Trzysta czterdzieści dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Miała wrażenie, że jest na dobrej drodze do tego, żeby postradać zmysły. Próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, a jedynym, co była w stanie zrobić, pozostawało bezsensowne krążenie tam i z powrotem. Widok małego pokoju zaczynał przyprawiać Elenę o objawy klaustrofobii, sprawiając, że ledwo była w stanie oddychać, nie wspominając o uspokojeniu myśli. Marzyła o tym, żeby pójść w ślady Jocelyne i spróbować zasnąć, by móc przespać całe to szaleństwo, ale zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to nie będzie możliwe. Cóż, gdyby sprawy faktycznie były takie proste do rozwiązania, w ogóle nie miałaby problemów.

Claire milczała, skupiona na książce. Elena mogła się tego spodziewać, już przyzwyczajona do tego, że to chyba ulubione zajęcie tej z jej kuzynek oraz Damiena. Nie pojmowała, jak dziewczyna mogła być w stanie zachować spokój, ale z drugiej strony, nikt tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Chronili ją, podejrzewając, że właśnie podczas balu mogłoby dojść do spełnienia wciąż niejasnej wizji Isabeau, ale to wcale nie musiało być takie proste. Prawa była taka, że w każdej chwili mogło się okazać, iż to któreś z nich będzie potrzebowało pomocy, bo niejako pozwoliła im pójść na uroczystości, które z równym powodzeniem mogły okazać się śmiertelne.

Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej zaniepokojona. Nie powinna była tego robić i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Chciała chronić Rafaela i Mirę, bezskutecznie szukając sposobu na to, by dokonać tego bez narażania rodziny, ale najpewniej właśnie zawiodła. Czuła to całą sobą, mając poczucie tego, że właśnie skończył im się wszystkim czas. Podejrzewała, że być może przesadza, w nerwach doszukując się w sytuacji czegoś o wiele bardziej skomplikowanego, aniżeli ta była w rzeczywistości, ale co tak naprawdę mogła zrobić? Teraz żałowała, że milczała przez tyle czasu, być może jeszcze przed wyjazdem do Volterry musząc przynajmniej ostrzec resztę przed tym, że w tym mieście obecna była Isobel – skryta pod inną postacią, co czyniło ją tym bardziej niebezpieczną. Powinna była, ale...

Krzyk Jocelyne wyrwał ją z zamyślenia, omal nie przyprawiając o zawał serca. Aż podskoczyła, po czym błyskawicznie obejrzała się na kuzynkę, by przekonać się, że wystraszona dziewczyna siedziała na łóżku, drżąc i załzawionymi oczami wpatrując się w przestrzeń. Już od chwili powrotu z twierdzy, kiedy to musiała zrezygnować ze spotkania z Aro, niezdolna wytrwać w miejscu, gdzie w przeszłości dokonano tak wielu mordów, zachowywała się nieswojo. Co prawda w przypadku kogoś, kto widział umarłych, takie rozwiązanie nie było aż tak zaskakujące, ale w obecnej sytuacji sprawy zaczynały się komplikować.

Chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała, widząc jak Claire w ułamku sekundy dopada do kuzynki, pozwalając żeby ta wpadła jej w ramiona. Elena westchnęła, po czym oparła się plecami o parapet, w pamięci wciąż mając liczne przebudzenia właśnie przez to, że Joce dostawała niemalże ataku paniki. Jedno z nich szczególnie zapadło jej w pamięć, być może dlatego, że wtedy po raz pierwszy śniła o lustrzanej sali. Choć to odkrycie ją zaskoczyło, przekonała się, że jakimś cudem pamięta ten moment – odległy, zamazany, ale jednak wciąż obecny sen, który przerażał ją do tego stopnia, by zapragnęła jak najszybciej wyrzucić go z pamięci.

– Co się znowu stało? – usłyszała i o raz kolejny wzdrygnęła się, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się w gwałtowny sposób.

Nie była zdziwiona tym, że Rufus zachował się w tak spięty, nieprzychylny sposób. Został, byleby uniknąć balu i – o co była skłonna się założyć – mieć oko na córkę, ale konieczność pilnowania dwóch dodatkowych nastolatek zdecydowanie nie była mu na rękę. Elena sama miała ochotę wywrócić oczami, kiedy dowiedziała się, jaki był plan, nagle czując się jak w potrzasku. Cholera, czy ktokolwiek naprawdę uważał, że zamierzała tak po prostu wyjść z hotelu, żeby szukać śmierci na własną rękę?

Inną kwestią pozostawało to, co wszyscy wiedzieli, chociaż za wszelką cenę nie chcieli przyjąć tego do wiadomości. Problem polegał na tym, że wizje Isabeau zawsze się sprawdzały, a skoro tak...

Choć myślała o tym tak wiele razy, ta perspektywa nadal wydawała się przerażająca.

– Nic takiego – doszedł ją względnie spokojny głos Claire. – Joce pewnie miała koszmar... Tak? – dodała, po czym odsunęła się na tyle, żeby móc spojrzeć na kuzynkę.

Zwłaszcza z jasnymi, zmierzwionymi włosami, dziewczyna wyglądała co najmniej marnie. Nerwowo przeczesała włosy palcami, nawijając sobie na palec zafarbowany na czerwono kosmyk. Mówiłam, że truskawkowe pasemka to świetny pomysł, pomyślała mimochodem Elena, nie po raz pierwszy z dwojga złego woląc skupić się na mało istotnych kwestiach. Potrzebowała czegokolwiek, co pozwoliłoby jej się rozluźnić, ale przy takim zachowaniu małej Licavoli to raczej nie miało być możliwe.

– Nie wiem... Chyba? – Jocelyne energicznie pokręciła głową. – Mało kiedy pamiętam to, co mi się śni. Nic poza strachem – wyjaśniła z wyraźną niechęcią.

Och, to witaj w klubie...

Jej samej również właśnie emocje najlepiej zapadały w pamięć. Tak było, kiedy w sennych majakach uciekała przez ciemność, próbując skryć się przed czymś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Była w stanie zrozumieć, co takiego dręczyło Jocelyne, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że dręczące ich problemy pozostawały skrajnie różne.

– Ach, tak... – Rufus z powątpiewaniem spojrzał na wciąż wtuloną w jego córkę dziewczynę. Trudno było stwierdzić, co tak naprawdę myślał, ale mimo wszystko nie wydał się Elenie aż tak bardzo poirytowany, jak była skłonna się po nim spodziewać. Wiedziała, że zdarzało mu się zachowywać w niemalże ludzki sposób, chociaż sama nie miała okazji tego obserwować... No, może pomijając tych kilka razy, kiedy zdarzało mu się rozmawiać z Claire. – I tyle? – zapytał po chwili wahania, bez pośpiechu podchodząc bliżej Joce.

– Nic tutaj nie widzę, wujku – uświadomiła go bez chwili wahania, najwyraźniej orientując się, o co tak naprawdę ją pytał.

Jeszcze kiedy mówiła, nieświadomie rozejrzała się dookoła, wydając się dla pewności sprawdzać, czy w pokoju nie było... kogoś wyjątkowo niepożądanego. Choć Elena do tej pory nie poświęcała większej uwagi zdolnościom tej ze swoich kuzynek, coś w słowach dziewczyny sprawiło, że zesztywniała i sama również rozejrzała się niespokojnie, nie będąc w stanie tak po prostu zaakceptować myśli o tym, że ktoś mógłby stać koło niej, podczas gdy ona nawet nie zawała by sobie z tego sprawy. Słodka bogini, to przerażające, pomyślała mimochodem, pomimo tego, że takie stwierdzenie wydawało się niemalże ironiczne w przypadku kogoś, kto ostatnie tygodnie spędził w towarzystwie demonów, ostatecznie biorąc sobie za męża jednego z nich i przez cały ten czas zdając sobie sprawę z tego, że wampirza królowa wydała na nią wyrok.

Rufus nie odpowiedział, na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie niemalże rozluźnionego. Raz jeszcze spojrzał na drżącą dziewczynę, a przez jego twarz przemknął cień. Ostatecznie poruszył się, jakby od niechcenia pokonując odległość, która dzieliła ją od Joce i na krótką chwilę przykładając pół-wampirzycy dłoń do czoła. Jakiekolwiek wyciągnął wnioski, wciąż pozostawał wystarczająco spokojny, by Elena zrozumiała, że nie mają powodów do niepokoju – przynajmniej na razie.

– Połóż ją jeszcze spać – zwrócił się do Claire, a Jocelyne skrzywiła się, wyraźnie niezadowolona z tego, że została potraktowana niemalże jak dziecko.

– Nie mam ochoty – zaoponowała, ale na Rufusie nie zrobiło to większego wrażenia. Wyprostowała się, wciąż trzymając się blisko Claire, ale już nie na tyle, by kuzynka musiała ją podtrzymywać. – Nic nie widzę, ale mam złe przeczucia. Poza tym mi zimno i...

– Bo jesteś rozpalona, chociaż w twoim przypadku to nic nowego – uświadomił ją zniecierpliwionym tonem Rufus. – No, może bardziej stan podgorączkowy, ale to niewiele lepiej. Jak chcesz, mogę przynieść ci wody, o ile będziesz na tyle dobra, żeby się położyć – dodał i zawahał się na moment. – Nie po to chciałem tu zostać, żeby przejmować się tym, czy jednak się rozchorujesz.

– Przecież i tak się tym przejąłeś, wujku – zauważyła Jocelyne. Elena mimowolnie pomyślała o tym, że dziewczyna właśnie igrała z ogniem. – Zawsze udajesz, ale tak naprawdę się przejmujesz.

Rzucił jej co najmniej poirytowane spojrzenie. Cóż, biorąc pod uwagę to, że Joce była ulubienicą jego żony, raczej trudno było o stwierdzenie, że się do niej nie przyzwyczaić. W ten sam sposób zachowywał się Rafa, kiedy próbował udawać, że tak naprawdę wciąż nic nie czuje, przeszło Elenie przez myśl i to wystarczyło, żeby w przypływie frustracji zapragnęła coś rozwalić. Dlaczego na każdym kroku wszystko musiało przypominać jej o demonie, wszystkim, co się działo, a także...?

– Nie zapędzasz się troszeczkę? – żachnął się Rufus, ale nie zabrzmiało to szczególnie przekonywująco.

Joce uśmiechnęła się w niemalże słodki sposób i być może zamierzała mu odpowiedzieć, ale nie miała po temu okazji. Coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy, a ułamek sekundy zesztywniała, przenosząc spojrzenie rozszerzonych w nienaturalny wręcz sposób, zdradzających czyste przerażenie oczu na wciąż tkwiącą przy oknie Elenę.

– Pamiętam – oznajmiła, a najmłodsza z Cullenów uniosła brwi. Jeśli to tej pory Joce zachowywała się niepokojąco, teraz zaczynała ją przerażać.

– Co, kochanie? – wyrzuciła z siebie na wydechu, odzywając się po raz pierwszy od kilku godzin.

Nagle zwątpiła w to, czy w ogóle chciała poznać odpowiedź. Milczenie okazało się dużo gorsze od nawet najbardziej niepokojących słów, ale z dwojga złego wolała przy nim trwać, aniżeli ryzykować, że rozmowa przybierze nieodpowiedni kierunek. O bogini, Joce..., pomyślała i wzdrygnęła się mimowolnie. Być może niepokojące wrażenie brało się przede wszystkim stąd, że ta dziewczyna zawsze była bardzo delikatna i słodka – uroczy kwiatuszek, który nie powinien mieć żadnej styczności ze strasznymi rzeczami, a już zwłaszcza tym, co w jakikolwiek sposób wiązało się ze śmiercią. Fakt, że w przypadku Jocelyne nic nie było takie, jak powinno, jedynie wszystko komplikował, wzbudzając w Elenie najgorsze obawy.

I jeszcze to spojrzenie... Patrzyła na nią i to wystarczyło, żeby wzbudzić w Cullenównie niepokój. Chciała zniknąć zaniepokojonej dziewczynie z oczu, ale nie była w stanie się poruszyć, zupełnie jakby we wzroku Joce było coś, co dosłownie paraliżowało w miejscu.

– Mój sen – powiedziała w końcu, nachylając się do przodu, by lepiej móc przyjrzeć się zaskoczonej Elenie. – A w zasadzie... Nie wszystko, ale na pewno pamiętam głosy – oznajmiła, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Ktoś szeptał. Jakiś mężczyzna i... Powiedział mi, że do niego przyjdziesz – ciągnęła i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej przerażona. – Powiedział, że należysz do niego, Eleno.

Rafael?, pomyślała w pierwszym odruchu. Ale... to nie ma sensu. Nie ma sensu, a Joce majaczy, bo...

Nawet nie miała sposobności do tego, żeby zebrać myśli.

Sama nie była pewna, co tak naprawdę skłoniło ją do tego, żeby pod wpływem impulsu obejrzeć się przez ramię, ponownie spoglądając w okno. Na zewnątrz panowała wręcz nieprzenikniona, przyprawiająca o dreszcze ciemność, co w znacznym stopniu ograniczało pole widzenia, chociaż dzięki wyostrzonym zmysłom i tak była w stanie zauważyć o wiele więcej niż do tej pory. W efekcie w porę dostrzegła zmierzający prosto na nią ciemny kształt – skrzydlatą postać, która była coraz bliżej i...

O bogini...

Odskoczyła, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi. Do ostatniej chwili jednak myślała, że intruz wyhamuje przed spotkaniem z szybą, ale szybko okazało się, że ten nie miał takiego zamiaru. Usłyszała krzyk, chociaż nie miała pewności co do tego, czy ten wyrwał się z jej gardła, czy może należał do którejś z jej kuzynek. W następnej sekundzie była już świadoma tylko i wyłącznie deszczu szklanych odłamków, który runął tuż na nią, zmuszając do panicznej ucieczki. Potknęła się, w ułamek sekundy później boleśnie lądując na podłodze i starając się osłonić głowę ramionami, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak bardzo mogłaby ucierpieć, gdyby znalazła się bezpośrednio w polu rażenia.

Nie miała pewności, co tak naprawę działo się wokół niej. Słyszała trzepot skrzydeł, bez wątpienia należących do demona, ale nie miała odwagi sprawdzić, kto i dlaczego dotarł aż tutaj. Uciekaj!, przeszło dziewczynie przez myśl, zwłaszcza kiedy mimowolnie przypomniała sobie wizję Isabeau, aż nazbyt świadoma tego, że wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do niej. Co prawda nie byłoby chyba bardziej idiotycznej śmierci od zginięcia przez wybitą szybę, ale mimo wszystko...

– Elena!

Poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją zwiniętą pięścią w brzuch. Głos Miriam ją zaskoczył, tym bardziej, że przez cały okres znajomości z tą kobietą nie słyszała jej takiej – przerażonej i tak zaniepokojonej, że zignorowanie targających nią uczuć jawiło się jako coś pozbawionego sensu. Kto jak kto, ale siostra Rafaela się nie bała, a przynajmniej Elena nie potrafiła sobie wyobrazić tego, że właśnie Mira mogłaby okazać słabość. Jeśli na dodatek była tutaj...

Aż wzdrygnęła się, kiedy ktoś bezceremonialnie chwycił ją za ramię, podrywając do pozycji stojącej. Zatoczyła się, w pierwszym odruchu pragnąć zaprotestować, kiedy Rufus popchnął ją ku drzwiom, ale nie miała po temu okazji. W oszołomieniu spojrzała na wampira, ten jednak nie zamierzał ani słuchać, ani pozwolić sobie czegokolwiek wytłumaczyć. Był zaniepokojony, co zresztą wcale jej nie zdziwiło – w końcu jak inaczej miał zachować się po takim wejściu niebezpiecznej demonicy, dotychczas stojącej u boku królowej? Gdyby sytuacja była inna, a na miejscu Miry znajdował się ktoś inny, nie wahałaby się, nie mając nic przeciwko temu, żeby usłuchać tego, co wyraźnie sugerował jej naukowiec, zamierzając dopilnować, by wraz z Claire i Jocelyne mogła jak najszybciej wydostać się z pokoju.

Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała Rufusa aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi. Zmaterializował się pomiędzy Miriam a łóżkiem Joce, nerwowo spoglądając to w stronę ewentualnej przeciwniczki, to znów na podtrzymującą kuzynkę córkę. Elena zauważyła, że siostra Rafaela nie próbowała atakować, tkwiąc przy oknie i wyglądając trochę tak, jak siódme nieszczęście – blada, roztrzęsiona i zakrwawiona, choć to ostatnie dziewczyna uprzytomniła sobie dopiero po chwili. Co więcej, kiedy w niespokojny sposób zmierzyła Mirę wzrokiem, odniosła wrażenie, że jej stan wcale nie miał związku z tym, że dopiero co wdarła się do hotelowego pokoju w otoczeniu szklanych odłamków.

– Co do...? – zaczęła, jednak Rufus nie dał jej dokończyć:

– Na co ty czekasz? – warknął rozdrażnionym tonem. – Wyjdźcie mi stąd wszystkie i to w tej chwili!

Potrząsnęła głową, wciąż tkwiąc w miejscu i mając wrażenie, że mówił do niej w innym języku. Miała ochotę krzyknąć, kiedy wampir przemieścił się, rzucając się na Mirę, nie tylko z obawy przed tym, że zrobi jej krzywdę, ale zniechęcona z perspektywą tego, że mieliby się wzajemnie pozabijać. Chciała kazać im przestać, ale zrezygnowała, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus i tak nie posłucha – nie jej, tym bardziej, ze nigdy nie byli w najlepszych relacjach.

Miriam nie próbowała walczyć. Przemieściła się błyskawicznie, ograniczając się do ciągłej ucieczki, co zdecydowanie nie było w stylu tej demonicy. Elena wiedziała, że nie zrobiłaby tego dla niej – nie należała do osób, które przejmowały się czyjąkolwiek rodziną, relacjami i ludzkimi słabościami, które przejawiali ci, którzy zostali „dotknięci" znajomością ludzkich uczuć. Przy Rafaelu zdążyła zaobserwować, że pod tym jednym względem nie ma na co liczyć i że jedyne pozytywne odruchu sprowadzały się tylko do jej osoby – i to zarówno w przypadku Rafy, jak i wykonującej rozkazy siostry. Skoro Mira zachowywała się inaczej niż dotychczas, to albo było z nią źle, albo...

Demonica chwilę jeszcze skupiała się na tym, żeby trzymać Rufusa na dystans, dopiero po chwili decydując się przenieść wzrok na Cullenównę. Jej oczy były większe i ciemniejsze niż zazwyczaj, kiedy zaś Elena skoncentrowała na nich wzrok, poczuła, że od nadmiaru emocji zaczyna odczuwać coraz silniejsze zawroty głowy. Coś było nie tak – nie tyle w związku uczestnikami balu, bo Mira nie traciłaby czasu, by poinformować ją o ewentualnym nieszczęściu rodziny.

Jeśli tutaj była, musiała mieć konkretny powód, a w przypadku tej kobiety...

– Elena, pośpiesz się! – rzuciła naglącym tonem Miriam. – Musisz iść ze mną i... Ona go zabije! – oznajmiła pod wpływem impulsu. Jej słowa wydawały się nie mieć sensu, a przynajmniej Elena czuła się gotowa przysiąc, że ułożenie ich w tej kolejności stanowiło coś, co nie powinno mieć racji bytu. – Rozumiesz to? Słyszysz, co takiego do ciebie mówię? Zabije i jego, i mnie!

Nie...

Zadrżała niekontrolowanie, niezdolna do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że zaczyna drżeć, całą uwagę poświęcając Mirze, choć i postać kobiety zaczynała rozmazywać się dziewczynie przed oczami. Już nie była pewna niczego, co działo się wokół niej, również nawoływania Claire, która chyba próbowała przywołać ją do siebie, chcąc żeby wraz z Joce mogły znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

Bezpieczne miejsce..., powtórzyła w myślach. Czyli gdzie? Bo tutaj od samego początku groziła nam śmierć...

Nie tylko ona była zagrożona. Czuła – od samego początku o tym wiedziała! – gotowa zrobić wszystko, byleby powstrzymać Rafę przed udziałem w balu. Powinna była go zatrzymać, niezależnie od możliwych konsekwencji, a potem zmusić do tego, by wraz z nią poszukał innego rozwiązania, nawet gdyby to sprowadzało się do ujawnienia przed bliskimi. Wszystko już od dłuższego czasu robiła nie tak, naiwnie wierząc w powodzenie czegoś, co tak naprawdę od samego początku było ni mniej, ni więcej, ale czystym szaleństwem.

Z tym, że teraz było już za późno na jakiekolwiek wątpliwości i rozważanie tego, co mogłaby zrobić inaczej. Słowa Miry były aż nazbyt oczywiste, tworząc całość, która w równym stopniu ją przerażała, co i nie pozostawiała wyboru co do tego, co zmuszona była zrobić. Niespokojnie obserwowała demonicę, w pierwszym odruchu mając ochotę ją zapytać, co takiego wyobrażała sobie w chwili, w której zdecydowała się tutaj pojawić, ale zrezygnowała, słysząc w głowie mentalny głos swojej niespodziewanej sojuszniczki.

Kiedy ci każę, ruszysz do okna.

Nie pytała w jaki sposób powinna to rozumieć, a tym bardziej dlaczego miałaby jej ufać – to, jak zachowywała się względem Rafaela, pozostawało wystarczająco wymowne. W innym wypadku byłaby przerażona perspektywą zrobienia czegoś, czego nawet nie była pewna, ale w tamtej chwili wszelakie emocje zeszły na dalszy plan. Była tylko ona i wszechogarniająca pustka, którą czuła i...

A także determinacja, nakazująca podjąć jakiekolwiek działanie, niezależnie od tego, czy miałoby jakikolwiek sens.

Elena...

Nie potrzebowała niczego więcej.

Widziała, jak Miriam kolejny raz odskakuje, tym razem przybliżając się do wybitego okna. Skoczyła ku niej na ułamek sekundy przed Rufusem, mimowolnie zamykając oczy i próbując zrobić wszystko, by instynktownie nie spróbować bronić się przed perspektywą wylecenia na zewnątrz. Poczuła, że spada, pozbawiona równowagi i jakiejkolwiek świadomości tego, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół. Była tylko ona, wszechogarniająca pustka i...

Ciepłe dłonie pochwyciła ją za ramiona, szarpnięciem podrywając ku górze. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że uścisk zawdzięczała Mirze, która – krzywiąc się przy tym i poruszając tak, jakby każdy kolejny ruch sprawiał jej niewyobrażalne wręcz cierpienie. Coś w jej ruchach i wyrazie twarzy sprawiło, że Elena zaczęła obawiać się tego, ze w każdej chwili będzie mogła ją upuścić, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać.

– Mam cię – usłyszała tuż przy uchu zmęczony głos swojej niespodziewanej towarzyszki.

Zaraz po tym Miriam poderwała się wyżej i nie odezwawszy się więcej nawet słowem, poszybowała w noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro