Sto sześć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ulrich

To była jedna z najdziwniejszych rozmów, jakie przyszło mu przeprowadzić. Słuchał Leany w ciszy, początkowo traktując jej opowieść jak bajkę. Tak było prościej, przynajmniej do pewnego stopnia – udawać, że wszystko sprowadzało się co najwyżej do zmyślonej historii, która nie miała racji bytu w rzeczywistym świecie. Sęk w tym, że takie rozwiązanie na dłuższą metę prowadziło donikąd i Ulrich doskonale dawał sobie z tego sprawę.

Nie miał pewności czy to szok, czy coś innego, ale wyraźnie wyczuł zmianę w Leanie. Wydawała się spokojniejsza, bardziej opanowana i pewna swoich słów. Zupełnie inna niż ta wystraszona dziewczyna, którą zgarnął z ulicy, kiedy uciekała przed zagrożeniem, z którego sama nie do końca zdawała sobie sprawę. Co prawda na swój sposób nadal przypominała mu dziecko, na dodatek takie, które pragnął chronić, ale wrażenie to okazało się o wiele słabsze niż początkowo. Tyle wystarczyło, żeby wyrzuty sumienia wróciły i to ze zdwojoną siłą.

Zostawił ją. Tak po prostu spanikował, przez długie tygodnie wmawiając sobie, że oboje potrzebowali czasu. Ta myśl nie dawała mu spokoju, dając się we znaki coraz bardziej i bardziej, w miarę jak zaczynało do niego docierać, że przez czas, który jej unikał, zdążyło zmienić się o wiele. Może i wciąż była słodka, delikatna i zdecydowanie zbyt ufna, ale zdążyła zaaklimatyzować się wystarczająco, by radzić sobie z otaczającym ją światem. Na tyle, na ile było to możliwe.

Cóż, przynajmniej pewne rzeczy w końcu stały się dla niego jasne. Ktoś, kto wychował się dobrych kilka wieków temu, musiał mieć swoje dziwactwa. Zaczynając od tego, dlaczego wystarczyła chwila nieuwagi, by ta drobna dziewczyna zaczęła rwać się do sprzątania mieszkania, tak jak na dobrą gospodynię przystało.

Nie zarejestrował, kiedy zajechali pod adres, przy którym mieściło się jego mieszkanie. Żadne z nich nie wysiadło, zupełnie jakby siedzenie w samochodzie i prowadzenie takich rozmów, było najnormalniejszym na świecie sposobem spędzania wolnego czasu. Ulrich w końcu mógł sobie pozwolić na bezkarne obserwowanie Leany, nie obawiając się przy tym, że w którymś momencie usłyszy coś, przez co rozbije samochód. W gruncie rzeczy w którejś chwili przestał zwracać uwagę na to, że wciąż miał przed sobą kierownicę.

Więc miała na imię Leana, żyła zdecydowanie zbyt dawno temu i umarła młodo, zabrana przez byt, który nazywali Ciemnością. Z powodów, których nigdy nie poznała, choć wraz z krewnymi określała to mianem rodzinnej klątwy. Jakkolwiek przerażająco i nadzwyczajnie by to nie brzmiało, wszystkie odchodziły zbyt wcześnie, z różnych przyczyn – i to tylko po to, żeby przez wieki trwać w miejscu, o którym mówiły między tu a teraz. Wszystkie piękne, jasnowłose, niebieskookie... Niczym według jakiegoś odgórnie ustalonego wzorca, którego natura nie odważyła się złamać. To zdecydowanie brzmiało niczym fantastyczna historia, choć myślenie o tym w ten sposób nie zmieniało najważniejszego: że Ulrich miał okazję ujrzeć pewne rzeczy na własne oczy.

Kiedyś pomyślałby o tym jak o śnie. Obawiał się jednak, że miał zbyt małą wyobraźnię na to, żeby wymyślić coś takiego.

Leana mówiła o tym ze spokojem, jakby właśnie streszczała mu życie kogoś innego. Nie wyglądała na zmartwioną, zniesmaczoną czy jakkolwiek przerażoną, chociaż widział jak spinała się za każdym razem, gdy wspominała o Ciemności. Jej słowa brzmiały swobodnie, niczym relacja z życia, które tak naprawdę nie wyróżniało niczym szczególnym. Kilkukrotnie wspomniała o Londynie, o siostrach, matce i ludzkim życiu („Pierwszym, które miałam" – jak sama je określiła.), ale im dłużej słuchał jej Ulrich, tym wyraźniej czuł jak zdawkowe to były wzmianki.

– Coś jest nie tak? – zmartwiła się w pewnym momencie, nagle przerywając wcześniejszą wypowiedź.

Spojrzał na nią w roztargnieniu. Zamrugał nieco nieprzytomnie, początkowo sam niepewny, o co go pytała. Potrząsnął głową, ale zmartwienie nie zniknęło z jasnych oczu obserwującej go Leany.

– Tak się tylko zastanawiam...

– Co takiego? – nie dawała za wygraną. – Mam wrażenie, że znowu powiedziałam coś niewłaściwego. Przepraszam.

Przestań ciągle przepraszać!

Ale darował sobie wypowiedzenie tej uwagi na głos. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie odebrałaby tego właściwie, niezależnie od jego intencji. Wydawała się zbyt delikatna i uległa, choć może nie powinno go to dziwić. Sądząc po sposobie, w jaki wypowiadała się o czasach sobie właściwych, rola kobiety schodziła gdzieś na dalszy plan, sprowadzając do bycia przede wszystkim idealną, wspierającą męża żoną.

– Ja tylko... – Odetchnął. Chwilę jeszcze szukał odpowiednych słów, nim ostatecznie zdecydował się ująć sprawy tak jasno, jak tylko było to możliwe: – Wciąż mam wrażenie, że opowiadasz mi o wszystkim tak, jakby nie dotyczyło ciebie. Mam na myśli...

– Och.

Natychmiast zamilkł. Zupełnie jakby w tym jednym słowie i spojrzeniu, którym go obdarowała, kryły się wszystkie odpowiedzi. Z całą mocą poczuł, że trafił w sedno, chociaż wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej.

Leana milczała dłuższą chwilę, z uporem spoglądając na swoje splecione dłonie. Miał wrażenie, że minęła całą wieczność, nim zdecydowała się odpowiedzieć.

– Szczerze mówiąc... tak się czuję. Umarłam wtedy – oznajmiła bez ogródek. – I na bardzo długo zapomniałam jak do tego doszło. Za jego sprawą, tak sądzę. – Wysiliła się na blady uśmiech. – To już prawie jak przejaw litości. Odebrał nam wspomnienia, które mogły okazać się bolesne. Światem, który znałam bardzo długo, stało się między tu a teraz. – Przekrzywiła głowę. Jasne włosy przysłoniły jej policzki. – Kiedy odszedł, wspomnienia wróciły, ale... to wciąż jak sen. Wspominam swoje pierwsze życie, ale mam wrażenie, że należało do kogoś innego, tak jak powiedziałeś. Czuję się... jak ktoś zupełnie inny, ale naprawdę mi z tym dobrze.

Nie dodała niczego więcej. Nie wypytywała, choć przez moment Ulrich obawiał się, że po tym wyznaniu zmiesza się, chcąc jak najszybciej upewnić, że jej słowa zabrzmiały właściwie. Nic podobnego jednak nie miało miejsca, a Leana po prostu siedziała rozluźniona i wciąż zamyślana.

Nie zapytał o to, w jaki sposób Ciemność zabrała ją do siebie. Tego jednego nie chciał wiedzieć.

– Ehm... Chodźmy do środka – zaproponował, wzdrygając się i jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Dawno nie robiłem zakupów, ale powinienem mieć coś do picia.

– Sama poszukam – zapowiedziała, pośpiesznie wypinając się z pasów.

Nie zaprotestował. Nie odezwał się nawet słowem również wtedy, kiedy zniknęła w głębi jego mieszkania, zachowując się tak swobodnie, jakby należało do niej. I, cholera, to również wydało mu się właściwe. Nie skomentował tego nawet słowem, wręcz czując się tak, jakby w ułamku sekundy wszystko wróciło do normy. Prawda była taka, że mu jej brakowało – pełnej energii, jakimś cudem będącej w stanie odnaleźć się w chaosie, którym się otaczał.

Zsunął z ramion kurtkę, by móc zostawić ją na oparciu sofy. Nie żeby dodatkowa porzucona rzecz robiła różnicę we wszechobecnym bałaganie. Przez moment poczuł się zmieszany tym, do jakiego stanu doprowadził mieszkanie, zwłaszcza gdy zauważył jak brwi Leany wędrują ku górze.

– Rany, rany... Jak ty sobie beze mnie radziłeś? – zapytała z zaskakującą wręcz bezpośredniością.

Ulrich uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.

– Nie radziłem.

Uświadomił sobie, że taka była prawa. I, cholera, nie chodziło tylko o Leanę. Odwykł już od towarzystwa jakiejkolwiek kobiety... Ba! Kogokolwiek. Lata samotnego mieszkania zrobiły swoje. I choć taki stan rzeczy na swój sposób okazał się bardzo wygodny, coś w powrocie dziewczyny pozwoliło mu się rozluźnić. Nie miało znaczenia, że była tutaj tylko na chwilę.

W pierwszym odruchu chciał zaprotestować, kiedy Leana już na wstępie zniknęła w części kuchennej, bynajmniej niezrażona tym, że musiała doprowadzić ją do porządku. Ostatecznie jedno spojrzenie błękitnych, przenikliwych oczu wystarczyło, żeby Ulrich zdecydował się wycofać. Okej, w porządku, najpewniej wiedziała, co robiła. Może powinien do tego przywyknąć, nawet jeśli po raz kolejny wprawiała go tym zachowaniem w osłupienie. Nie chciał, żeby to wyglądało w ten sposób. Tym bardziej nie wyobrażał sobie postrzegania jej jako pomocy domowej, nawet jeśli samej zainteresowanej już wcześniej to nie przeszkadzało. To był ten moment, w którym najwyraźniej musiał postarać się na przyszłość.

Przyszłość, powtórzył w myślach. Przyjęcie do wiadomości, że jeszcze kiedyś miałaby tutaj wrócić, przyszło mu naturalnie.

– Mogę zrobić... cokolwiek? – zaryzykował, momentalnie ściągając na siebie spojrzenie Leany.

– Hm... – Przechyliła głowę. Wyglądała uroczo i niewinne, zwłaszcza z burzą jasnych loków, które przysłoniły jej twarz. – Potrzebowałabym trochę miejsca, jeśli mamy później w spokoju usiąść. Tak tylko mówię.

– No jasne.

Zostawił Leanę samą, woląc nie wtrącać się w to, co robiła w kuchni. W zamian skupił się na zgarnięciu zasłaniających niewielki stolik papierów, nie zawracając sobie głowy segregowaniem ich na jakieś konkretne kategorie. Wystarczyło, że wiedział, co znajdowało się w najświeższych. Nie bez powodu chciał pomówić z Liz o zaginięciach, nie chcąc wyobrażać sobie, że następnym razem miałby otworzyć teczkę z jej zdjęciem. Już i tak dręczyła go myśl o tym, że nadal miał gdzieś cały plik papierów, które wiązały się z wydarzeniami sprzed kilku miesięcy – na temat śmierci Emmy, rzekomego odejścia Nicka i Niny, pożaru rodzinnego domu Evansów...

Potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Sądził, że przez lata przywyknął do obecności dokumentów, które stanowiły ni mniej, ni więcej, ale zapis cudzych nieszczęść. Jakkolwiek okropnie by to nie brzmiało, z czasem dało się znieczulić nawet na to. Kiedy obracało się wokół licznych zgonów, śmierć przestawała robić wrażenie. Cóż, przynajmniej w większości przypadków, bo sprawy znacznie się komplikowało, kiedy ofiary przestawały być po prostu przypadkowymi nazwiskami, które figurowały w aktach.

Na niektóre rzeczy najwyraźniej nie dało się uodpornić. Zdążył się już o tym przekonać i to więcej razy, aniżeli mógł sobie tego życzyć.

Niedbałym ruchem wrzucił papiery do teczki. Podejrzewał, że upychanie zbędnych rzeczy po kątach nie do końca sprowadzało się do pojęcia „sprzątania", które praktykowała Leana, ale na tę chwilę musiało wystarczyć. Przyszło mu to najzupełniej naturalnie, prawie jak wtedy, gdy dzielił się obowiązkami z Laryssą.

Jej dokumenty też były gdzieś w mieszkaniu. O wiele więcej, aniżeli chciałby jeszcze kiedykolwiek zobaczyć, ale...

Tyle że o tym Ulrich nie chciał myśleć. Nie dzisiaj.

Nigdy więcej.


– Ta dam!

Leana wyglądała na wyjątkowo z siebie zadowoloną. Uśmiechała się radośnie, o wiele bardziej niewinnie niż wcześniej. Zupełnie jakby ta dziwna rozmowa, którą odbyli w samochodzie, nie miała racji bytu. W tamtej chwili łatwo było uwierzyć w to, co w zasadzie nie tak bardzo mijało się z prawdą: że byli dwójką darzących się sympatią, pragnących miło spędzić czas ludzi.

Ulrich spojrzał na nią z zaciekawieniem, kiedy z wprawą ustawiła na stoliku dwa parujące talerze. Nie miał czasu zrobić zakupów, ale to najwyraźniej nie przeszkodziło jej w wydobyciu z kuchennych szafek wystarczającej ilości potrzebnych składników. Co więcej, najwyraźniej należała do osób, które potrafiły zrobić coś z niczego, choć nie sądził, że wciąż miał u siebie coś więcej, aniżeli materiał na kilka ubogich kanapek. Dużo prościej było żywić się na mieście.

– Miałaś szukać czegoś do picia – zauważył zaczepnym tonem, ale doczekał się wyłącznie kolejnego z jej ujmujących uśmiechów.

– Nie powstrzymywałeś mnie za bardzo.

– Bo nie wyglądałaś, jakbyś zamierzała odpuścić – stwierdził z przekonaniem. – Nie żebym narzekał...

– Ale?

Potrząsnął głową. Zadziwiała go, to pewne. Co więcej, choć nie powiedział tego na głos, znów uderzyło go, jak bardzo za nią tęsknił. W tamtej chwili nie myślał o tym, co mogło okazać się jakkolwiek dziwne czy nadnaturalne. Wystarczyło, że miał przed sobą Leanę – tak ludzko, jak tylko było to możliwe.

– Nie ma „ale" – zapewnił i uświadomił sobie, że to prawda. – W zasadzie... to miłe. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czułem się w ten sposób.

Zauważył, że jej brwi powędrowały ku górze. Spojrzała na niego w nieco dziwny, zdradzający wątpliwości sposób. Pojął, że najpewniej powiedział za dużo, ale zdecydował się tego nie komentować. Zresztą nawet gdyby zaczęła pytać, miałaby do tego prawo, zwłaszcza po tym jak sam wyciągnął od niej odpowiedzi.

Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mu doświadczać czegoś takiego. Oczywiście, było inaczej niż podczas wspólnych posiłków z Laryssą, ale to i tak na moment wytrąciło Ulricha z równowagi. Ten spokój, normalność. Możliwe, że wyczuwał to w niej od samego początku, już w chwili, w której spojrzała na niego tymi wystraszonymi oczami, nagle wbiegając tuż pod pędzący samochód. Co prawda mógł właśnie oszukiwać samego siebie, ale nie dbał o to. Liczyło się, że nie żałował decyzji o przyjęciu tej dziewczyny pod swój dach.

Zjedli w ciszy, ale i to okazało się miłą odmianą. Wywrócił oczami, obserwując jak Leana zbiera naczynia, ale nie skomentował tego nawet słowem. Był pewien, że naskoczyłaby na niego, gdyby tylko zaoferował pomoc. Czuł, że powinni nad tym popracować, ale nie sądził, żeby zmienienie przekonań kogoś, kto przywykł do zupełnie innej rzeczywistości, miało być takie proste.

Zostawił Leanę w kuchni, pozwalając jej zając się zmywaniem. Kroki skierował wprost do niewielkiej sypialni, chcąc chociaż trochę doprowadzić ją do porządku. Jak znał tę dziewczynę, chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby spróbowała sprzątnąć całe mieszkanie, a na to nie zamierzał pozwolić. Co więcej, było coś kojącego w myśli, że w drugim pomieszczeniu znajdowała się inna osoba. Dawała mu rodzaj spokoju, którego nie zaznał od bardzo dawna.

Mógłbyś to mieć od dawna, gdybyś nie był taki uparty, pomyślał i przez moment jego własny mentalny głos zabrzmiał prawie jak Jenna. To nie był pierwszy raz, kiedy wyobrażał sobie jak go oskarża, ale z jakiegoś powodu wyjątkowo zabolało.

Cholera.

Potrząsnął głową. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie, zwłaszcza teraz. Ulrich doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kiedy i jakie błędy popełnił. Zabawne, ale zwłaszcza z perspektywy czasu okazało się to aż nazbyt jasne. Nie miał pojęcia, dlaczego takie rzeczy nabierały sensu dopiero wtedy, gdy było już za późno, ale i nad tym nie chciał się zastanawiać. Jeśli czegoś nauczył się przez minione lata, to na pewno tego, że przeszłości nie dało się zmienić. Zmarli z kolei nie wracali, ale...

No, prawie. Nawet jeśli, to zdecydowanie nie w sposób, którego ktokolwiek mógłby oczekiwać.

Zgarnął z łóżka najświeższe papiery, jakby od niechcenia spoglądając na pierwsza stronę akt. Z czarnobiałego zdjęcia spoglądał na niego co najwyżej dwudziestopięcioletni mężczyzna. Cóż, dzieciak właściwie, przynajmniej z perspektywy Ulricha. Zacisnął usta, po czym w pośpiechu zakrył inną teczką fotografię, byleby nie musieć na nią patrzeć. Nie chciał zwracać uwagi na szczegóły, ale i tak nie mógł pozbyć się wrażenia, że spojrzenie nieznajomego go prześladowało, oceniając bardziej niż Jenna by mogła.

Błędy młodości. Czy nie był w podobnym wieku, kiedy zaczął się interesować nie tym, co powinien? Wtedy to miało sens. Równie silne okazało się przekonanie, że jest zbyt dobry, by coś poszło nie tak jak powinno. W pewnym wieku łatwo było udawać, że ma się wszystko pod kontrolą.

Teraz był mądrzejszy. Z kolei gdyby nie Liz, trzymałby się jak najdalej od tej sprawy. Ba! W ogóle nie byłoby go w Seattle, ale nad tym też wolał się nie zastanawiać. Liczyło się, że znów działo się coś, co chciał zatrzymać. W najlepszym wypadku zniknięcie kolejnego łowcy mogło być przypadkiem, który nie miał żadnego związku ze prawami nadnaturalnymi. Ulrich czuł, że to pobożne życzenie, ale zdążył przywyknąć do oszukiwania samego siebie. Zresztą... Czemu nie? Przebywali w cholernej metropolii. Ludzie lubili zniknąć, czasem po prostu uciekając, a czasami...

– Ulrich?

Zamrugał nieco nieprzytomnie. Poderwał głowę, natychmiast napotykając spojrzenie błękitnych oczu Leany. Przystanęła w progu, opierając się o framugę i spoglądając wprost na niego. Wyglądała na zmartwioną, choć sam nie był pewien, co mogłoby się za tym kryć.

– Coś się stało? – zachęcił, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać. Natychmiast poderwał się na równe nogi, odrzucając dokumenty na bok. – Potrzebujesz czegoś albo...?

Zamilkł, bo potrząsnęła głową.

– Nie, nie... Po prostu poczułam, że możesz mnie potrzebować – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. Skrzyżowała ramiona na piersiach, w tamtej chwili bardziej niż zwykle przypominając mu małą, nieco zagubioną dziewczynką. – Więc to chyba ja powinnam zapytać. Znaczy...

Z opóźnieniem dotarło do niego, do czego zmierzała. Przez moment poczuł się niemalże tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Poczuła... Oczywiście! Jak w ogóle mógł zapomnieć? Pojęcie więzi wciąż pozostawało dla niego abstrakcyjne, choć przecież sam zdążył doświadczyć jej działania. Skoro mógł rzucić wszystko, by w środku nocy wsiąść w samochód i pojechać cholera wie gdzie tylko dlatego, że nagle poczuł taką potrzebę – jej strach, osamotnienie, cała tę mieszankę... – co dopiero miała powiedzieć ona?

Szlag, to było skomplikowane. Może nawet niż sam wampiryzm, jakkolwiek by to nie brzmiało. Przez chwilę trwał w bezruchu, bezmyślnie spoglądając na Leanę i szukając jakichś sensownych słów. Jakby takie w ogóle istniały w tej sytuacji! Powinien ją przeprosić? Brzmiało jak czysta hipokryzja, skoro sam frustrował się, kiedy zachowywała się w ten sposób. Poniekąd byli do siebie podobni, oboje wrzuceni w coś, czego nie potrafili nazwać, ale...

Odetchnął. W porządku, więc mogło być i tak. Zachowanie spokoju nagle wydało się Ulrichowi najlepszym, co mógłby zrobić.

– Rozumiem. – Czuł, że to naciągana teoria, ale to nie miało znaczenia. Z ulgą przyjął fakt, że jego głos zabrzmiał w zaskakująco opanowany, niemal łagodny sposób. – Zapomniałem, wiesz? To nie jest... do końca dla mnie normalne, że ktoś czuje moje emocje.

– Uwierz mi, że to akurat rozumiem – westchnęła, prostując się. – Mogę o tym nie wspominać, jeśli nie chcesz. To po prostu...

– ... ciężko ignorować – dopowiedział za nią. – Nie przejmuj się. To ja przyjechałem w środku nocy w obce miejsce – przypomniał, a kąciki jej ust nieznacznie drgnęły.

– Dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie, wiesz?

Może gdyby nie wspomniana więź, nawet uwierzyłby w beztroskie brzmienie jej głosu. W to, że odpowiedź wcale nie miała dla niej znaczenia, a Leana wcale nie próbowała go ponaglić. Jakkolwiek by jednak nie było, nie miał jej tego za złe. Oczywiście, że się zadręczała, dokładnie w ten sam sposób, co i on, kiedy wyczuwał, że coś mogłoby być nie tak z jej strony.

– To... nic – rzucił bez przekonania, z wolna ruszając w jej stronę. – Nic, czym powinnaś się zamartwiać. Po prostu przeszłość.

– Przeszłość...

– Otóż to – zapewnił i tym bardziej zabrzmiał dużo pewniej. Leana wciąż nie wyglądała na przekonaną, ale przynajmniej nie naciskała. Miał wrażenie, że rozluźniła się, kiedy tak po prostu ujął ją za ręce. Tak niewiele potrzebował, żeby rozproszyć jej uwagę... – Może kiedyś ci opowiem. Chociaż to mniej skomplikowane niż rodzinna klątwa i życie w Londynie.

– Przestań. Czemu mam wrażenie, że się ze mnie śmiejesz? – obruszyła się. – Mówię poważnie. Nie konkurujemy ze sobą, więc... – wyrzuciła z siebie na wydechu.

Poczuł jej oddech na policzku. Nawet nie zorientował się, kiedy znalazła się aż tak blisko, przyjemnie ciepła, w pełni żywa i miękka. Trzymał ja w objęciach i to wydawało mu się równie naturalne, co i wspólne spędzanie czasu. Raz po raz przyłapywał się na tym, że wodził wzrokiem po twarzy Leany, jakby ucząc się jej na pamięć, choć zarazem ten etap miał już dawno za sobą.

Może mówiła coś jeszcze. Może, bo nie słuchał, ostrożnie przysuwając się jeszcze bliżej, żeby...

A potem rozdzwonił się ten cholerny dzwonek do drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro