Sto trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth

– Nie wierzę, że chcesz to robić. Na pewno…?

Uderzyła. Zablokował jej atak z łatwością, ale przynajmniej w końcu się zamknął. Zauważyła, że wywrócił oczami, co zresztą ani trochę do niego nie pasowało, ale może i tak było lepiej. Wolała, kiedy Damien zachowywał się w ten sposób – bardziej zdecydowany, bardziej drapieżny.

Odsunął się, wciąż uważnie ją obserwując. Zaraz po tym skinął głową i zrozumiała, że to zachęta. Więcej nie potrzebowała, z większym zaangażowaniem niż wcześniej rzucając się do ataku.

Nie chciała, żeby ją oszczędzał. Wcześniej zawsze dostosowywał swoje tempo do jej własnego, co na dłuższą metę miało sens. Człowiek nie miałby żadnych szans z wampirem, nie wspominając o tym, że we wspólnych treningach nie chodziło o to, żeby ją zabił. Tym razem jednak sprawy miały się inaczej, a Liz nade wszystko pragnęła sprawdzić to, co potwierdziła Elena. Skoro jednak daleko było jej do człowieczeństwa, a w sobie miała coś, co mogło okazać się dobrym wstępem do przeżycia…

Więc zaatakowała, próbując skłonić Damiena do przyśpieszenia tempa. Już nie czuła się aż tak nieporadna jak wtedy, gdy walczyli po raz pierwszy. Nauczył ją dość, by – przy odrobinie szczęścia – miała szansę powalić go na ziemię. Co prawda wiedziała, że miała na to naprawdę marne szanse, ale to nie znaczyło, że nie mogła próbować. Już znała niektóre jego ruchy, wiedziała jak blokować większość ciosów i wyprowadzać własne. W efekcie bardziej czuła się jak w tańcu, choć kiedy jeszcze zdarzało jej się wymachiwać pomponami, to wydawało się o wiele mniej… zabójcze.

Skupiła się na atakach, nie chcąc przechodzić do ofensywy. Dostrzegła błysk zainteresowania w oczach Damiena, co jedynie bardziej ją zachęciło. Rzuciła się do przodu w bardziej zdecydowany sposób, próbując uderzyć go w twarz, ale i tym razem napotkała opór. Skrzywiła się, kiedy tak po prostu chwycił ją za nadgarstek, w następnej sekundzie bezceremonialnie wykręcając rękę na plecy.

– Prawie – usłyszała tuż przy uchu.

Prychnęła. Szarpnęła się, więc ją puścił, choć gdyby miała do czynienia z prawdziwym przeciwnikiem, jak nic pojedynek zakończyłby się rozszarpanym gardłem.

– Jeszcze raz – zadecydowała.

Tym razem Damien nie miał żadnych obiekcji. Miała wrażenie, że się rozluźnił, już nie zachowując w tak formalny, ostrożny sposób. Co prawda nie podobało jej się to, z jaką łatwością przychodziło mu unikanie jej ciosów, ale starała się o tym nie myśleć. Uczył ją. Oczywiście, że był w stanie przewidywać jej ruchy, ale…

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Udała, że próbuje uderzyć od lewej, po czym nagle z jękiem osunęła się na kolana, chwytając za brzuch.

– Liz?!

Nie zdziwiło jej, że nagle znalazł się tuż obok. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy zmaterializował się obok, próbując chwycić ją pod ramię. Tylko tego potrzebowała, nawet na krótką chwilę nie pozwalając sobie na utratę czujności.

Skoczyła na niego niczym rozjuszona kotka. Wystarczyła chwila, żeby oboje wylądowali na ziemi, ona na nim, całą sobą napierając na jego klatkę piersiową. Końcówki ciemnych włosów musnęły twarz Damiena, kiedy nachyliła się nad nim, uśmiechając się blado, kiedy podchwyciła spojrzenie zatroskanych, czekoladowych oczu.

– Wygrałam – stwierdziła cicho.

Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. W jego oczach pojawiło się zrozumienie, a zaraz po tym ulga, choć ta druga prawie natychmiast została wyparta przez frustrację.

– Nie rób mi tak więcej! – obruszył się. Zanim zdążyła się zastanowić, sytuacja gwałtownie się zmieniła, kiedy wylądowała pod nim. Nawet nie zauważyła, kiedy tak po prostu ją unieruchomił. – Nigdy więcej. To nie było uczciwe.

– Cel uświęca środki.

Nie wyglądał na przekonanego takim stwierdzeniem. Wciąż nad nią górował, z uwagą wodząc wzrokiem po jej twarzy. Czuła pulsujące pod skórą ciepło, nie pierwszy raz mając wrażenie, że tatuaże na jej ciele dosłownie płoną. Była w stanie przywołać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół zawiłego wzoru, który tamtego dnia został wypalony na skórze. Teraz w końcu rozumiała więcej, a skoro mogła to wykorzystać…

Ciepła dłoń wylądowała na jej policzku. Zadrżała, po czym spojrzała Damienowi w oczy, mimowolnie się uśmiechając. Nie odwzajemnił gestu, wyraźnie czymś poruszony.

– Cholera – wyrwało mu się.

To też do niego nie pasowało. Wiedziała dobrze, że przeklinający Damien zwykle nie wróżył niczego dobrego.

– Co? – rzuciła bez przekonania.

– Krwawisz – wyjaśnił usłużnie. Uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Nie czuła bólu, ale… – Sama zobacz – dodał, wzdychając cicho i przesuwając palce bliżej jej nosa.

Kiedy uniósł dłoń, dostrzegła na jego skórze smużkę czerwieni. Natychmiast otarła twarz, orientując się, że krew musiała płynąc z nosa, choć nie przypominała sobie, żeby oberwała. Zaniepokojona, w pośpiechu poderwała się do siadu, ledwo rejestrując to, że Damien jej w tym pomógł.

– Och…

Na więcej nie było jej stać. Z obawą powiodła wzrokiem dookoła, w tamtej chwili zaczynając błogosławić fakt, że wyszli przed dom. Mogła się założyć, że nawet odrobina krwi w tym miejscu nie miała przynieść niczego dobrego.

– To nic. Joce też czasami się zdarza – zapewnił Damien, podtrzymując ją, gdy spróbowała stanąć na nogi. Dopiero kiedy zatoczyła się, dosłownie wpadając mu w ramiona, zorientowała się, jak bardzo czuła się zmęczona. – Chyba już nie płynie.

– Ja przecież nie… – zaczęła i zaraz się skrzywiła. – Właściwie nic nie zrobiłam – obruszyła się.

Nie miała poczucia, żeby walczyli długo. Tak naprawdę nawet nie miała pewności, czy pozwoliła sobie na coś wyjątkowego. Jasne, wymusiła na Damienie tempo, z którym mogłaby mieć problem, ale mimo wszystko…

Czy tak powinno to wyglądać? Co było jej po jakichkolwiek zdolnościach, jeśli te zawodziły w najmniej oczekiwanym momencie…?

– Daj spokój. Kiedy zaczynałem uzdrawiać, męczyłem się ot tak – oznajmił z przekonaniem Damien. – Przyzwyczaisz się. Och, no i pogadam z Beau – zaproponował, mocniej przygarniając ją do siebie. – Na pewno znajdzie coś, co powinno pomóc.

– Dzięki.

Wysiliła się na uśmiech, choć to i tak przyszło jej z trudem. Chcąc nie chcąc pozwoliła, żeby Damien poprowadził ją z powrotem do domu. Przy pierwszej okazji schowała się w łazience, by przemyć twarz chłodną wodą i jak najszybciej doprowadzić się do porządku. Z ulgą odkryła, że krwi nie było dużo, a ona przynajmniej nie czuła się, jakby w każdej chwili mogła zemdleć, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. Może wymagała od siebie za dużo, prawie jak wtedy, gdy pod okiem Ulricha próbowała nauczyć się posługiwaniem bronią, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Zwłoka w tym świecie mogła kosztować życie.

Przebrała się, po czym bez pośpiechu wróciła do Damiena. Znalazła go w kuchni, gdzie jakby od niechcenia krążył, sprawiając wrażenie kogoś, kto nie do końca wiedział, co zrobić ze sobą i rękoma. W przeciwieństwie do niej nie sprawiał wrażenia zmęczonego. Wręcz przeciwnie – zdaniem Liz promieniał i to pomimo tego, że jak nic się zamartwiał.

– Wszystko gra? – zapytał, ledwo tylko przekroczyła próg.

– Już tak. Dzięki – zapewniła, zajmując miejsce u jego boku. Rozluźnił się, gdy jak gdyby nigdy nic otoczyła go ramionami. Przygarnął ją do siebie, palcami jakby od niechcenia przeczesując jej włosy. – Za dużo wymagam, prawda?

– Wszystko w swoim czasie.

– Czasami mam wrażenie, że od dawna go nie mam.

Poczuła się dziwnie, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. Tyle że tak właśnie było i zdawała sobie z tego sprawę od… Och, dnia, w którym zobaczyła Jasona? A może odkąd z całą mocą poczuła, że otacza ją śmierć? Nie miała tak naprawdę pewności. To, że nie miała pojęcia, gdzie podziewał się jej brat, niczego nie ułatwiało. W tym wypadku brak informacji wcale nie brzmiał jak przysłowiowa dobra wiadomość. Wręcz przeciwnie. Przerażał ją, wydając się być zwiastunem czegoś, o czym wolałaby się nie dowiedzieć.

Wyczuła, że Damien się poruszył, bez pośpiechu zwracając w jej stronę. Jego dłonie wylądowały na jej ramionach. Uniosła głowę, przez chwilę zdolna co najwyżej stać i spoglądać wprost w jego oczy – znajome, łagodne i będące niczym gwarancja tego, czego potrzebowała: bezpieczeństwa.

– To pewnie nie do końca to, co chciałabyś usłyszeć, ale… chcesz napić się wina? – zasugerował, a Liz parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

To przypominało pierwszy wieczór, który spędzili w Mieście Nocy, w jego rodzinnym domu. Wysiliła się na uśmiech, nie będąc w stanie zdobyć się na żadną konkretniejszą odpowiedź. Szczerze wątpiła, żeby alkohol rozwiązał cokolwiek, ale…

A potem rozdzwonił się jej telefon.

Westchnęła i – wciąż patrząc na Damiena – sięgnęła po komórkę. Nawet nie zerknęła na wyświetlacz, od razu przyciskając telefon do ucha. Takie wyczucie mogła mieć tylko Elena, więc…

– Tak? – rzuciła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Trochę zły moment, więc…

– Elizabeth.

Poczuła się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zesztywniała, rozszerzonymi oczyma spoglądając w przestrzeń. Obraz momentalnie zamazał się za sprawą łez.

– T-ty…

Wyczuła, że Damien również zesztywniał. Odsunęła się, drżącą dłonią wciąż ściskając telefon. Może mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że po tym wszystkim ani nie zmieniła numeru, ani nie próbowała blokować tych, z którymi nie chciała mieć kontaktu. To przynajmniej sobie wmawiała przez cały ten czasu, ale…

Nie przypuszczała, że kiedykolwiek przyjdzie jej odebrać akurat taki telefon.

– Nie rozłączaj się. Liz, proszę… – doszedł ją spięty głos ojca. Coś ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na te słowa. Żartował sobie? Czy naprawdę uważał, że chciała…? – Proszę – powtórzył i zabrzmiało to niemalże błagalnie.

– Czemu…?

Czy nie wyraziła się dość jasno, kiedy widzieli się po raz ostatni? Miała wrażenie, że od tego momentu minęły całe wieki, choć w grę wchodziły zaledwie tygodnie. Wspomnienie tego, co wydarzyło się w tamtym hotelu, było niczym sen – koszmar, który wciąż majaczył gdzieś w jej pamięci. Mogła przywyknąć do rozmów z Niną, zwłaszcza że potrzebowała jej pomocy, ale nic ponadto. I, cholera, miała wrażenie, że Nick mimo wszystko to rozumiał.

Zawahała się, wciąż oszołomiona. Skoro jednak do niej dzwonił, może jednak się myliła. Z drugiej strony, sposób w jaki brzmiał…

Potrząsnęła głową, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. Wymieniła krótkie, wymowne spojrzenie z Damienem, po czym odsunęła się, nie będąc w stanie ustać w miejscu. Krążąc mogła przynajmniej udawać, że wcale nie drżała tak, jakby w każdej chwili mogła upuścić komórkę.

– Czego chcesz? – zapytała wprost.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Zerknęła na wyświetlacz, przez chwilę mając nadzieję, że ojciec się rozłączył, ale nic podobnego nie miało miejsca. Połączenie wciąż trwało.

– Musiałem… się upewnić – powiedział w końcu. Starannie dobierał słowa, przez co poczuła się, jakby jednak rozmawiała z kimś obcym. – Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Nie będę cię zmuszał, ale…

– Właśnie to robisz – zarzuciła mu, bezceremonialnie wchodząc w słowo.

Wiedziała, że to cios poniżej pasa. Może nie powinna, zwłaszcza że jakaś jej cząstka chciała zrozumieć. Chciała tego czy też nie, wciąż nie potrafiła zaprzeczyć najważniejszego: ojciec ją kochał. I zrobił to dla niej, nawet jeśli ostatecznie wszystko okazało się błędem. To wciąż bolało, a ona nie potrafiła przejść z tym do porządku dziennego, ale… wciąż wiedziała.

Byłoby prościej, gdyby jednak nie potrafiła zrozumieć.

– W porządku. – Mężczyzna zawahał się na moment. – Dobrze cię słyszeć, wiesz? Och, Liz…

– Czego chcesz? – ponowiła pytanie.

Czy w ogóle chciała to wiedzieć? Nie poznawała własnego głosu, tak oschła i obojętna, że nawet jej samej wydało się to dziwne. Miała ochotę się rozłączyć, ale coś w niemalże desperackim brzmieniu ojca ją przed tym powstrzymało. W głowie jak na zawołanie pojawiło się tysiąc różnych myśli – scenariuszy, których prawdziwości wcale nie chciała sprawdzać.

Jason…, pomyślała w oszołomieniu. Czy tam był? Czy stał za tym telefonem, być może właśnie czając się za Nickiem i zamierzając…?

– Po prostu powiedz mi jedna rzecz – usłyszała ponownie spięty głos ojca. – Jakkolwiek to zabrzmi, uwierzę ci we wszystko, ale… muszę wiedzieć. Jesteś bezpieczna?

– Oczywiście, że tak – obruszyła się, nie kryjąc zaskoczenia. – Jestem.

– To… dobrze. Bardzo dobrze.

Naprawdę zabrzmiał tak, jakby tyle mu wystarczyło. Jakby tak lakoniczne zapewnienia przynosiły mu ulgę. Przez moment Liz była gotowa przysiąc, że w tamtej chwili zaakceptowałby nawet to, że wciąż pozostawała pod opieką wampirów, jednego z nich mając na wyciągnięcie ręki.

Coś ścisnęło ją w gardle. Gniew ulotnił się, pozostawiając po sobie wyłącznie zmęczenie i troskę. Tyle czasu powtarzała sobie, że nie będzie w stanie rozmawiać z ojcem, zbyt rozżalona, by sobie na to pozwolić, a jednak kiedy przyszło co do czego… Och, na dodatek w tak dziwnych okolicznościach. Było w tym telefonie coś, co nie dawało jej spokoju.

– Tato? – rzuciła pod wpływem impulsu. Nie sądziła, że będzie ja na to stać. – A ty? Dlaczego…? – zaczęła i zaraz urwała, kiedy przerwał jej jego nerwowy śmiech.

– Tak… Tak, jestem. Nie przejmuj się – zapewnił pośpiesznie. – Musiałem sprawdzić chociaż to. Moja mała Liz… – westchnął i na dłuższą chwilę znów zamilkł. – To nie jest rozmowa na telefon. Wiem, że ze mną się nie spotkasz, ale… byłbym wdzięczny, gdybyś skontaktowała się z Ulrichem. Tylko tyle.

To więcej niż tylko prośba o odpowiedź na pytanie.

Mocniej zacisnęła palce na telefonie, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby ten wyślizgnął się w jej uścisku. Zapanowanie nad dreszczami przyszło jej z trudem.

– Postaram się – obiecała cicho.

Tyle mogła zrobić. Prawda była taka, że martwiła się o Ulricha, zwłaszcza że był dla niej dobry. Co więcej, jeśli wiedział, co kryło się za tym telefonem…

– Dobrze – odetchnął Nick. Coś w jego tonie sprawiło, że nabrała pewności, że udało mu się uśmiechnąć. – Dziękuję ci. Ja…

– Muszę kończyć – wykrztusiła, nie chcąc ryzykować, że wszystko wymknie się spod kontroli.

Poczuła na sobie zatroskane spojrzenie Damiena. Uciekła wzrokiem na bok, bezskutecznie próbując powstrzymać wyrzuty sumienia. Sama nie była pewna, co dręczyło ją bardziej – to kłamstwo, wspomnienia czy może wszystko na raz.

– Pamiętaj, że cię kocham, Elizabeth.

Rozłączyła się, ale i tak czuła, że usłyszała za dużo. Gniewnym ruchem otarła twarz, przez chwilę mając nadzieję, że wilgoć na policzkach wcale nie była łzami. Och, może wciąż krwawiła. W końcu… Czemu nie? Jakby nie patrzeć, czuła się wyczerpana.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Wciąż ściskając telefon, z wolna zwróciła się do Damiena. Milczał, po prostu ją obserwując i jakimś cudem będąc w stanie zachować neutralny wyraz twarzy.

– Co o tym myślisz? – zapytała cicho.

Nie miała pewności, co chciała od niego usłyszeć. Może to, że jednak była głupia i że powinna rozłączyć się na samym początku. A może…

– Chodź tutaj.

Natychmiast usłuchała. Bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, choć nawet wtedy nie poczuła się lepiej. Jeszcze więcej łez spłynęło po jej policzkach i już nie próbowała ich powstrzymywać. Miała wrażenie, że wstrzymywała je zdecydowanie zbyt długo – od dnia, w którym wszystko się posypało, a ona zdecydowała się postawić mur między sobą a osobami, które uważała za bliskie.

Teraz ściana zniknęła, a może nigdy tak naprawdę jej nie było. Rozsypała się z łatwością, za sprawą znajomego głosu i kilku ciepłych słów, które tak wiele dla niej znaczyły. Żal nie ustąpił, choć tak bardzo chciała go zdusić. Mogła udawać, że wcale nie przejmowała się ojcem, że chciała trzymać go na dystans i na wszystkie sposoby ukarać za to, co zrobił, ale…

Słodki Jezu, gdyby tak było, nie odpowiedziałaby mu. Nie zapytałaby o nic. I nie czułaby ulgi na myśl o tym, że jednak był cały. Jak mogłaby go nienawidzić, skoro wciąż nie potrafiła życzyć mu źle?

Nerwowo zaciskała palce na przodzie koszulki Damiena. Trzymała się go, mając wrażenie, że gdyby poluzowała uścisk, stałoby się coś niedobrego. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że balansowała na krawędzi… czegoś. I że to miało ją pochłonąć w chwili, w której pozwoliłaby sobie na nieuwagę.

Nie pytał o nic, jak gdyby nigdy nic obejmując i czekając aż się uspokoi. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu zapanowała nad szlochem i zdecydowała się unieść głowę.

– Chyba… – Przełknęła z trudem. Wciąż miała wrażenie, że coś ciężkiego zalega na jej piersi. – Chyba jednak potrzebuję wina.

Cokolwiek myślał o tym wyznaniu, zachował uwagi dla siebie. Ciężko opadła na krzesło, choć konieczność trwania w miejscu okazała się wyzwaniem. W rękach wciąż ściskała telefon, nerwowo obracając go w rękach. Przez krótką chwilę korciło ją, żeby oddzwonić, chociaż nie miała pojęcia, co powiedziałaby w chwili, w której Nick by odebrał. „Ja ciebie też”? Miała wrażenie, że te słowa mimo wszystko nie przeszłyby jej przez usta, nawet jeśli były prawdziwe.

Mogła zadzwonić do Niny, ale i tę myśl od siebie odrzuciła. W gruncie rzeczy spotkanie z Ulrichem brzmiało jak najsensowniejszy scenariusz.

– Dzięki – wymamrotała, kiedy Damien podsunął jej pełen kieliszek.

Wino okazało się słodkie i cierpkie zarazem. Zauważyła, że Licavoli uniósł brwi, kiedy tak po prostu wypiła połowę zawartości haustem, ale i tego zdecydował się nie komentować. Liz z opóźnieniem przypomniała sobie, że przecież dzielił z nią emocje, zwłaszcza te skrajne; tyle w zupełności wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej winna.

Nie wiedziała, co robić. Niczego już nie była pewna, z kolei ten telefon…

– Zadzwonił. Tak po prostu… – wyszeptała, obracając kieliszek.

– Dobrze się czujesz?

Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Poczuła się dziwnie, kiedy spojrzenia jej i Damiena się spotkały.

– Ani trochę. Nie wiem, co robić – przyznała zgodnie z prawdą. – Czułeś kiedyś coś takiego? Że osoba, którą powinieneś znać, w rzeczywistości jest kimś innym? – zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. – Że ty sam taki jesteś…

Zawahała się. Jak w ogóle do tego doszło? Co stało się z niewinną, zakochaną w książkach dziewczyną, którą kiedyś była? Teraz wspomnienia szkolnych dni, spotkań z Eleną i momentów, w których jej największym problemem było to, czy na czas wróci do domu, wydawały się takie odległe…

Tęskniła za tym. Za czasem w sklepie babci. Nawet za tańcem czy chodzeniem na imprezy, choć to z perspektywy minionych tygodni wydawało się odległe i głupie. Z drugiej strony, czy to czyniło te wspomnienia jakkolwiek gorszymi?

– Mam wrażenie, że aż za dobrze – przyznał Damien i to wystarczyło, by wprawić ją w konsternację.

Spojrzała na niego zaskoczona. Brzmiał szczerze, cokolwiek to znaczyło. Przywykła do spokojnego, zdecydowanie zbyt dobrego Damiena, który miał do siebie pretensje o możliwe konsekwencje odrzucenia dary. Do siebie, nie do niej, choć to przecież z jej powodu podjął decyzję. Myśl, że mógłby mieć na sumieniu coś innego, wydawała się niedorzeczna.

– Damien?

Ujął ją za rękę. Dotyk okazał się przyjemny i aż nadto znajomy.

– Twojego ojca też. Z miłości czasem robi się… naprawdę głupie rzeczy – stwierdził, kolejny raz wzbudzając w Liz wątpliwości.

Jak miała to rozumieć? Spodziewała się wielu wyznań, jednak nie czegoś takiego? Jak mógł mówić takie rzeczy po tym, co jej ojciec zrobił jego rodzinie?

Spojrzała na ich splecione dłonie. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, ale żadne nie wydało się wystarczająco dobre. To był jeden z tych momentów, w których prościej było nie widzieć.

Może to, że nie potrafiła nienawidzić, miało sens. Tylko może, ale…

– Spróbuję dodzwonić się do Ulricha. Chyba chcę się z nim zobaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro