Trzysta dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Mogła ich wyczuć – skrytych gdzieś w cieniu, szepcących i widzących w niej nadzieję. Słyszała, jak szeptali, coraz głośniej i głośniej, a ich głosy dodatkowo przybierają na sile. Miała wrażenie, że nagle znalazła się w długim, ciasnym korytarzu, a poszczególne szepty są dodatkowo zwielokrotnione przez echo, przez co wydawało się, że jest ich jeszcze więcej. To sprawiło, że z miejsca poczuła się osaczona, zaś pragnienie ucieczki dodatkowo przybrało na sile. Już nie mogła go ignorować, nawet gdyby chciała, tak jak i nie była w stanie pozostać obojętną względem ciągłego nawoływania i tego, że ktokolwiek mógłby wypowiadać jej imię.

Było ich zbyt wielu i zrozumiała to w chwili, w której szepty ją przytłoczyły, fundując coraz silniejszą dezorientację. Chciała chwycić się za głowę, ale ręce wciąż miała unieruchomione, przez co nie była w stanie się poruszyć. Próbowała walczyć, za wszelką cenę usiłując się oswobodzić, ale to nie przynosiło efektu. Wciąż czuła ciepło kryształu, już nie tylko na piersiach, ale rozchodzące się po całym ciele i ostatecznie to właśnie na tym się skoncentrowała. Były jeszcze szepty, które w ułamku sekundy przysłoniły wszystko inne, a Jocelyne po raz kolejny poczuła się bliska tego, żeby jednak postradać zmysły.

Za dużo... O wiele za dużo...

A miało być ich więcej.

Jęknęła, czując przybierający na sile ból głowy – początkowo łagodne pulsowanie w skroniach, które ostatecznie osiągnęło trudny do zniesienia poziom, porównywalny do tego, czego doświadczyła jeszcze pod wpływem leków, którymi nafaszerowała ją Julie. Już samo to wystarczyło, żeby poczuła się bliska paniki, szybko jednak przekonała się, że to nie jest koniec. Szepty wciąż przybierały na sile, przez co już nawet nie potrafiła ich od siebie rozróżnić, mając wrażenie, że zlewają się w długi, niezrozumiały bełkot. Nie mogła ich słuchać, skoro mówili wszyscy na raz, nawołując, powtarzając jej imię i... wydając się błagać, chociaż w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować tego, czego mieliby od niej oczekiwać.

Chciała, żeby przestali i to natychmiast, póki jeszcze była w stanie normalnie funkcjonować. Już nawet nie potrafiła zebrać myśli, powoli zaczynając mieć wrażenie, że niewiele brakowało, żeby ciśnienie rozsadziło jej głowę od środka. Nie zastanawiała się nad tym, co to oznacza, świadoma tylko i wyłącznie bólu oraz szaleństwa. Miała wrażenie, że te wyciągają ku niej ręce, próbując ją pochłonąć – pociągnąć w jakiś szczególny rodzaj pustki, którego nigdy wcześniej nie zaznała i z której najpewniej nigdy więcej nie miała uciec.

Nic ponad tę ciemność.

Tylko ona, oni i ich szepty...

Nie potrafiła tego znieść.

Nie miała pewności, w którym momencie zdołała napiąć mięśnie do tego stopnia, że okazało się to niemalże bolesnym doświadczeniem. Chyba krzyknęła, ale dźwięk własnego głosu również jej umknął, zagłuszony przez wciąż powracające nawoływania. Zanim zastanowiła się nad tym, co i dlaczego się dzieje, szarpnęła się raz jeszcze – tym razem rozpaczliwie, o wiele mocniej niż dotychczas, chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie do tego zdolna. Poczuła ból, po raz kolejny obcierając sobie nadgarstki i kostki, ale tym razem niedogodności towarzyszył dziwny, metaliczny dźwięk.

Potrzebowała kilku sekund, żeby zrozumieć, że jednak zdołała się uwolnić. Cokolwiek ją krępowało, ostatecznie zniknęło, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że z chwilą, w której okowy zniknęły, szepty stały się jeszcze głośniejsze, a kryształ gorętszy. Zrozumiała, że zawarte w zapięciach domieszki srebra musiały przytępiać nie tylko jej wampirze zdolności, ale również to, co wiązało się z mocami, którymi dysponowała. Teraz już nie było niczego, co mogłoby ją ochronić, a Jocelyne w końcu poczuła moc kryształu w pełni.

Musiała się przesunąć, ostatecznie zsuwając ze stołu, bo nagle poczuła pod kolanami chłodną posadzkę. Nawet nie poczuła uderzenia, zbytnio oszołomiona, by zwracać uwagę na cokolwiek innego prócz tego, co działo się w jej głowie. Poczuła narastające z każdą kolejną sekundą mdłości, ale nie była w stanie zwymiotować. W zamian zakrztusiła się powietrzem, dłuższą chwilę zmuszona walczyć o oddech.

Za dużo...

Więc skoncentruj się na moim głosie, usłyszała w odpowiedzi.

Nie od razu rozpoznała, kto próbował do niej mówić. Nie miała nawet pewności, jakim cudem Within udało się przeniknąć do jej umysłu, a tym bardziej zdołać przebić się przez tysiące nawoływań innych dusz. Wiedziała jedynie, że usłyszała ją wyraźnie – przyjemny kobiecy głos, zupełnie jakby ktoś w łagodny sposób szeptał jej tuż do ucha.

Jak?!, pomyślała w panice. Chciała się skoncentrować, ale nie potrafiła, przytłoczona nadmiarem atakujących wyostrzone zmysły bodźców. Za dużo... za...

Jestem tutaj, przerwała Within. Mój głos. Nie bój się i skoncentruj się na mnie.

To brzmiało tak, jakby naprawdę chciała pomóc, chociaż w żaden nie istniał żaden sensowny powód, dla którego miałaby chcieć to zrobić. Jocelyne nie rozumiała, co takiego było celem demonicy, dlaczego pomagała Ronowi i czego tak naprawdę oczekiwała od niej. Nie miała nawet pewności, czy ufanie komuś takiemu jak ona w jakiejkolwiek kwestii miało sens, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. Dlaczego miałoby mieć, skoro tak czy inaczej była bliska szaleństwa? Te głosy... Prędzej czy później miały ją zabić, ale mimo wszystko...

A jednak nie mogła zaprzeczyć, że w szepcie Within było coś, co zdawało się ją przyciągać. Słyszała, jak kobieta raz po raz powtarza jej imię, momentami w gniewny sposób, najwyraźniej zaczynając tracić cierpliwość, tym bardziej, że Joce nawet nie próbowała odpowiadać. Jakkolwiek by jednak nie było, szept demonicy był najwyraźniejszy – najbardziej... prawdziwy i niemalże namacalny, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Czuła, że gdyby zdołała uczepić się tego głosu, być może mogłaby przynajmniej po części wyrwać się tego szaleństwa; że zdołałaby się obronić, a to na dobry początek musiało wystarczyć.

Skuliła się na posadzce, niekontrolowanie drżąc na całym ciele. Kryształ pulsował łagodnie, niczym jakieś drugie serce, Joce zaś naszło irracjonalne wrażenie, że kamień wtopił się w jej skórę, wnikając do organizmu. Chciała oszukać palcami uciążliwy drobiazg, żeby móc zerwać łańcuszek z szyi, ale nie potrafiła należycie przesunąć dłoni, a tym bardziej próbować go odnaleźć. Miała wrażenie, że jej własne ciało należy do kogoś innego – że jest obce, a ona obserwuje świat cudzymi oczami, niezdolna do tego, żeby jakkolwiek nad nim zapanować. W gruncie rzeczy nie miała kontroli nad niczym, mogąc co najwyżej trwać w cierpieniu, wyczekując czegoś, czego nawet nie potrafiła opisać słowami.

Mogę ci pomóc, odezwała się ponownie Within. Nie dawała za wygraną, ale to nie wydało się Jocelyne niewłaściwe. Chociaż nie miała całkowitej pewności, była gotowa przysiąc, że szept demonicy przynajmniej po części przynosi jej ukojenie. Mogę to zrobić, maleńka.

Dlaczego?, zapytała w zamian.

To pytanie nawet w takiej sytuacji wydało jej się najbardziej sensowne. Już niczego nie rozumiała, a już zwłaszcza tego, że właśnie ta istota mogłaby zarzekać się, że chce dla niej dobrze. Gdyby było inaczej, już wcześniej powstrzymałaby Rona; mogłaby pomóc jej uciec, zamiast torturować Rosę i ograniczać się do złośliwych, niezrozumiałych komentarzy. Gdyby miała dobre intencje, nigdy nie dopuściłaby do tego, żeby kamień ostatecznie znalazł się na jej szyi, ale...

Och, nie, przerwała Within. Nie mogłam.

Tym razem Jocelyne nawet nie próbowała odpowiadać, tym bardziej, że do głowy wciąż przychodziło jej tylko jedno, jedyne pytanie – dokładnie takie samo jak to, które już zadała i na które wciąż nie otrzymała odpowiedzi: dlaczego?

Within dłuższą chwilę milczała, aż Joce zaczęła obawiać się tego, że nieśmiertelna ostatecznie straciła cierpliwość. To byłoby do przewidzenia, tak jak i to, że mogłaby nagle zrezygnować ze swoich wcześniejszych deklaracji, rozdrażniona czekaniem. Z jakiegoś powodu strach, który towarzyszył Joce przez cały ten czas, przybrał a sile. Pomimo ciepła, które wyzwalał kryształ, zadrżała niekontrolowanie, ogarnięta przejmującym wręcz chłodem. Nie chciała znowu zostać sama, zwłaszcza z tymi szeptami i mocą, która tak bardzo ją przerażała, niezmiennie wymykając się spod kontroli.

Ponieważ wtedy nie byłaś dość silna, usłyszała. Within wciąż była gdzieś obok i to wystarczyło, żeby Jocelyne poczuła niewysłowioną ulgę. Więc jednak...

Silna na co?, nie dawała za wygraną.

Tym razem odniosła wrażenie, że nieśmiertelna tylko czekała na moment, w którym usłyszy to pytanie.

Na to, żeby mnie uwolnić.

Nie rozumiała, zbytnio obolała i przytłoczona mocą, żeby próbować łączyć ze sobą fakty. Z drugiej strony, miała niejasne wrażenie, że nawet gdyby sprawy miały się w inny, bardziej przystępny sposób, a ona czuła się dobrze, słowa Within wciąż pozostałyby dla niej niejasne. W zamian poczuła silny niepokój, chociaż nie sądziła, że w jej przypadku to w ogóle możliwe – to i wątpliwości, które ogarniały ją za każdym razem, kiedy myślała o swoich umiejętnościach.

Chciała zadać kolejne pytanie, ale w żaden sposób nie potrafiła go sformułować. Ostatecznie to okazało się zbędne, tym bardziej, że Within doskonale wiedziała, co takiego przez cały ten czas chodziło jej po głowie.

Zaskoczyliśmy cię, prawda? Ja i Ron. Demon, który mógłby być jakkolwiek uległy człowiekowi, podjęła ze spokojem, starannie wypowiadając kolejne słowa. Tym razem koncentracja na głosie demonicy przyszła Joce z łatwością; w tamtej chwili dziewczyna uświadomiła sobie, że kiedy nieśmiertelna mówiła, inne szepty cichły, dzięki czemu czuła się lepiej. W efekcie zaczęła słuchać, mimo wątpliwości i oszołomienia marząc o tym, żeby Within mówiła jak najdłużej. Popełniłam... kilka błędów. I teraz za to płacę, a przynajmniej tak było do tej pory, oznajmiła z powagą. Jestem winna nekromancie posłuszeństwo tak długo, aż spłacę dług... Albo do chwili, w której ktoś silniejszy nie zagwarantuje mi wolności.

Więc macie z Ronem układ, upewniła się. Myślenie przychodziło jej z trudem, ale to jedno była w stanie zrozumieć. Ty i on...

O dziwo, demonica wybuchła nieprzyjemnym, pozbawionym jakichkolwiek oznak wesołości śmiechem. Nawet ten dźwięk okazał się prawdziwym wybawieniem, niosąc ze sobą przyjemne ukojenie.

Ron, malutka? On jest co najwyżej szalony, ale nigdy nie zniewoliłby żadnego demona. Gdyby o niego chodziło, przyszłabym do ciebie już pierwszego dnia, bo nawet rozkosznie nieświadoma pozostawałaś o wiele silniejsza. Within zamilkła, wciąż wzburzona. Jocelyne była w stanie wyczuć jej wściekłość oraz to, jak bardzo czuła się zaistniałą sytuacją upokorzona. Służę Ronowi, bo ktoś, komu jestem winna przysługę nakazał mi to zrobić. Ale ty... Ty, zwłaszcza mając ten kryształ, mogłabyś mnie od tego uwolnić, oznajmiła i w tamtej chwili do Joce dotarło, że nieśmiertelna właśnie doszła do sedna. Uwolnij mnie, malutka, a obie na tym dobrze wyjdziemy.

Chłód, który odczuwała – lodowaty ziąb, wydający się narastać gdzieś w jej wnętrzu i stopniowo przejmujący kontrolę nad już i tak zesztywniałym, osłabionym ciałem – przybrał na sile. Słuchała i nie dowierzała, przez dłuższą chwilę mając wrażenie, że Within przemawia do niej w innym, obcym języku. Słuchała i nie wierzyła, przynajmniej początkowo mając problem z tym, żeby wszystko sensownie uporządkować.

Potem zrozumiała.

Chciała jej pomóc czy też nie, demonica tak naprawdę miała w tym swój cel. Wykorzystała ją, nie bez powodu pozwalając Ronowi posunąć się aż tak daleko. Czekała, wykonując swoje polecenia, a po cichu licząc na to, że ostatecznie zyska okazję do tego, żeby zainterweniować – i tym razem osiągnąć to, co było dla niej najważniejsze: wolność.

Podstawowe pytanie brzmiało: czy uwolnienie demona było naprawdę takim dobrym pomysłem...?

Pomyśl o sobie, zasugerowała jej Within. Znów zaczęła mówić, tym razem tonem łagodnej perswazji. W tamtej chwili Joce do głowy przyszło, że musiała kusić z ten sposób niejednego, bo brzmiała w sposób sugerujący, że przez wieki nieśmiertelnego życia, zdołała nabrać wprawy. I o tych, na których ci zależy. Uwolnij mnie, a obiecuję, że cię ochronię... Ciebie i tych, którzy przybyli ci z pomocą, dodała, a serce Jocelyne omal nie wyrwało się z piersi.

Kto...?

Rosa? Dallas? Shannon? Nie miała pojęcia, ale istniało dość osób, których krzywdy nie byłaby w stanie znieść. Within musiała o tym wiedzieć, ale mimo wszystko...

Żeby tylko, zadrwiła demonica. Twoja przyjaciółka jest bezpieczna, przynajmniej na razie. Jeśli chodzi o resztę... Cóż, na razie ze mną walczą. Ale jeśli mnie uwolnisz, będą bezpieczni.

Wciąż nie rozumiała, ogarnięta coraz silniejszym, niejasnym przeczuciem, że wciąż umykało jej coś istotnego. Żeby tylko? Miała przez to rozumieć, że był ktoś jeszcze, kogo dobra powinna chcieć? Nie miała pojęcia, ale nawet gdyby chodziło tylko o wspominaną wcześniej trójkę, byłaby gotowa zrobić wszystko, byleby zapewnić ważnym dla siebie osobom bezpieczeństwo. Chciała przynajmniej spróbować, niezależnie od konsekwencji i tego, co przyszłoby jej zrobić w zamian.

Najważniejszy problem sprowadzał się do tego, czy mogła aż do tego stopnia ryzykować. To był demon, którego nie znała i który bez chwili wahania zdecydował się ją wykorzystać; ktoś, kto pewnie mógłby ją zabić, gdyby tylko dała mu po temu okazję. Nie wyobrażała sobie tego, jak poradziłaby sobie ze świadomością tego, że została oszukana – i że z tego powodu ktokolwiek mógłby ucierpieć. Nie wybaczyłaby sobie tego, tak jak i nie potrafiła pogodzić się z tym, że z jej powodu Dallas czy Rosa mogliby cierpieć.

Nie powinni byli...

Zastanów się, ponagliła Within. Mamy mało czasu, a ja nie mogę trzymać ich na dystans w nieskończoność.

Więc spokój, który tak nagle zapanował w jej umyśle i to, jak wpływały na nią słowa demonicy, było sprawką samej zainteresowanej. Mogła się tego spodziewać, ale i tak poczuła się dziwnie z tym, że kobieta mogłaby aż tyle wysiłku wkładać to, żeby pomóc. Miała powody, ale z drugiej strony...

Jak miałabym ci zaufać?

Poczuła się źle z tym, że w ogóle zadała to pytanie, licząc się z tym, że Within mogła się obrazić, ale nie była w stanie postąpić inaczej. Demonica już i tak miała dostęp do jej umysłu, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę ze wszystkich rozterek.

Chyba nie masz wyboru, zauważyła łagodnie. Nie brzmiała na rozeźloną, a przynajmniej Jocelyne nie odniosła takie wrażenia. To w gruncie rzeczy bardzo prosta sytuacja, Jocelyne. Jeśli mi pomożesz, ja pomogę tobie. Jeśli nie... Najpewniej obie nas czeka marny los.

Najbardziej przerażające w tym wszystkim było to, że miała rację.

Co chcesz zrobić?

Musiała to wiedzieć, chociaż wcale nie miała pewności co do tego, czy naprawdę chciała. Czuła, że wyjaśnienia nie przypadną jej do gusty, ale i tak zamarła w bezruchu, zmuszając się do zachowania spokoju. Być może nie miało być aż tak źle, ale mimo wszystko...

Tym razem Within nawet nie wahała się przed udzieleniem odpowiedzi.

Gdy tylko mnie uwolnisz, zabiorę kryształ. A potem zrównam to miejsce z ziemią, oznajmiła z powagą. Jej głos się zmienił, nagle zimny i wyprany z jakichkolwiek emocji. Zapłacą za każe upokorzenie z mojej strony... Za wszystko, dodała, a Jocelyne po raz kolejny poczuła przejmujące wręcz pragnienie tego, żeby uciec. Ale ty nie masz się czego obawiać, malutka. Jeśli mnie uwolnisz, wtedy ani tobie, ani żadnej z ważnych dla ciebie osób nie stanie się krzywda.

Być może mówiła coś jeszcze, ale Jocelyne już właściwie nie słuchała, zbyt oszołomiona, żeby skoncentrować się na poszczególnych słowach. W głowie jej wirowały, kolejne komunikaty mieszały się ze sobą, a ona czuła, że czegokolwiek by nie zrobiła, wydarzy się coś bardzo, ale to bardzo złego. Uwolnienie Within było niczym decyzja o otwarciu Puszki Pandory – obfitujące w konsekwencje zbyt poważne, żeby tak po prostu mogła je zaakceptować. Nawet mimo obietnic demonicy miała złe przeczucia, niepewna tego, czy miała okazać się na tyle silna i okrutna, żeby na to wszystko pozwolić.

Wciąż miała dziesiątki pytań, ale nie potrafiła sformułować żadnego z nich. W głowie miała pustkę, a próba uporządkowania tego, czego już się dowiedziała i podjęcia decyzji, okazała się zbyt trudna, żeby mogła jej podołać. Czuła, że musi podjąć decyzję, ta zresztą o pierwszej chwili wydała się Jocelyne aż nazbyt oczywista, ale mimo wszystko...

Gdyby przynajmniej wiedziała, co takiego wtedy się wydarzy. Gdyby tak naprawdę miała wybór...

Ludzie są i zawsze będą przerażający. To coś, co dotyczy zarówno nas, jak i śmiertelników, więc lepiej dla ciebie byłoby, gdybyś to zapamiętała, odezwała się ponownie Within. Tym razem głos demonicy zabrzmiał o wiele łagodniej, niemal troskliwie, chociaż Jocelyne zdawała sobie sprawę z tego, że to najpewniej tylko gra. Nie każdy zasługuje na wybaczenie... Z kolei przetrwanie często wymaga podjęcia decyzji, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się trudne. Zastanów się dobrze, czy w tym wypadku jest kogo żałować, malutka... Byle szybko, bo zaraz skończy nam się czas.

Within miała rację, ale Jocelyne to wciąż przerażało – i to pomimo wszystkiego, co wiedziała. Miała dość okazji, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nic nie jest takim, jakim dotychczas było. Jej życie zmieniło się z chwilą, w której odkryła swój dar, o ile umiejętności, którymi dysponowała, nadawały się do określenia tym mianem. Z jej perspektywy o wiele adekwatniejsze wydawało się przekleństwo, zwłaszcza po wszystkim, czego doświadczyła w ośrodku. W końcu dopiero co sama czuła się gotowa na to, żeby rzucić się Ronowi do gardła i po prostu go zabić, niezależnie od tego, jak okrutne by to nie było. Chciała to zrobić, ale mimo wszystko...

Ale nie tak.

Niezależnie od tego, jak bardzo czuła się zła i rozżalona, nawet przez ułamek sekundy nie pomyślała o tym, żeby...

Z tym, że nie miała wyboru.

Zadrżała niekontrolowani, po raz ostatni, bo całą energię wkładała w to, żeby nad sobą zapanować. Tylko spokojnie, pomyślała i chociaż to w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiało, że poczuła się lepiej, mimo wszystko okazało się skuteczne. Skrzywiła się, czując pulsowanie napiętych do granic możliwości mięśni, ale zmusiła się do tego, żeby nie zwracać na tę niedogodność uwagę. Raz po raz powtarzała sobie, że w końcu musi coś zrobić, zbyt przejęta tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak zawiodła. Chciała tego czy tez nie, mimo wszystko musiała walczyć.

Obiecujesz, Within?, zapytała cicho, być może dziecinnie, ale nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytana.

Miała wrażenie, że zachowuje się w co najmniej lekkomyślny sposób, oczekując deklaracji od istoty, która z łatwością mogła być w stanie ją okłamać, ale w tamtej chwili już o to nie dbała. Jakaś jej cząstka – ta odpowiedzialna za okazywanie jakichkolwiek, na dłuższa metę zgubnych emocji – najzwyczajniej w świecie się wyłączyła. W zamian Jocelyne pozostawała wyłącznie znajoma już pustka – przejmująca, ale mimo wszystko bezpieczna, bo wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. W tamtej chwili zrozumiała, dlaczego niektóre wampiry decydowały się na to, żeby odciąć się od człowieczeństwa i chociaż ta perspektywa wciąż wydawała się dziewczynie przerażająca, ostatecznie doszła do wniosku, że byłaby w stanie ją zaakceptować.

Obiecuję, odpowiedziała z powagą Within. Myśl sobie co tylko będziesz chciała, zwłaszcza o tym, że demony są złe, ale... Mamy honor, Jocelyne. Każda złożona przeze mnie przysięga jest wiążąca, dodała i mimo wszystko zabrzmiało to szczerze. A teraz mnie uwolnij. Wystarczy jedno twoje słowo, nekromantko, dodała, bez trudu wyczuwając konsternację dziewczyny. Powtarzam raz jeszcze: nie skrzywdzę ciebie ani tych, którzy stoją po twojej stronie.

Jocelyne mocniej zacisnęła powieki. Nie miała wyboru.

Jesteś wolna, Within.

Odpowiedział jej przejmujący, szaleńczy wręcz śmiech.

Wkrótce po tym rozpętało się prawdziwe piekło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro