Czterdzieści pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorian

W korytarzu panowała przyjemna cisza. Ciemność miała w sobie coś kojącego, choć Dorian nie wątpił, że zamieszkujące rezydencję kobiety sądziły inaczej. Podczas gdy noc sama w sobie nie była zła, kryjące się w niej istoty potrafiły przyprawić o dreszcze.

Szedł powoli, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Próbował się rozluźnić – wyrzucić z pamięci wszystko to, co wydawało się zbędne – ale to okazało się wyzwaniem. Co prawda odkąd odszedł na tyle daleko, by już nie wystawiać się na wpływ dwóch księżyców, napięcie nieznacznie zelżało, ale wciąż towarzyszyły mu wątpliwości.

Nasłuchiwała, próbując zlokalizować obecność Selene. Był w stanie wyczuć jej bliskość równie intensywnie, co i wciąż obecne poruszenie w ciemnościach.

Bez problemu wychwycił ruch w pobliżu schodów.

– Dobry wieczór – rzucił jak gdyby nigdy nic.

Usłyszał jak cudzy uśmiech przyśpiesza, a potem w zasięgu jego wzroku pojawiła się dziewczynka. Cóż, przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądała na dziecko, chociaż Dorian już dawno zauważył, że sprawy miały się trochę inaczej.

Anabelle nie wyglądała jak ktoś, kogo wyrwano ze snu. Na sobie miała wciąż wyprasowaną sukienkę, zaś lśniące loki wyglądały tak, jakby dopiero co je rozczesała. Jasne oczy pozostawały bystre i w pełni przytomne.

– Cześć, Dorianie.

Być może zaczynał zachowywać się w przewrażliwiony sposób, ale w jej głosie wyczuł ulgę. Zawahał się. Spodziewałaś się kogoś innego?

Mimo wątpliwości zachował to pytanie dla siebie.

– Nie śpisz? – zapytał w zamian, siląc się na pogodny ton głosu.

Zdążył poznać Anę, choć rozmawiali ze sobą zaledwie kilka razy. Trudno było nie zauważyć jedynej duszy, która wyróżniała się na tle innych dziecięcymi rysami twarzy. Nie żeby sam uważał ją za małolatę, choć początkowo postrzeganie jej inaczej okazało się swoistym wyzwaniem. Trudno było inaczej reagować na kogoś, kto wyglądał jak uroczy aniołek, którego należało chronić.

Niemniej Anabelle zdecydowanie nie była już dzieckiem. Wystarczyła chwila choćby i niezobowiązującej rozmowy, by dostrzec w jej oczach świadomy błysk. Mógł tylko zgadywać, kiedy i w jakich okolicznościach spotkała ją śmierć, ale to w gruncie rzeczy nie było istotne. Liczyło się, że przez minione wieki zdążyła nabyć większego doświadczenia niż niejeden człowiek.

Lubił ją. Tak jak i to, co zdążył zaobserwować – to, że była ciekawska.

Czasami aż nadto.

– Coś się stało, prawda? – zapytała, jakby czytając mu w myślach.

Z trudem powstrzymał się od westchnienia. Mógł spodziewać się zarówno tego pytania, jak i bezpośredniości z jej strony.

– Idź spać, Ana – mruknął.

Ruszył w głąb korytarza, choć doskonale wiedział, że zbycie jej w ten sposób nie miało racji bytu. Wywrócił oczami, kiedy podążyła za nim, tym razem nawet nie próbując ukryć swojej obecności. Aż nazbyt wyraźnie słyszał echo jej przyśpieszonych kroków.

– O co chodzi? Wiem, że coś stało się przy jeziorze – nie dawała za wygraną. – Słyszałam poruszenie. No i widziałam boginię, więc...

– I nie zapytałaś jej?

Dorian uśmiechnął się w nieco pobłażliwy sposób.

– Nie. – Anabelle westchnęła cicho. – Za duże zamieszanie. To wydawało się... nie na miejscu.

– A chodzenie za mną już tak?

– Ty mnie nie onieśmielasz.

Tym razem roześmiał się – w równie zaskoczony, co i rozbawiony sposób. Doprawdy? To brzmiało równie zaskakująco, co i próba wyobrażenia sobie onieśmielonej Anabelle. Co prawda wyczuwał w jej głosie napięcie, ale to był w stanie wytłumaczyć. I tak przeważała swoboda, z jaką zwracała się do niej, zupełnie jakby byli wieloletnimi znajomymi, nie zaś zagubioną duszą i anielskim wojownikiem samej bogini księżyca.

– Nie wiem czy to miłe, czy powinienem zacząć się martwić – mruknął, zwracając się bardziej do siebie niż do Anabelle.

Chcąc nie chcąc przystanął, dając jej okazję, by mogła się z nim zrównać. Czuł na sobie przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu – naglące, nieustępliwe... Imponowała mu tym. W jakiś pokrętny sposób sprawiało to, że jeszcze bardziej ją lubił. Zaczynał mieć wręcz wrażenie, że Anabelle była bardziej otwarta niż pozostałe kobiety, łącznie ze stojącą na czele wszystkich swoich sióstr Gai.

Cóż, to nie z przewodnicząca stał teraz w pustym korytarzu. Najwyraźniej tylko drobna Ana miała w sobie wystarczająco odwagi, by wkroczyć w noc.

– Więc? – zapytała cicho. Kiedy szeptała jej głos brzmiał łagodnie i na swój sposób bardziej dziecięco. Dorian mimowolnie pomyślał, że gdy zwracała się do niego w ten sposób, wydawała się niepokojąca. Dorosła w ciele dwunastolatki. – Powiesz mi czy jednak mam spróbować zapytać boginię?

Brwi Doriana powędrowały ku górze.

– Dopiero co powiedziałaś, że moja pani cię onieśmiela – przypomniał, w odpowiedzi doczekując się wyłącznie sfrustrowanego jęku.

– Dorianie!

Było coś kojącego w sposobie, w jaki wypowiadała jego imię. Z drugiej strony, równie dobrze to jemu mogło brakować kontaktu z kimś poza Selene – zwłaszcza po całych wiekach trzymania się na uboczu. Uwielbiał boginię, ale możliwość porozmawiania z kimś innym, o wiele bardziej ludzkim, okazała się zbawienna.

Anabelle z pewnością miała charakterek. I upór, który boleśnie kojarzył mu się z przeszłością – czymś, o czym równie mocno nie chciał myśleć, co i uporczywie się trzymał. Chciał czy nie, nie potrafił pozostać wobec niej obojętny.

Powstrzymał instynktowne pragnienie, by zmierzwić jasne loki stojącego przed nim dziecka. Dla pewności skrzyżował ramiona, próbując choć trochę zyskać na powadze, ale nie sądził, by to zrobiło na Anie wrażenie.

– W porządku – westchnął, niechętnie dając za wygraną. – Tak, coś się stało. Ale już wszystko w porządku.

– To nie jest odpowiedź – obruszyła się.

– Ależ jest. Nie ma się czym martwić.

Przesunęła się jeszcze bliżej. Zaskoczyła go tym równie mocno, co i myśl o tym, że mogłaby próbować w ten sposób na niego wpłynąć. Trudno było czuć respekt przed kimś, kto sięgał mu zaledwie do piersi. Z drugiej strony...

Och, Anabelle mogłaby być jego córką, gdyby tylko natura okazała się na tyle łaskawa, by dać mu taką szansę. Oczywiście to nie wchodziło w grę, ale gdyby kiedyś dane było mu mieć dziecko, nie miałby nic przeciwko, by okazało się równie zadziorne, co i jego mała towarzyszka.

– I dlatego narobiliście takiego zamieszania? – Potrząsnęła głową. – Dobrze, jak sobie chcesz – podjęła, ale w jej głosie pojawiło się coś nowego. Dorian wyraźnie wyczuł nutę goryczy i to na moment wprawiła go w konsternację. – Powiedz mi przynajmniej tylko jedno. To mam prawo wiedzieć.

– Co...? – zaczął, ale Ana nie pozwoliła mu dokończyć

– Czy on wrócił?

Otworzył i zaraz zamknął usta. Przez moment poczuł się trochę tak, jakby zderzył się z czymś ciężkim – niewidzialną przeszkodą, która nagle pojawiła się tuż przed nim. Niech to szlag...Nawet gdyby do tej pory miał wątpliwości, tym jednym pytaniem dziewczyna jasno udowodniła, że nie należało jej ignorować. I że była o wiele rozsądniejsza, niż mógłby sugerować dziecięcy wygląd.

Chyba jednak wolałby, gdyby miał do czynienia z nieświadomą małolatą.

Czuł, że wciąż go obserwowała, kiedy spróbował zebrać myśli. Miał wrażenie, że z kolejną sekundą pogrążał się coraz bardziej, niepotrzebne przeciągając konieczność odpowiedzi, ale co tak naprawdę miał jej powiedzieć? Frustracja wróciła, intensywniejsza niż przy jeziorze, gdy z rozczarowaniem odkrywał brak jakichkolwiek wskazówek.

– Nie wiem – przyznał w końcu. – Wyczulibyśmy, gdyby się pojawił. Jeśli nie ja, to bogini na pewno, ale...

– Ale?

Zaklął w duchu. Powinien powstrzymać się wcześniej, choć jakoś nie wątpił, że nawet wtedy Anabelle drążyłaby dalej.

– Cassandra po prostu miała wypadek. Wpadła do jeziora – wyjaśnił, siląc się na obojętność. – Andreas ją wyciągnął. Byliśmy w pobliżu i nastraszyła nas wszystkich, to wszystko.

– Cassie? – Oczy Any rozszerzyły się w geście niedowierzania. – W jeziorze? Nic jej nie jest? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Wystarczyła chwila, by zaczęła niespokojnie krążyć. – O Boże... Znaczy. Cholera.

Skrzywił się, słysząc przekleństwo w jej ustach. Nie pasowało do niej, ale nie sądził, by umoralnianie Anabelle akurat w tej chwili było dobrym pomysłem.

– Tak czy siak nic się nie stało, więc...

– Co ona robiła w środku nocy przy jeziorze?

I to jest właśnie dobre pytanie.

Nie odpowiedział. Milczał, biernie obserwując Anabelle, kiedy ta próbowała przyswoić nowe informacje. Miał wrażenie, że pobladła i to wystarczyło, by nabrał przekonania, że uznanie tego za wypadek było dla niej równie trudne, co i dla nich wszystkich. Och, kogo w ogóle próbował oszukać? To w ogóle nie brzmiało prawdopodobnie. Wiedzieli o tym wszyscy – i to łącznie z Selene. Spojrzenie, którym go obdarowała, kiedy wzbijał się w powietrze, by rozejrzeć się po okolicy, mówiło samo za siebie.

Anabelle otrząsnęła się szybciej niż mógłby podejrzewać. Co prawda wciąż podrygiwała nerwowo, ale udało jej się zatrzymać i obdarować go kolejnym przenikliwym, naglącym spojrzeniem.

– To tak dziwnie brzmi... Nie wierzę w takie wypadki – wyszeptała, dosłownie taksując Doriana wzrokiem.

Coś w jej tonie go zaniepokoiło.

– Co masz na myśli?

– To, że chodzi akurat o Cassie. – Odchrząknęła, jakby uprzytomniła sobie, że powiedziała za dużo. Tym razem to on miał w planach pociągnąć ją za język, ale na szczęście kontynuowała bez wcześniejszych ponagleń. – Może to tylko ja, ale... Widzisz, ona umarła w ten sposób – wyjaśniła Anabelle, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

– Słucham?

Dziewczyna wydała z siebie sfrustrowane westchnienie.

– Nie powinnam, zwłaszcza że żadna z nas nie lubi o tym mówić... No wiesz, o śmierci. O tym, co zrobiła nam Ciemność. – Przez twarz Anabelle przemknął cień. – Długo nawet tego nie rozpamiętywałyśmy. Wspomnienia wróciły, kiedy on odszedł.

Pewnie powinien jej współczuć – im wszystkim, mogąc sobie tylko wyobrażać, co oznaczało odzyskać takie wspomnienia po całych dekadach względnie spokojnego życia. W tamtej chwili nie był pewien, czy odcięcie ich od ludzkiego życia, było ze strony Ciemności aktem łaski, czy może najokrutniejszą z możliwych zagrywek.

Tyle że to wciąż nie tłumaczyło najważniejszego.

– Ana, skup się – upomniał, pod wpływem impulsu przesuwając się bliżej. Ułożył obie dłonie na jej smukłych ramionach, zmuszając do tego, by ponownie na niego spojrzała. Z zaskoczeniem przekonał się, że drżała – tylko nieznacznie, ale to wystarczyło. – Mówiłaś, że... jak umarła Cassandra?

Zadał to pytanie łagodnym, jak najbardziej kojącym tonem, ale nie sądził, by to cokolwiek zmieniło. W gruncie rzeczy wątpił, by coś takiego mogło zabrzmieć dobrze.

Anabelle znów się wzdrygnęła.

– Utonęła – oznajmiła wprost. Do Doriana z opóźnieniem dotarło, że wstrzymał oddech. – Utonęła w rzece albo jeziorze... Nie pamiętam. – Ana gwałtownie zaczerpnęła tchu. – Nie, to nie tak... Topiła się, a potem zachorowała i zmarła. Ale to teraz nie ma znaczenia. Chodzi o to, że Cassie już od jakiegoś czasu bała się jeziora. Nie chodziła tam nawet z nami, choć wcześniej robiła to bardzo często.

Dorian praktycznie nie skupiał się na dalszym ciągu jej wypowiedzi. Cała jego uwagę pochłonęło to, co padło wcześniej, choć w pierwszym odruchu zapragnął uznać to za żart – wyjątkowo nieśmieszny, ale jednak.

„Topiła się, a potem zachorowała i zmarła".

Odsunął się, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Niech to szlag, takie przypadki nie były normalne. Jakie było prawdopodobieństwo, by akurat Cassandra zawędrowała nocą do jeziora, praktycznie odtwarzając własną śmierć? Skoro umarła później, ktoś musiał wyciągnąć ją z wody... Dokładnie tak jak teraz Andreas. Z jak okrutnym zrządzeniem losu mieli w takim razie do czynienia?

Miał wrażenie, że Anabelle wypowiedziała jego imię, ale nie potrafił się na niej skupić. Jego myśli wirowały, podsuwając coraz to nowsze scenariusze.

To nie mógł być przypadek. Po prostu nie mógł, choć dużo prościej byłoby uznać go za taki. Czy Selene w ogóle zdawała sobie z tego sprawę? Wiedziała jak poumierały te kobiety? To dlatego tak na niego patrzyła? Dlatego zainterweniowała, nie chcąc pozwolić Cassandrze kolejny raz przechodzić przez to samo piekło? Z pewnością nie wyobrażał sobie, że bogini miałaby obojętnie patrzeć jak jedna z dusz, którą wzięła pod opiekę, kolejny raz dokonuje żywota, na dodatek w ten sam sposób, co i podczas ludzkiego życia.

Cóż, przynajmniej coś stało się jasne. Mógł zrozumieć przerażenie Cassandry i to, dlaczego ta tak gwałtownie zareagowała, kiedy ocknęła się przemoczona, na dodatek w ramionach Andreasa. Może to właśnie było jednym z jej ostatnich wspomnień – chłód, woda i cudze ramiona, dające tylko złudne poczucie bezpieczeństwa.

Tyle że na tym sensowne informacje się kończyły. Nie miał pojęcia jak do tego wszystkiego miał dopasować nocny spacer nad jezioro. Skoro się bała, co tam robiła? Dlaczego miałaby zawędrować akurat tam, na dodatek po zmroku, którego wszystkie się obawiały?

Nie sądził, by Ana mogła mu to wyjaśnić. Poniekąd wątpił, by odpowiedzi zdołała udzielić mu sama Cassandra, ale...

– Dzięki, że mi to powiedziałaś. Ja musze... Dzięki.

Popędził przed siebie, zostawiając Anabelle w korytarzu – wołającą za nim, wciąż poruszoną, ale nic ponadto. Nie ruszyła za nim, co przyjął z ulgą, choć jej obecność była zaledwie sprawą drugorzędną. Zbyt wiele myśli zaprzątało umysł Doriana, bo mógł skupić się na zbyt wścibskiej duszy.

Musiał dowiedzieć się więcej.

Natychmiast.


Znalezienie bogini było proste. Bezceremonialnie szarpnął za klamkę jednego z pokoi, dosłownie wpadając do środka. Zaraz po tym zamarł w progu, próbując nad sobą zapanować, zwłaszcza gdy dostrzegł zwiniętą na łóżku, pogrążoną we śnie Cassandrę.

Selene czuwała w pobliżu jej łóżka, spoglądając nań w czuły, niemalże matczyny sposób. Srebrzyste oczy spoczęły wprost na nim – zaskoczone, ale przede wszystkim bardzo poważne.

– Na korytarzu – poleciła, po raz kolejny po prostu wiedząc, czego mógł od nie oczekiwać.

Skinął głową. Pośpiesznie wycofał się, przytrzymując drzwi, póki bogini nie wyszła na zewnątrz. Dopiero wtedy bezgłośnie zamknął sypialnię, tym razem siląc się na spokojniejsze, mniej gwałtowne ruchy.

– Musimy porozmawiać – oznajmił spiętym tonem, choć zachowanie Selene na każdym kroku dawało mu do zrozumienia, że doskonale zrozumiała tego intencje. – Ale widzę, że zasnęła. Myślałem...

– Dobrze jej zrobi kilka godzin spokoju.

Wiedział, że miała rację. Mógł się tego spodziewać, zwłaszcza że przed oczami wciąż miał przerażoną twarz tej dziewczyny. Odetchnął, próbując wyzbyć się napięcia, ale to okazało się trudne. Dorian wciąż miał wątpliwości i zdecydowanie zbyt wiele pytań, na które wciąż nie znalazł odpowiedzi.

– Racja – zreflektował się. – Wybacz gwałtowność. Ja...

Jej spojrzenie złagodniało. Zamilkł, porażony błyskiem jej oczu. Udało mu się uspokoić, choć nie przypuszczał, że to przyjdzie mu tak łatwo. Z drugiej strony bliskość bogini niezmiennie dawała mu coś, czego nie doświadczał przy nikim innym.

– Powiedz mi – poprosiła, wyciągając dłoń ku jego twarzy. Z czułością przesunęła palcami po policzku Doriana. – W porządku, najdroższy. Porozmawiajmy.

Mimo wszystko nie naciskała, kiedy nie od razu zdołał się odezwać. Bez słowa ujął ją pod ramię, na co mu pozwoliła, wraz z nim zgadzając się oddalić od sypialni Cassandry. Oboje trwali w ciszy, ale to było łatwe, zwłaszcza że zdążył przywyknąć do jej obecności.

Mógł wyczuć smutek Selene. Widział go aż nazbyt wyraźnie, tak jak i to, że się zadręczała – przez całe to szaleństwo, ale też nim. Sposób, w jaki go dotykała, mówił sam za siebie. Przynosił choć namiastkę ukojenia, choć paradoksalnie to właśnie bogini zdawała się go najbardziej potrzebować.

– Cassie nic nie będzie. Ale chciałabym, żeby odpoczęła – oznajmiła cicho bogini. Przerwanie ciszy przyszło jej naturalnie, zupełnie jakby od samego początku prowadzili uprzejmą pogawędkę. – I odesłałam Carlisle'a. Wszyscy musieliśmy odetchnąć.

– Poza tobą, pani – zauważył przytomnie.

Na ustach Selene pojawił się blady uśmiech.

– Jak mogłabym, kiedy coś złego spotkało któreś z moich dzieci?

Kiedyś wiele dałby za takie słowa. Miał wręcz wrażenie, że wypowiedziała je z ulgą, jakby wciąż nie dowierzała, że była w tym miejscu – pośród osób, które jakkolwiek na niej polegały. Dlaczego więc to porzuciłaś?, pomyślał, ale to było jedno z tych pytań bez odpowiedzi. Z żalem zostawił je dla siebie.

– Rozmawiałem z Anabelle – oznajmił cicho. Spojrzała na niego z zaciekawieniem. – O ile ją pamiętasz. Ona...

– Pamiętam je wszystkie.

W zamyśleniu skinął głową. Poniekąd właśnie tego się spodziewał.

– Więc wiesz jak umarła Cassandra – stwierdził, nagle nie mając co do tego wątpliwości.

Nie odpowiedziała, ale tak naprawdę nie musiała. Wyczuł, że drgnęła, w następnej sekundzie oswobadzając ramię z jego uścisku. Nie powstrzymywał jej, w ciszy obserwując jak odeszła kilka kolejnych kroków, pogrążona we własnych myślach. Spoważniała, a blask w jej oczach przygasł, wyparty przez coraz silniejszy niepokój.

– Nawet gdybym nie wiedziała, trudno byłoby mi zignorować jej emocje. – Selene rzuciła mu bliżej nieokreślone, przenikliwe spojrzenie. – Również mam wiele pytań, Dorianie, ale to musi zaczekać. Chociaż chwilę.

– Oczywiście. Ale sama przyznasz, że...

– Że to niepokojące – podchwyciła natychmiast. – Wierzę, że myślimy o tym samym. I że oboje wiemy, że tej nocy go tutaj nie było.

Ze świstem wypuścił powietrze. Miał swoje podejrzenia, mniej lub bardziej słuszne. Gdzieś w głowie wciąż rozbrzmiewało pytanie Anabelle, zadane takim tonem, że nie byłby w stanie udawać, że nie ma pojęcia kogo się obawiała. Zrzucenie wszystkiego na Ciemność byłoby takie wygodne, a jednak...

– Więc co sugerujesz?

Selene potrząsnęła głową.

– Nie jestem pewna – przyznała niechętnie. – Na razie chciałabym, żeby Cassandra doszła do siebie. Już i tak to przeżyła. Nie chciałabym bardziej jej narażać.

– To nie wyjaśnia, co robiła nad jeziorem.

– Nie wyjaśnia bardzo wielu rzeczy. Nie wyjaśnia mojej bezradności.

Natychmiast przesunął się bliżej. Uśmiechnęła się w nieco sztuczny, wymuszony sposób, pozwalając, żeby ujął ją za obie dłonie. Wciąż lśniła w ciemnościach, ale to nie był ten sam blask, który widywał na co dzień. Dorian miał przed sobą udręczoną boginię – tę samą, którą widywał zdecydowanie zbyt wiele razy, gdy z rozdartym sercem obserwowała kolejne nieszczęścia, niczym mantrę powtarzając, że nie może zainterweniować.

Nie wierzył, że mogłaby próbować robić to samo akurat teraz, gdy jej potrzebowali. Trzymał ją za ręce, próbując w ten sposób pocieszyć, ale tak naprawdę miał ochotę chwycić Selene za ramiona i porządnie potrząsnąć.

– Nie wierzę, że to nie on – przyznał pod wpływem impulsu. – Kto inny byłby zdolny do czegoś takiego? To nie przypadek, więc...

– Ciemności tutaj nie było.

– To zabrzmiało tak, jakbyś go broniła – zauważył, choć sama myśl wydawała się niedorzeczna. – Sama powiedziałaś, że potrafi niszczyć. Zawsze je zwodził, prawda?

– Co nie oznacza, że należy przypisywać mu całe zło tego świata – zauważyła przytomnie Selene. – Nie wykluczam niczego, ale bądźmy ze sobą szczerzy, najmilszy: Ciemność nie nawiedziła tego świata od dnia, w którym widzieliśmy ją po raz ostatni.

Ugryzł się w język, w ostatniej chwili powstrzymując się od oznajmienia, że w to akurat wątpił. Gdzieś w pamięci zamajaczyło mu wspomnienie sprzed zaledwie tygodnia czy dwóch – z nocy, w której zastał Selene przy pianinie. Wyczuł wtedy coś takiego...

Natychmiast wyrzucił z pamięci tę myśl. Może jednak zaczynał być przewrażliwiony.

– Pozwólmy Cassandrze odpocząć. Później będziemy pytać – doszedł go ponownie opanowany głos Selene. Otrząsnęła się na tyle, by zwrócić się do niego rzeczowym, zdecydowanym tonem, choć w jej spojrzeniu wciąż był w stanie doszukać się zmartwienia. – Do tego czasu bądź czujny.

– Zawsze jestem.

Bogini uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Tak... Tak, zawsze jesteś – potwierdziła, kiwając głową. – Właśnie dlatego nikomu innemu nie powierzyłabym bezpieczeństwa tego świata. I wierz mi, że jestem ci za to wdzięczna całą sobą, Dorianie.

Odwzajemnił uśmiech, choć przyszło mu to z trudem. Znów ujął ją za ręce, przez moment sam niepewny, które z nich dzięki temu czuło się lepiej. Chociaż ufał Selene całą sobą, mętlik w głowie dawał mu się we znaki zbyt mocno, by ot tak przyjął wszystkie jej wyjaśnienia.

Nie po raz pierwszy pozostało mu tylko jedno: spróbować uwierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro