.

-Wy też mi coś obiecaliście. -Przyznał z powagą, a po chwili postawił Mary z powrotem na podłodze.

-Ale wujkuu... -Mała spojrzała w jego stronę. -Już nie będziemy.

Oczywistym było, że się podda. Dziewczynka za bardzo przypominała mu jego ,,małą" siostrę, żeby nie był w stanie jej nie ulec.

Ku jego zdziwieniu dzieci tym razem rzeczywiście się opanowały, co jakiś czas popychały się nawzajem, jednak było już zdecydowanie lepiej niż poprzednio, można by nawet rzec, że spokojnie.

Ich spacer trwał łącznie mniej więcej pół godziny, potem zgodnie postanowili, że wypadałoby coś zjeść.

Szczęściem w nieszczęściu okazał się Murphy. Dzieci na chwilę przestały męczyć Bellamy'ego, bo bardziej pochłonęła ich rozmowa z wujkiem, jednak niektóre z jego żartów były bardzo nie na miejscu. Nie były one jakoś specjalnie sprośne, bardziej można określić je mianem żałosnych i słabych, starszy Blake nie raz, podczas całego posiedzenia na stołówce, wykonywał facepalm'a. Jakoś po godzinie dołączył do nich Jasper, co zdecydowanie nie poprawiło sytuacji.

Kiedy tylko przestało wiać dzieci niemalże natychmiastowo wybyły na zewnątrz, podbiegły do czegoś, co niegdyś nazywane było piaskownicą i zaczęły budować zamek. Bellamy wdał się w rozmowę z przyjaciółmi, co jakiś czas spoglądając w kierunku podwórka.

---------------------
Znowu ledwo się zmieściłam w czasie, ale jakoś się udało 😅

Wiem doskonale, że ten rozdział jest tak bardzo o niczym, ale nie do końca wiedziałam, jak go poprowadzić.

Pomijając to, mam nadzieję, że się podobał ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro