Sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gabriel

Gabriel uniósł głowę. Niebo już dawno przybrało atramentowy odcień, ale ogrody Allegry były idealnie rozświetlone. Miliony gwiazd połyskiwało leniwie, rzucając srebrzyste światło na liczne egzotyczne kwiaty i drzewa, zwłaszcza słynne drzewka cytrynowe. To właśnie w ich cieniu już wkrótce miał na wieczność połączyć się z najważniejszą istotą w swojej egzystencji, chociaż prawda ta wciąż nie do końca do niego docierała.

Wszystko było już gotowe i pozostawało już jedynie czekać na rozpoczęcie uroczystości. Goście stali po obu stronach żwirowej ścieżki – jednej z wielu, które znaczyły ogród matki Isabeau – pod drzewami cytrynowymi zaś znalazło się idealne miejsce dla Aquy, która miała poprowadzić uroczystość. Gabriel musiał przyznać, że nieśmiertelność dziewczynie służyła, jeszcze bardziej uwydatniając atuty jej i tak nieprzeciętnej urody. Dzisiaj miała na sobie błękitną sukienkę, wybraną najprawdopodobniej już z przyzwyczajenia, bo za ludzkiego życia taki strój idealnie podkreślał barwę jej oczu. Teraz naturalnie tęczówki nowo narodzonej miały barwę świeżej krwi, ale i tak wyglądała bardzo ładnie, chociaż oczywiście nie był nią zainteresowany.

Musiał przyznać, że Layla spisała się znakomicie. Oczywiście obecny stan ogrodu zawdzięczali Esme, która przywróciła rezydencji Allegry dawną świetność, ale przygotowania ślubne należały przede wszystkim do jego siostry. To bez wątpienia jej pomysłem były rozmieszczone w strategicznych miejscach srebrzyste kule mocy, które – ukryte między gałęziami drzew – rzucały łagodne światło, dodając ogrodowi tajemniczości. Również łagodnie pnące się po konarach drzewek cytrynowych kwiatowe kompozycje – przede wszystkim różnokolorowe róże i białe lilie – musiały być pomysłem Layli. Kompozycja zapachów, która wypełniała powietrze, przyjemnie upajała, ale nie odurzała, a przecież to było najważniejsze. Nie był jedynie pewien, jak dziewczyna sprawiła, że brzegi ścieżki jarzyły się w ciemności, ale był zbyt urzeczony efektem, żeby się nad tym zastanawiać.

Najbardziej poraziła go liczba gości. Zwłaszcza po artykule w gazecie spodziewał się zainteresowania, ale nie do takiego stopnia. Obecność Cullenów (Esme, Ali i jego siostra pojawiły się dosłownie w ostatniej chwili i za nic nie chciały wyjawić powodów swojej nieobecności Carlisle'owi i Edwardowi), Dimitra i Pavarottich była oczywista, również Theo, Michaela czy Dylana w żaden sposób go nie dziwiła, ale pozostali... Cóż, na widok znamienitej większości mieszkańców Miasta Nocy pozostawało jedynie pilnować się, żeby nie zacząć gapić się na przybyłych z niedowierzaniem. Jasne, wydarzenie stulecia, ale mimo wszystko...

Chodzi o oczyszczenie, przeszło mu przez myśl. Tego miejsca i miasta. Po wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, potrzebują czegoś pozytywnego. Poza tym dom Allegry zawsze miał w sobie coś, co przyciągało ciekawskich...

Mimochodem pomyślał o Isabeau. Jak przyjęłaby propozycje urządzenia ceremonii właśnie w tym miejscu? Temat Aldero był od zawsze bardzo drażliwy i pewnie pojawiłyby się drobne przeszkody, ale być może jakoś by się udało. Tym bardziej, że po prostu czuł, że to jest dobre miejsce – i że Beau byłaby z tego powodu szczęśliwa. Nie miał pojęcia skąd brała się ta pewność, ale liczył się sam fakt tego, że wszyscy czuli się z tą myślą dobrze.

Skupił wzrok na Alessi, która nerwowo krążyła i z fascynacją rozglądała się dookoła. Mała wyglądała świeżo i ładnie, a dobór sukienki sprawiał, że wydawała się starsza. Czarne loki okalały jej drobną twarzyczkę, zaś tren sukienki barwy głębokiej zieleni podrygiwał przy każdym ruchu, kiedy Ali uczepiła się ramienia Damiena; od zawsze byli praktycznie nierozłączni.

Jeśli chodziło o Damiena, od początku wydawał się bardziej rozsądny od siostry. Gabriel odniósł wrażenie, że dzieci jego i Renesmee są dwoma różnymi charakterami, które uzupełniają się wzajemnie – dokładnie jak on i Layla. Alessia była delikatna, ale miała mocny charakter, który kojarzył mu się z Isabeau... i sobą samym, zwłaszcza przez wzgląd na to, że mała również była wampirem energetycznym; tym bardziej nie dziwili go, że była blisko z ciotką i tak przeżyła jej śmierć. Jeśli chodziło o Damiena, jego dar sprawia, że mały więcej czasu spędzał z Carlisle'm i chyba wziął go sobie na wzór. Miał w sobie ten imponujący spokój i łagodność, Gabriel jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że syn odziedziczył również ten niezdrowy czasami upór Renesmee, chociaż nie miał pewności gdzie go to zaprowadzi. Kiedy chodziło o Alessię, potrafił być zaborczy, chociaż to równie dobrze mogło być wrażenie związane z napięciem ostatnich miesięcy.

– Już czas – usłyszał cichy szept wyraźnie podekscytowanej Layli. – Lucas, Matt... – Zniknęła gdzieś w tłumie, skupiona na szukaniu iluzjonistów.

Już czas... Ta myśl powinna go zaniepokoić, ale nic podobnego się nie stało. Był spokojny, poza tym przede wszystkim czuł naradzającą radość na samą myśl o tym, że Nessie wkrótce miała się pojawić. Kiedy ostatni raz ją widział – nocą, po tamtej tragedii z udziałem Kristin – nie wyglądała najlepiej, więc chyba oczywiste, że od tamtego czasu się o nią martwił. Poza tym nie przystoi, żeby cokolwiek powstrzymywało go od przebywania przy ukochanej, przynajmniej od momentu w którym wyjawili jej rodzinie całą prawdę, dlatego czas oczekiwania dłużył mu się niemiłosiernie.

Muzyka pojawiła się nagle i miała w sobie coś urzekającego. Machinalnie się wyprostował i podobnie jak inni rozejrzał dookoła, starając się dyskretnie poprawić koszulę. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, skarcił się w duchu i omal się nie uśmiechnął na wspomnienie reakcji Layli, kiedy stanowczo odmówił ubrania sztywnego garnituru, który chciała mu zasugerować. Elegancja elegancją, ale przecież nie wybierali się na stypę, tylko na ślub; poza tym zdecydowanie lepiej czuł się w białej koszuli i luźno zawiązanym krawacie. Spodnie od garnituru i tak były sporym ustępstwem z jego strony i to jedynie dlatego, że uznał, iż jeden pożar na stulecie stanowczo w Mieście Nocy wystarczy.

Ledwo powstrzymał chęć zamknięcia oczu, żeby w pełni poddać się płynącej muzyce. Znał tę melodię doskonale, bo często nuciła ją Isabeau, kiedy akurat miała dobry nastrój i chęć żeby coś zagrać albo zaśpiewać. Ciężko było mu opisać słowami ten niezwykły rodzaj muzyki, bardziej hipnotyzujący i niezwykły od standardowego już w ludzkiej tradycji marsza Mendelsona. Nie miał pojęcia, kogo udało się uprosić o zadbanie o ten szczegół uroczystości, ale dźwięki fortepianu i skrzypiec idealnie ze sobą współgrały.

Właśnie wtedy nareszcie ją zobaczył. Jeśli wcześniej się zastanawiał nad tym, czy Pavarotti byli kimś więcej niż tylko gośćmi, wyzbył się ich, kiedy Renesmee wyłoniła się z ciemności, jakby wcześniej była jej częścią. Chociaż wiedział, że jej nadejście będzie niezwykłe, i tak wyrwali mu się ciche westchnieniem zachwytu, które naturalnie musiało do niej dotrzeć, bo uśmiechnęła się nieśmiało. Kroczyła powoli i ostrożnie, jednak dostrzegł w jej sposobie poruszania się coś zdecydowanego, dzięki czemu sam również poczuł się pewniej. Była tutaj i szła do niego – teraz już nic nie mogło potoczyć się źle. Po tym wszystkim, co ostatnimi czasy przeszli, nareszcie mieli oficjalnie do siebie należeć.

Zawsze uważał, że jest piękna – od momentu w którym pierwszy raz ją zobaczył i przyrównał do wschodu słońca, do brzasku. Teraz znów dla niego wzeszła i przez moment poczuł się tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Płomienne włosy opadały falami na odsłonięte ramiona, idealnie współgrając z mleczną, odrobinę zaróżowioną skórą. Migdałowe oczy barwy czekolady utkwione były w nim i zdawały się delikatnie skrzyć; była szczęśliwa i nie miał do tego żadnych wątpliwości. Biała sukienka niemal czule otulała jej ciało, zupełnie nie przypominając typowych sukien ślubnych, pełnych falbanek i ozdobników o których przecież wiedział, że Renesmee ich nie znosi.

Sęk właśnie w tym, że suknia była prosta i efektowna. Nie był pewien jaki to materiał, ale podejrzewał, że jest równie delikatny co mgła albo powietrze. Idealnie przylegał do jej ciała, podkreślając atuty szczupłej sylwetki. Właściwie kreacja przypominała pozbawioną ramiączek tunikę, zaczynającą się nad biustem; ozdobny, ale nieprzesadnie odważny dekolt podkreślał smukłość ramion i szyi, i Gabriel przez kilka sekund był w stanie patrzeć jedynie na delikatną skórę jej gardła, śledząc znajomą siateczkę błękitnych żył. Materiał sukni wydawał się dalej spływać po ciele dziewczyny, kończąc się tuż przed kolanami i odsłaniając zgrabne nogi, chociaż ich właścicielka wciąż momentami uważała się za niezdarną. Aż uśmiechnął się na widok wysokich obcasów butów, które podarował jej przed balem bożonarodzeniowym, a które do tej pory idealnie pasowały do sukni jego matki. Wtedy miała do niego pretensje o to, że podobno dybał na jej życie, teraz jednak pewnie trzymała równowagę i z gracją kierowała się w jego stronę, chociaż pewnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy.

Odniósł wrażenie, że coś się zmieniło, kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy. Nagle wydała mu się zniecierpliwiona i odniósł wrażenie, że gdyby mogła, biegiem pokonałaby dzielącą ich odległość. Poznał to po sposobie w jako zaciskając usta i tym, jak kurczowo ściskała bukiet białych lilii, które miała w rękach. Jeden z kwiatów ktoś – pewnie Layla – sprawnie wpiął jej we włosy, decydując się na fryzurę równie niewymagającą, co cała ślubna kreacja.

Prostota i elegancja – Layla chyba lepiej nie mogła wpasować się w wymagania panny młodej. Cóż, chyba byli winni jej przysługę...

Przestał o tym myśleć, kiedy Renesmee nareszcie zatrzymała się u jego boku. Niczym w transie wyciągnął rękę w jej stronę, a ona niemal natychmiast ją ujęła. Delikatnie ścisnął jej dłoń, walcząc z naturalnym odruchem przygarnięcia jej do siebie i wzięcia w ramiona. Nawet mimo unoszącej się w powietrzu kwiatowej mieszanki, był w stanie wyczuć jej charakterystyczny zapach – słodycz przełamaną czymś egzotycznym, być może wonią najlepszych i najdroższych perfum. Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie, odrobinę bezczelny sposób, nie mogąc się powstrzymać, po czym spojrzał jej w oczy.

Teraz nareszcie wszystko było na swoim miejscu...


Renesmee

Poruszałam się, ale prawie nie byłam tego świadoma. Poraził mnie nadmiar emocji, kolorów i doznań, pomieszanych z rozlegającą się dookoła muzyką. Coś w tej ostatniej sprawiało, że poruszałam się pewnie i lekko, jakbym płynęła. Czego mam się bać?, pytałam samą siebie z każdym kolejnym krokiem. Czego, skoro Gabriel na mnie czeka?

Taka była prawda – Gabriel stan na samym końcu żwirowej ścieżki i czekał na mnie. A ja szłam e jego stronę, świadoma każdego swojego ruchu i tego, że obserwują mnie dziesiątki wampirzych, ludzkich i innych nieśmiertelnych oczu. Być może powinnam być skrępowana, ale coś dodawało mi odwagi i sprawiało, że czułam się znakomicie. Przecież to był nasz dzień – mój i Gabriela – a opinia tych wszystkich gości nie miała żadnego znaczenia, jeśli tylko dla mojego przyszłego męża byłam idealna. To zabawne, ale miłość sprawiała, że naprawdę byłam w stanie uwierzyć w istnienie kogoś, kto nie posiadał żadnych wad. Sama również za sprawą jego spojrzenia tak się czułam.

Nie widziałam ani Lucasa, ani Matthew, ale byłam niemal absolutnie pewna, że obaj są w pobliżu i cały czas manipulują swoimi niezwykłymi zdolnościami, próbując jakoś uatrakcyjnić moje pojawienie się. Sama nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać (Layla obiecała mi, że z czasem się dowiem, chociaż obawiałam się, że to ma się sprowadzać do improwizacji), ale tej jednej rzeczy byłam pewna. Wystarczyło, że widziałam jak ciemność i światło w nienaturalny wręcz sposób tańczą wokół mnie, a moje włosy skręcają się i podrygują na istniejącym wietrze, żebym domyślała się, jaki udział mają w całym przedsięwzięciu miejscowi mistrzowie iluzji. Och, sama już nie byłam pewna czy mam ich wszystkich pozabijać za te niespodzianki czy może mocno za całokształt uściskać!

Moja rodzina w kilka zaledwie miesięcy rozrosła się do niemożliwych wręcz rozmiarów i ta świadomość była cudowna. Już nie chodziło jedynie o Cullenów, ale również Licavolich i wszystkich tych, którzy jako nasi przyjaciele byli gotowi, żeby zrobić dla nas naprawdę wiele. Nawet Dimitra i Pavarotti, chociaż ci należeli bardziej do Isabeau, podobnie zresztą jak Michael i to niezależnie do tego, co Gabriel o nim myślał. Mogłam na nich w różnych kwestiach liczyć i byłam na siebie zła, że zrozumiałam to z tak wielkim opóźnieniem; przecież powinnam była wiedzieć wcześniej, ale...

Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy, kiedy dostrzegłem wpatrzonego we mnie Gabriela. Widziałam moich bliskich – tatę, Carlisle'a i Esme, Laylę, moje dzieci... – i byłam świadoma tego, że wszyscy mi się przypatrują i uśmiechają się w moją stronę, wszystko jednak przysłaniała jedna jedyna osoba, która nadawała sens mojemu istnieniu. Gabriel czekał na mnie i nagle miałam spory problem, żeby utrzymać dotychczasowe tempo i tym powolnym krokiem zmierzać w stronę łuku utworzonego z drzewek cytrynowych i pnących się po nich ozdobach.

Pokonałam kilka ostatnich metrów i nareszcie znalazłam się tam, gdzie tak bardzo chciałam być. Całe zdenerwowanie uleciało ze mnie, kiedy Gabriel chwycił mnie za rękę. W jednej chwili wszystko wróciło na właściwy tor, a ja poczułam się bardzo na miejscu i zaczęłam niemal z niecierpliwością wyczekiwać tego, co dopiero miało nastąpić.

– Noc przesilenia – zaczęła śpiewnym tonem Aqua, bez trudu wpasowując się z cichszą, ale wciąż obecną muzykę – noc powiązania...

Wzięła kilka głębszych wdechów, a potem bez zająknięcia zaczęła recytować, urzekając misternym brzmieniem kolejnych słów i pewnością siebie, która nagle ją wypełniła. W jednej chwili Aqua wydała mi się kimś więcej niż kilkumiesięczną wampirzycą, która od niedawna uczyła się bycia kapłanką, jej głos zaś wydawał się hipnotyzować bardziej niż dotychczas muzyka:


Noc przesilenia, noc powiązania
Dwa serca tutaj przede mną składa
Ona go pragnie, on łaknie jej
Jak wiele oddać tych dwoje chce?

Noc przesilenia, noc powiązania
Miłość ofiary od nich wymaga
Krew płynie w nim, krew płynie w niej
Odwagi starczy, by przelać jej?

Noc przesilenia, noc powiązania
Kielich i sztylet przed wami składam
Sekundy płyną, Selene czeka
Jej dzieci decyzja trudna dziś czeka

W noc przesilenia pobrać się chcecie
Lecz cenę ma to...
Jaką?
Już wiecie...


Kołysząc się niczym morska fala*, powoli uklękła przed nami i złożyła na ziemi kryształowy kielich i krótki, srebrzysty sztylet. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy dotarło do mnie, że pieśń wampirzycy była czymś więcej niż po prostu rymowanką albo sposobem na urozmaicenie ceremonii, i że należało rozumieć ją dosłownie! Ofiara, krew i cena... O Boże, pomyślałam w oszołomieniu, czując jak zaczyna robić mi się słabo. Niech to szlag Laylę i jej tajemnice!

Gabriel nie dał mi czasu na to, żebym się zawahała albo rozkleiła. Stanowczo przyklęknął przed Aquą, żeby przejąć od niej kielich i nóż. Oboje podnieśli się z tak wielką harmonia, jakby wcześniej wielokrotnie to ćwiczyli, że na moment zapomniałam o tym, gdzie to wszystko zmierza. Dopiero kiedy ponownie spojrzałam na łagodnie połyskujący w srebrzystym świetle gwiazd i kul mocy sztylet, coś znów ścisnęło mnie w żołądku. Spojrzałam spanikowana na mojego przyszłego męża, szukając jakiejkolwiek wskazówki.

Gabrielu..., pomyślałam, błagając w duchu, żeby mnie usłyszał.

Lay ci nie powiedziała?, westchnął, ale nie zabrzmiał na wyjątkowo zagniewanego. Pokręciłam prawie niezauważalnie głową. Czasami zapominamy, że jesteś z nami tak krótko i wiele rzeczy jest dla ciebie nowych. Ale naprawdę sądziłem, że cię ostrzegła... Gdyby coś było nie tak, zrezygnowalibyśmy z tego zwyczaju, zapewnił mnie pośpiesznie.

Nie, jest w porządku, przerwałam mu natychmiast, żeby zbyt długo nie przeciągać momentu oczekiwania. Nie wiem po prostu... Spojrzałam wymownie na kielich i ostrze, które trzymał.

Ach...

Uśmiechnął się ze zrozumieniem i podał mi ostrze. Sztylet zaciążył mi w dłoni i przez moment miałam ochotę cisnąć go gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku, żeby tylko jakoś się go pozbyć.

– To nic trudnego – zapewnił mnie cicho Gabriel, tym razem na głos. Spojrzałam na niego tępo, kiedy podsunął mi swoją lewą dłoń, wierzchem do dołu. – Po prostu zrób małe nacięcie, wzdłuż linii życia. Nóż jest ze srebra, więc nawet nie musisz specjalnie się wysilać, żeby mnie dźgnąć... – powiedział tak luźnym tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali na temat pogody albo czegoś równie błahego.

– Nie muszę się specjalnie wysilać... – powtórzyłam niczym echo, mając ochotę Gabrielowi porządnie przyłożyć. Chyba sobie żartował!

Tutaj nie chodziło nawet o sam fakt upuszczenia krwi, bo to mnie nie przerażało; nie różniło się nawet od tego, co czasami robiliśmy z Gabrielem albo od chwili, kiedy specjalnie skaleczyłam się, żeby móc nakarmić Alessię. Ale zrobienie czegoś podobnego teraz, przy tych wszystkich nieśmiertelnych, dla których zabijanie było czymś normalnym... Jak mogłam tak spokojnie to przyjąć? I jak mogłam nie denerwować się tym, że tym razem sama również posłużyć się nożem? Gabriel przecież nie raz żartował, że prędzej utnę rękę niż zrobię nacięcie, a jednak...

– Nessie?

Uświadomiłam sobie, że od dłuższego czasu stoję jak sparaliżowana, ściskając kurczowo nóż i wpatrując się pustym wzrokiem w jego nastawioną dłoń. Słysząc swoje imię, pospiesznie wzięłam się w garść, bojąc się, że zaraz ktoś dojdzie do wniosku, że jestem zbyt wielkim tchórzem i uroczystość zostanie przerwana. Spojrzałam krótko na Gabriela i ścisnąwszy sztylet tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz połamię sobie palce, przyłożyłam ostrze do skóry dłoni Gabriela. Nóż faktycznie musiał być ostry, poza tym srebro zrobiło swoje, bo na linii rozcięcia natychmiast pojawiła się krew i zebrawszy się w rubinowe krople, spłynęła wprost do nastawionego w porę kielicha z winem.

Byłam tak oszołomiona widokiem i zapachem krewi (oraz nagłym pragnieniem, żeby jej skosztować), że Gabriel siłą musiał zabrać mi sztylet. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie, chociaż on cały czas się uśmiechał, i przyjęłam kielich, starając się nie drżeć, kiedy nastawiłam dłoń. W przeciwieństwie do mnie, Gabriel nawet się nie zawahał i z niezwykłą wręcz precyzją zrobił niewielkie nacięcie wzdłuż mojej linii życia. Żeby nie została blizna, jak sobie uświadomiłam, kiedy z rany popłynęła krew i spłynęła do naczynia. Cięcie piekło i niezwykle wolno przestawało krwawic, więc mogłam się na własnej skórze przekonać, że mowa o działaniu srebra na takich jak my jest prawdziwa.

Aqua natychmiast wyrwała nam kielich. Jej krwiste tęczówki pałały, ale poza tym wyglądała na opanowaną, co było imponujące. Skinęła zachęcająco na Gabriela, który musiał się już wcześniej tego spodziewać, bo odwrócił się w moją stronę i ująwszy obie moje dłonie (zupełnie zapomniałam o tym, że ściskam ślubny bukiet), spojrzał mi prosto w oczy i wyrecytował:

– Renesmee Carlie Cullen, oddaję się tobie i pragnę przyjąć cię jako swoją.

To skojarzyło mi się z przysięgą – równie prostą, co moja suknia i pozbawioną setek obietnic, które ludzie i tak na co dzień łamią – bez wahania, nie bojąc się, że przypadkiem coś pomieszam i zrobię z siebie idiotkę, odpowiedziałam:

– Tak.

Gabriel uśmiechnął się do mnie z takim uczuciem, że aż się zarumieniłam i potrzebowałam chwili, żeby uprzytomnić sobie, że to wciąż moja kolej.

– Gabrielu Marco Licavoli – zreflektowałam się – oddaję się tobie i pragnę przyjąć cię jako swego.

– Tak.

Wciąż trwając w jakieś dziwnej formie transu, Aqua ponownie przybliżyła się do nas z kielichem i stanowczo wyciągnęła go w moją stronę. Tym razem bez trudu zrozumiałam, co chciała przekazać i ująwszy naczynie, uniosłam je do ust. Pierwszy łyk przyprawionego krwią wina przyprawił mnie o zawrót główny, kiedy słodycz osoki eksplodowała w moich ustach, skutecznie przebijając się przez gorycz alkoholu. Pospiesznie przekazałam kielich rozbawionemu Gabrielowi, zanim uległabym pokusie wypicia jeszcze trochę.

Gabriel nie miał tego problemu co ja, być może dlatego, że taki alkohol był dla niego czymś normalnym – w końcu to za jego sprawą pierwszy raz skosztowałam czegoś podobnego i bynajmniej nie skończyło się to dla mojego żołądka zbyt dobrze. Spokojnie oddał kielich wampirzycy, która natychmiast odłożyła go na bok.


Noc przesilenia, noc powiązania
Wino i krew, ciała ofiara
Co powiązane, rozerwać nie można
Pocałunkiem...**


Gabriel nie czekał aż Aqua dokończy. Bez wahania przyciągnął mnie do siebie i wziąwszy w ramion, dostosował się do ostatniego słowa inskrypcji i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Moje ciało zapłonęło, ja zaś w jednej chwili zapragnęłam znaleźć się bliżej, dlatego zarzuciłam mu obie ręce na szyję przywarłszy do jego torsu, odwzajemniłam pieszczotę, zupełnie nieczuła na oklaski, śmiechu i gwizdy (to ostatnie to bez wątpienia głównie Pavarotti).

Mój mąż, jak sobie nagle uświadomiłam, odsunął mnie od siebie i nie pytając o zgodę, porwał na ręce. Pisnęłam zaskoczona, zaraz jednak roześmiałam się radośnie, kiedy Gabriel poniósł mnie przez rozstępujący się przed nami tłum, kierując się w sobie tylko znaną stronę. W głowie wciąż miałam fragment śpiewu Aquy, zwłaszcza ten z ostatniej zwrotki.

„Co powiązane, rozerwać nie można"... Hm, taka perspektywa zdecydowanie mi odpowiadała.

____

*Gra słowna. Wszakże 'aqua' znaczy woda.

**Jeszcze odrobina wyłącznie mojego słowotwórstwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro