1.15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chwyciłam za chłodną klamkę i otworzyłam drzwi wejściowe do motelu. Ciepłe powietrze buchnęło mi w twarz. Co za ulga. Na dworze zrobiło się naprawdę zimno. W holu panowała ponura atmosfera. Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na mężczyznę w dość podeszłym wieku, który siedział zgarbiony przy swoim drewnianym biurku i czytał gazetę. Niechętnie spojrzał na mnie i z wymuszonym sztucznym uśmiechem kiwną głową w moją stronę. Z jego twarzy wyczytałam poirytowanie. Zupełnie tak, jakbym przerwała mu wykonywanie jakiejś bardzo ważnej czynności. No co ja mogę sobie myśleć... przecież czytanie gazety do takowej należy. Szybkim krokiem udałam się na piętro i weszłam do swojego pokoju. Zaświeciłam światło. Na stoliku nocnym przy moim łóżku dostrzegłam niewielkie pudełko. Nowy telefon. Od razu wsadziłam do urządzenia swoją kartę i załączyłam je. Odczekałam chwilę, aż telefon się załaduje. W międzyczasie załączyłam telewizor. Odszukałam kanał, który mógłby mnie zainteresować i spojrzałam na ekran telefonu. Na ekranie pojawiły się powiadomienia. Głównie od Stilesa i Scotta. Chłopcy wysłali mi je zaraz po tym, jak rozwaliłam swój poprzedni telefon. Odłożyłam urządzenie na stoliku i położyłam się na łóżku. Nie miałam zamiaru dzwonić do Dereka. Gdziekolwiek był, pewnie załatwiał... swoje sprawy. Po krótkiej chwili wzięłam z powrotem telefon do ręki w celu zapoznania się z nim, kiedy do moich uszu napłynął stłumiony, dziwny dźwięk. Wyłączyłam telewizor i podniosłam się z łóżka. Podbiegłam do okna i otworzyłam je na oścież. Szybko tego pożałowałam, ponieważ chłodne powietrze sprawnie wślizgnęło się do pomieszczenia. Wsłuchałam się w dźwięk i szybko doszło do mnie to, że jest to ryk. W dodatku należał on do Scotta. Co te dzieciaki znowu wymyśliły? Bez najmniejszego problemu oceniłam, skąd mógł wydobywać się ryk. Szkoła... Mam wrażenie, że McCall nie zapisał się na wieczorowe zajęcia. Zamknęłam okno, założyłam na siebie kurtkę i włożyłam do jej kieszeni telefon. Chłopak ewidentnie chciał komuś zdradzić swoje położenie i obawiam się, że chodzi tutaj o Alfę... Muszę się tam prędko dostać.

Po dwudziestu minutach zbliżałam się już do szkoły. Szłam opustoszałą ulicą. Miałam złe przeczucie. Na dworze było cholernie zimno. Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Dereka. Niestety Hale nie odbierał. Tak samo było ze Scottem i Stilesem. Przeklęłam pod nosem. Schowałam z powrotem urządzenie do kieszeni. Przyśpieszyłam kroku, kiedy moje zmysły zaczęły sygnalizować, że coś jest nie w porządku. Kiedy wkroczyłam na szkolny parking, dostrzegłam samochód Dereka, a zaraz obok niego samochód Stilesa. Od razu do nich podbiegłam. Auto Stilinskiego było w opłakanym stanie. Do moich nozdrzy dotarł zapach krwi. Spojrzałam na chodnik i zamarłam. Znajdowała się na nim krew i w dodatku należała ona do... Dereka. Drżącą ręką sprawdziłam, czy jest świerza. Cholera... co tu się stało? Słyszałam i czułam, że w budynku szkoły znajdowało się pięć osób i coś... naprawdę dużego i okropnie śmierdzącego. Rozpoznałam zapach Scotta, Stilesa, rudowłosej dziewczyny i jej chłopaka. Oprócz nich była jeszcze jedna osoba. Dziewczyna. Czyżby Allison? Scott... jesteś idiotą! Gdzie jest do cholery Derek? Mam nadzieję, że nic mu się poważnego nie stało, choć krew na parkingu wskazuje no coś zupełnie innego... Zacisnęłam ręce w pięści i podbiegłam do drzwi wejściowych do szkoły, a raczej do tego, co z nich pozostało. Dzieciaki mnie potrzebują. Ich strach czuć na kilometr. Weszłam do budynku. Nie ukrywam... panowała tu bardzo mroczna atmosfera. Zupełnie tak jakbym grała w horrorze. Moje zmysły wariowały. Instynkt dał mi znać, że w pobliżu jest coś... bardzo niebezpiecznego. Ostrożnie ruszyłam przed siebie. Weszłam do jednej z sal, której drzwi były otwarte na oścież. Scott i Stiles byli tutaj... tak przynajmniej podpowiadał mi ich zapach. Okno w pomieszczeniu było wybite, a pośród szkła na podłodze leżało coś, co przypominało akumulator samochodowy. To tłumaczy stan, w którym znajduje się jeep Stilinskiego. Opuściłam klasę i ruszyłam korytarzem w stronę miejsca, w którym znajdują się dzieciaki. Znów poczułam zapach krwi. Był on tak intensywny, że aż musiałam zakryć dłonią nos. To bardzo zły znak. Na podłodze malował się krwawy ślad. Zupełnie tak, jakby ktoś był tędy ciągnięty. Skręciłam w prawo i niemal musiałam powstrzymać odruch wymiotny. Znalazłam rozczłonkowane zwłoki mężczyzny. Dosłownie. Ten potwór rozerwał go na strzępy. Widok był naprawdę okropny. Wszystko dookoła ubrudzone było krwią. Ostrożnie ominęłam części ciała tego biednego człowieka. Nie mam pojęcia, kim był, ale z pewnością nie zasłużył sobie na taki los.
Kiedy znajdowałam się już na właściwym korytarzu, czułam, że ktoś mnie obserwuje. Z kieszeni mojej kurki wydobył się dzwonek telefonu. Skarciłam się w myślach, że nie wyciszyłam go przed wejściem do budynku. Chciałam zobaczyć, kto do mnie dzwoni, kiedy na końcu korytarza wyłonił się ten obrzydliwy stwór. Z jego pyska ciekła krew. Czerwone ślepia świdrowały mnie na wylot. Alfa poruszał się w na czterech łapach. Był ogromny... Przełknęłam głośno ślinę. Nie ukrywam. Jestem dobra w walce, ale nie spotkałam się jeszcze z czymś takim. Uciekaj lub walcz... Bestia zawyła przerażająco. Wysunęłam swoje pazury. Ruszyłam biegiem w stronę Alfy, kiedy ktoś nagle złapał mnie za rękę i wciągnął do jednej z sal. Zdezorientowana spojrzałam na Scotta, który dał mi do zrozumienia, że mam ukryć pazury. Stiles energicznie zaryglował drzwi za nami. Potwór próbował się dostać do pomieszczenia. Usłyszałam pisknięcie. Spojrzałam za Scotta. Pod ścianą stała Lydia, Jackson i tak, jak przypuszczałam... Allison.
- Co tu się odwala do cholery i co ty tutaj robisz? - Krzyknęła rudowłosa.
- Sama chciałabym wiedzieć... - Warknęłam.
Scott podrapał się nerwowo po głowie.
- Te drzwi długo nie wytrzymają. - Krzyknął Siles.
- Boże umrzemy tu! - Jackson zaczął panikować.
- Co ci strzeliło do głowy idioto!? - Odciągnęłam chłopaka na bok.
- Nie wiem... - Jęknął.
- Gdzie jest Derek?
- On... ja... tak mi przykro. Wybełkotał chłopak.
- Nie żartuj sobie ze mnie Scott. To niezbyt dobry moment.
- Nie żartuję. Derek nie żyje.
Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Czułam się tak jakby właśnie mój cały świat, który i tak jest w ruinach, całkowicie się rozpadł. To nie mogła być prawda... To przecież pieprzony Hale! Facet, którego... nie dało się tak po prostu zabić. Czułam, jak moje ciało się trzęsie. Oparłam się o ścianę, a po chwili osunęłam się na ziemię. Zaczęłam głośno krzyczeć. Właśnie dowiedziałam się, że kolejna ważna dla mnie osoba mnie opuściła. Nie mogłam powstrzymać fali łez. Scott chciał do mnie podejść, ale odepchnęłam go od siebie.
- To twoja wina! - Wykrzyczałam przez łzy.
- Phoebe... to nie tak! Derek on sam...
- Zamknij się!
- Daj mi wytłumaczyć.
- Zamknij się albo gorzko tego pożałujesz! - Warknęłam.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Moje najgorsze obawy się potwierdziły. Najpierw moja rodzina, potem Laura, która była moją przyjaciółką, a teraz Derek... mężczyzna, do którego czułam coś więcej...

Alfa w końcu przestał napierać na drzwi. W dalszym ciągu siedziałam na podłodze, przyklejona do ściany. Wpatrywałam się pustym wzrokiem w ścianę. Może na zewnątrz nie było po mnie tego widać, ale wewnątrz... przeżywałam naprawdę ogromną katorgę. Dzieciaki próbowały wymyślić sposób by się stąd jakoś wydostać. Ilekroć słyszałam głos Scotta, gotowało się we mnie. Stiles usiłował dodzwonić się do swojego ojca. W końcu pieprzony McCall dostrzegł drzwi, które prowadziły na dach. Były one zamknięte na klucz, który miał woźny. W końcu dowiedziałam się, kim był ten biedak.
- Musimy je zdobyć! - Stwierdził Scott.
- Widziałeś, jak potraktował woźnego? Ja na pewno tam nie pójdę. - Odezwał się Stiles.
- Dobra. Pójdę po niego.
- Nie ma takiej opcji! - Odezwała się Allison.
- Ktoś musi to zrobić, żeby inni się wydostali.
- Nie ma mowy. - Allison była nieugięta.
- Nie możemy czekać, aż Stiles dostanie wiadomość zwrotną!
- To coś rozszarpie cię tak jak woźnego!
Podniosłam się z ziemi i podeszłam do dzieciaków.
- Ja to zrobię. - Odezwałam się.
- Zwariowałaś? - Zapytał Scott.
- Nie to ty zwariowałeś. Nie masz z nim szans. - Zapomniałam, że osoby niewtajemniczone są z nami.
- A ty niby masz? Bez obrazy, ale jesteś dziewczyną. - Zakpił ze mnie Jackson.
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Phoebe pracowała kiedyś w ZOO! Jako opiekunka dzikich, niebezpiecznych zwierząt... wie co robić! - Odezwał się Stiles.
Boże... jeszcze większy idiota niż Scott.
- To jakiś żart? - Zapytała Lydia.
- Jest idiotą. - Stwierdziłam.
Podeszłam do drzwi, które wcześniej chłopcy zabarykadowali biurkiem i krzesłami.
- Pójdziemy razem. - Stwierdził Scott.
- O nie. Już dość zrobiłeś. - Warknęłam.
- Poza tym... ja już nie mam nic do stracenia. - Dodałam.
Jednym zwinnym ruchem odsunęłam biurko i krzesła od drzwi. Jackson, Lydia i Allison, aż otwarli usta ze zdziwienia.
- Jakim cudem ty? - Wyjąkał Jackson.
- Adrenalina.

Szarpnęłam za klamkę i wyszłam na korytarz, ignorując protesty pozostałych. Alfa znajdował się w innej części szkoły. Ostrożnie wyszłam na główny korytarz. W dalszym ciągu po moich policzkach spływały łzy. To, co powiedziałam, było tak bardzo prawdziwe... nie mam nic do stracenia. Już nawet nie zależało mi na tym cholernym kluczu. Chciałam się zemścić.
Krążyłam po szkole, nie widząc, gdzie mam się udać. Alfa poprzenosił resztki ciała mężczyzny. W miejscu, gdzie poprzednio go znalazłam, została... tylko noga i ręce. Krew była już niemal wszędzie. Cwany. Wie, czego potrzebujemy... a raczej czego potrzebują dzieciaki. Ja zmieniłam swoje priorytety. Trop zaprowadził mnie na salę gimnastyczną. W ułamku chwili poczułam jego obecność. Przemieniłam się i głośna zawarczałam. Choć głęboko gdzieś, byłam przerażona, ciągle myślałam o tym, że Derek nie żyje. Rozejrzałam się dookoła. Bydlak wyłonił się spod trybun. Przez chwilę wpatrywał się we mnie swoimi ogromnymi, czerwonymi ślepiami, aż w końcu przystąpił do ataku. Odskoczyłam na bok, kiedy potwór zamachnął się na mnie swoimi pazurami. Jeszcze raz spróbował szczęścia, lecz ponownie wykonałam zręczny unik. Z uwagi na jego wielkie rozmiary, mogłam jedynie polegać na swojej zręczności. Mógł zabić mnie jednym uderzeniem. Wyczuwałam jego siłę. Poza tym jest Alfą... a ja jedynie... omegą. Kiedy stwór po raz kolejny probował mnie zaatakować, odsunęłam się nieco w bok, a następnie wskoczyłam mu na grzbiet. Wbiłam swoje pazury w jego kark. Stwór jednak szybko przerzucił mnie na drugi koniec sali. Uderzyłam plecami o ścianę. Przez chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. W uszach słyszałam nieprzyjemny pisk, a wzrok miałam rozmazany. Instynktownie odbiłam się od ściany, kiedy usłyszałam świst. O mały włos, a nie straciłabym głowy. Alfa oderwał płat tynku ze ściany i rzucił nim gdzieś w bok. Ciężko dysząc, rzuciłam się na niego, wymierzając w jego cielsko niezliczoną ilość ciosów. Wpadłam w prawdziwą furię. Przestałam zwracać uwagę na parowanie ataków potwora i to mnie zgubiło. Jednym ruchem Alfa rozciął skórę na moim brzuchu swoimi pazurami. Odskoczyłam od niego i przycisnęłam ranę ręką. Boli jak cholera... Rana była dość głęboka. Z moich ust zaczęła się sączyć stróżka krwi. Upadłam na kolana. Morderczym wzrokiem wpatrywałam się w stwora, który podszedł do mnie, ale zrezygnował z dalszego ataku. Chwilę potem straciłam przytomność.

Kiedy się ocknęłam, dalej znajdowałam się na sali gimnastycznej. Delikatnie podniosłam się do pozycji siedzącej, lecz zaraz pożałowałam, że wpadłam na taki pomysł. Rana co prawda zaczęła się już goić, ale dalej czułam ogromny ból. Rozejrzałam się dookoła. W pomieszczeniu nie było już Alfy. Dlaczego mnie nie zabił? Wytężyłam swoje zmysły. Potwora nie było już na terenie szkoły. Zamiast jego przeraźliwego oddechu, słyszałam syreny policyjne. Powoli podniosłam się z podłogi. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie teraz zobaczył. Chwiejnym krokiem ruszyłam do drzwi, które prowadziły na boisko szkolne. Przez walkę z Alfą byłam bardzo osłabiona, ale zdołałam jeszcze wywarzyć je z zawiasów. Nie miałam czasu na szukanie kluczy. Wydostałam się na powietrze i tym razem cieszyłam się, że chłodne podmuchy wiatru muskają moją twarz. Udałam się na parking, tak by nikt mnie nie zauważył. Przed budynkiem stał Scott, Stiles i Szeryf. Reszta dzieciaków rozmawiała z innym funkcjonariuszem. Postanowiłam podsłuchać rozmowę McCalla i Stilinskiego.
- To był Derek Hale. - Odezwał się Scott do Szeryfa.
Że co? Co ten gówniarz wygaduje!?
- To on zabił woźnego. Widziałem go. Zaczął od swojej siostry... zabił też gościa w sklepie RTV i kierowcę szkolnego autobusu. - Kontynuował chłopak.
Stiles ze spuszczoną głową wpatrywał się w swoje buty. McCall zwalił wszystko na Dereka... Zabiję go! Miałam ochotę rozerwać mu gardło.
- Wiecie, czy ktoś mu pomagał? - Zapytał Szeryf.
- Z tego, co wiemy, to pracuje sam. - Odpowiedział mu Stiles.
- Przeszukamy całą szkołę. Znajdziemy go.
Szeryf poklepał ramię Scotta i ruszył w kierunku szkoły. Odprowadziłam mężczyznę wzrokiem, a następnie spojrzałam na Scotta. Nie mogę nawet nazwać tego, co właściwie do niego czuję. Złość, nienawiść, rozczarowanie... te słowa w pełni tego nie oddają. Ten gówniarz jest odpowiedzialny za śmierć Dereka. Odebrał mi ostatnią osobę, która była dla mnie... ważna. Hale nie był dla mnie tylko przyjacielem. Czułam do niego coś więcej, a teraz... nie ma go już. Gdzieś głęboko w sercu mam nadzieję, że to jednak kłamstwo, lub chłopak się po prostu pomylił. Jednak mam te nieodparte uczucie. To samo czułam, kiedy przyjechaliśmy do Beacon Hills. Gdy tylko weszłam do lasu... czułam to. Czułam, że Laura nie żyje. Teraz też to czuję. Do Scotta i Stilesa podszedł inny funkcjonariusz w celu spisania zeznań. McCall spojrzał w moją stronę. Wiedział, że chowam się za ścianą. Wychyliłam się ostrożnie, tak by chłopak mnie zauważył. Morderczym wzrokiem świdrowałam go na wylot. Czułam jego strach. Słusznie.
- Dopadnę Cię. - Wyszeptałam tak, by dzieciak to usłyszał.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro