1.16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Noc. Niebezpieczna pora dnia. Szczególnie w Beacon Hills. Gdy większość mieszkańców miasteczka przygotowywała się do snu, dwójka najlepszych przyjaciół postanowiła wybrać się do lasu. Jeden z nich trzymał w ręce butelkę niedrogiego alkoholu. Jego towarzysz był bardzo przybity. Szedł zgarbiony za przyjacielem z założonym na głowie kapturem. Jego wzrok błądził po pobliskich drzewach. Mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. Nie był skory do rozmowy. Jaki był cel tych dwóch młodych ludzi? Chcieli zapić swoje smutki. Niestety tylko jednemu z nich się to uda. Dlaczego? Ponieważ drugi jest wilkołakiem i nie zdaje sobie sprawy z tego, że wypity alkohol w żaden sposób na niego nie zadziała. Chłopcy usiedli na dość sporym kamieniu i powoli przystąpili do opróżnienia zawartości butelki, którą ze sobą przynieśli. Użalają się nad swoimi miłosnym rozterkami. Po jakimś czasie jeden z chłopców zaczyna wykazywać pierwsze oznaki upojenia alkoholowego. Bełkocze bez sensu. W końcu zsuwa się bezwładnie na ziemię. Czy mu to przeszkadza? Nie. W dalszym ciągu wygłasza swój monolog dotyczący miłości. Jego przyjaciel wydaje się już znudzony. Siedzi i wpatruje się w przestrzeń przed sobą. Stracił czujność. Nawet nie wie, że ktoś właśnie skrada się za nim pośród drzew. Skoro jest wilkołakiem, to dlaczego nie czuje zbliżającego się niebezpieczeństwa? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ jest idiotą i hańbi swoją rasę. Przecież on wygląda tak niewinnie. Zwykły nastolatek ze złamanym sercem. Kto mógłby chcieć go skrzywdzić? A no ja.

Wpatruję się gniewnie w McCalla. Wbijam swoje pazury w korę drzewa, za którym stoję. Obserwuję McCalla i jego przyjaciela od dwóch dni. Tak. Tyle minęło od tego tragicznego incydentu w szkole. Co się ze mną przez ten czas działo? Ojciec zawsze powtarzał, że choćby nie wiem, jak źle by nie było, mam nikomu nie zdradzać swojego osłabienia. Nawet tego emocjonalnego. Oczywiście tę myśl, przekazał mi wtedy, kiedy uważał mnie za swoją córkę. Lecz co mam zrobić, kiedy czuję się wewnętrznie wypalona, a pogłębiające się załamanie utrudnia mi życie?. Czuję się tak, jakby ktoś odciął mi dopływ tlenu. Usiłuję złapać głęboki oddech i choć na chwilę otrząsnąć się z żałoby, ale nie potrafię. Uwierzyłam, że ciąży nade mną jakaś klątwa, która odbiera mi ukochane osoby. Doszłam do takiego stanu, że nawet spadający liść z drzewa sprawia, że czuję chęć mordu. To zły znak. Zapomniałam o wszystkich wartościach, które przekazywała mi mama. Chęć zemsty całkowicie zawładnęła moim umysłem. Mój płacz za każdym razem przeradza się w żałosny skowyt. Szukałam go wszędzie. Nieskutecznie. Nienawidzę uczucia bezsilności. Skoro Derek został zabity, to dlaczego nigdzie nie ma jego ciała? Może Alfa zabrał je ze sobą. Tylko po co? Przez te dwa cholerne dni w odstępach między śledzeniem McCalla, próbowałam wytropić Alfę. To również nie przyniosło żadnych rezultatów. Zupełnie tak jakby zapadł się pod ziemię. Razem z Derekiem... Dlaczego czaję się za drzewami i czekam na dogodną okazję, by zaatakować Scotta? Przez niego policja w całym Beacon Hills poszukuje Dereka. Oskarżył go o wszystko, co do tej pory wydarzyło się w tym mieście. Gdzieś w głębi serca czuję do chłopaka żal. Niestety z każdą chwilą przeradza się on w głęboką nienawiść. Wiem, że jest tylko głupim nastolatkiem, ale... przez niego jestem teraz sama. Czy krzywdząc Scotta, będę czuła się lepiej? Może. Nie mogę puścić mu tego płazem. Tęsknota za Derekiem uniemożliwia mi racjonalne myślenie. Owszem Scott nie zabił Dereka. Jednak zhańbił jego imię. Nie wybaczę mu tego. Dopóki nie odpowie za to, co zrobił. Jego czyny traktuję jak zdradę. W odróżnieniu od Dereka zaczęłam dzieciaka traktować trochę jak przyjaciela. Chciałam mu pomóc, ale teraz... wszystko się zmieniło. Brakuje mi Derekowych złośliwych docinek i zrzędzenia. Brakuje mi jego dotyku, zapachu, obecności...
Odsunęłam się od drzewa i pewnym krokiem ruszyłam w stronę dzieciaków. Pozbędę się tego, co ciąży mi na sercu. Moje oczy błysnęły intensywną żółcią, a z rąk wysunęłam swoje długie pazury. McCall w końcu zorientował się, że coś jest nie tak. Obrócił się w moją stronę i podskoczył z miejsca. Zatrzymałam się na chwilę i zmierzyłam go groźnie wzrokiem. Czułam jego strach. Serce waliło chłopakowi niesłychanie szybko. Zerknęłam na pijanego Stilesa. Chłopak szczerzył się do mnie, nie zdając sobie sprawy z tego, co planuję zrobić.
- Phoebe! Co cię tu do nas sprowadza? Chcesz się dołączyć? - Wybełkotał.
- Stiles idź do samochodu. - Szepnął do chłopaka Scott.
- Żartujesz? Właśnie przyszła do nas nasza przyjaciółka!
- Posłuchaj go. - Warknęłam.
Dopiero wtedy chłopak rozszerzył powieki i zwrócił swój wzrok na moje pazury.
- Spokojnie! Tak samo, jak my... cierpisz. Miłość jest okropna!
- Stiles zamknij się! - Krzyknął Scott.
Słowa Stilinskiego jeszcze bardziej mnie rozdrażniły. W ułamku sekundy poderwałam go z ziemi i przycisnęłam do kamienia. Scott próbował mnie od niego odciągnąć, lecz chłopak szybko wylądował na ziemi.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co czuję. Wasz ból to nic w porównaniu z moim.
Chłopak nerwowo przełknął ślinę. Puściłam go wtedy, kiedy McCall ponownie się na mnie rzucił. Stilinski osunął się na kolana, a ja wykręciłam Scottowi rękę. Chłopak jęknął z bólu. Usiłował drugą ręką odepchnąć mnie od siebie. Zanim zdążył to zrobić, sama puściłam jego ramię.
- Dlaczego to robisz? - Zapytał zaskoczony moim zachowaniem.
- Dobrze wiesz dlaczego. - Odparłam.
- To nie my go zabiliśmy.
- Ale wy roznieśliście kłamstwa na jego temat!
- Nie miałem innego wyboru!
- Tamtego dnia, powiedziałam, że pożałujesz i nie mam zamiaru być gołosłowna.
Całkowicie się przemieniłam. Stiles doczołgał się pod drzewo stojące nieopodal nas. Scott zrobił krok w tył. Nie chciał ze mną walczyć. Nie zwlekając dłużej, rzuciłam się na niego. Chłopak przez jakiś czas parował moje ciosy. Wyczekałam na odpowiedni moment. Kiedy uniósł prawą rękę do góry w celu złapania mnie za nadgarstek, zadrapałam mu odsłonięty bok. Chłopak po raz kolejny jęknął i chwycił się za miejsce, z którego zaczęła sączyć się krew. Chwyciłam go za kark i z ogromną siłą uderzyłam jego głową o skałę, na której wcześniej siedział. Dla zwykłego człowieka mogłoby to być śmiertelne... ale nie dla wilkołaka. Scott w końcu zrozumiał, że nie odpuszczę. Otarł dłonią zakrwawione czoło. W końcu i on się przemienił. Chłopaka ogarnęła wściekłość. Zaryczał głośno.
- Nie robi to na mnie wrażenia. - Warknęłam z ironią.
Scott podbiegł do mnie i wymierzył w moją stronę kilka ciosów. Nie stanowiły one dla mnie żadnego zmartwienia. Ze wszystkimi sprawnie sobie poradziłam. Kątem oka zwracałam uwagę na to, jak chłopak porusza się na nogach. Wyczekiwałam kolejnego dogodnego momentu. Scott zaczął wymierzać ciosy na ślepo. To go zgubiło. Szarpnęłam go za bluzę, a kiedy chłopak się zachwiał, wymierzyłam w jego stronę solidnego kopniaka. McCall zgiął się w pół. W tej samej chwili ktoś uderzył mnie grubym patykiem w tył głowy. Był to Stiles. Upadłam na ziemię i chwyciłam się za miejsce, w którym drewno zetknęło się z moją skórą. Nie krwawiłam. Spojrzałam na Stilinskiego, a ten wypuścił patyk z ręki. W jego oczach dostrzegłam smutek i strach. W tym samym czasie Scott skorzystał z mojej chwili nieuwagi. Pociągnął mnie za włosy i wbił swoje pazury w mój lewy bok. Krzyknęłam. Uderzyłam go łokciem, tam, gdzie został przeze mnie podrapany. Chłopak poluźnił swój uścisk i wtedy zaślepiła mnie złość. Wydrapałam mu kolejne dziury w okolicach brzucha. Kiedy chłopak upadł na ziemię, targana negatywnymi emocjami przygwoździłam go mocniej do leśnej ściółki. Z ust chłopaka sączyła się krew. Krzyk Stilesa odbijał się echem wśród drzew. Chwyciłam McCalla za gardło, a następnie ścisnęłam za nie. Chłopak zaczął się dusić. Był bardzo osłabiony. Delikatnie wbiłam pazury w jego skórę. Chciałam jego śmierci. Byłam gotowa rozerwać mu gardło. I prawie to zrobiłam... W ostatniej chwili jednak oprzytomniałam. Nie taki był mój zamiar. Nie chciałam jego śmierci. Miał dostać tylko nauczkę. Spojrzałam w jego oczy. Wołały one o litość. Przemieniłam się z powrotem w swoją ludzką postać. Zeszłam z chłopaka i z przerażeniem wpatrywałam się w swoją dłoń, która miała odebrać chłopakowi życie.
- Boże... - Jęknęłam.
Stiles podbiegł do swojego przyjaciela. Usiadłam pod drzewem i wpatrywałam się w Scotta, który ledwo się ruszał. Zrobiłam głęboki wdech, a następnie krzyknęłam. Po chwili mój głos przemienił się w skowyt. Tak jak zawsze. Fala łez zalewała moją twarz. Co się ze mną stało?
- Musimy zawieźć cię do szpitala! Cholera Scott! - Stiles zaczął panikować.
Przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do rannego nastolatka.
- Zostaw go! - W oczach Stilesa pojawiły się łzy.
Zignorowałam to, że chłopak chciał mnie odepchnąć od swojego przyjaciela. W końcu udało mi się chwycić Scotta za rękę. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w głębokim skupieniu.
- Co do...? - Stiles był zszokowany.
Otworzyłam oczy. Na naszych dłoniach pojawiły się czarne żyły. Odbierałam w ten sposób ból dzieciakowi. Jęknęlam, kiedy zaczęłam czuć to, co on. Naprawdę przesadziłam. Oddech Scotta powoli wracał do normalności.
- Nie chciałam cię zabić. - Wyjąkałam.
- Akurat... - Odezwał się Stiles, który w międzyczasie dostał czkawki.
- Miałeś dostać nauczkę. Za kłamstwo. Ja... straciłam kontrolę.
- Dziwne... akurat ze trzech istot nadprzyrodzonych, które znam... poprawka czterech, bo jest jeszcze psychopatyczny Alfa, jesteś najbardziej opanowana. Niby jakim cudem...
- Straciłam Dereka...
- Rozumiem. - Odezwał się ledwo słyszalnie Scott.
Chłopak ścisnął mocniej moją dłoń. Było mi okropnie wstyd.
- Jesteś pewien, że on nie żyje? - Zapytałam niepewnie.
- Widziałem na własne oczy.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Odsunęłam się od chłopaka, kiedy już nie miałam siły dalej przejmować jego bólu. Po jakimś czasie Scott zdołał podnieść się z ziemi. Stiles poprosił mnie czy nie mogłabym ich odwieźć do domu. W jego głosie wyczuwalny był gniew. Nie dziwię się mu. Skrzywdziłam jego przyjaciela. Zważając na to, że Scott musiał się wyleczyć, a Stiles był pod wpływem alkoholu, nie miałam innego wyjścia. Po drodze przeprosiłam Scotta za to, że omal nie odebrałam mu życia. Jednak przyznałam, że nie żałuję, tego, że go pokiereszowałam. Taki był w końcu mój pieprzony zamiar! Miał oberwać, ale nie umrzeć. Chłopak nie był z tego powodu zadowolony.
Kiedy w końcu odwiozłam chłopaków, wróciłam do motelu. Pod prysznicem zmyłam wszelkie ślady mojego starcia z McCallem. Kiedy byłam gotowa do snu, podeszłam do torby Dereka, która leżała pod ścianą. Długo zastanawiałam się, czy ją otworzyć. Chwyciłam drżącą dłonią za chłodny suwak. Drugą wolną ręką, wytarłam z policzków łzy. Wyjęłam z torby czarną koszulkę. Przyłożyłam ją do twarzy. Jej intensywny męski zapach, spowodował, że poczułam ucisk w żołądku. Wzięłam koszulkę ze sobą do łóżka, które w dalszym ciągu złączone było z łóżkiem Dereka. Ścisnęłam ubranie w ręce i przycisnęłam je do piersi. Zakryłam się kołdrą i wpatrywałam się w pustkę na drugim łóżku. Tak bardzo mi go brakuje...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro