Sto dwadzieścia sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isobel

Cienie wciąż jej towarzyszyły. Nie odpuszczały ani na moment, ale to wydawało się właściwe. Co prawda ich obecność i nieustające szepty na dłuższą metę zaczynały być męczące, ale Isobel wolała walczyć o zachowanie cierpliwości, niż czekać aż ktoś znów spróbuje wbić jej nóż w plecy. Kiedy układało się z kimś takim jak Charon, taki scenariusz wydawał się aż nadto prawdopodobny.

Z mieszanymi uczuciami obserwowała to, co działo się w ostatnim czasie. Nie była zachwycona z perspektywy zaczynania od początku, ale zdecydowała się tego nie komentować. Nowo narodzone wampiry, które nieudolnie tworzył Simon, wciąż nie były tym, co mogłoby ją zadowolić. I choć mężczyzna wyraźnie się obruszył, kiedy stanowczo zakazała mu podejmować kolejne kroki w tym temacie, okazał się wystarczająco inteligentny, by nie próbować się z nią kłócić.

Jego jednego Isobel niemal z radością oddała Charonowi. Nie interesowało ją, czy wilkołak przynajmniej zabije, czy jednak wampir wykorzysta swój wątpliwy geniusz, by przetrwać. Jak na razie o dziwo wciąż pozostawał w jednym kawałku, ale to też jej odpowiadało. Przynajmniej miała z niego jakiś pożytek, kiedy sporadycznie meldował o tym, co działo się, gdy była nieobecna. Co prawda i Charon nie szczędził sobie zdawkowych komentarzy i wyjaśnień, zwykle przesyłanych przez swoją nową towarzyszkę, ale i w tej kwestii Isobel wolała pozostać ostrożna. Zaufanie komukolwiek nie wchodziło w grę.

Rudowłosa dziewczyna o wdzięcznym imieniu Alexandra okazała się... interesującym podarkiem. Co więcej, jej pokrewieństwo z Aurorą zmieniało wszystko, choć królowa nie od razu przypomniała sobie, co kryło się za oświadczeniem nieśmiertelnej. Zrozumienie pojawiło się dopiero po chwili, w miarę jak zaczęło do niej docierać, że miała przed sobą ni mniej, ni więcej, ale posłuszną Charonowi czarownicę.

I, niech to szlag, wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro w istocie miała okazję poznać jej matkę w najmniej sprzyjających okolicznościach, jak to tylko możliwe.

Isobel rzadko wracała pamięcią do Upadku. Dzień, w którym Amelie zdradziła ją po raz pierwszy (teraz pierwotna nie miała już co do tego wątpliwości) pozostawał tym, którego lepiej było nie wspominać. Kolejne wieki trwania w mroku i bezruchu również nie należały do najprzyjemniejszych. Sprzed samego zamknięcia Isobel zapamiętała wyłącznie... chaos. Tyle i aż tyle. Wirującą moc, oślepiającą jasność i chóralne szepty kobiet, które Amelie osobiście ściągnęła, by odprawić rytuał.

Co podkusiło ją, żeby uwierzyć, że to jedyne wyjście? By dalej traktować tę cholerną wiedźmę z szacunkiem, jakby za wiecznym uwięzieniem kryły się dobre intencje? Isobel nie miała pojęcia, kiedy i jakim cudem pozwoliła się zwieść. Jakie piękne słowa i wyjaśnienia sprawiły, że zgodziła się uczestniczyć w tym szaleństwie. Nawet jeśli, Amelie powinna być pierwszą osobą, której po tym wszystkim Isobel powinna urwać głowę, cisnąć ją wprost w płomienie i poczekać aż te strawią wszystko, co wiązało się z nieśmiertelną. Gdyby była rozsądna, postąpiłaby właśnie tak, pozbywając się każdego, wobec kogo miałaby choć cień podejrzenia, że okaże się zdrajcą.

Problem polegał na tym, że Amelie nie bez powodu nazywana była wiedźmą. Co prawda od dnia Upadku pierwotna nie przypominała sobie, by kobieta wykazała się aż taką potęgą, ale to o niczym nie świadczyło. Mogła udawać. Co więcej, królowa musiałaby wykazać się wyjątkową wręcz ignorancją, gdyby stwierdziła, że niczego tej kobiecie nie zawdzięczała. Nieśmiertelność okazała się darem, który teraz Amelie najwyraźniej pragnęła jej odebrać.

Królowa nie miała pojęcia, czy ktokolwiek próbował manipulować przy jej wspomnieniach z dnia Upadku. To tak naprawdę nie miało znaczenia. Liczyło się, że zdołała przypomnieć sobie przynajmniej jedną z kobiet, które wmieszano w jej uwięzienie.

A teraz miała znosić córkę Aurory.

Nie ufała Alexandrze. Tym bardziej nie wierzyła Charonowi. Wciąż czuła się tak, jakby kroczyła po cienkim lodzie, podświadomie czekając na moment, w którym ten ostatecznie się pod nią zarwie. Otaczała się demonami, większość czasu spędzając w samotności i... czekając. Powoli zaczynała być w tym coraz lepsza.

Chwilami Isobel sama nie miała pewności, czego chciała. Wylądowała w środku miasta, zmuszona liczyć na garstkę wciąż posłusznych jej cieni, nieudolnego naukowca i dwie nieśmiertelne istoty, które równie dobrze mogły okazać się wstępem do kolejnego Upadku. W całym tym szaleństwie był jeszcze Jaques, ale ten skupiał się na swojej niestabilnej podopiecznej. Cóż, przynajmniej to dostarczało wampirzycy swego rodzaju rozrywki.

Cassandra okazała się wyjątkowo interesująca. Może i była warta niewiele więcej niż człowiek, ale jej wola życia okazała się nadzwyczaj silna. Przywiązanie do stwórcy również, a jak długo wampir wpajał tej dziewczynie posłuszeństwo i właściwe wartości, Isobel dawała mu wolną rękę. Co prawda pragnienie zemsty, którym ostatecznie zaczęła kierować się dziewczyna, pozostawało pod każdym względem prymitywne, ale paradoksalnie to właśnie z tego powodu pierwotna uważała całą tę sytuację za fascynującą. Obstawiała, że urocza ptaszyna Jaquesa prędzej czy później miała ją jednak zaskoczyć; czas miał pokazać, czy w pozytywnym sensie.

A może chodziło o to, że na swój sposób były do siebie podobne. Isobel wiedziała, co znaczyło pałać żądzą zemsty.

Bogini..., rozbrzmiało w jej umyśle.

Nieznacznie skinęła głową, gestem nakazując demonowi kontynuować. Nawet się nie obejrzała, bez pośpiechu przechadzając się opustoszałą, pogrążoną w mroku uliczką. Metodycznie wycierała dłonie z krwi materiałową chusteczką po tym, jak w przypływie frustracji wyrwała serce kolejnego nic niewartego śmiertelnika. Choć wciąż odczuwała pragnienie, nie miała ochoty raczyć się krwią jakiegoś obleśnego narkomana.

Ludzie bywali naprawdę rozczarowujący...

Charon chce, żebyś pojawiła się przy magazynach, wyjaśnił demon, tym razem inny. Nie żeby Isobel w ogóle interesowało, który z irytującej gromadki do niej przemawiał.

Westchnęła na te słowa. Z wyższością wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy.

– Jeśli chce, to poczeka – odparła bez większego zaciekawienia.

Nawet nie próbowała pytać o szczegóły. Zwykle i tak ich nie podawał, zresztą wampirzyca nie przywykła do tego, by o cokolwiek się dopraszać. Tym bardziej nie zamierzała pozwolić, żeby jakikolwiek kundel rozstawiał ją po kątach. Mogła przystać na jego warunki, mogła nawet dać mu względne poczucie swobody, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała być na każde jego skinienie.

Spojrzała na swoje dłonie, na bladej skórze szukając jakichkolwiek doskonałości. Kiedy nabrała pewności, że ślady czerwieni zniknęły, starannie złożyła chusteczkę i wsunęła ją do kieszeni. W najgorszym wypadku tego wieczoru jeszcze miała jej się przydać.

Czy maaaamy przekazać odpoooowiedź?, zapytał jeden z cieni. Sposób, w jaki stracił kontrolę nad głosem i zaczął przeciągać samogłoski, utwierdził Isobel w przekonaniu, że tym razem zwracał się do niej jeszcze inny.

Powstrzymała pozbawiony wesołości uśmiech. Ile demonów trzeba, by przekazać jedną informację...?

– W żadnym razie. Zjawię się, kiedy uznam to za stosowne... A teraz znikajcie – poleciła, niecierpliwie machając ręką.

Skoro Charon jej oczekiwał, nie było go w pobliżu. W takim wypadku mogła pozwolić sobie na przynajmniej chwilę spokoju.

Demony ponownie zniknęły, rozpływając się niczym mgła, którą tak bardzo przypominały. Isobel rozluźniła się, z ulgą przyjmując choć chwilę samotności. Wolała, by nikt nie widział jej marnych starań, do jakich w ostatnim czasie sprowadzała się próba znalezienia odpowiedniej ofiary. Plastikowe torebki zaczynały ją drażnić, nawet jeśli w ostateczności okazywały się sensownym zamiennikiem.

Ach, zamienniki... Z iloma jeszcze miała się męczyć?

Przyspieszyła kroku. Mimo późnej pory nie musiała szukać daleko, by trafić na większe skupisko ludzi. Nie miała większego problemu, by wmieszać się w tłum, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe pośród tak ograniczonych istot. Natura robiła swoje, z łatwością ściągając na Isobel kilka zainteresowanych spojrzeń.

Pod wieloma względami ludzie bywali prości. Skoro odpowiednie rysy twarze i smukła sylwetka wystarczyły, by ściągnąć wzrok... Isobel wiedziała, że z łatwością mogłaby owinąć sobie każdego z nich wokół palca, może nawet nie wykorzystując do tego telepatii. Z łatwością zwiodłaby na manowce kogoś, kto zadowoliłby ją dużo bardziej niż bezdomny, ale po informacji od cieni nie widziała powodu, żeby się spieszyć. Nawet dający się we znaki głód zszedł gdzieś na dalszy plan.

Coraz łatwiej przychodziło jej ignorowanie ludzi i przesadnie hałaśliwego miasta. Łatwo było udawać, że uliczny zgiełk nie istnieje. Nie myśleć, że ci, którzy niegdyś uciekaliby przed nią w popłochu, pozostawali nieświadomymi głupcami. Już nawet nie czuła potrzeby, by dać upust frustracji i rozerwać na kawałki pierwszych kilka istot, które znalazłby się w zasięgu jej rąk. Och, albo mocy – telepatia wciąż potrafiła być potężna, nawet jeśli nie składała się na dodatkowe źródła energii.

Spacer okazał się zaskakująco kojący, choć Isobel nie sądziła, kiedykolwiek do tego dojdzie. Seattle wciąż doprowadzało ją do szału, ale zaczynała przechodzić z tym do porządku dziennego. Nie miała jeszcze pewności czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Wiedziała jedynie, że po całych dniach otaczania się demonami i oglądania za siebie, chwila wytchnienia okazała się zbawieniem.

Przystanęła, niechętnie dostosowując się do rytmu, którym kierowali się ludzie. Z powątpiewaniem spojrzała na czerwone światło, wstrzymujące cały tłum chętnych przejść na drugą stronę jezdni. Korciło ją, by spróbować wpłynąć na mechanizm i sprawdzić, jak wiele szkód wywiązałoby się, gdyby bezmyślny tłum wtargnął wprost pod nadjeżdżające samochody. Wtedy miałaby kolejny pretekst, by opóźnić spotkanie z Charonem, ale...

Światło zmieniło się. Okazja przepadła, jednak Isobel nie ruszyła się z miejsca.

Coś innego przykuło jej uwagę.

Ktoś.

Zmrużyła oczy, podejrzliwie spoglądając na stojący tuż przed przejściem samochód. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, zwłaszcza z perspektywy kogoś, kto duchem wciąż trwał przy zamierzchłych czasach. Isobel nie interesowała ludzka technika. Nie to, w jaki sposób działała. Liczyło się wyłącznie to, czy w danej chwili mogła okazać się praktyczna.

Tyle że to nie samochód okazał się obiektem jej zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Całą uwagę skupiła na dwóch postaciach, które znajdowały się w środku.

Nie poświęciła większej uwagi mężczyźnie. Jedynie na niego zerknęła, by przekonać się, że miał przynajmniej czterdzieści lat na karku. Z równym powodzeniem mógłby minąć ją na ulicy, a i tak nie zwróciłaby na niego uwagi.

Nie. Ją interesowała kobieta.

Drobna blondyneczka nachyliła się ku swojemu towarzyszowi. Rozmawiali o czymś cicho, choć ich glosy ginęły w panującym dookoła ulicznym zgiełku. Dziewczyna mówiła, żywo przy tym gestykulując. Mężczyzna, choć na pierwszy rzut oka poważny i skupiony na śledzeniu tego, co działo się na drodze, uśmiechał się pod nosem, raz po raz kiwając głową. To jedynie zachęciło śmiertelniczkę, by mówić dalej.

Dziewczyna uniosła dłoń, po czym przeczesała blond loki. Zaczęła nerwowo nawijać kosmyk na palec wskazujący. Nawet z daleka dało się zauważyć jej lśniące, błękitne tęczówki.

Takie same miała Ophelia. I również sama Isobel, kiedy jeszcze tkwiła w kruchym, ludzkim ciele.

Chciała tego czy nie, nie mogłaby pomylić tej dziewczyny z nikim innym. Choć po święcie bez wątpienia chodziły miliony niebieskookich blondynek, pierwotna z daleka rozpoznałaby potomkinie swojej przeklętej siostry. Wszystko w niej krzyczała, że ta dziewczyna była jedną z nich. W jej żyłach krążyła krew Ophelii – ta sama, którą Isobel osobiście przelała, by zadowolić Ciemność. Jakby tego było mało, śmiertelniczka zdecydowanie nie była Eleną i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić królową z równowagi.

Coś uderzyło ją w plecy. Nawet nie drgnęła, mimo uszu puszczając groźby przechodnia, jasno dającego jej do zrozumienia, co sądził o sposobie, w jaki wciąż tkwiła przy pasach. Gdyby sytuacja była inna, Isobel nie wahałaby się – po prostu poszłaby za tym nieszczęśnikiem, wyrwała mu język, a potem czekała aż udławi się własną krwią...

Miał szczęście, że kolejny raz musiała zrezygnować z przyjemności.

Światła zmieniły się po raz kolejny. Sznur samochodów ruszył, ale to działo się jakby poza nią. Wciąż wpatrzona w przemykający samochód, zrezygnowała z przejścia przez ulicę, ledwo tylko zorientowała się, że ten zamierzał skręcić. Obojętna na ludzi i to, że w pośpiechu potrąciła kolejną osobę, podążyła za swoim nowym celem.

To było niczym impuls. Musiała przymuszać się, by przypadkiem się nie zapędzić i nie zdradzić więcej niż powinna. Udawanie człowieka doprowadzało ją do szału, ale i to zeszło gdzieś na dalszy plan. Mimo ograniczeń, których wymagało od niej poruszanie się po Seattle, wytropienie samochodu z blondyneczką okazało się dziecinnie proste. Zignorowanie tropu kogoś tak charakterystycznego nie wchodziło w grę.

Skryła się w cieniu, skupiona i coraz bardziej niespokojna. Auto zaparkowało przy jednym z rozświetlonych lokali, w którym Isobel rozpoznała najzwyklejszy w świecie bar. Restauracja okazała się cudownie zwyczajna, nawet jak na standardy śmiertelników. Co prawda wampirzyca nie pamiętała już, co to znaczyło odczuwać głód – nie taki – ale widziała dość, by ocenić, że standardy pozostawały wiele do życzenia. Dla niej przekroczenie progu tego miejsca byłoby obrazą.

A jednak dziewczyna wyglądała na zadowoloną. Promieniała, sprawiając wrażenie zafascynowanego otaczającym ją światem dziecka. Ledwo tylko wysiadła, uczepiła się ramienia swojego towarzysza. Opiekuńczo otoczył ją ramieniem – najzupełniej naturalnym, swobodnym gestem. Do Isobel dotarło, że najwyraźniej łączyły ich dość zażyle stosunki, ale to nie miało do niej znaczenia.

Zacisnęła usta. Nie odrywała wzroku od drzwi lokalu, nawet gdy te zamknęły się za dwójką śmiertelników. Wampirzyca przekrzywiła głowę, samej sobie próbując wytłumaczyć, co tak naprawdę chciała zrobić. Ta dziewczyna...

Już raz popełniła błąd, dając upust frustracji i na oczach wszystkich zabijając Elenę. Nie wyobrażała sobie ponownego podpadnięcia Ciemności, zwłaszcza że ta opuściła ją już jakiś czas temu. Isobel aż za dobrze pamiętała moment, w którym jej serce ponownie zabiło, a zmysły przytępiły się, gdy ojciec demonów zdecydował się uświadomić ją, jakie konsekwencje mogło nieść sprzeciwianie mu się. Chciała tego czy nie, również w tej kwestii musiała schować dumę do kieszeni.

Więc... dlaczego tutaj była? Dlaczego obserwowała tę dziewczynę, skoro wejście tam i przekręcenie jej karku nie wchodziło w grę? Nie powinna interesować się Ciemnością i krewnymi, których pozostawiła po sobie Ophelia. Przecież los śmiertelniczki i tak został przypieczętowany w chwili, w której przyszła na świat. Należała do istoty, która jak nic miała okazać się bardziej konsekwentna od Charona. On nie zawodził, a tym bardziej nie pozwoliłby sobie na to, by którakolwiek z obiecanych mu duszyczek przypadkiem uciekła...

A jednak coś w obecności tej dziewczyny nie dawało Isobel spokoju. Jak? Czemu? Skąd miałaby wziąć się kolejna, skoro wszystko wskazywało na to, że Elena urodziła się jako ostatnia? Coś było nie tak. Ona zaś niezależnie od wszystkiego pragnęła dowiedzieć się, jak niepokojący kierunek przybrały sprawy.

Potrzebowała odpowiedzi. Musiała...

– Dzień dobry, droga pani.

Nawet nie drgnęła. Nie dała niczego po sobie poznać, choć w chwili, w której za jej plecami rozbrzmiał znajomy głos, Isobel poczuła się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją obuchem w głowę. Wciąż wpatrywała się w lokal, nagle uświadamiając sobie, że wolałaby już stanąć oko w oko z poirytowanym Charonem niż... nim.

Wiedziała, że znajdował się na wyciągnięcie ręki. Jego obecność była tak oczywista, jak i pokrewieństwo jasnowłosej dziewczyny z Ophelią. Królowa westchnęła, w duchu klnąc na samą siebie za to, że nie zorientowała się wcześniej. Może jednak nie powinna odsyłać demonów, nieważne jak irytujące by nie były.

Jej niechciany towarzysz drażnił ją dużo bardziej.

Odczekała kilka kolejnych sekund, by nabrać pewności, że nikt niepożądany ich nie zauważy. W następnej sekundzie przemieściła się, niemalże rzucając na stojącego tuż za nią Sage'a. Nie próbował z nią walczyć, kiedy chwyciła go za gardło, przyciskając do ściany pobliskiego budynku tak gwałtownie, że aż posypał się tynk.

– Ty... – wycharczała, momentalnie tracąc cierpliwość.

Jego postać okazała się aż nadto wyostrzona. Zmysły pracowały na najwyższych obrotach, potęgowane przez gniew. Czerwona otoczka pojawiła się wokół mężczyzny, uświadamiając Isobel, że właśnie balansowała na granicy amoku. Głód niczego nie ułatwiał, choć wampir zdecydowanie nie miał być w stanie go zaspokoić.

Nawet gdyby mógł, na pewno nie zniżyłaby się do picia z niego. Prawda była taka, że już dawno powinna skrócić go o głowę. Zrobić... cokolwiek, by już nigdy więcej nie oglądać go na oczy. Doprowadzał ją do szału tym, że w ogóle oddychał i wracał za każdym razem, gdy była pewna, że pozbyła się go raz na zawsze.

To żart. Chora gra bogini, o której wszyscy zapomnieli... Moje przekleństwo, która na mnie zesłała.

Jej myśli wirowały, gwałtownie pędząc w kierunku, którego nie potrafiła sprecyzować. Mocniej zacisnęła palce na gardle Sage'a, nawet nie krzywiąc się, kiedy usłyszała dźwięk przywodzący na myśl pękający kamień. Gdyby zechciała, mogłaby zaskoczyć wszystko tu i teraz, jednym zaledwie ruchem. Prawda była taka, że ten mężczyzna przegrał wszystko w chwili, w której dopuścił do tego, by z taką łatwością dorwała się do jego szyi.

Nie zrobiła tego. Nie mogła, skoro wciąż nie rozumiała najważniejszego.

Gniewnie spojrzała mu prosto w twarz. Dostrzegła grymas bólu, wyraźny zwłaszcza w sposobie, w jaki zacisnął usta. Nie oddychał, po prostu wpatrując się w nią rubinowymi tęczówkami. Nie zrobił niczego, choć spodziewała się, że przynajmniej spróbuje pochwycić ją za nadgarstek. Wielu reagowało w ten sposób niemal instynktownie, jedynie bardziej irytując ją zbędną szarpaniną i nieudolnymi próbami walki. Gdyby zachował się tak jak oni, miałaby powód.

To przynajmniej sobie wmawiała.

Rozchyliła wargi. Uświadomiła sobie, że drży, wciąż napinając mięśnie. Mimo wszystko nie drgnęła nawet o milimetr, wciąż przyciskając wampira do ściany.

– Kazałam ci zapomnieć – warknęła, w końcu wyrzucając z siebie to, co nie dawało jej spokoju. – Miałeś odejść i nie wracać. Kazałam ci...

Urwała. Mogła spróbować go uderzyć, zacząć krzyczeć albo jednak zabić, ale to i tak nie wyjaśniłoby niczego. Dlaczego tu był. Czemu wciąż ją prześladował...

Frustracja przybrała na sile. Nie rozumiała jej, porażona gwałtownością uczuć, które nie po raz pierwszy Sage wyzwolił samą tylko obecnością. Nie rozumiała go. Sposobu, w jaki na niego reagowała, tym bardziej. Szlag trafiał ją na samo wspomnienie momentu, w którym tak po prostu jej odmówił, kiedy...

Ale o tym też nie chciała myśleć.

Poluzowała uścisk. Tylko nieznacznie, ale wiedziała, że nie ma innego wyboru, jeśli chce uzyskać odpowiedź. Co prawda miała ochotę wedrzeć się do jego umysłu i wyciągnąć wszystko to, czego potrzebowała, jednak zdecydowała się tego nie robić. Cóż, przynajmniej na razie. Chciała, żeby pewne rzeczy wyjaśnił jej osobiście.

Nie odezwał się nawet słowem, choć była pewna, że mógł. Widziała jak pęknięcia, które powstały w miejscach, w których zmiażdżyła mu gardło, powoli się zasklepiają. Znała możliwość regeneracji wampirzego ciała wystarczająco, by wiedzieć, że błyskawicznie doszedł do siebie.

– Więc? – ponagliła, wciąż z trudem panując nad tonem głosu. Czerwona mgiełka nie chciała zniknąć, niezmiennie ją prowokując. – Co tu robisz? Dlaczego znów mnie śledzisz?!

Czuła, że nie wytrzyma. Że wybuchnie, jeśli natychmiast nie dostanie odpowiedzi. Jeśli chciał testować ją w ten sposób...

Sage z uporem myślał. Wpatrywał się w nią w bliżej nieokreślony, nieznośnie przenikliwy sposób. W oszołomieniu pomyślała, że jego oczy wyrażały przede wszystkim smutek.

Pani..., doszło ją jakby z oddali.

Zignorowała mentalny głos demonów. Ostatnim, czego potrzebowała w tej sytuacji, było wysłuchiwanie ponagleń od Charona.

Kiedy sądziła, że gniew ostatecznie przejmie nad nią kontrolę, Sage w końcu się odezwał:

– Nie śledzę cię – oznajmił cicho. – I wychodzi na to, że właśnie obraziłem królową... – podjął, a ona wyprostowała się niczym struna. Więc wciąż pamiętał... Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale ta kwesta została skutecznie przysłonięta przez kolejne słowa Sage'a: – Proszę o wybaczenie, ale zrobię to jeszcze raz i bez żalu, jeśli nie powiesz mi, czego chcesz od Leany...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro