Trzysta pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Biegła przed siebie, skoncentrowana tylko i wyłącznie na myśli o tym, żeby w końcu uciec. Raz po raz spoglądała na towarzyszącą jej grupkę, a już zwłaszcza na Dallasa, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że w końcu nie była sama. Już jest w porządku, powtarzała sobie niczym mantrę, jednak wciąż miała wątpliwości, niemalże spodziewając się tego, że w najmniej oczekiwanym momencie sprawy po raz kolejny się skomplikują i wydarzy się coś naprawdę złego.

Wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce nagle zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Potrzebowała dłużej chwili, żeby uświadomić sobie, że to Dallas, który stanowczo chwycił ją za rękę, najwyraźniej nie zamierzając puścić. Poczuła ulgę z tego powodu, tym bardziej, że w pamięci wciąż miała to, jak skończyła się ich ostatnia rozłąka. Tym razem wolała trzymać się blisko pozostałych, a już zwłaszcza kuzynostwa, bo Aldero i Cameron wydawali się doskonale wiedzieć, w jaki sposób trzymać demony na dystans.

– W porządku? – zapytał cicho Dallas, nie po raz pierwszy zresztą. Skinęła głową, chociaż to wcale nie było takie bliskie prawdy. – Co się stało?

– Nie chcesz wiedzieć – oznajmiła wprost.

Uniósł brwi, ale nie próbował drążyć, co w jakimś stopniu Jocelyne zaskoczyło. Znała go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie miał w zwyczaju tak po prostu odpuszczać, zwłaszcza gdy jakakolwiek kwestia wydawała mu się istotna. Dallas bywał uparty, ale najwyraźniej z jego perspektywy musiała wyglądać wystarczająco źle, by jednak postanowił jej dodatkowo nie męczyć.

– Wszystko pięknie, porozmawiamy w domu i tak dalej – wtrącił Aldero – ale mam jedno, naprawdę niewinne pytanie... Co tutaj, do cholery, robią demony?! – wyrzucił z siebie na wydechu.

Wypuściła powietrze ze świstem, wymęczona. Mimo wszystko nie była zaskoczona tym, że o to pytał, zwłaszcza po tym, jak jedna ze skrzydlatych istot zaatakowała dom Cullenów. Al wydawał się tym bardziej zmartwiony, co również jej nie dziwiło, tym bardziej, że już zdążyła przekonać się, jak niebezpieczna potrafiła być ta dziwna, wijąca się mgła. To sprawiało, że była w stanie w pełni zrozumieć wątpliwości chłopaka, jednak wciąż nie była pewna, czy chciała tak po prostu odpowiedzieć na jego pytanie.

– Within i jej podobni niszczą ośrodek – powiedziała w końcu, takim tonem, jakby właśnie informowała kuzyna, że niebo jest niebieskie, a trwa zielona.

Within? – powtórzył z niedowierzaniem.

Wzruszyła ramionami. Czy naprawdę to, że mogłaby znać imię któregokolwiek z demonów, było w tej sytuacji najbardziej szokujące?

– Pomogła mu uciec od Rona i... Och, to dłuższa historia, w porządku? – zniecierpliwiła się. Sytuacja sama w sobie była wystarczająco trudna, Joce z kolei nie wyobrażała sobie tłumaczenia wszystkiego podczas panicznego biegu przez kolejne korytarze. To, że musieli dostosować się do tempa towarzyszącym im ludzi, również zaczynało być problematyczne. – Można powiedzieć, że zawarłam z nią pewien układ.

– Z demonem?! – Aldero spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. – Nie żebym był złośliwy...

– Zawsze jesteś złośliwy, Al – przypomniała mu.

O dziwo, nawet się nie uśmiechnął.

– ... ale zdajesz sobie sprawę z tego, czym są demony? – dokończył, puszczając jej uwagę mimo uszu.

– Oczywiście, że tak – obruszyła się. – Ale gdybym tego nie zrobiła, byłabym martwa. Wolność za wolność, co nie znaczy, że nie zginiemy, jeśli odpowiednio szybko się nie ewakuujemy. Within powiedziała, że nikt nas nie skrzywdzi i faktycznie przez pewien czas robiła wszystko, byleby tak było.

– Przez pewien czas... – powtórzyła z niedowierzaniem dotychczas milcząca Shannon. – Układy. Demony... Jasna cholera – dodała i to wydawało się podsumowywać wszystko.

Jakby nie patrzeć, to jednak demon, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos, dochodząc do wniosku, że atmosfera jest już i tak wystarczająco napięta. Dzięki telepatii oraz bliskości kuzynostwa czuła się o wiele pewniej, chociaż wciąż miała problem z tym, żeby poczuć się naprawdę spokojną, skoro pozostawali w opanowanym przez demony, raz po raz podrygującym niebezpiecznie budynku. Chciała się stąd wydostać i to jak najszybciej, w pewnym momencie gotowa przysiąc, że jeśli natychmiast nie odetchnie świeżym, wieczornym powietrzem, wtedy naprawę straci przytomność.

Panującą dotychczas ciszę przerwał ogłuszający huk, dobiegający gdzieś z wyższej kondygnacji. Jocelyne zadrżała, czując znajome już pulsowanie w skroniach, chociaż tym razem ból głowy przynajmniej nie miał związku z narastającymi szeptami. Co prawda chwilami wciąż miała wrażenie, że ktoś raz za razem wypowiada jej imię, ale łatwo mogła to ignorować. Była zbytnio wymęczona i świadoma czyhającego w ciemnościach niebezpieczeństwa, żeby tak po prostu opuścić bezpieczną grupę i wyjść na spotkanie demonom, które jak nic pragnęły tylko i wyłącznie jej krwi.

No, może nie wszystkie. Z tego, co powiedziała Within, a także dzięki temu, co sama była w stanie usłyszeć, gdy na jej szyi znajdował się kryształ, jasno wynikała, że istniało dość istot, które miały względem niej inne plany. Podstawowym pytaniem pozostawało to, jak poważne mogła mieć z tego powodu kłopoty, ale zmusiła się do tego, żeby o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że szukanie odpowiedzi mogło poczekać. Już i tak dowiedziała się zbyt wiele, wciąż mając problemy z tym, żeby uporządkować poszczególne w informacje w głowie, a przecież mogło być jeszcze gorzej.

– Mam wrażenie, że schody się zawaliły – doszedł ją głos Claire. Spojrzała na kuzynkę, ta jednak wydawała się być myślami gdzieś indziej, wydając się starannie coś zanalizować. – Tam na górze... Ale my jakimś cudem jesteśmy na parterze, tak?

– Główne wyjście powinno być tam – wyjaśnił jej usłużnie Dallas, a serce Jocelyne zabiło szybciej, kiedy uprzytomniła sobie to, jak blisko celu się znajdowali.

Nie miała pojęcia, jakim cudem mogła nie rozpoznać tej części ośrodka, chociaż przechadzała się nią tak wiele razy. Zmęczenie wciąż dawało jej się we znaki, co jednoznacznie uprzytomniło dziewczynie, że gdyby była sama, pewnie jeszcze długo błądziłaby po ośrodku, niezdolna do znalezienia wyjścia. W efekcie tym bardziej zaczęła błogosławić fakt, że udało jej się dotrzeć do pozostałych, bo już nawet nie musiała myśleć nad poszczególnymi krokami. Zastanawianie się nad tym, gdzie i dlaczego powinna skręcić... To wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan, Joce zaś już tylko koncentrowała się na myśli o tym, że prawie na pewno była bezpieczna – i że bardzo niewiele brakowało, żeby ostatecznie mogła zostawić ośrodek za sobą.

Zauważyła drzwi, te jednak prawie natychmiast zniknęły, dosłownie wyrwane z framugi, kiedy Aldero wykorzystał moc. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona brakiem wyczucia ze strony kuzyna, ale nie skomentowała tego nawet słowem. W zamian wypadła na przyjemne chłodne powietrze, niezrażona nocą i tym, że na pierwszy rzut oka teren ośrodka wyglądał równie nieprzystępnie, co i jego korytarze. Bezwiednie wzmogła uścisk wokół dłoni Dallasa, chyba jedynie cudem panując nad sobą na tyle, żeby przy okazji nie połamać mu palców. Cóż, nawet jeśli sprawiała chłopakowi ból, nie dał tego po sobie poznać, pozwalając na to, żeby go trzymała i wciąż trzymając się u jej boku.

– Zajmę się ogrodzeniem – oznajmił bez chwili wahania. – Prąd to akurat moja działka, więc... – zaczął, ale Claire nie dała mu dokończyć:

– W zasadzie to już wyłączyliśmy zasilanie.

Jocelyne wywróciła oczami, zwłaszcza gdy zauważyła irytację w spojrzeniu chłopaka. Chciał się przydać, co było do przewidzenia, chociaż nigdy nie miała być w stanie zrozumieć dumy facetów. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że jej kuzynka poradziła sobie z jakimkolwiek urządzeniem elektrycznym lepiej niż obdarzony wyjątkowymi zdolnościami Dallas.

Nerwowo rozejrzała się dookoła, spodziewając się zobaczyć jakiekolwiek przeszkody, ale wszystko wskazywało na to, że teren jest czysty. Po wszelakich wcześniejszych komplikacjach była gotowa na najgorsze, ale wszystko wskazywało na to, że ten etap mieli już za sobą. Teraz pozostawało tylko przedostać się poza teren ośrodka, a potem...

– Co...? – usłyszała spięty głos Shannon.

Natychmiast poderwała głowę, by móc podążyć za spojrzeniem dziewczyny. Nie potrzebowała wielkiego wysiłku, żeby zauważyć duży, ciemny kształt, który błyskawicznie ruszył w ich stronę. W pierwszym odruchu napięła mięśnie, przekonana, że to jeden z psów, który gonił ją i Dallasa po ostatnim wyjściu, kiedy próbowali wrócić do ośrodka, jednak szybko przekonała się, że stworzenie było o wiele większe od przeciętnego rotwailera. Kiedy na dodatek Claire jęknęła i pośpieszne przesunęła się ku Shannon, wyraźnie zaniepokojona tym, że ta mogłaby zacząć krzyczeć, wszystko stało się jasne.

– To Seth – wyjaśniła pośpiesznie. Jocelyne zawahała się, co najmniej zaskoczona tym, jak zatroskana wydawała się jej kuzynka. Wiedziała o wpojeniu, poza tym zdążyła zorientować się, że najpewniej mają do czynienia z jednym ze zmiennokształtnych, ale dotychczas nie przypuszczała nawet, że Claire mogłaby oswoić się z obecnością jakiegokolwiek wilka. Najwyraźniej ta jedna kwestia uległa zmianie, to jednak wydało się Joce najmniej istotne. – On jest... Zresztą nieważne – zapewniła pośpiesznie dziewczyna. – Po prostu niegroźny.

Jeszcze kiedy mówiła, ostrożnie przesunęła się naprzód, by móc stanąć naprzeciwko stworzenia. Piaskowy wilk zatrzymał się, by z zaciekawieniem przyjrzeć się swojemu wpojeniu, ruszając ku Claire dopiero w chwili, w której ta – ostrożnie, wyraźnie się przy tym wahając – wyciągnęła przed siebie rękę. Jocelyne odniosła wrażenie, że jej kuzynka drżała niespokojnie, gdy wilk zaczął ocierać się o nadstawioną dłoń, ale nie cofnęła się, ostatecznie zanurzając palce w sierści.

– Taak... Scena jak z romansu, co nie? – mruknął Aldero, lekko przekrzywiając głowę. – Takie słodkie. Lessie, wróć – dodał, a Dallas parsknął śmiechem, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.

– Wiesz, że najpewniej w domu czeka nas małe piekło? – odezwała się cicho Claire, nawet na chłopaka nie patrząc. – Powiem tacie, że mnie uprowadziłeś i właściwie nie miałam wyboru. Uwierzy mi – stwierdziła z przekonaniem.

Aldero otworzył i zaraz zamknął usta, co najmniej zaskoczony.

– Czy ona właśnie zaczęła mi grozić? – zapytał z niedowierzaniem. Nie doczekał się odpowiedzi, a jedynie bliżej nieokreślonego spojrzenia kuzynki; zwłaszcza w ciemnościach jej jasne, niemalże srebrzyste oczy miały w sobie coś niepokojącego. – Ej, poważnie pytam. Czy to miała być groźba?

– To jednak te same geny – przypomniał bratu Cameron. – Sam się o to prosisz, próbując ją denerwować, więc...

Cokolwiek miał do powiedzenia, reszta jego słów została zagłuszona przez wrzask Shannon – ogłuszający i przyprawiający o zawroty głowy. Jocelyne aż jęknęła, chwytając się za głowę, żeby móc zasłonić uszy. Zachwiała się niebezpiecznie, nie upadając wyłącznie dzięki Dallasowi, chociaż i temu utrzymanie się w pionie przyszło z trudem.

Potrzebowała dłużej chwili, żeby zrozumieć, co takiego się działo. Zdążyła się rozluźnić, naiwnie wierząc w to, że wyjście z budynku będzie jednoznaczne z bezpieczeństwem, to jednak okazało się błędem. W ciemnościach właściwie nie zauważyła znajomej już mgły – bezcielesnych demonów, które musiały podążać za nimi pomimo tego, że Aldero i Cameron trzymali je na dystans. Teraz moc zniknęła, a ciemność zdążyła wykorzystać chwilę nieuwagi, żeby podpełznąć bliżej – krwawa szrama na szyi Shannon była tego jednoznacznym dowodem.

Dziewczyna zacisnęła usta, żeby powstrzymać się przed kolejnym okrzykiem. Jocelyne nie miała pojęcia jak wiele zniszczeń mógł wywołać krzyk śmiertelniczki, ale instynkt podpowiadał jej, że skutki mogłyby być tragiczne – przynajmniej dla nich, bo demony wciąż pozostawały nieśmiertelne. Shannon również musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo cofnęła się w popłochu, mocno przyciskając dłoń do szyi, żeby zatamować krwawienie. Joce trudno było ocenić, jak głębokie było cięcie, ale sam zapach słodkiej, nęcącej krwi wystarczył, żeby przyprawić ją o zawroty głowy. Była zmęczona, co dodatkowo potęgowało głód, sprawiając, że przez kilka sekund po prostu tkwiła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w znaczącą bladą skórę dziewczyny osokę.

– Jo, chodź – ponaglił Dallas.

Jego głos skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Pozwoliła, żeby chłopak szarpnięciem pociągnął ją za sobą, zmuszając do biegu, chociaż zaczynała mieć serdecznie dość ucieczki. Ciemność na ułamek sekundy rozjaśnił blask mocy, ale Jocelyne nie miała pewności co do tego, który z jej kuzynów tym razem postanowił zainterweniować. Sama zaczynała czuć się coraz bardziej bezbronnie, niezdolna do tego, żeby ponownie skumulować energię i spróbować jakkolwiek bliźniaków wspomóc. Chciała przynajmniej spróbować się skoncentrować, ale mimo wszystko...

– Trzymajcie się razem! – doszedł ją głos Cammy'ego. – Shannon, Jeremi, chodźcie bliżej mnie. One podążają za krwią, więc...

Jocelyne.

Szept, który rozbrzmiał w jej głowie, skutecznie zagłuszył słowa kuzyna. Nie zatrzymała się, wciąż posuwając naprzód, kiedy Dallas z uporem ciągnął ją za sobą, ale mimo wszystko całą uwagę poświęciła tylko i wyłącznie temu głosowi – znajomemu i bardzo zaniepokojonego, co w zupełności wystarczyło, żeby poczuła się zaintrygowana.

Rosa?, zaryzykowała, a serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania. Nie widziała przyjaciółki od chwili, w której straciła przytomność, co samo w sobie wydawało jej się niepokojące. To, że Within chwilę wcześniej dziewczynę torturowała, również wydawało się wszystko komplikować. Gdzie jesteś? Myślałam, że...

Potrzebuję pomocy, padło w odpowiedzi. Głos zadrżał, zdradzając strach; brzmiało to tak, jakby Rosa była bliska płaczu, chociaż Jocelyne nie miała pewności, czy w przypadku jakiegokolwiek ducha było to możliwe. Joce, proszę...

To już nie było wyłącznie nawoływanie, ale wręcz błaganie – gorączkowe, zdradzające tak wiele sprzecznych emocji, że pół-wampirzycy aż zawirowało w głowie. Ona mnie potrzebuje, uświadomiła sobie i to wystarczyło, żeby uczepiła się tej jednej myśli, niezdolna skupić się na czymkolwiek innym. Chciała coś zrobić, niezależnie od możliwych konsekwencji i tego, jak niebezpieczne mogło się to okazać. Była to Rosie winna, tym bardziej, że dziewczyna opiekowała się nią przez większość czasu, który zmuszona była spędzić w ośrodku. Teraz z kolei musiała być w niebezpieczeństwie, zdana na łaskę demonów, które były w stanie sprawić jej ból – tak jak już zrobiła to Within, chociaż krótko po tym zarzekała się, że już więcej tego nie zrobi.

No cóż, to był demon. Wywiązywała się z obietnic w sobie tylko znany sposób, o czym Jocelyne zdążyła się już przekonać. Potrafiła kłamać i to również wydało się dziewczynie oczywiste. Ochrona minęła z chwilą, w której Within zaczęła tracić kontrolę nad pozostałymi demonami, więc również Rosa przestała być bezpieczna – ostatecznie z kolei mogła wplątać się w coś, czego Joce zdecydowanie jej nie życzyła.

Jocelyne...

– Jocelyne? – usłyszała w tym samym momencie, tym razem bezpośrednio od Dallasa, ale właściwie nie zwróciła na niego uwagę.

Zrozumiała, że w którejś chwili przystanęła, zamierając w bezruchu i wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni – prosto w ciemność, jak ostatecznie do niej dotarło. Co więcej, była gotowa przysiąc, że właśnie stamtąd dochodziły do niej szepty Rosy, a to z kolei oznaczało, że...

Wyrwała się Dallasowi, obojętna na jego protesty i to, że ponownie wykrzyczał jej imię. Bez zastanowienia popędziła przed siebie, potykając się o własne nogi i chyba jedynie cudem będąc w stanie utrzymać równowagę. Śpieszyła się, chcąc jak najszybciej dotrzeć do przyjaciółki, chociaż to było trudne, a Jocelyne nawet pomimo wyostrzonych zmysłów oraz tego, że podobno była nekromantką, nigdzie nie była w stanie dostrzec dziewczyny. Chciała ją zawołać – mentalnie albo w bardziej tradycyjny sposób – ale w głowie miała pustkę, przez co skupienie się na czymkolwiek wydawało się graniczyć z cudem. Wykrztuszenie z siebie chociaż słowa również, a Joce ostatecznie z tego zrezygnowała, całą energię decydując się włożyć w metodyczne posuwanie się naprzód.

Ból pojawił się nagle, dosłownie ścinając ją z nóg. Miała wrażenie, że ktoś z całej siły smagnął ją czymś gorącym w plecy – trochę jak biczem, a przynajmniej takie skojarzenie przyszło jej w pierwszym odruchu do głowy. Jęknęła i spróbowała się ponieść, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła słodki zapach własnej krwi i to wystarczyło, żeby znów poczuła przybierające na sile mdłości. Zrozumienie pojawiło się zaraz po tym, a do Jocelyne w pełni dotarło to, że właśnie pozwoliła się oszukać – tak po prostu, jak pierwsza naiwna, chociaż nie przypuszczała nawet, że ulegnie któremukolwiek z demonów.

Rosy nie było, a przynajmniej nie gdzieś w pobliżu. Co więcej, prawie na pewno nie potrzebowała pomocy – nie tak naprawdę, bo mentalne nawoływanie wcale nie należało do niej. To były demony: wpływające na rzeczywistość, niebezpieczne i...

Poderwała głowę, aż nazbyt świadoma tego, że ciemność wokół niej faluje. Mgła wydawała się być wszędzie, otaczając ją i wydając się napierać na dziewczynę ze wszystkich stron – gęsta, niebezpieczna i straszna. Napięła mięśnie, wciąż czując palący ból na plecach i niemalże spodziewając się tego, że z chwilą, w której demony przesuną się na tyle blisko, żeby móc jej dotknąć, cierpienie przybierze na sile. Kto wie, może nawet miała rozerwać ją na kawałeczki, dokładnie tak samo jak Rona, Collina i...

Czyjeś ramiona bez jakiegokolwiek ostrzeżenia pochwyciły ją w pasie, bezceremonialnie podrywając do pionu. Krzyknęła, gotowa zaprotestować, póki w nozdrza nie uderzył jej zapach znajomej krwi – innej niż ta, która należała do niej i bardzo charakterystycznej. Dallasowi jakimś cudem udało się do niej dotrzeć, chociaż próba przedostania się przez ciemność musiała być katorgą. Udało jej się zauważyć liczne rozcięcia i krew, która wpływała po jego ramionach; to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej i chciała zaprotestować, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa.

– Jesteś idiotką – usłyszała tuż przy uchu i to wystarczyło, żeby zapragnęła się histerycznie roześmiać.

Och, miał rację – musiała mu to przyznać, chociaż bardzie adekwatne wydawało jej się to, żeby skwitować jego stwierdzenie prychnięciem. W innym wypadku tak by zrobiła, ale nie w sytuacji, w której niejako ratował jej życie. Czuła, że powinno być odwrotnie, tym bardziej, że dysponowała mocą wystarczającą, żeby ochronić ich oboje, jednak użycie telepatii nagle zaczęło jawić się Joce jako coś niemożliwego i zbyt skomplikowane, żeby mogła się na to zdobyć.

Nie miała pojęcia, w jaki sposób zdołali dotrzeć do ogrodzenia. Claire mówiła prawdę na temat prądu, bo znalazłszy się obok ogrodzenia, nie poczuła nawet cząstkowego napięcia. Uniosła głowę, chcąc spojrzeć Dallasowi w oczy i powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę sensownie, ale to okazało się niemalże równie trudne, co i skorzystanie w mocy. Nie miała zresztą na to okazji, bo nagle wokół jej pasa owinęły się inne ręce, a potem Aldero jak gdyby nigdy nic porwał ją na ręce, by bez przeszkód wydostać się poza teren ośrodka.

– Nic ci nie jest? – zapytał z powątpiewaniem, więc pokręciła głową. Cięcie na plecach bolało, ale już właściwie zdążyła się do tego przyzwyczaić, zbyt przejęta, żeby przejmować się jakimikolwiek niedogodnościami. – Jesteś pewna? Joce...

– Nie – przerwała mu zniecierpliwionym tonem. – Co z Dallasem? Ja...

– Jestem tutaj.

Odetchnęła, widząc jak chłopak z łatwością zeskakuje z ogrodzenia, pewnie lądując na lekko ugiętych nogach. Wyprostował się, po czym posłał jej uśmiech, jednak było w tym geście coś wymuszonego, co z miejsca wzbudziło w niej niepokój. To, że wyglądał jak siódme nieszczęście, cały zakrwawiony, pokaleczony i blady jak ściana, jedynie pogarszało sytuację.

– O bogini... – wyrwało jej się. – Wyglądasz... – zaczęła i zaraz zmusiła się do tego, żeby ugryźć się w język.

– Marnie – dopowiedziała za nią Shannon. – Oboje poszaleliście, ale... Hej, Dallas, w porządku? – zapytała z powątpiewaniem.

Chłopak potrząsnął głową. Zachwiał się lekko, ale to nie przeszkodziło mu w tym, żeby się wyprostować i szybkim krokiem ruszyć w głąb lasu.

– Taa... Po prostu chodźmy – ponaglił zmęczonym głosem. Przez jego twarz przemknął ledwo zauważalny cień, jednoznacznie świadczący o tym, że bolało go bardziej niż raczył się przyznać. – Nic mi nie będzie – zapewnił, ale Joce z jakiegoś powodu nie potrafiła mu uwierzyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro