Sześćdziesiąt dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

– Dlaczego, do diabła, się na mnie patrzycie?

To było pierwsze pytanie, które zadała nam Isabeau, w momencie kiedy doszła do siebie. Wciąż opierała się o Gabriela, chociaż Dimitra wyraźnie aż rwało do tego, żeby odsunąć mojego męża i zając jego miejsce. Dopiero kiedy Beau rzuciła mu udręczone spojrzenie, odrobinę się uspokoił, widząc, że dziewczyna powoli wraca do normy. Jedynie jej srebrzyste oczy zdradzały, że wcześniej cokolwiek było nie tak, tym samym skutecznie przypominając nam wszystkim o wizji, której Isabeau chwilę wcześniej doświadczyła.

– Isabeau, wszystko w porządku? – zapytał ją wprost Carlisle, decydując się przerwać panującą ciszę.

Stał tuż za mną, wciąż obejmując Esme i nie odrywając wzroku od przyrodniej siostry Gabriela. Po tonie jego wypowiedzi o minie Beau, domyśliłam, że chodzi mi o coś więcej, a nie tyko o zdrowie dziewczyny, chociaż ciężko mi było domyślić się, co takiego było na rzeczy. Wiedziałam, że czas, który spędzili razem, przymuszeni przez Drake'a, w jakimś stopniu ich do siebie zbliżył, ale po wydarzeniach na klifie żadne z nas nie miało motywacji, żeby o cokolwiek doktora wypytywać.

– Oczywiście, że tak. Dlaczego miałoby być... – żachnęła się i raptownie urwała, nagle coś sobie uświadamiając. – Och nie, nie kończ. Znowu będziesz mi wmawiał, że powiedziałam coś ponadto co pamiętam? – westchnęła, wyswobadzając się z objęć brata i odchodząc o kilka kroków; uniosła rękę i zaczęła uciekać skrzydełka nosa, próbując się uspokoić.

– To zależy. A ile pamiętasz? – Carlisle wydawał się bardziej niż po prostu pewny swojej teorii.

– Przepraszam bardzo– wtrącił się Dimitr – ale o czym wy, na litość bogini, w tym momencie mówicie?

Isabeau machnęła ręką, co Carlisle uznał za przyzwolenie, żeby nam wszystko wytłumaczyć. Pokrótce wyjaśnił, że jeszcze wędrując z Drake'm, Isabeau miała wizję, której po wszystkim nie pamiętała. Co więcej, będąc wtedy w transie, mówiła rzeczy bardzo podobne do tych, które usłyszeliśmy przed chwilą.

– W zasadzie teraz było niemal identycznie. Zawołałaś „Aldero, nie" i straciłaś przytomność. Było też coś o tym, że kogoś zabiłaś i o jakichś istotach, których nie powinno tam być – zakończył, zwracając się już bezpośrednio do Isabeau.

Dziewczyna w zamyśleniu skinęła głową.

– Ten fragment jeszcze pamiętam – zapewniła go cicho. Wciąż chwiała się na nogach i wyglądała wręcz upiornie blado, ale uparcie odmawiała pomocy któregokolwiek z nas. – Na piękną Selene, widziałam tak wiele rzeczy... I dlaczego nie pamiętam tego fragmentu o Aldero? Myślałam... – Jakimś cudem zbladła jeszcze bardziej. – Na początku sądziłam, że chodzi o mojego brata, ale to nie prawda. Tutaj chodzi o Ala, a ja nie mam pojęcia, co takiego przytrafi się mojemu dziecku!

Była przerażona i to odkrycie mnie zmroziło. Wciąż nie mogłam przywyknąć do momentów, kiedy Licavoli okazywali strach. Tym bardziej nie wyobrażałam sobie przerażonej Isabeau albo raczej tego, co mogło doprowadzić ją do takiego stanu.

Z tym, że ja powinnam zrozumieć, bo ona – podobnie jak i ja – była matką. I również jak ja zaczynała być przytłoczona wszystkim tym, co działo się w koło – całą tą niepewnością i świadomością wypełniającej powietrze śmierci.

– Isabeau... – Esme wysunęła się do przodu, po czym bez wahania otoczyła pół-wampirzycę ramionami. Beau zesztywniała, ale nie zaprotestowała, po chwili wahania zaś odwzajemniła uścisk. – Wszystko będzie dobrze. Ale musisz powiedzieć tam, co takiego pamiętasz.

Miała rację i jej słowa podziałały na Isabeau, pozwalając jej wziąć się w garść. Dziewczyna na moment zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych wdechów, dopiero po chwili zaczynając mówić:

– Moje wizje od dawna nie były tak pomieszane i niespójne. No i zawsze je pamiętała – dodała z goryczą. – Te są inne. Zawsze widziała wszystko wyraźnie i to do tego stopnia, że w niektórych przypadkach byłabym w stanie podać dokładną datę, miejsce i godzinę – wszytko jedno, skoro i tak nigdy nie dało się ich zmienić, jeśli przyszłość raz została zapisana. Ale te wizje... Tych nie rozumiem i to, co widzę, zaczyna mnie naprawdę przerażać.

– Od dawna nie były... – podchwycił milczący do tej pory Rufus. Wciąż stał w tym samym miejscu, zakładając obie ręce na piersi. Kątem oka zauważyłam Layla drgnęła na dźwięk jego głosu, poza tym jednak nań nie spojrzała i to ze wzajemnością. – Więc kiedy się to zaczęło?

Beau uniosła brwi.

– Poddasz mnie psychoanalizie, szalony naukowcu? – zapytała z nutką typowej dla siebie złośliwości, która wybitnie świadczyła, że powoli odzyskiwała równowagę psychiczną.

– Nie ciebie, a twój dar. – Rufus wywrócił oczami. – Mogę tego nie robić, jeśli tak wolisz, ale wtedy sami zastanawiajcie się, co takiego się wydarzy. Życzę powodzenia, kiedy już będzie za późno i...

– Dobra, już dobra! – zreflektowała się Isabeau, przerywając mu wpół słowa. Nie dziwiło mnie to, bo zniecierpliwiona mina Dimitra była dobrym ostrzeżeniem, tym bardziej, że król najwyraźniej był w nastroju na łamanie innym nosów. – To się zaczęło na krótko przed tym, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Renesmee i zaczęłam dążyć do jej pojawienia się. Widziałam niespójne obrazy, pełne walk, śmierci i bólu. Myślałam, że chodziło o walki z wilkołakami, te sprzed trzech miesięcy, ale teraz... Dzisiaj zobaczyłam to wyraźniej. To nie były wilkołaki, ale wampiry – młode wampiry. Co więcej, chyba zaczynam rozumieć przyczyny tych wszystkich zniknięć. Ciał nie znaleziono, dlatego wydaje mi się...

– Armia nowonarodzonych – wyszeptałam, nieświadomie wchodząc jej w słowo.

To nagle wydało się oczywiste i uświadomiłam sobie, że być może wiedziałam to już od dnia, kiedy Theo pokazał mi tamten artykuł w gazecie. W tamtym momencie lista nazwisk kolejny raz przesunęła mi się przed oczami, zupełnie jakby ta strona gazety została wypalona w moim umyśle tak, żebym nigdy więcej jej nie zapomniała. Przecież Sean był wtedy wyjątkiem – jedyny pół-wampir na tle ludzkich nazwisk, zwyczajnych mieszkańców. Gdyby umierali, sprawa byłaby prosta, bo zniknięcia w Mieście Nocy były czymś powszechnym – smutna, ale stała prawda na temat funkcjonowania ludzi w mieście kontrolowanym przez nieśmiertelnych. Z tym, że te zniknięcia były inne i tak naprawdę sprowadzały się właśnie do tego, co dopiero teraz zrozumiałam.

Ktoś – może właśnie Lawrence – tworzył sobie armię. Najlepsze, chociaż ryzykowne, zabezpieczenie planu, który opierał się na śmierci naszych dzieci. Isabeau powiedziała, że coś poszło nie tak i z jakiegoś powodu łańcuch został przerwany – a więc najwyższa pora na wcielenie awaryjnego wyjścia. Skoro rytuał miał zostać niedokończony, kolejny raz w grę wchodziło rozwiązanie siłowe.

Jak mogłam się wcześniej nie zorientować? Znając przeszłość Jaspera i to, co spotkało moją rodzinę, kiedy moja mama była człowiekiem... Jak mogłam się nie zorientować...?

– To nie wszystko. – Powiedział cicho Rufus, zachowując się tak, jakbym powiedziała coś oczywistego, co wcale nie wprawiło wszystkich w koło w szok. – Isabeau widziała coś więcej niż po prostu armię – dodał z przekonaniem, spoglądając nagląco na moją szwagierkę.

Isabeau przełknęła z trudem i pokręciła głową. Nie czułam się absolutnie gotowa, żeby usłyszeć więcej, ale dzisiaj najwyraźniej Rufus nie zamierzał żadnego z nas oszczędzać.

– Widziałam... To nie byli ludzie ani też wampiry. Widziałam istoty, które... – Zamknęła oczy, jakby coś rozpamiętując. – Mogłabym przysiąc, że one były takie jak ja. Dzieci nocy, stworzone do życia w mroku – wyznała i zamilkła, najwyraźniej nie zamierzając dodać nic więcej.

Rufus mruknął coś pod nosem, jakby od samego początku się tego spodziewał, wątpiłam jednak, żeby na którymkolwiek z nas zrobiło to wrażenie – a przynajmniej tam pomyślałam, póki nie odezwała się Layla:

– Co? – zapytała obojętnym tonem. – No co znowu przemilczałeś, Rufus?

Spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem.

– Dlaczego fakt, że cokolwiek wcześniej podejrzewałem, oznacza, że zaraz muszę mieć jakąkolwiek tajemnicę? – zapytał, unosząc brwi. – Wystarczyło przeanalizować słowa Isabeau. Coś, co nie powinno mieć miejsca... Bez obrazy, ale jak często widujesz kogoś, kogo podobno był martwy, a jednak ma się dobrze, oczywiście pomijając fakt, że okazyjnie smaży się na słońcu? – żachnął się, nie szczędząc sobie ironii.

– A może tak trochę grzeczniej do mojej siostry, co? – rzucił chmurnie Gabriel, rzucając Rufusowi gniewne spojrzenie. – Layla...

– Nie potrzebuję opiekunki, Gabrielu – przypomniała mu chłodno. Głos miała dziwnie łamliwy, a ja kolejny raz zaczęłam zastanawiać się, co takiego stało się między nią a Rufusem. Coś zdecydowanie było na rzeczy. – A jeśli chodzi o ciebie, doktorku... – dodała, wykorzystując podchwycone od Isabeau przezwisko.

– Przestań. – Rufus wydawał się zagniewany. Machinalnie zrobiłam krok do tyłu, woląc nie stać mu na drodze, gdyby jednak poniosły go emocje i zdecydował się na nią rzucić. Już wiedziałam, że jest nieprzewidywalny i kolejne tego dowody zdecydowanie nie były mi potrzebne. – Już po prostu przestań, dziewczyno.

– Najlepiej będzie, jeśli przestaniecie oboje, zanim stracę cierpliwość! – Dimitr w pośpiechu wskoczył między nich, jakby podejrzewał, że będą w stanie w każdej chwili rzucić się sobie do gardeł. Layla wydęła usta, ale odpuściła, odchodząc kilka metrów od nas i stając do wszystkich plecami, chociaż przez wzgląd na instynkt musiało być to dla niej trudne. Rufus nawet nie ruszył się z miejsca, starając się sprawiać wrażenie kogoś, kto jest zbyt inteligentny, żeby zawracać sobie głowę takimi bzdurami. – Szczerze powiedziawszy, zaczynam mieć was wszystkich powoli dość. Czy do któregokolwiek z nas w ogóle dociera, jak wielki mamy problem? – zapytał, zwracając się przede wszystkim do dwójki pół-wampirów.

Rufus rzucił mu rozdrażniona spojrzenie.

– Do mnie jak najbardziej dociera – stwierdził z nutką goryczy. – Nie mogę ręczyć za dziewczynę. Zdążyłem się zorientować, że z jej charakterem...

– Rufus, na litość Bogini! – Dimitr pokręcił z niedowierzaniem głową. – Jeśli już musisz nas wszystkich denerwować, to przynajmniej zacznij mówić z sensem!

Nie dziwiłam się, że wampir powoli tracił cierpliwość, bo sama również zaczynałam mieć serdecznie dość wszystkiego, co się działo. Byłam zmęczona, ale paradoksalnie aż nadto pobudzona i świadoma wszystkiego – każdego problemu i krążącego nad nami widma śmierci. Co więcej, nawet wiedząc już co takiego nam grozi, wciąż martwiłam się przede wszystkim o dzieci; gdyby trzeba było, pozwoliłabym się przy pierwszej okazji zabić, byleby zapewnić im bezpieczeństwo. Chciałam zrobić wszystko, byleby jakoś ochronić je i nie pozwolić, żeby nagle znalazły się w samym sercu walki, ale nie byłam w stanie stwierdzić, jak powinnam tego dokonać. Nowonarodzeni to zdecydowanie poważniejszy problem od wilkołaków, a nawet istot podobnych do Isabeau, bo w żaden sposób nie dało się ich zranić – a przynajmniej ktoś taki jak ja nie był do tego zdolny. Wciąż marnie walczyłam, nawet mimo licznych treningów i tego, że rozwinęłam moc, a przecież te wampiry miały przewyższać mnie pod wieloma względami, od szybkości zaczynając, a na sile kończąc. Były bezwzględne, napędzane pragnieniem i wciąż znajdującą się w ich ciele ludzką krwią. Właśnie dlatego były tak wielkim zagrożeniem, zabójcze w swej złości; nie potrzebowały nawet treningów, bo i nie dbały o to jak atakować. Liczyło się jedynie to, żeby osiągnąć cel, nawet jeśli przy tym musieliby się narażać.

Czy mieliśmy jakieś szanse? Spróbowałam przypomnieć sobie jak wiele nazwisk widziałam w gazecie, ale nie byłam w stanie. Linijki przesuwały się w nieskończoność, podążając mnie swoją liczba; nie byłam nawet w stanie ich odczytać. Jedynym pocieszeniem był fakt, że to wszystko było efektem mojej wyobraźni, a armia nie mogła być aż do tego stopnia liczna, ale i tak...

– Dlatego nie możecie walczyć – szepnął mi do ucha Edward, przypominając mi o swojej obecności. Przytulił mnie mocno, a ja poddałam się temu, zbyt oszołomiona, żeby się kłócić. – Nie mówię tego złośliwe albo dlatego, że w was nie wierzę. Widziałem już, że potrafisz się bronić, ale... Sama widzisz, że tym razem tutaj nie chodzi o umiejętności. Wampira może pokonać wyłącznie wampir. Albo wilkołak – dodał po chwili zastanowienia, rzucając krótkie spojrzenie w stronę Yves'a.

Miał rację i zdawałam sobie z tego sprawę, jednak jakaś mniej rozsądna cząsteczka mnie aż rwała się do tego, żeby zaprotestować. Chciałam się na coś przydać, niezależnie od konsekwencji i tego, czy miałam szanse wyjść z takiej walki żywa. Paradoksalnie chciałam również zrobić wszystko, byleby nie dopuścić Gabriela i moich bliskich do walki, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Teraz doskonale rozumiałam ich dylematy i to, dlaczego zawsze starali się odwieść mnie od tego, żebym się narażała.

– Ale musi być jakiś sposób – powiedziałam cicho, w zasadzie do siebie. – Walczyliśmy już z wilkołakami, do cholery. Teraz w grę wchodzą wampiry, ale to nie znaczy, że zaraz jesteśmy bez szans.

– Właśnie sęk w tym, że mamy szanse – uspokoił mnie Carlisle, decydując się wtrącić. – Mnie też się to nie podoba – dodał, chociaż dobrze wiedziałam jaki ma stosunek do wszelakich form przemocy, nawet jeśli był to jedyny sposób na ocalenie życia – ale chyba nie mamy wyboru. Jeśli faktycznie macie rację i z jakichś powodów jutro zdecydują się zaatakować, mamy najwyżej dobę na to, żeby się przygotować i zdecydować, kto będzie walczył. Co więcej, zgadzam się z Edwardem, jeśli chodzi o twój udział, Nessie – dodał. – Zdaję sobie sprawę, że zdolności twoje, Gabriela czy Isabeau są niezwykłe, ale...

– Ale jesteśmy bezużyteczni, jeśli chodzi o walkę wręcz – przerwałam mu. – Tak, już to zrozumiałam. Po prostu to takie frustrujące... – pożaliłam się z westchnieniem.

Jak mogłam wysiedzieć kilka godzin w ukryciu, świadoma tego, co miało dziać się w mieście? Już niepewność o dzieci wydawała się powoli mnie zabijać; jeśli dodatkowo miałabym się niepokoić o bliskich, pewnie bym oszalała. Nawet świadomość, że Gabriel i jego siostry będą przy mnie, podobnie jak inne bliskie mi osoby, jak chociażby Lorena... Nawet to nie było w stanie mnie uspokoić, skoro nie miałam nawet pojęcia, czy Licavoli będą w stanie tak po prostu odpuścić, nawet mimo niebezpieczeństwa. Patrząc na zacięte miny Gabriela, Isabeau czy Layli, szczerze w to wątpiłam, poza tym w takim wypadku nie zamierzałam nawet brać pod uwagi tego, że i mnie wtedy ktoś miałby zmusić do bezczynności.

– Więc co takiego proponujesz? – zwrócił się do mojego dziadka Dimitr. Zaskoczyło mnie trochę to, że inni przysłuchują się naszej rozmowie, bo miałam wrażenie, że większość była raczej skupiona na napiętych relacjach Layli i Rufusa. – Mam zmobilizować wszystkie wampiry i wilkołaki, a reszcie kazać się ewakuować, żeby nie ryzykować kolejnej masakry? – zapytał, spoglądając z powątpieniem na Isabeau.

Dziewczyna prychnęła, ale w żaden sposób nie skomentowała tej wypowiedzi. A więc miałam rację – Isabeau i jej rodzeństwa zdecydowanie nie miało być tak łatwo odsunąć od całej sprawy, tym bardziej, że podobnie jak i ja mogła stracić coś zdecydowanie więcej niż po prostu życie. Co miałoby nam być po tym, że wyjdziemy ze wszystkiego w jednym kawałku, jeśli ucierpieliby na tym ci, których kochaliśmy?

– Tak byłoby najlepiej – zgodził się Carlisle. – Problematyczne jest to, że nie znamy ani wroga, ani nawet dokładniejszego terminu walki. Wiemy jedynie, że to wydarzy się jutro, dlatego powinniśmy się śpieszyć – stwierdził i westchnął. – Nie podoba mi się to, ale w obecnej sytuacji... No cóż, najlepiej byłoby od razu zorientować się jak wielka będzie nasza liczebność. Powinniśmy też jakoś się przygotować, poza tym ci, którzy są najbardziej zagrożeni, już teraz powinni znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu...

Mówili, ale to było jakby poza mną. Wkrótce dyskusję toczyli już przede wszystkim Dimitr, Carlisle, Edward i Yves. Esme przysłuchiwała się im w milczeniu, wyraźnie zaniepokojona, ale równie zdecydowana walczyć. Wiedziałam, że Gabriel i Isabeau nie są zachwyceni, jak na razie jednak nie dawali niczego po sobie poznać. Layla z kolei wyglądała tak, jakby nic jej nie obchodziło; stała w niewielkim oddaleniu, uparcie unikając spoglądania na Dylana i Rufusa. Mogłam się założyć, że w tym momencie marzyła jedynie o tym, żeby móc stać się niewidzialną, ale jak na razie jedynie niepotrzebnie zwracała na siebie naszą uwagę.

– Dylan? – odezwała się w końcu, niechętnie unosząc głowę, żeby spojrzeć na chłopaka. – Mógłbyś zabawić się w gońca i postarać się, żeby Allegra dowiedziała się o wszystkim, co się dzieje? Pewnie będzie wiedziała co robić...

– Nie musisz być aż do tego stopnia uprzejma, Laylo – zapewnił ją cicho. – To, że dałaś mi w twarz za to, że cię pocałowałem, nie znaczy, że od teraz zamierzam robić ci na złość. Nie jesteś mi też niczego winna. Wiesz o tym, prawda? To naturalne, bo w końcu jesteśmy... po prostu przyjaciółmi – dodał z wymuszonym uśmiechem, który jednak bardziej przypominał grymas, po czym w pośpiechu się oddalił.

Ach, więc jednak coś było na rzeczy, chociaż ta krótka wymiana zdań niewiele mówiła mi na temat tego, dlaczego i Rufusa Layla traktuje w tak chłodny sposób. Nie zapytałam jej o to, dochodząc do wniosku, że to nie moja sprawa; przy okazji też rzuciłam ostrzegawcze spojrzenie Gabrielowi, dobrze wiedząc, że mój mąż bywał momentami przewrażliwiony, kiedy chodziło o którąkolwiek z jego sióstr. Skinął głową, a ja uznałam, że musi mi to wystarczyć jako zapewnienie tego, że postara się nie wtrącać.

Przygnębiona podeszłam do Gabriela i bez słowa chwyciłam go za rękę. Uścisnął ją i rzucił mi uspokajające spojrzenie, chociaż wątpiłam, żeby cokolwiek w tym momencie mogło być w stanie ukoić moje nerwy. Czułam się bezradna, rozdarta między tym, co było słuszne, a tym, co dyktowało mi serce. Chciałam walczyć, jakkolwiek się przydać, nawet mimo konsekwencji, które niosła ze sobą ta decyzja. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby mieć chociaż względne pojęcie na temat tego, jak radzą sobie moi bliscy i czy z dziećmi jest wszystko w porządku. Niewiedza mnie wykańczała; nieprawdopodobne wręcz wydawało się, że ktokolwiek był w stanie znieść tak wiele wątpliwości, a mnie czekało ich jeszcze więcej.

Ktoś odchrząknął znacząco. Cała uwaga momentalnie spoczęła na Rufusie. Podobnie jak pozostali miałam wątpliwości co do tego, czego tym razem można się po nim spodziewać – jego specyficzny charakter sprawiał, że i bez lepszego poznania, niespecjalnie mu się ufało. Rufus był nieprzewidywalny, a jego sugestie czasami bywały tak nieprawdopodobne, że lepiej było podchodzić do nich z dystansem – i to dość sporym.

Nie tym razem jednak. Problem był spory, a ja zbyt zdesperowana, żeby przebierać w środkach. A wtedy coś w spojrzeniu pół-wampira sprawiło, że nabrałam nadziei, zupełnie jakby jakimś zawiłym sposobem udzielił mi się dostrzegalny w jego spojrzeniu entuzjazm. Pomysł był czymś, czego wszyscy potrzebowaliśmy, więc każda alternatywa wydawała się lepsza od bezradnego czekania i wyglądania tego, co prędzej czy później miało nadejść.

– Jeśli już skończyliście sobie gdybać – odezwał się spokojnie Rufus, spoglądając na każdego z nas z osoba – to pozwólcie, że tym razem ja coś zaproponuję. Mam pomysł i sądzę, że to może się udać. Tym bardziej, że swoją krótkowzrocznością aż prosicie się o tragedię...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro