1.7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Coś było nie tak. Otworzyłam oczy i zamarłam. Znajdowałam się w swoim pokoju... Tak! W pomieszczeniu, który był niegdyś moją własnością, dopóki ojciec nie wyrzucił mnie ze stada. Wszystko było na swoim miejscu. Każdy mebel, każdy pozostawiony przez ze mnie przedmiot na szafkach. Zdezorientowana usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Wzięłam do ręki jedną z małych poduszek na, których jeszcze przed chwilą leżałam i błądziłam po niej palcami. Materiał wydawał się taki przyjemny w dotyku. Bardzo rzeczywisty. Postawiłam stopy na ziemnej drewnianej podłodze i chwilę wpatrywałam się w jasne panele. Dlaczego to wszystko jest takie realne? Postanowiłam wstać z łóżka i podeszłam do komody, nad którą wisiały zdjęcia. Błądziłam po nich wzrokiem. Fotografie przedstawiały najlepsze momenty z mojego życia. Od małego dziecka, po dorosłość. Miłe wspomnienia spowodowały, że mimowolnie się do siebie uśmiechnęłam. Usłyszałam, że za drzwiami mojego pokoju rozchodzą się jakieś ściszone rozmowy. Postanowiłam wyjść na korytarz. Otworzyłam drzwi i nagle znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Siedziałam przy ogromnym stole. Miałam na sobie długą, przylegającą czerwoną sukienkę. Dokoła stołu siedziała cała moja rodzina. Wszyscy pogrążeni byli w zażartych dyskusjach. Moje młodsze rodzeństwo wygłupiało się, a moja mama co chwilę musiała ich uspokajać. Obok mamy, na honorowym miejscu siedział mój ojciec. Dostojny mężczyzna z dumą spoglądał na mnie. Byłam w szoku. Przecież, on mnie nienawidzi. Zauważyłam, że miejsce obok mnie jest puste. Ktoś zadzwonił do drzwi, a nasz kamerdyner przyjął gościa. Nerwowo lustrowałam każdą osobę, która znajdowała się w zasięgu mojego wzroku. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. W końcu do jadalni wszedł nasz kamerdyner i Max. Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia i spojrzałam na mamę błagalnym wzrokiem. Kobieta mnie zignorowała. Mój ojciec pośpiesznie przywitał się z chłopakiem, który nie odrywał ode mnie swojego wzroku. To jest jakiś koszmar... Chciałam poderwać się z krzesła i uciec, ale nie mogłam. Zupełnie tak jakbym była do niego przyklejona. Max może i nie był brzydki, ale po prostu go nienawidziłam. Był aroganckim, bogatym dzieciakiem, który nie liczył się z uczuciami innych. On i jego ojciec chcieli tylko władzy. Podobnie jak mój ojciec, ale oni byli jeszcze gorsi. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mój ojciec w ogóle postanowił z nimi zawrzeć sojusz. Przecież ich zainteresowanie naszym stadem było podejrzane! Max podszedł do mnie i ucałował mnie w policzek. Myślałam, że zwymiotuję. Po bardzo długiej kolacji w końcu mogłam podnieść się z krzesła. Za każdym razem, kiedy Max się do mnie odzywał, miałam ochotę zatopić w jego gardle pazury. W końcu ojciec podszedł do nas i obwieścił wszystkim osobom znajdującym się w jadalni, że wkrótce zostanę żoną Maxa. Od razu zabrałam głos w tej sprawie. Ojciec zrobił się cały czerwony z powodu mojego zachowania. Krzyczał po mnie i próbował wręcz zmusić mnie do zgody na ślub... Nieugięcie trzymałam się swojej racji i zaraz potem w pomieszczeniu pojawiło się dziwne białe światło. Musiałam zasłonić oczy rękami. Gdy w końcu rażące światło znikło, do moich oczu napłynęły łzy. Wszyscy zebrani w jadalni byli teraz martwi. Każdy miał rozdarte gardło. Podbiegłam do mojego młodszego rodzeństwa i zaczęłam krzyczeć. Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu i zauważyłam, że mój ojciec resztkami sił chce zwrócić na siebie moją uwagę. Podbiegłam do niego i chwyciłam go za dłoń. Ten jednak szybko zabrał swoją rękę. Rozszarpane gardło uniemożliwiło mu wydobycie z siebie jakiegokolwiek słowa. Jego oczy wyrażały jedynie pogardę, która była przeznaczona tylko dla mnie. Kiedy ojciec w końcu przestał oddychać, ukryłam swą twarz w dłonie. Nie mogłam powstrzymać łez. Wszyscy, których kochałam... byli martwi. Ktoś w końcu złapał mnie za ramię. Spojrzałam na tę osobę. Był to Max. Chłopak był cały pokryty krwią. Krwią moich bliskich.
- Dlaczego? - Wyszeptałam, nie odrywając od niego wzroku.
- To twoja wina. Sama zgotowałaś im taki los. Gdybyś zgodziła się na ślub...
Rzuciłam się na Maxa, ale ten nagle wyparował gdzieś. Zaliczyłam bolesne spotkanie z ziemią. Dostałam ataku. Krzyczałam, płakałam, rzucałam różnymi przedmiotami po całym pokoju. Ogarnęłam mnie istna furia. Nie mogłam znieść tego, że przeze mnie zginęła moja cała rodzina.
- Phoebe obudź się!
Usłyszałam znajomy głos, ale nie wiedziałam, do kogo on należy. Poczułam, że ktoś mocno trzyma mnie za ramiona. Kręciłam się w kółko zdezorientowana, ponieważ nikogo przy mnie nie było.
- Wstawaj!
Znów to samo. Głos odbił się w moich uszach echem.

Poderwałam się z miejsca, nie mogąc uspokoić swojego oddechu. Myślałam, że zaraz zwymiotuję moje wszystkie wnętrzności. Czułam, jak kropelki potu spływają po moim czole. Gdy w końcu oprzytomniałam, zrozumiałam, że jestem właśnie w objęciach Dereka. Chłopak mocno przyciskał mnie do swojej klaty.
- To tylko koszmar. - Wyszeptał do mojego ucha.
To ten głos słyszałam. To był cholerny sen! Delikatnie odsunęłam się od Dereka. Musiałam zaczerpnąć nieco powietrza. Wstałam z kanapy, na której się znajdowaliśmy i wyszłam na zewnątrz. Derek poszedł w moje ślady. Stałam na werandzie i patrzyłam w gwiazdy.
- Co ci się śniło? - Spytał Derek.
- Same głupoty.
- Nie wyglądało to, jak głupoty. Nawet nie wiesz, jak głośno krzyczałaś.
Na twarzy Dereka pojawiła się troska.
- Śniła mi się rodzina. Nie chcę o tym mówić.
- Nie będę naciskał.
Przez chwilę staliśmy w zupełnej ciszy.
- Masz ochotę się gdzieś przejść?
Wyrwałam Dereka z głębokiego zamyślenia.
- Tak.
Wzięłam z mieszkania swoją kurtkę i wybraliśmy się z Derekiem na nocny spacerek. Po jakimś czasie spokojna wyprawa zamieniła się w wyścig. Założyłam się z Derekiem, że jako pierwsza dobiegnę do umówionego celu. Już trochę znałam Beacon Hills i sądziłam, że dam radę.

Szło mi naprawdę dobrze. Derek był tuż za mną, ale teraz liczyło się tylko to, że ja jestem na prowadzeniu. Zwinnie przeskakiwałam z budynku na budynek, kiedy nagle gwałtownie się zatrzymałam. Derek wpadł na mnie i wylądowaliśmy razem na ziemi. Poprawka... to Derek wylądował na ziemi, a ja na nim. Przez chwilę zahipnotyzowana zielonymi tęczówkami chłopaka nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Hale posłał mi pytające spojrzenie i wtedy oprzytomniałam. Wskazałam palcem na budynek, który znajdował się przed nami. Jak Derek mógł nie wyczuć obecności innego wilkołaka? Hale spojrzał na wilkołaka, który właśnie wspiął się na dach budynku. Wilkołak nie wygląd tak, jak my po przemianie. Ten był przeistoczony w ogromnego potwora z wielkimi szponami i kłami. Nie dowierzałam w to, co widziałam. Jeszcze nie spotkałam się z taką formą przemiany. Owszem wiedziałam, że można przybrać wygląd wilka, ale nie potwora. Derek od razu rzucił się za Alfą, który ugryzł Scotta. Teraz zrozumiałam, że we wcześniejszym wyścigu chłopak dawał mi po prostu fory. Ledwo za nim nadążałam. Nie tylko my ścigaliśmy Alfę. Zauważyłam, że za potworem podążał też jakiś łowca. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że jest on kobietą. Biegłam co sił w nogach za Derekiem. Kątem oka zauważyłam, że łowca celuje w mojego towarzysza. Instynktownie odepchnęłam Dereka. Usłyszałam strzał, a zaraz potem poczułam ogromny ból w brzuchu. Straciłam równowagę i spadłam z budynku. Wylądowałam na plecach. Przez upadek nie mogłam złapać oddechu. Derek w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Zaczęłam tracić przytomność. Coś było nie tak z tym pociskiem.
- Phoebe zostań ze mną!
Derek delikatnie poklepał mnie po policzku. Wpatrywałam się w jego oczy. Hale wziął mnie na ręce. Syknęłam z bólu. Nagle wszystko wokół zaczęło wirować. Słyszałam, jak Derek próbował utrzymać ze mną kontakt, lecz w końcu się poddałam. Zamknęłam oczy i zapanowała totalna ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro