Siedemdziesiąt osiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leana

Nie miała pewności, gdzie zniknął Sage, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan. Co prawda wciąż chciała go przeprosić, ale pomyślała, że to mogło poczekać. W tamtej chwili liczyło się wyłącznie to, że nie była sama, choć i to w pełni do niej nie docierało. Lakoniczne wyjaśnienia, których udzielił jej Ulrich, tym bardziej nie.

Poprowadziła go do kuchni, bezskutecznie próbując powstrzymać się przed oglądaniem przez ramię. W efekcie omal nie zderzyła się z framugą, w ostatniej chwili reagując na tyle przytomnie, by uniknąć upokorzenia. Na tyle, na ile było to możliwe, skoro Ulrich wciąż znajdował się obok.

To był jeden z tych momentów, w których naprawdę zaczynała tęsknić za wampirzą sprawnością.

– Wiesz, że nie musisz tego robić? To znaczy...

Leana potrząsnęła głową.

– Czego? Herbaty? – rzuciła z uprzejmym zainteresowaniem, choć dobrze wiedziała, że zdecydowanie nie to miał na myśli. – I tak nie miałam towarzystwa, więc...

– Tak bardzo cię przepraszam.

Zastygła, zwrócona do niego plecami. Tym razem się nie odwróciła, przez chwilę tkwiąc w miejscu i wpatrując się we fronty kuchennych szafek. W wypolerowanej powierzchni widziała swoje odbicie i zarys sylwetki stojącego za nią mężczyzny. Wiedziała, że był zaledwie kilka kroków za nią, że się w nią wpatrywał i najpewniej czekał, a jednak...

Z wolna wypuściła powietrze. Przestąpiła naprzód, jak gdyby nic skupiając się na herbacie. Przez moment liczyło się wyłącznie znalezienie kubeczków i staranne przelanie zawartości dzbanka. Czuła, że drżą jej ręce, ale zdołała powstrzymać się przed wylaniem choćby kilku kropel.

Uśmiechnęła się ponuro, w nieco tylko wymuszony sposób. Cóż, przynajmniej tego zdążyła się nauczyć. Jeśli chodziło o przyjmowanie gości, matka mogłaby być z niej dumna.

– Siadasz? – zapytała jak gdyby nigdy nic, przenosząc pełne kubki na stół.

– Czekaj, pomo...

Ulrich urwał, kiedy podchwycił jej spojrzenie. Z drugiej strony, mogła zaskoczyć go płynnością ruchów, choć tej z pewnością daleko było do sposobu, w jaki poruszała się wcześniej... A może po prostu czekał na moment, w którym znów zaczęłaby miotać się na prawo i lewo, tak jak wtedy, gdy w panice wpadła mu wprost przed maskę.

To wszystko wydawało się odległe. Jedynym, co w tym wszystkim pozostawało trwałe, zdawały się jego dłonie i znajomy dotyk, niezmiennie sprawiające, że Leana czuła się pełna.

Ostrożnie zajęła miejsce przy stole. Wymownie spojrzała na swojego gościa, rozluźniając się dopiero w chwili, w której ten w końcu zdecydował się ruszyć z miejsca. Poczuła się niemalże rozczarowana, kiedy zajął miejsce naprzeciwko, zdecydowanie zbyt daleko, by mogła czuć bijące od niego ciepło. Korciło ją, żeby nachylić się nad blatem i chociaż spróbować chwycić go za ręce, ale i to nie wchodziło w grę. Nie chciała czynić wszystkiego trudniejszym, niż było w rzeczywistości.

Jakby to było możliwe.

Ostrożnie przesunęła jeden z parujących kubków w stronę Ulricha.

– Dzięki – mruknął w roztargnieniu.

Skinęła głową. Wyprostowała się na swoim miejscu, z każdą kolejną sekundą czując się bardziej nieswojo. Jego bliskość, sposób w jaki na nią patrzył i to, że po całym tym czasie...

Spuściła wzrok.

– Dlaczego patrzysz na mnie tak dziwnie? – zniecierpliwiła się, mając dość przeciągającej się ciszy.

Jeden rzut oka wystarczył, by zorientowała się, że zmieszała go tym pytaniem. Nie żeby widok rumieniącego się Ulricha nie był satysfakcjonujący, ale i tak poczuła się z tym dziwnie.

– Wybacz. To tylko... – Urwał, po czym wzruszył ramionami. – Sama rozumiesz. To znaczy...

– Fakt – zreflektowała się, nerwowym ruchem zakładając za ucho jasne włosy. Nie do takiej Leany go przyzwyczaiła. – Potrzebowałeś czasu, żeby się przyzwyczaić. I wszystko przemyśleć, więc... Ale to nic nie ułatwiło – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt.

Podświadomie wiedziała to od samego początku. Nie miało znaczenia, czy trzymałaby się na dystans kilka tygodni, miesięcy czy lat. Tak samo nie wyobrażała sobie, by cokolwiek przygotowało ją do nagłego wskoczenia do tego świata, na spotkanie z nim albo gniew Ciemności. Mogłaby zwlekać w nieskończoność, ale to nie zmieniłoby niczego.

Być może popełniła błąd, decydując się trzymać z daleka. Może wszystko byłoby prostsze, gdyby została w jego mieszkaniu, zwłaszcza że tam się obudziła. W pamięci wciąż miała słowa bogini – jej prośbę o to, by Ulrich trzymał ją i nie puszczał. I faktycznie tak było, bo kiedy otworzyła oczy, wciąż tkwiła w jego ramionach, jak gdyby nigdy nic stojąc pośród panującego w niewielkim mieszkaniu chaosu.

A może powinna po prostu zniknąć, by nie zmuszać go do odpowiedzialności, której nigdy nie powinien przejąć. Wystarczyło, że zwodziła go przez tyle czasu, stojąc przed nim w ciele kogoś, kim nigdy nie była i...

– Cokolwiek właśnie robisz, przestań.

Wyprostowała się niczym struna. Z niepokojem spojrzała na Ulricha, niepewna jak interpretować jego słowa.

– Ja...

– To naprawdę ty. Wszędzie rozpoznałbym to przestraszone spojrzenie – stwierdził, w tamtej chwili wydając zwracać się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.

– A co to niby miało...?

Zamilkła, kiedy nagle poderwał się na nogi. Poczuła się nieswojo, kiedy spojrzał na nią z góry. Bała się, że nagle wyjdzie, ale Ulrich nie ruszył ku drzwiom, w zamian zaczynając niespokojnie krążyć.

– Wybacz. Chyba jeszcze się w tym gubię. – Westchnął, w roztargnieniu pocierając twarz. – Nie wierzę, że tu jestem, ale... No tak, tak jak już ci mówiłem – dokończył niezgrabnie, ale z jakiegoś powodu to stwierdzenie wydało jej się bardziej treściwe niż cokolwiek.

W ciszy zmierzyła go wzrokiem. Wydał jej się przede wszystkim zmęczony, choć to nie było niczym nowym. Nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się, że niewiele sypiał w ostatnim czasie. No i wciąż miała przed sobą policjanta, prawda? Skoro nawet bogini zauważyła, że pozostawał kimś mocno związanym ze sprawiedliwością, coś musiało być na rzeczy.

Skrzywiła się, kiedy znów zapadła między nimi cisza – ciężka, nieprzyjemna, zbyt ostateczna. Gdyby nagle okazało się, że Ulrich wcale nie chciał tutaj być...

– Myślałem, żeby cię zobaczyć od jakiegoś czasu, wiesz? – usłyszała i tyle wystarczyło.

Więc czemu temu nie zrobiłeś?, pomyślała w oszołomieniu, spoglądając na mężczyznę rozszerzonymi, pełnymi nadziei oczyma. Ciepło spłynęło wzdłuż jej kręgosłupa, rozgrzewając lepiej niż herbata. Wciąż czuła się zesztywniała i niespokojna po śnie, którego doświadczyła, ale w tamtej chwili te lęki zeszły gdzieś na dalszy plan.

Czekała. Może powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. W ciszy odliczała kolejne sekundy, podczas gdy on...

– Nieważne. Jak... Więc jak się trzymasz?

Nie tego się spodziewała. Zawahała się, przez moment bliska tego, żeby się roześmiać. Poraziła ją przesadna uprzejmość tego pytania, zwłaszcza że nie miała pewności, jak na nie odpowiedzieć. „Świetnie, dziękuję"? Jakby coś podobnego w ogóle mogło paść w tej sytuacji. Oznajmienie mu, że dopiero w tej chwili poczuła się naprawdę dobrze, też nie brzmiało jak najlepsze posunięcie. Miała wrażenie, że już i tak wystarczająco mocno wytrąciła go z równowagi, tak otwarcie witając go w chwili, w której pojawił się w drzwiach.

Czemu przyjechałeś?

Ale i o to nie zdecydowała się zapytać.

– Radzę sobie – zapewniła, choć to zabrzmiało jak jedno wielkie kłamstwo. O, tak! Na pewno! – Siostra dużo mi pomaga. Wiesz... W różnych rzeczach. – Wysiliła się na blady uśmiech. – Wiem już, jak obsłużyć prysznic – dodała, a Ulrichowi wyrwało się coś z pogranicza parsknięcia i jęku.

Pamiętała jego spojrzenie, kiedy przekonał się, że ani trochę nie rozumiała, czego od niej oczekiwał, kiedy razem stali w małej łazience. To i jego niemalże przerażone spojrzenie, gdy zaczęło do niego docierać, że niekoniecznie miał do czynienia z kimś, kto wywodził się z jego czasów. Nie żeby mógł zdawać sobie sprawę, jak poplątane było wszystko to, co dotyczyło jego nieoczekiwanego gościa, ale i tak...

Wyrzuty sumienia wróciły. Leana bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, przez chwilę bliska tego, żeby poderwać się na równe nogi, rzucić ku temu mężczyźnie i znów zacząć przepraszać.

Za to, że musiała go okłamać.

Za to, że najwyraźniej wciąż go dręczyła.

Za to, że...

– O nie... O nie, nie... – usłyszała, ale prawie nie była tego świadoma. – Tego mi nie rób!

Dopiero gdy znalazł się przed nią, bezceremonialnie chwytając za obie dłonie, uświadomiła sobie, że płacze. Zamrugała, pozwalając łzom spłynąć po policzkach. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami; ponownie zatrzepotała powiekami, czekając aż wszystko wróci do normy.

Wyrwała dłoń, nerwowym ruchem ocierając oczy. Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że wyszedł jej z tego co najwyżej grymas.

– Wybacz – zreflektowała się. – Nie powinieneś tego oglądać. Ja...

– To zdecydowanie ty.

Wciąż brzmiał, jakby nie do końca w to wierzył. Tak pomyślała w pierwszej chwili, ale prawie natychmiast przestała się nad tym zastanawiać, czując ciepłe palce Ulricha na swojej twarzy. Zesztywniała, kiedy tak nagle ujął jej twarz w obie dłonie. Wpatrywał się w nią dziwny, przesadnie przenikliwy sposób, wydając się chłonąc każdy szczegół wyglądu – od lśniących, jasnych włosów, przez niebieskie oczy i zaczerwienione policzki.

Czekała, niepewna, czego powinna się spodziewać. Oddech nieznacznie jej przyspieszył; rozchyliła usta, próbując zaczerpnąć tchu.

Kiedy trzymał ją w ten sposób, naprawdę czuła się dobrze.

– Nie wierzę, że to robię, ale... Mam kilka pytań – oznajmił wprost. – I nie oszczędzaj mnie. Po prostu mów prawdę.

– J-jasne.

To miała być jakaś gra? Nie miała pewności, ale coś w jego słowach mimo wszystko ją ubodło. Po prostu mów prawdę. To nie brzmiało jak zarzut, ale i tak poczuła się trochę tak, jakby ktoś próbował ją spoliczkować.

– Tamten świat... był prawdziwy – zaczął, starannie dobierając słowa. Nie pytał, ale Leana i tak skinęła głową. – Tamta kobieta też.

– Selene to bogini, w którą wierzą nieśmiertelni. Tyle wielokrotnie słyszałam – przyznała, a Ulrich nieznacznie się skrzywił.

– Bogini, tak... Świetnie – wymamrotał, bynajmniej nie brzmiąc na usatysfakcjonowanego takim wyjaśnieniem.

Na dłuższą chwilę zamilkł, być może chcąc wszystko sobie poukładać. Leana czekała w napięciu, pocieszając się tym, że przynajmniej wciąż się od niej nie odsunął. Jego dłonie nie zniknęły, wciąż muskając jej wilgotne policzki.

– Teraz mam przed sobą prawdziwą ciebie, chociaż wcześniej wyglądałaś inaczej – powiedział w końcu. – Ale to z tobą spędziłem tyle czasu, tak?

– To dość skomplikowane, ale... Tak, to byłam ja.

Ulrich skinął głową. Krótka, treściwa odpowiedź. Najwyraźniej to mu odpowiadało.

– Ty – powtórzył z przekonaniem. – Ponieważ... umarłaś dawno, dawno temu.

– Pod tym względem też nic się nie zmieniło.

Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie snu. Przez chwilę znów leżała w ciemnościach, pogrzebana żywcem. Drżała w mroku, niezdolna znaleźć wyjścia, a potem...

– Przyjechałem tutaj – doszło ją jakby z oddali – bo czułem, że możesz mnie potrzebować. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Myślałem o tym od jakiegoś czasu, bo... Zresztą nieważne – zreflektował się pośpiesznie Ulrich. – Ale wytłumacz mi, na ile to możliwe, bo niczego już nie rozumiem. Wiem jedynie, że obudziłem się w środku nocy, czując, że się boisz. Ja...

Serce Leany zabiło szybciej. Jak...?, pomyślała w oszołomieniu. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić słowa. Oczywiście, że się bała. Miała zły sen, a teraz... Ulrich po prostu tutaj był. Tak, jakby wiedział.

Nie potrafiła tego wytłumaczyć.

– Dlatego przyjechałeś uzbrojony? – zapytała wprost, a on jęknął.

– Spanikowałem – przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością. – Nie na co dzień jadę cholera wie gdzie i bez konkretnego powodu, więc...

Nawet się nie skrzywiła, słysząc przekleństwo w jego ustach. To na dłuższą metę nie miało znaczenia.

– Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać?

Jeśli sądziła, że bardziej nie zdoła jej zaskoczyć, była w błędzie.

– Nie wiedziałem. I chyba w tym problem.

Tym razem nie była w stanie się odezwać. Z niedowierzaniem spoglądała na swojego towarzysza, przez moment pewna, że mówił do niej w jakimś innym języku. Dobry Boże spodziewała się wielu rzeczy, w tym również tego, że w którymś momencie wykorzystał swoje możliwości, żeby zdobyć ten adres. Na pewno dowiedziała się o nim, że był kimś wysoko postawionym, jeśli chodziło o ludzki system sprawiedliwości. Nie był takim „zwykłym policjantem", nie tylko dlatego, że mógłby mieć związek z łowcami.

Tyle że nie to wynikało z jego słów. Ulrich wydawał się równie zagubiony, co i ona sama.

Zawahała się. Co tak naprawdę wydarzyło się wraz z pojawieniem się Selene? Nie chodziło tylko o to, że bogini pozwoliła mu zabrać ją ze sobą. Chodziło o coś więcej, ale...

– Wybaczcie, że się wtrącę, ale dla mnie to zabrzmiało jak więź – rozbrzmiało od strony drzwi.

Prawie zdążyła zapomnieć od Sage'u. Po sposobie, w jaki Ulrich poderwał się na równe nogi, natychmiast zabierając dłonie z jej twarzy, poznała, że on również.

Było coś satysfakcjonującego w sposobie, w jaki mężczyzna przesunął się, jakby instynktownie chciał ją osłonić przed potencjalnym zagrożeniem. Dla pewności wstała, chcąc zareagować, gdyby okazało się, że Ulrich miał pod ręką coś jeszcze, co ewentualnie mógłby wykorzystać jako broń przeciwko wampirom.

Wydało jej się, że znów zaklął, mrucząc coś gniewnie pod nosem, ale zdecydowała się to zignorować.

– Więź? – zapytała w zamian. Przesunęła się naprzód, niemalże błagalnie spoglądając na tkwiącego w progu wampira. – Wiesz coś o tym? Gdzieś słyszałam to słowo, ale... nie rozumiem.

Sage wydawał się w pełni rozluźniony. Mimo wszystko trzymał się na dystans, choć Leana szczerze wątpiła, by w tym wszystkim chodziło o obawę przed możliwościami Ulricha. Była raczej gotowa założyć, że nie chciał niepotrzebnie zaogniać konfliktu.

– Z pewnością, bo to coś właściwego dla telepatów. Ale to nie do końca ma dla mnie sens, kiedy patrzą na was – przyznał, przesuwając się naprzód. – To podobno jeden z piękniejszych darów bogini. Powiada się, że kiedy dwie dusze są sobie pisane... – Sage uśmiechnął się blado. – Spójrz na Licavolich. Są ze sobą powiązani. I jako małżeństwa, i rodzeństwo.

– Powiązani...

– Czują swoje emocje. I dużo więcej, o ile się nie mylę – wyjaśnił pośpiesznie. – Stąd moje stwierdzenie, że to więź. Tyle że nigdy nie słyszałem o takiej, która połączyłaby ludzi.

Musiała usiąść. Ciężko opadła z powrotem na krzesło, woląc nie czekać aż nogi jednak odmówią jej posłuszeństwa. Ze świstem wypuściła powietrze, próbując pozbyć się wrażenia tego, że zaczyna brakować jej tlenu. Chciała o coś zapytać, ale nie była w stanie złożyć żadnego sensownego zdania, o sformułowaniu konkretnej myśli nie wspominając.

Spojrzała na Ulricha, ale przez to, że stał zwrócony do niej plecami, nie potrafiła określić, co ten o całej sytuacji myślał. Z drugiej strony... Och, jeśli przypuszczenia Sage'a były słuszne, być może narastająca z każdą kolejną sekundą dezorientacja w równym stopniu należała do niej, co i również do niego.

Ale to ma sens, prawda? To mogłoby mieć sens...

W to przynajmniej pragnęła wierzyć. Czy naprawdę Selene zrobiłaby coś takiego? Leana zawahała się, pierwszy raz od dawna wracając pamięcią do tamtego dnia. Przez chwilę znów stała w tamtej pięknej sali, błagalnie spoglądała na Selene i aż rwała się do tego, żeby przepraszać. Pamiętała oszołomienie Ulricha, ale też to, że bez chwili wahania stanął w jej obronie, jakby grzechy, które popełniła, w ogóle dało się wybaczyć.

I miłość. Selene z uśmiechem mówiła o miłości, jakby ta była odpowiedzią na wszystko. Jakby...

Miłość. Zawsze miłość.

Leana nie miała pewności, czy ta myśl należała do niej, czy też jakimś cudem usłyszała w głowie radosny kobiecy śmiech.

– Jasna cholera – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z letargu.

Z powątpiewaniem spojrzała na Ulricha. Nie miała pewności, co sądzić o jego reakcji, ale z drugiej strony... na swój sposób przekleństwo wydawało się podsumowywać sytuację lepiej niż cokolwiek innego.

– Ulrich? – zaryzykowała, wyciągając rękę, by dotknąć jego ramienia. Wyczuła, że się wzdrygnął. – Przepraszam. Ja... po prostu przepraszam.

Na nic więcej nie było jej stać. Jeśli w jakiś sposób zostali połączeni, to ona pozostawała za to odpowiedzialna. To była wyłącznie wina Leany. Gdyby nie wciągnęła go w to wszystko, kiedy...

– Nawet nie zaczynaj – rzucił gniewnie, a serce dziewczyny omal nie wyrwało się z piersi.

– Ale...

– Wyjdę, jeśli zaczniesz znowu przepraszam. Za cokolwiek.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Wciąż stał zwrócony do niej plecami, dłoń nerwowo zaciskając na krawędzi stołu. Jego słowa okazały się pewne i na swój sposób gniewne, chociaż ta złość wcale nie brzmiała jak coś, co mogłoby zostać wymierzone przeciwko niej.

Chciała zaprotestować – przypomnieć mu, co zrobiła – ale ostatecznie nie znalazła w sobie dość odwagi, żeby to zrobić. Nie, jeśli faktycznie byłby w stanie spełnić swoje groźby. Wcale nie chciała, żeby wychodził, ale...

– Mogę coś zasugerować? – wtrącił ze swojego miejsca Sage. – Chociaż nie wierzę, że akurat ja miałbym to powiedzieć, zwłaszcza przy kobiecie i...

– Strzelasz – ponaglił go natychmiast Ulrich.

– Leana wygląda na przerażoną. No i jest pod moją opieką, przynajmniej na razie, więc... – Spojrzenie Sage'a powędrowało wprost ku niej. – Nie patrz tak na mnie, mon chéri – rzucił przepraszającym tonem. – To po prostu widać.

– Ale...

– Pod tym względem się zgadzam – przyznał machinalnie Ulrich. – Chyba.

Potrząsnęła głową, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to zaczynało być pod każdym względem niedorzeczne. Wydawało jej się, czy właśnie wyganiali ją spać...?

– To ma być ta niemoralna propozycja? – wykrztusiła, a Sage uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób.

– Nie powiedziałem, że będzie niemoralna. Jedynie to, że nie chciałbym mówić tego wprost przy kobiecie – sprostował. A to nie to samo?!, pomyślała w oszołomieniu, jednak nie miała okazji, by wypowiedzieć te słowa na głos. – Wracając to tematu... Zaryzykowałbym stwierdzenie, że twój gość wygląda jak ktoś, kto musi się napić. I to nie herbaty.

– Z tym też trafiłeś w sedno – oznajmił Ulrich, nie kryjąc niedowierzania.

Leana nerwowo spoglądała to na jednego, to znów na drugiego. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, wciąż niepewna, tego, co sądzić o tej wymianie zdań. Wymownie spojrzała na stygnącą na stole herbatę, ale po spojrzeniu Sage'a poznała, że nie to kryło się za jego sugestią. Możliwe, że mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że Ulrich wyglądał tak, jakby potrzebował kilku dzbanków melisy, jeśli już miałaby upierać się na jakąkolwiek herbatę.

Zaczęła bawić się włosami, niepewna, co powinna zrobić z rękoma. Wciąż szukała odpowiednich słów, ale w głowie miała mętlik. Siedziała jak na szpilkach, niezdolna poukładać tego, co właśnie się działo.

– Leano? – rzucił troskliwym tonem Sage, próbując zwrócić na nią uwagę. – Wszystko w porządku? Jeśli mi pozwolisz, zajmę się resztą, żebyś mogła odpocząć.

– Mam zostawić was samych – domyśliła się. – Ale...

– Chwilowo nie planuję nic głupiego – wtrącił Ulrich, w końcu spoglądając w jej stronę. – Chociaż nie wierzę, że właśnie sam z siebie będę dyskutował z wampirem.

– Udam, że tego nie słyszałem. I że wcale nie potraktowałeś mnie źle tam w progu – stwierdził Sage, niecierpliwie machając ręką. Faktycznie zachowywał się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. – Przejdziemy się tylko.

Tym razem się spięła, zaskoczona ostatnimi słowami.

– Wychodzicie? – zaniepokoiła się. Spojrzała na Ulricha, ale ten jedynie wzruszył ramionami. – Nie możemy porozmawiać tutaj, skoro...?

– Później porozmawiamy. O ile będziesz chciała – zaproponował natychmiast mężczyzna, w końcu decydując się na nią spojrzeć. – Wrócę, jak tylko poukładam sobie to i owo. W razie co wiesz, kto widział mnie po raz ostatni – dodał, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.

Sage nawet się nie skrzywił.

– Gdybym chciał się kogoś pozbyć, rozegrałbym to w bardziej wyszukany sposób – stwierdził ze stoickim sposobem. – Idziemy?

Mniej więcej wtedy do Leany dotarło, że tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro