Siedemdziesiąt jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Dobrze znałam bibliotekę w Niebiańskiej Rezydencji. Było coś kojącego w panującym tam spokoju, znajomej atmosferze i bliskości książek. Bez pośpiechu wślizgnęłam się do środka, z miejsca orientując się, w którym miejscu dotychczas musieli siedzieć Beau, Layla i Dimitr. Dookoła panował półmrok, rozproszony jedynie przez obecność tlącego się kominka, ulokowanego dokładnie w miejscu, w którym ustawiono kanapę i fotele.

Zawahałam się, kiedy podchwyciłam spojrzenie Rufusa. Z jakiegoś powodu nie wzięłam pod uwagę tego, że i jego mogłabym tutaj zastać. W zasadzie podejrzewałam, że wampir ewakuował się na długo przed tym, jak uroczystości w pełni się rozkręciły. To byłoby do niego podobne, zwłaszcza że pozwalał sobie na to wielokrotnie wcześniej.

– Nessie. – Głos Dimitra wyrwał mnie z zamyślenia. Wampir obdarował mnie jednym z bardziej olśniewających uśmiechów. – Obyło się bez ofiar, nie?

– Widziałam, co zrobiłeś. Dzięki.

Zagrożenie ze strony Charona pod każdym względem wydawało mi się abstrakcyjne, ale to nie miało znaczenia. Wiedziałam, że Dimitr zrobił dość – że pod każdym względem postarał się, żeby zapewnić Alessi bezpieczeństwo. Nie jej jednej zresztą, ale to pozostawało sprawą drugorzędną. To, że omawialiśmy temat wielokrotnie przed ślubem również nie zmieniało najważniejszego: tego, że mogłabym być mu wdzięczna.

– Nie mów tak, jakbym zrobił coś wyjątkowego – zniecierpliwił się. – Zresztą jakbym musiał ci to tłumaczyć.

– Darius miał pięć minut na to, żeby zabłysnąć i na coś się przydać. To raczej on powinien dziękować – wtrąciła Isabeau, bez pośpiechu przechadzając się przez bibliotekę.

Wystarczyła chwila, by zmaterializowała się u boku Dimitra. W następnej sekundzie bez cienia zawahania usiadła królowi na kolana, pozwalając żeby otoczył ją ramionami. Nie wydawali się jakkolwiek speszeni naszą obecnością, dlatego nie od razu zdecydowałam się odwrócić wzrok. Beau i Dimitr od zawsze mieli w sobie coś takiego, co sprawiało, że po prostu chciałam na nich patrzeć, zwłaszcza że od dawna nie miałam po temu okazji.

– Jesteś uszczypliwa, Nemezis – stwierdził cicho Dimitr, ale jedynie zaśmiała się w odpowiedzi.

– Nie zrozum mnie źle, uwielbiam go. Na tyle, na ile to możliwe. – Wywróciła oczami. – Po prostu zbyt mocno wczuwa się w rolę. Robienie za żywą tarczę między wampirami a wilkołakami to niekoniecznie to, o co go prosiłam.

Mimowolnie skrzywiłam się na samo wspomnienie. Aż za dobrze pamiętałam podział, który tak wyraźnie dostrzegłam przed świątynią. Pamiętałam wiszące w powietrzu napięcie i własne wątpliwości; to jak z obawą wyczekiwałam, aż coś pójdzie nie tak. Chyba wciąż do mnie nie docierało, że od tego momentu wesele zdążyło dobiec końca, moja córka wyszła za mąż, a my właśnie siedzieliśmy w bibliotece, rozmawiając jak gdyby nigdy nic.

Słowa Isabeau z miejsca przypomniały mi o czymś jeszcze, choć wciąż nie byłam pewna, co o tym sądzić. Zawahałam się, po prostu milcząc i starając się grać na zwłokę. Bez pośpiechu podeszłam bliżej, przysiadając na krawędzi fotela. Gabriel nie ruszył się z miejsca, ale nie zwróciłam na to uwagi, dochodząc do wniosku, że to było do przewidzenia. A może wciąż zadręczał się tematem, który jeszcze w ogrodzie poruszyła Isabeau.

– Dobra, to teraz najważniejsze pytanie – wtrąciła Layla, wymownie spoglądając na siostrę. – A co sądzimy o tym, co stało się w świątyni?

– O czym?

Isabeau jak gdyby nigdy nic nachyliła się, by nalać sobie wina. Dopiero wtedy zauważyłam rozstawione na stoliku kieliszki. Spojrzałam na szwagierkę z powątpiewaniem, kiedy tak po prostu wyprostowała się, założyła nogę na nogę i jakby od niechcenia zaczęła sączyć zawartość kieliszka.

– No... O Selene – powiedziała wprost Layla. – Nie żeby coś, ale dopiero co odprawiłaś uroczystości u boku bogini.

Miałam dość czasu, żeby przywyknąć do myśli o prawdziwości tej istoty. Dość, by oswoić się ze świadomością, że mogłaby być prawdziwa – i to o wiele bardziej, niż początkowo zakładaliśmy. W krótkim czasie stała się czymś więcej, aniżeli mistycznym bytem, do którego zwracaliśmy się, kiedy zachodziła taka potrzeba. Myśląc o tym wstecz, widziałam dość znaków, które dobitnie świadczyły o obecności Selene na długo przed tym, jak ta zdecydowała się ujawnić, a jednak...

Tyle że na Beau słowa siostry nie zrobiły większego wrażenia. Nawet się nie skrzywiła, przez chwilę w pełni skupiona na powolnym sączeniu wina. Jakby od niechcenia obracała kieliszek w palcach, stukając paznokciami o szklaną powierzchnię.

– Pragnęłam nowego początku. I oczyszczenia – powiedziała w końcu, a jej głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie, zupełnie inaczej niż do tej pory. – Dostałam o wiele więcej, niż mogłabym sobie życzyć.

Zamilkła. Znów napiła się wina, o wiele łapczywiej niż do tej pory. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w rzeczywistości była dużo bardziej rozemocjonowana, aniżeli początkowo mi się wydawało. Nie miałam pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, a jednak...

– Cóż, to nie jest aż takie szokujące, jeśli dobrze się zastanowić.

Natychmiast przeniosłam wzrok na Rufusa, co najmniej zaskoczona jego słowami. Jego głos zabrzmiał obojętnie, bez cienia wątpliwości czy nadmiernej fascynacji. Wampir sprawiał wrażenie znużonego, jakby od niechcenia zgadzając się na przebywanie w naszym towarzystwie.

– Pojawienie się bogini nie jest szokujące? – powtórzyła z wahaniem Layla.

Rufus wzruszył ramionami.

– To zależy. Jakby nie patrzeć, nie tak dawno rozmawialiśmy o Ciemności. A gdzieś po Seattle samopas biega pierwotna, o której długo krążyły tylko legendy – zauważył przytomnie. – Nie, nie neguję istnienia Selene. Twierdzę jedynie, że jej obecność wcale nie jest taka dziwna. Gdybyście chcieli znać moją teorię...

– Jakoś niekoniecznie – uciął Gabriel, odzywając się pierwszy raz od chwili, w której weszliśmy do biblioteki.

Wyczułam kłopoty już w chwili, w której naukowiec przeniósł wzrok na mojego męża. To nie był pierwszy raz, w którym ta dwójka spoglądała na siebie tak, jakby wzajemnie mieli ochotę się pozabijać. W zasadzie w którymś momencie przywykłam, że nie mieli zacząć pałać do siebie sympatią – i to niezależnie od tego, co bym zrobiła.

A potem wampir wyprostował się i – uśmiechając w pozbawiony wesołości sposób – zmierzył Gabriela wzrokiem.

– Świetnie. – Nie zabrzmiał na urażonego tym, że ktokolwiek zdecydował się mu przerwać. To nie było do niego podobne. – Więc może ty się wypowiesz, skoro już tak miło sobie gawędzimy.

– Rufus – syknęłam, ale wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby zamknąć mi usta.

– Pamiętam, co mi obiecałaś, kiedy rozmawialiśmy ostatnio. Ja tobie również, o ile się nie mylę – podjął ze spokojem. – I tak byłem cierpliwy, bo mieliście wesele. Obyło się bez ofiar, więc pozwól, że zapytam... Porozmawiałaś z nim tak, jak się zarzekałaś?

– Uwierz mi, że rozmawialiśmy. Poza tym naprawdę musimy ciągnąć ten temat akurat dzisiaj? – zniecierpliwiłam się.

Skrzyżowałam ramiona na piersi, przez chwilę niepewna, co zrobić z rękoma. Z powątpiewaniem spojrzałam na Isabeau, a później na Laylę, mimowolnie zastanawiając się, czy to był jedyny powód, dla którego ściągnęły nas do tego miejsca. Nie żeby miał pojawić się jakikolwiek odpowiedni moment na tę rozmowę, ale...

– Dlaczego nie? Dopiero co mówiliśmy o Selene – nie dawał za wygraną Rufus. – Skoro nic złego się nie stało i mamy tę szopkę za sobą, możemy omówić priorytety, zwłaszcza że zaraz wracamy do Seattle. Dobrze byłoby wiedzieć, na czym tak naprawdę stoimy.

Nie miałam czego zarzucić logice jego argumentów, ale i tak poczułam się osaczona. Może to zmęczenie, może coś innego – nie potrafiłam stwierdzić. Nerwowym gestem zacisnęłam dłonie na podłokietnikach, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Z wolna podniosłam się, chcąc zainterweniować, ale nie miałam okazji, żeby dojść do głosu.

– Dajcie spokój. To nie jest dobry moment, żeby się kłócić – rzuciła pojednawczym tonem Layla. – Gabriel przecież nie...

– On i tak mi nie uwierzy, nieważne co powiem, sis. – Gabriel potrząsnął głową. Spojrzenie jego lśniących, ciemnych oczu spoczęło bezpośrednio na Rufusie. – Powiedziałem Nessie wszystko, co mogłem. Nie mam pojęcia, co dzieje się z Isobel. Wtedy też nie dowiedziałem się niczego, co pomogłoby nam z Isobel, wiec...

– Ale poszedłeś do niej. Po co?

Usłyszałam trzask. Aż podskoczyłam, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że to jeden ze stojących na stoliku kieliszków dosłownie eksplodował, rozpadając się na kawałki. Zamrugałam, przez moment rozproszona blaskiem ognia, który zatańczył w odłamkach. Jak urzeczona spoglądałam na szkło. Kilka drobinek wylądowało na podłodze, ginąc w wyściełającym podłogę dywanie.

Gabriel zaklął po włosku, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z jego akcentu. Nie patrzył na żadne z nas, spięty i zwrócony do towarzystwa bokiem. Wciąż byłam w stanie wyczuć wypełniającą powietrze moc – trochę jak zapach ozonu zaraz po burzy. To, że nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem mój mąż stracił nad sobą kontrolę, nie pomagało.

Cisza dzwoniła mi w uszach. Gwałtowne zaczerpnęłam powietrza, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że zaczyna brakować mi tlenu. Wystarczyła chwila, bym wróciła pamięcią do tego, czego byłam świadkiem – do klęczącej, szepcącej niezrozumiałe dla mnie słowa Amelie, pochylonej nad Gabrielem. Łatwo było odsunąć od siebie scenę, której byłam świadkiem. Udawać, że wcale nie rozumiałam tego, jak niewiele brakowało, żeby tamtej nocy znów umarł, wracając do mnie wyłącznie dzięki ingerencji nieśmiertelnej. To była jedna z tych rzeczy, których nie rozumiałam i tak naprawdę nie chciałam, szybko znajdując powody, by nie zadawać pytań.

Może tak naprawdę wszystko sprowadzało się do tego, że znałam odpowiedzi. To, co Gabriel tak robił. Dlaczego w ogóle znalazł powód, by zbratać się z Amelie i zaryzykować zbliżenie do pragnącej jego krwi Isobel...

To było bardzo proste.

Dla mnie.

– Dajcie spokój... Hej, powiedziałam coś!

Isabeau poderwała się z kolan Dimitra. Zauważyłam, że kieliszki na stole wciąż drżały, choć tym razem przynajmniej żaden nie pękł. Wampirzyca jedynie przelotnie spojrzała na naczynia, więcej uwagi poświęcając bratu. Coś w jej spojrzeniu złagodniało, kiedy zwróciła się ku niemu.

– Wybacz. Mogłaś mnie uprzedzić – mruknął z rezerwą Gabriel, nie odrywając wzroku od bliżej nieokreślonego punktu przestrzeni. – Ale najwyraźniej za dużo wymagasz, oczekując, że będę w spokoju słuchać oskarżeń, zwłaszcza z jego strony.

– Ty ująłeś to w ten sposób, nie ja – żachnął się Rufus. – To pytania, które powinny paść dawno temu.

Gabriel nie odpowiedział. Przez jego twarz przemknął cień i to otrzeźwiło mnie na tyle, bym wolała nie sprawdzać, na ile jeszcze mógł sobie pozwolić – przypadkiem albo świadomie. Bez zastanowienia poderwałam się na równe nogi, doskakując do męża. Drgnął, ale nie zaprotestowała, kiedy wyciągnęłam rękę ku jego twarzy. Poraziła mnie znajoma bladość, nie tak intensywna jak wtedy, gdy dręczył go głód, ale jednak niepokojąca.

Nerwowo obejrzałam się na Rufusa. Wydawał się nieznośnie spokojny, zwłaszcza że wciąż siedział w jednym i tym samym miejscu. Czujnie obserwował to mnie, to znów Gabriela, nie sprawiając przy tym wrażenia ani zaskoczonego przebiegiem rozmowy, ani jakkolwiek zmieszanego reakcją, jaką wywołały jego pytania.

Chciałam kazać mu przestać. Naprawdę, nie miałam wrażenia, żeby ciągnięcie tej rozmowy miało sens, a jednak...

– Idę się przejść. Możecie go pod moją nieobecność zabić – wycedził przez zaciśnięte zęby Gabriel.

Nawet nie zdążyłam zaprotestować. Wystarczyła chwila, by drzwi do biblioteki trzasnęły, kiedy dosłownie wypadł na zewnątrz, zostawiając mnie samą. Tkwiłam w miejscu, z wciąż uniesioną ręką, choć tym razem moje palce natrafiły wyłącznie na pustkę.

– Cóż...

– Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? – zapytałam, nerwowo zaciskając dłoń w pięść. W końcu opuściłam rękę, zwieszając ramiona wzdłuż ciała. – Rozmawiałam z nim. Wiem dość.

– Więc co takiego twórczego ci powiedział? – zapytał z powątpieniem Rufus, nie pierwszy raz sprawiając, że poczułam się jak niczego nieświadome dziecko.

Przez chwilę sama miałam ochotę go uderzyć. Euforia, którą odczuwałam zaledwie kwadrans wcześniej, zniknęła, pozostawiając po sobie wyłącznie frustrację. Niewiele brakowało, bym zapragnęła zacząć niespokojnie krążyć – tam i z powrotem, tam i z powrotem, prawie jak...

– Wiedziałam, że to zły pomysł. Nessie. – Ramiona Layli bezceremonialnie owinęły się wokół mnie. – Nie rób tak, bo zaczynasz mnie przerażać.

Jak?, pomyślałam, ale ostatecznie nie zadałam tego pytania na głos. W zamian bez słowa wtuliłam się w obejmującą mnie wampirzycę.

– Przepraszam – westchnęłam.

Jej ramiona okazały się przyjemnie ciepłe i kojące. Poczułam jak uchodzi ze mnie całe napięcie, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. To nie był ten stan, którego mogłabym oczekiwać, zwłaszcza że nie miałam już przy sobie Gabriela, ale...

– Chyba wystarczy na dzisiaj. Wiesz, że możecie tutaj zostać, prawda? – zasugerował Dimitr, stając u bok wciąż wyprostowanej Isabeau. – Gdybym wiedział, że to pójdzie w takim kierunku...

– To wciąż musielibyśmy rozmawiać. Nie powiecie mi, że nie zamierzaliście pytać – zniecierpliwił się Rufus.

Layla drgnęła. Wyprostowała się, by rzucić wampirowi poirytowane spojrzenie.

– Nessie powiedziała, że rozmawiali. No i akurat dzisiaj...

– Nie powstrzymywałaś mnie wcześniej, moja droga – zauważył i to wystarczyło, by się zawahała.

– To nie ma znaczenia. Mogłeś załatwić to inaczej.

Brwi Rufusa powędrowały ku górze.

– Czyli jak? Wiesz jak kończą się nasze rozmowy – zauważył przytomnie. – Zresztą czy to nie wy sugerowałyście, że powinien być w lepszym nastroju?

– No, tak... – Layla zamilkła, po czym spojrzała na mnie w speszony, przepraszający sposób. – Wybacz. Pomyślałam sobie, że to byłoby miłe, żeby usiąść, napić się wina i szczerze porozmawiać. Nie chodziło mi o to, żeby...

Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Och, więc jednak. Nie potrafiłam mieć jej czegokolwiek za złe, ale i tak poczułam się nieswojo. Tym gorzej, gdy uświadomiłam sobie, że sama również niepotrzebnie zwlekałam z tematem. Oczywiście, że po takim czasie poczuł się osaczony. Jasne, że tak, tym bardziej że mnie samej wystarczyło to, co mi powiedział – o tym, że Amelie i Michael wciąż krążyli po Seattle.

Zaklęłam w duchu. Prawda była taka, że chciałam podążyć za Gabrielem i spróbować jakkolwiek go uspokoić. Co prawda wątpiłam, żeby udało mi się go znaleźć, jeśli nie miał ochoty na towarzystwo, ale wciąż mogłam spróbować. Więź robiła swoje, a ja od jakiegoś czasu byłam jej świadoma dużo bardziej niż dotychczas, jakby wraz z moim powrotem do ciała, również ona odnowiła się ze zdwojoną siłą. Może gdybym się postarała...

– Wiesz, że wciąż drżysz? – usłyszałam przy uchu niespokojny głos Layli. Wampirzyca mocniej zacisnęła palce na moim ramieniu. – Wszystko gra? Ty znowu nie...?

– Jestem tylko zdenerwowana – ucięłam stanowczo.

– Niedługo zacznie świtać. Na moje to najwyższa pora, żeby iść spać – stwierdziła Isabeau, krzyżując ramiona na piersiach. – Gabriel wróci, zresztą tak jak zawsze. Wtedy porozmawiacie. Jeśli zaś chodzi o ciebie... – podjęła, zerkając na Rufusa.

– Nie zamierzam przepraszać, jeśli to przyszło ci do głowy.

– Och, zamierzasz.

Spojrzenie wampira momentalnie spoczęło na wciąż obejmującej mnie Layli. Wampir spojrzał na żonę tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Ja zresztą też, bo w tonie szwagierki wychwyciłam dziwną, zaskakująco zdecydowaną nutę.

– Słucham cię? – rzucił bez przekonania naukowiec.

– Powiedziałam, że zamierzasz. Chciałabym, żebyś go przeprosił – oznajmiła z naciskiem Layla. Wampir natychmiast otworzył usta, gotów zaoponować, ale nie dała mu po temu okazji. – Rufus, proszę. Ja też się martwię, ale teraz przede wszystkim o niego, więc...

– Twój brat nie jest dzieckiem. Oboje wiemy, że to nie ja tutaj zawiniłem.

Nie odpowiedziała na ten zarzut. Jedynie westchnęła cicho, mocniej chwytając mnie za ramię. Jedynie po sposobie, w jaki wzmogła uścisk wokół mnie, zorientowałam się, że wciąż była podenerwowana. Dla pewności skupiłam się na sobie, chcąc upewnić się, czy przypadkiem więź nie podsuwała mi czegoś niepokojącego, ale wszystko wydawało się w porządku. Na tyle, na ile było to możliwe, bo jak znałam Gabriela, bez trudu zdołałby odciąć się ode mnie i sióstr, gdyby tego potrzebował.

– Chodźmy spać. Potrzebujesz towarzystwa, Nessie? – zasugerowała Layla, bardziej stanowczo chwytając mnie pod ramię. – Mimo wszystko dobrze się bawiłam. Cieszę się, że Ali i Arielowi w końcu się udało.

Jeszcze kiedy mówiła, pociągnęła mnie za sobą. Zdążyłam jeszcze posłać blady uśmiech Isabeau i Dimitrowi, zanim wraz ze szwagierką wyszłyśmy na korytarz. Wampirzyca milczała, wyraźnie podenerwowana, choć starała się tego nie okazywać. Kroki natychmiast skierowała ku schodom, nie pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko spróbować utrzymać narzucone z góry tempo.

– Lay... – zaczęłam z wahaniem. – Hej, Lay, ja...

– Wybacza. Za obu. – W końcu otrząsnęła się na tyle, żeby poluzować uścisk, którym mnie otaczała. – Wiem, że Rufus nie chciał źle. Ja i Beau zresztą też nie, ale... Sama nie wiem. I tak nie powinien był.

– Wiem jaki jest Rufus – zapewniłam ją pośpiesznie. – Mógł się powstrzymać. No i Gabriel...

– Pomówimy o tym później. Nie wiem jak ty, ale ja padam z nóg.

Westchnęłam, chcąc nie chcąc decydując się dostosować. W ciszy wróciłyśmy do pokoju, bez pośpiechu przechodząc przez pogrążony w ciszy korytarz. Korciło mnie, żeby upewnić się, że Jocelyne bezpiecznie wylądowała w łóżku, ale ostatecznie uznałam to za słabą wymówkę i próbę zajęcia czymś umysłu. Przynajmniej coś w bliskości Layli pozwoliło mi się rozluźnić, choć dopiero w pokoju uświadomiłam sobie, że wampirzyca faktycznie zamierzała dotrzymać mi towarzystwa.

Nie zaprotestowałam, kiedy Layla tak po prostu opadła na łóżko w sypialni. Nie czułam choćby śladu Gabriela, ale starałam się o tym nie myśleć. W zamian z zaciekawieniem spojrzałam na szwagierkę, podczas gdy ta ot tak – wciąż w weselnej sukience – ułożyła się na materacu, wbijając wzrok w sufit. Po chwili wahania zajęłam miejsce u jej boku, do pewnego stopnia wciąż zdezorientowana.

– Na pewno wszystko gra? – zapytała cicho.

– Jasne, że tak. Dokładnie tak, jak powiedziałam – zapewniłam, starannie dobierając słowa. Tym razem zabrzmiałam o wiele spokojniej niż krótko po ostatnim incydencie. – Obiecałam, że wam powiem, jeśli to się powtórzy.

– Tyle dobrego. Może niepotrzebnie się martwię, ale sama rozumiesz. – Bezceremonialnie ujęła mnie za rękę. Leżałyśmy, praktycznie wtulone w siebie; to samo w sobie wystarczyło, bym poczuła się spokojniejsza. – I tak cieszę się, że przynajmniej wesele wyszło tak jak trzeba.

Chciałam podzielić jej entuzjazm, ale ciężko było mi się skupić na czymkolwiek innym prócz nieobecności Gabriela. Czemu znów mi to robisz?, westchnęłam w duchu, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Nie żebym w ogóle spodziewała się czegoś innego. Jak znałam Gabriela, nie miałam co spodziewać się jego powrotu przez kilka następnych godzin.

Zamknęłam oczy. Czułam się senna, dopiero w tamtej chwili pojmując jak wyczerpana w rzeczywistości byłam. Bijące od Layli ciepło miało w sobie coś kojącego, zresztą bliskość dziewczyny pozwoliła mi się rozluźnić. To był jeden z tych momentów, w których naprawdę jej potrzebowałam – i najwyraźniej dobrze o tym wiedziała, może nawet lepiej ode mnie. Kto jak kto, ale Layla miała wrodzony talent do pojawiania się u boku tych, którzy jej potrzebowali.

I była moją siostrą. Tyle wystarczyło, by jej obecność wydała mi się pod każdym względem właściwa i uzasadniona.

– Nessie? – doszło mnie jakby z oddali.

W roztargnieniu uniosłam powieki, by spojrzeć na Laylę. Przekonałam się, że spoglądała na mnie w skupiony, przenikliwy sposób.

– Hm? – mruknęłam sennie.

– Byłabyś zła, gdybym chciała coś sprawdzić? – zapytała i choć zabrzmiało to niewinnie, coś w jej słowach momentalnie mnie rozbudziło.

– Sprawdzić? Ale...

Zamilkłam, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam się nieswojo, w błękitnych oczach Layli doszukując się dziwnego, zdecydowanego błysku.

– Wierzę, że czujesz się dobrze. Czuję, że tak – zapewniła mnie pośpiesznie. – Ale tak sobie pomyślałam... Byłaś w świecie snów odkąd wróciliśmy? – zapytała wprost i tyle wystarczyło, bym z wrażenia aż poderwała się na materacu.

Zamarłam. Przez chwilę poczułam się niemalże tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie.

Jeden rzut oka na twarz wpatrzonej we mnie Layli wystarczył, żebym pojęła, że mówiła poważnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro