1.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Najwidoczniej nie jest mi dane porządnie się wyspać. Leżąc na niezwykle niewygodnej kanapie, która w dodatku wydziela niezbyt przyjemny zapach, staram się powstrzymać od zamordowania mojego towarzysza. Myślałam, że najgorszą rzeczą na świecie może być ten uporczywy, złośliwy, drobny ptaszek, który został obdarzony zarówno pięknym, jak i irytującym głosikiem. Niestety myliłam się. Jest rzecz znacznie gorsza od małego potworka. Przynajmniej dla mnie. Od godziny wpatruję się w sufit ze złudną nadzieją, że być może dźwięk, który wzbudza we mnie instynkt mordercy, nagle ustanie. Niestety. Marzenie ściętej głowy. Tak więc jestem zmuszona wstać z kanapy i udać się bezpośrednio do źródła hałasu, którym jest nie kto inny, jak Derek. Hale postanowił zrobić sobie poranny trening, który trwa już stanowczo za długo w akompaniamencie muzyki, która ma zapewne motywować go do jeszcze większego wysiłku. Dobra. Jestem wstanie zrozumieć, że chłopak dba o formę. Jednak myślę, że nie musi tego robić o siódmej rano. Zdecydowanie nie. Jeszcze tym bardziej, jak wczorajszy dzień dał nam o sobie we znaki i niektórzy chcieliby po prostu odpocząć. Zakradłam się do sąsiedniego pokoju, zastając Dereka na podłodze. Hale z ogromnym skupieniem wykonywał kolejne ćwiczenie w postaci pompek. Oparłam się o framugę drzwi i w ciszy obserwowałam chłopaka. Derek miał na sobie jedynie czarne spodnie, natomiast jego tors był zupełnie nagi. Drobne kropelki potu, niesfornie spływały po jego ciele. Typowy Derek. Daje z siebie wszystko podczas treningów. Nie wiedziałam jak mam rozpocząć rozmowę. W kółko powtarzałam w myślach scenariusz naszej rozmowy. Jednak muszę przyznać, że skupienie się na czymkolwiek, kiedy Derek ćwiczył... było wręcz niemożliwe. Te mięśnie... W pewnej chwili Hale podniósł się z ziemi.
- Długo tak będziesz się we mnie wpatrywać? - Chłopak nawet nie raczył spojrzeć na mnie.
- A co przeszkadza ci to?
- Absolutnie nie.
Derek przełączył piosenkę w telefonie i podszedł do mnie. W jednej chwili gniew spowodowany zakłóceniem mojej drzemki gdzieś się ulotnił. Wpatrywałam się w niezwykle intensywnie zielone tęczówki towarzysza, by po chwili ukradkiem rzucić okiem na jego nagą klatę. Widok wręcz nieziemski. Hale zrobił jeszcze kilka kroków w przód, tak że niemal czułam na sobie jego niespokojny oddech. Nagle Derek delikatnie podskoczył i chwycił się kurczowo framugi drzwi, po czym zaczął się na niej podciągać.
- Nie możesz ćwiczyć w innych godzinach? - Zapytałam nieco speszona.
- Nie.
- Ostatnie parę dni, było... bardzo męczące. Chciałabym się porządnie wyspać.
- No to śpij.
- Nie mogę! Przeszkadza mi twoja muzyka.
- Marudzisz.
- Wcale nie marudzę.
- Wyśpisz się w trumnie.
- W moim stadzie nie chowamy zmarłych. Palimy ich ciała na specjalnie przygotowanych stosach.
- Chcę ci przypomnieć, że twoja rodzina się ciebie wyrzekła, więc ich zasady cię już nie obowiązują.
- Pamiętam o tym. - Warknęłam w stronę Dereka.
Odwróciłam się na pięcie i wzięłam z podłogi swoją torbę.
- Co ty wyprawiasz? - Derek zaprzestał wykonywania ćwiczenia i ruszył za mną.
- Idę coś zjeść.
- Zawiozę cię do kawiarni Maggie.
- Nie trzeba. Sama tam dotrę.
- Nalegam.
- Wiesz co... może dasz mi kluczyki do twojego auta? Sama się tam przejadę, a ty w tym czasie pognębisz Scotta.
Hale oparł się o ścianę.
- Myślisz, że pozwolę Ci poprowadzić mój samochód?
- Tak. Jestem dobrym kierowcą.
- Nie ma takiej opcji!
- Ale...
- Zawiozę cię.
- Niech ci będzie. - Chciałam wyjść na zewnątrz, ale Derek w ostatniej chwili odciągnął mnie na bok.
- Chyba nie chcesz wyjść w takim stanie. - Chłopak przeniósł swój wzrok na moją koszulkę.
- Niby co jest ze mną... racja.
Zapomniałam, że moja koszulka ma jeszcze na sobie ślady nocnego incydentu. Zrezygnowana przejechałam delikatnie ręką po zaschniętej krwi. Wróciłam do salonu, gdzie znajdowała się śmierdząca kanapa, by zmienić koszulkę. Derek w tym czasie usiadł na krześle i w zamyśleniu obserwował każdy mój ruch.
- Nie podglądaj. - Rzuciłam w jego stronę, gdy wyjęłam z torby koszulkę na zmianę.
Chłopak wydał z siebie stłumione parsknięcie i odwrócił wzrok. Zdjęłam z siebie zniszczoną koszulkę i zerknęłam na miejsce, w którym jeszcze wczoraj wieczorem zostałam zraniona. W samym staniku podeszłam do niewielkiego stolika, na którym znajdowała się butelka wody mineralnej.
- To musi mi wystarczyć. - Odezwałam się sama do siebie.
Poczułam na swoich plecach oddech Dereka. Odwróciłam się do niego, zapominając o tym, że jestem w samym staniku.
- Proszę. - Chłopak wręczył mi paczkę chusteczek.
- Dziękuję.
Między nami nastała niezręczna cisza. Derek podrapał się po głowie, po czym stwierdził, że pójdzie już odpalić samochód. Ja w tym czasie obmyłam wodą brzuch z pozostałości krwi i ubrałam się w świeżą koszulkę. Gdy dołączyłam do towarzysza, ten poinformował mnie, że nie jest głody.
- W takim razie... będziesz obserwował Scotta.
- Tak, ale to nie zmienia faktu, że to ty jesteś za niego odpowiedzialna.
- Dalej nie rozumiem, dlaczego akurat ja.
- Miałaś odczynienia już z dziećmi.
- Mój brat ma dwanaście, a siostra siedem lat.
- No widzisz. Scott mentalnie jest taki jak twoje rodzeństwo.
Przewróciłam jedynie oczami i oparłam się o szybę. Oznaki zmęczenia dalej dawały mi się we znaki.
Gdy Derek podjechał pod kawiarnię Maggie, wzięłam ze sobą swoją torbę i pożegnałam się z towarzyszem.
- Bądź grzeczny! - Rzuciłam w jego stronę przy wysiadaniu.
- Zawsze jestem.
- I nie zrób dzieciakowi krzywdy!
- Jak mnie nie sprowokuje.
- Derek...
- Widzisz. Martwisz się o niego. Jesteś stworzona do opieki nad nim.
Nim zdążyłam mu odpowiedzieć, Derek już odjechał. Westchnęłam głośno i udałam się do kawiarni. Oczywiście na wstępie Maggie powitała mnie z ogromnym uśmiechem.
- Witaj kochanie! - Kobieta przytuliła mnie na przywitanie.
- Dzień dobry. - Odparłam z uśmiechem.
Zanim zajęłam miejsce w wyznaczonym przez Maggie stoliku, postanowiłam udać się do toalety. Zawiesiłam swoją torbę na pojedynczym haczyku i spięłam włosy w kucyk. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nędza i rozpacz. Tak mogę opisać swój aktualny wygląd. Z grymasem na twarzy wyjęłam z torby mały ręczniczek i delikatnie otarłam nim wcześniej oczyszczoną twarz. Co za ulga. Rozpuściłam włosy i użyłam na nich suchego szamponu. Przybornik małego podróżnika. Na koniec wykonałam delikatny makijaż. Wszystko zajęło mi jakieś dziesięć minut. Poważnie! Tak to jest, jak podróżuje się z niecierpliwym Derekiem... Wyszłam zająć swoje miejsce przy stoliku. Maggie przyniosła mi zamówienie i spytała się, czy może do mnie dołączyć. Skinieniem głowy wskazałam jej miejsce naprzeciwko mnie.
- Dzisiaj bez przyjaciela? - Ostatnie słowo mocno zaakcentowała.
- Musiał załatwić parę spraw.
- Pamiętam go, jak był malutkim dzieckiem. Boże... jaki on był uroczy. W sumie to dalej jest. Wyrósł z niego naprawdę przystojny mężczyzna nieprawdaż.
- Muszę się z panią zgodzić.
- Proszę! Tylko bez żadnej pani. Mów do mnie tak, jak do koleżanki.
- Ale...
- Bez żadnego, ale.
- Dobrze. Więc... muszę się z tobą całkowicie zgodzić.
- Tak lepiej. - Na twarzy Maggie pojawił się szeroki uśmiech.
- Derek był bardzo energicznym dzieckiem. Wszędzie było go pełno. Miał dużo przyjaciół. Jako nastolatek często tu przychodził i pomagał mi. Jego jajecznica nie jest tak dobra, jak moja, ale stara się... - Nagle Maggie posmutniała.
- Później... miał miejsce ten okropny wypadek. Strasznie odbiło się to na jego psychice. Wyjechał razem z siostrą i myślałam, że już go nigdy nie zobaczę. Kiedy wszedł tu wczoraj z tobą...nie wierzyłam własnym oczom. Czym się teraz zajmuje?
- Głównie to dużo podróżuje. Żadnej stałej pracy.
- Rozumiem.
- Jak się poznaliście? - Maggie nie odrywała ode mnie wzroku.
- Pewnego dnia spotkałam jego siostrę i tak jakoś wyszło. Laura zapoznała mnie z Derekiem.
- Słyszałam o tym, co ją spotkało. Wieści w naszym miasteczku dość szybko się rozchodzą. Szczególnie w takim miejscu. Nie wiem, czy znów będzie mi dane zobaczyć Dereka, dlatego proszę cię... przekaż mu moje kondolencje.
- Przekażę.
- Boże co to się dzieje. Nie jestem w stanie nawet pojąć tego, przez co Derek teraz przechodzi. Dobrze, że ma, chociaż ciebie przy sobie. Przepraszam za wścibskość, ale jaka była twoja relacja z Laurą?
- Byłyśmy przyjaciółkami.
- W takim razie też przyjmij moje wyrazy współczucia.
W tym momencie zrobiło mi się bardzo przykro. Wlepiłam swój wzrok w kubek stojący na stoliku.
- A co z twoją rodziną? - Maggie starała się zmienić temat, nie zdając sobie sprawy z tego, że to również jest dla mnie ciężka sprawa.
- Można powiedzieć, że rozdzieliła nas różnica zdań. Przepraszam, ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Przepraszam. Nie chciałam...
- Spokojnie. Nic się nie stało.
Kończyłam już jeść swój posiłek.
- Zawsze chciałam mieć ogromną rodzinę. Wiesz... pełno dzieciaczków, wnuków... niestety nie mogę mieć dzieci. Razem z mężem mieszkamy w malutkim domku i cieszymy się z tego, że mamy po prostu siebie. Kiedy Derek był mały i przychodził do mnie... traktowałam go jak własnego syna, a jego matkę jak siostrę. Później odszedł i mimo tego, że nie był moim dzieckiem, to bardzo cierpiałam.
Zrobiło mi się jej szkoda. Hale nigdy nie opowiadał mi o swoim dzieciństwie. Jeszcze przez krótką chwilę rozmawiałyśmy o Dereku, a następnie Maggie pozbierała brudne naczynia i zniknęła gdzieś za kasą. Zapłaciłam za śniadanie i opuściłam kawiarnię. Postanowiłam nieco ochłonąć. Wybrałam się na mały spacer. Muszę przyznać, że Beacon Hills bardzo przypadło mi do gustu. Było tu tak... przyjemnie, mimo grasującego potwora. Po jakimś czasie znalazłam się w parku. Usiadłam na ławce i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Piękną chwilę przerwał mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru. Mimo wszystko postanowiłam odebrać.
- Phoebe? - Odezwał się głos po drugiej stronie.
Zmarszczyłam brwi. Czy to może być prawda?
- Tyler? Braciszku? - Zapytałam z niedowierzaniem.
Po moim ciele przeszedł dreszcz.
- Coś się stało? - Od razu pomyślałam o najgorszym.
- Wszystko w porządku. Chciałem tylko usłyszeć twój głos. Razem z Zoe tęsknimy za tobą!
- Ja za wami też. Powiedz mi co tam u was słychać?
- Zoe nie chce trenować. Od kiedy wyjechałaś, zaczęła uciekać po kryjomu do lasu. Siedzi tam godzinami i obserwuje ptaki. Przyłapałem ją nawet na tym, jak do nich mówi... Mama usiłuje trzymać wszystko w ryzach, ale widać po niej ogromne zmęczenie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że przez to, że zostałaś wygnana, automatycznie ja stałem się następcą taty. Jego mordercze treningi mnie wykańczają. Teraz podziwiam cię za to, że tyle z nim wytrzymałaś. Ja nawet nie wiem, czy jestem w stanie podołać jego wymaganiom. Cały czas powtarza, że musi mnie przygotować do prawdziwego szkolenia... Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Może ty mi to wytłumaczysz?
W tym momencie poczułam, jak nieprzyjemne wspomnienia bombardują mój umysł. Przypomniałam sobie czasy, w których ojciec wtajemniczał mnie w jego mroczne sekrety. To, co wpajał mi podczas naszych tajnych spotkań, całkowicie odbiło się na mojej psychice. Jak to mawiał Charles Marshall "Po trupach do celu". Nawet jeżeli musisz poświęcić własnego brata, by zdobyć władzę...
- Phobe jesteś tam?
- Tak... Posłuchaj mnie. Musisz uważać na siebie. To w co wtajemniczy cię ojciec... po prostu nie pozwól, żeby to tobą zawładnęło.
- Nie rozumiem...
- Zrozumiesz. Znasz naszą rodzinę od tej lepszej strony. Ja wkroczyłam w jej mroczniejsze zakamarki. Musisz zrobić wszystko, by opóźnić szkolenie.
- Łatwo ci mówić... Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki tata staje się agresywny, kiedy coś mi nie wychodzi.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Przechodziłam przez to samo. Nie spodziewałam się, że tak szybko będzie chciał cię w to wtajemniczyć.
- Powiedz mi... czy to, co ojciec chce mi pokazać... czy to mnie zmieni?
- Tak.
- Teraz jeszcze bardziej się boję.
- I słusznie. Powiedziałabym ci wszystko, ale obawiam się, że nie starczy nam na to dnia. Po prostu musisz zrobić wszystko, by to opóźnić.
- Jeżeli okażę słabość...
- Wiem. Ale uwierz mi. To, co cię czeka, jest jeszcze gorsze.
- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś wcześniej?
- Bo jesteś jeszcze dzieckiem. Złożyłam ojcu przysięgę. Wszystko miało pozostać tajemnicą. Boże... tak bardzo cię przepraszam! Gdybym się mu nie sprzeciwiła, nie musiałbyś przez to przechodzić.
- Dam radę.
- Braciszku...
- Tata może mówić, co chce. Będę silny.
- Tata pozbawi cię człowieczeństwa. Staniesz się obojętny na ludzkie cierpienie.
- Czekaj... o czym ty mówisz?
- O tym, że nasz ojciec ma wiele na sumieniu.. Tak samo, jak ty chciałam mu zaimponować. Być silna... ale uwierz mi. Nie jesteś jeszcze gotowy na to!
Między nami nastała cisza. Tyler wydał z siebie stłumione jęknięcie.
- Kocham cię braciszku. Chciałabym wrócić...
- Niestety nie możesz i to jest właśnie najgorsze. Phoebe... muszę już kończyć. - Tyler wydawał się speszony.
- Proszę... nie daj się mu zmanipulować. - Wyszeptałam do słuchawki.
- Nie mam zbyt wielkiego wyboru.
Chłopak się rozłączył. Do moich oczu napłynęły łzy. Myśl o tym, że Tylera czeka to, przez co osobiście przeszłam, doprowadza mnie do szału. Ojciec jest potworem. A co najgorsze... ja też się nim stałam. Mam wiele na sumieniu i nikt oprócz mnie i mojego ojca o tym nie wie. Byłam nieco starsza od brata, kiedy zostałam w to wciągnięta, ale nawet największemu wrogowi nie życzę tego... przez co musiałam przejść. Jeżeli Tyler myśli, że teraz przechodzi przez najgorsze. Niestety myli się. Tak bardzo mnie to boli. Nagle mój telefon znów dał o sobie znać. Tym razem dzwonił do mnie Derek.
- Tak?
- Musimy się zmienić. - Stanowczy głos Dereka podniósł mnie na nogi.
- Zgłodniałeś? - Starałam się brzmieć naturalnie.
- Muszę coś załatwić.
- Zawsze musisz być taki tajemniczy? - Mój głos się lekko załamał.
- Wszystko w porządku?
- Co? Tak! Wszystko jest w porządku. Gdzie jest Scott?
- W szkole. Teraz będzie miał trening. Zaczekam tu na ciebie.
Gdy Hale się rozłączył, wzięłam głęboki wdech. Znów musiałam przybrać maskę niewinności. Odrzucić od siebie przykre wspomnienia i udawać, że wszystko jest w porządku. Tak jak nauczył mnie tego ojciec. 

  Spotkałam się z Derekiem w umówionym miejscu. Chłopak uważnie mi się przyjrzał.
- Nic mi nie jest. - Spiorunowałam go wzrokiem.
- Jedną z zalet bycia wilkołakiem jest to, że wyczuwamy emocje innych. Jesteś zmartwiona.
- Owszem. Jestem zmartwiona tym, że w Beacon Hills grasuje morderczy Alfa. - Starałam się go spławić.
- Dobra... to ja idę. Miej na niego oko.

Pożegnałam się z Derekiem i udałam się na boisko. Usiadłam na trybunach i przyglądałam się, jak Scott gra. Lacrosse nie należy do łagodnych sportów. Teraz rozumiem, dlaczego Derek się martwi. Chłopak wiele ryzykuje... grając. Tym samym i my jesteśmy zagrożeni. Co jakiś czas odbiegałam myślami do niedawno przebytej rozmowy z bratem. Boję się o niego. W pewnym momencie do chłopaka podszedł trener. Chwilę rozmawiali. Scott zaczął wykorzystywać swoje wilcze umiejętności. W końcu jednak przesadził... parę jego kolegów z drużyny leżało na ziemi, wijąc się w bólu. Nieźle ich pokiereszował. Poderwałam się z ławki. Scott upadł na kolana i próbował złapać oddech. Tracił kontrolę. Jego kolega Stiles, ten, którego spotkaliśmy w lesie, zabrał chłopaka z boiska. Chwilę odczekałam i ruszyłam za nimi. Ich zapach zaprowadził mnie do męskiej szatni. Usłyszałam krzyk Stilesa i warczenie Scotta. Wbiegłam do pomieszczenia i rzuciłam się na nastolatka. Chłopak zażarcie się bronił, ale byłam silniejsza. Rzuciłam nim o ścianę. Zawsze uchodziłam za tą, która potrafi świetnie nad sobą panować. Nikt jednak nie wiedział, że zawsze odbywam ze sobą wewnętrzną walkę o to, by ta mroczna część, którą stworzył mój ojciec, nie wydostała się na zewnątrz. Scott jeszcze bardziej się wściekł. Szarpaliśmy się przez jakiś czas, aż ktoś potraktował nas gaśnicą... Scott usiadł na ławkę i powoli odzyskiwał kontrolę. Spojrzałam w stronę Stilesa. To on trzymał gaśnicę. Posłałam mu mordercze spojrzenie. Chłopak uniósł ręce w geście kapitulacji, po czym podbiegł do Scotta.
- Stiles... co się stało? - Scott wydawał się zdezorientowany.
- Próbowałeś go zabić. Oparłam się o ścianę z założonymi rękami.
- Co z sobotnim meczem? Jestem w głównym składzie!
- Jak to co? Nie grasz! - Krzyknęłam.
Scott spiorunował mnie wzrokiem.
- Nie patrz tak! Przed chwilą mogłeś zabić przyjaciela. Pomyśl sobie, co będzie, jeżeli stracisz kontrolę na meczu.
Chłopak ukrył głowę w dłoniach.
- Przykro mi Scott. Tak będzie najlepiej. - Zrobiło mi się go żal.
W końcu jednak postanowiłam opuścić ich towarzystwo. Gdy byłam na korytarzu, usłyszałam za sobą Stilesa.
- Dzięki! Gdybyś się nie pojawiła...
- Byłbyś martwy. - Dokończyłam za niego.
- Owszem... Słuchaj... nie da się zrobić czegoś... no wiesz... Ten mecz jest bardzo ważny dla niego.
- Sam widziałeś co się z nim dzieje, kiedy traci kontrolę.
- Nie macie może jakiś magicznych uspokajających tabletek dla wilkołaków? - Stiles podrapał się po głowie.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Rozumiem... Ten wzrok mówi sam za siebie.
Pożegnałam się ze Stilesem i wyszłam ze szkoły.

Musiałam poinformować o tym zajściu Dereka. Hale oczywiście nie był z tego zadowolony. Znajdowaliśmy się właśnie pod domem Scotta.
- Ten dzieciak jest dla nas zagrożeniem! - Derek warknął pod nosem.
- Przecież go nie zabijesz. To nie jego wina.
- Nie może grać w sobotę.
- Jak go niby do tego przekonasz?
- Starymi metodami...
- Nie będziemy go torturować! - Doskonale wiedziałam, co Hale ma na myśli.
- Chcę go tylko zastraszyć.
- Czyli torturować...
- Nazywaj to sobie, jak chcesz.
By dostać się do pokoju chłopaka, użyliśmy okna. Można powiedzieć, że jesteśmy mistrzami w bezszelestnym włamywaniu się do czyiś mieszkań. Szczególnie Derek... W pomieszczeniu panowała ciemność. Scott siedział przed laptopem, który był jedynym źródłem światła w pokoju. Derek pociągnął mnie pod ścianę, tak, żeby Scott nas nie zobaczył. Dziwne... skoro jest wilkołakiem... to powinien nasz wyczuć... Chłopak nieświadomy niczego rozmawiał ze Stilesem przez Skype. Dopiero Stiles zauważył naszą obecność. Jego mina była bezcenna... Scott obrócił się w naszą stronę, a Derek przygwoździł go do ściany. Przyjaciel Scotta był w wielkim szoku.
- Phoebe powiedziała mi, co zrobiłeś na boisku i w szatni. Przemieniłeś się przy nich! Jeśli dowiedzą się czym jesteś, dowiedzą się o nas wszystkich i to nie jest tak, że tylko łowcy są przeciwko nam. Wszyscy są. - Derek odezwał się do Scotta.
- Oni nic nie widzieli! Przysięgam!
- I nie zobaczą. - Podeszłam do chłopaka. Scott... musisz zrozumieć. To jest zbyt duże ryzyko.
- Jeśli zagrasz w sobotę, to sam cię zabiję. - Derek przycisnął chłopaka mocniej do ściany.
- Hale zostaw go już! -Postanowiłam odciągnąć towarzysza od przerażonego chłopaka.
Strach w jego oczach... zupełnie taki sam, jak u tego biednego chłopaka, którego musiałam...
- Myślę, że przemocą nie osiągniemy porozumienia! - Stiles postanowił dołączyć do rozmowy i tym samym sprowadził mnie na ziemię.
Derek spojrzał gniewnie na laptop.
- Ciebie też zabiję, jeżeli on zagra.
- Dobra! Scott nie zagra!

Derek spojrzał na mnie i podszedł do okna. Zręcznym ruchem wyskoczył przez nie i udał się do samochodu.
- Więc... no chyba zrozumieliście już wszystko. - Odezwałam się do chłopaków.
- Phoebe... zależy mi na tym.
- Cicho! Chyba nie chcesz, żeby Derek tu wrócił! Co prawda znajduję się w swoim domu, ale jego wzrok przeraża mnie nawet przez monitor! - Stiles wymachiwał rękami przed monitorem.
- Przykro mi Scott, ale nie możesz zagrać.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". Koniec tematu.
Chłopak posłał mi smutne spojrzenie. Pożegnałam się z chłopakami i ruszyłam w ślady Dereka. Gdy zajęłam miejsce od strony pasażera, zerknęłam gniewnie na towarzysza.
- No co? - Derek spojrzał na mnie z ukosa.
- Chyba muszę zrobić ci wykład, na temat tego, jak powinno się rozmawiać z ludźmi.
- Przecież nic mu nie zrobiłem.
- Scott był przerażony.
- Na tym polega zastraszanie.
- Można było mu wyjaśnić całą sprawę w łagodniejszy sposób.
Odezwała się ekspertka w tym zagadnieniu...
- Przemoc jest najlepsza.
- Właśnie, że nie!
- Dziwne, że tak to postrzegasz. Czy twój ojciec nie uzyskał tytuły Alfy właśnie w taki sposób...
- Nie zmieniaj tematu.
- Dlaczego? Musisz przyznać... nie jest święty.
- I nigdy nie będzie.
Derek wiedział tylko to, co chciałam, żeby wiedział.
- Skoro miałaś po nim odziedziczyć zwierzchnictwo nad stadem... pewnie odpowiednio cię szkolił.
- To, co ze mnie zrobił... Od małego wpajał mi, że jedynym sposobem na zdobycie władzy jest przemoc. Jego szkolenie polegało na tym, że zamykał mnie w jednym pomieszczeniu ze swoimi wrogami. Zmuszał to torturowania ich, a w końcowym efekcie do zabijania. Mam wiele na sumieniu i będę się z tym zmagać do końca życia. Podczas walki z kimkolwiek usiłuję nad sobą zapanować, żeby ta bezwzględna bestia, która siedzi głębokow we mnie, już nigdy nie ujrzała światła dziennego.
Derek zaniemówił.
- Nikt nie wie o tym, przez co musiałam przejść. Nikt nie wie ilu ludzi i wilkołaków musiałam zabić. Twoja siostra mnie naprostowała. Oczywiście nigdy nie zapomnę tego, co zrobiłam, ale teraz staram się być innym człowiekiem.
- Nie wiedziałem...
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo tego, że tak bardzo nienawidzę ojca za to, co mi zrobił... to gdzieś tam głęboko go kocham. Tak, wiem. To jest chore. I nie jestem w stanie tego wytłumaczyć...
Derek znów milczał.
- Po prostu... jedźmy już do domu. Mam dość dzisiejszego dnia. - Starłam dłonią łzy z policzka.
- Dobrze. - Derek nie drążył dalej tego tematu, za co byłam mu bardzo wdzięczna.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro