Trzysta siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jocelyne

Poczuła, że robi jej się słabo, chociaż próbowała nad tym zapanować. Z bijącym sercem cofnęła się o krok, a potem kolejny, wciąż krzycząc, choć prawie nie była tego świadoma. Ktoś – Aldero, jak nagle sobie uświadomiła – wypowiedział jej imię, za wszelką cenę próbując zwrócić na siebie uwagę kuzynki, ta jednak nawet na niego nie spojrzała. Wciąż wpatrywała się w Dallasa, aż nazbyt świadoma tego, że właśnie wydarzyło się coś niedobrego. Co więcej, Al najwyraźniej chłopaka nie widział, a to mogło oznaczać tylko jedno...

– Nie... Nie, nie, nie... – wyszeptała rozgorączkowanym tonem, energicznie potrząsając głową, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Niestety, Dallas wciąż znajdował się w tym samym miejscu, spoglądając na nią tymi swoimi lśniącymi, szmaragdowymi oczami. To wystarczyło, żeby zawirowało jej w głowie, przez co była zmuszona przytrzymać się maski samochodu, żeby nie upaść. – Nie ty...

– Jocelyne, co...? – usłyszała jego głos.

Nie zamierzała słuchać.

Szloch, który wyrwał się z jej gardła, miał w sobie coś rozdzierającego. Zachwiała się niebezpiecznie, by w następnej chwili osunąć się na kolana. Początkowo próbowała przekonać samą siebie, że coś pomyliła, ale przecież całą sobą czuła, że to nie tak. Widziała go i całą sobą czuła, że...

Nie...

Wzdrygnęła się, kiedy czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. Poderwała głowę, żeby móc spojrzeć na wyraźnie zdezorientowanego Aldero, obojętna na to, że ten próbował jej podnieść. Chciała coś powiedzieć – jakkolwiek wytłumaczyć mu to, co się działo – ale w głowie miała pustkę, a wszystkim na co było ją stać, pozostawał płacz. Raz po raz z niedowierzaniem potrząsała głową, próbując zanegować to, czego nie rozumiała – całe to szaleństwo, którego nawet mimo usilnych starań nie potrafiła zrozumieć. Z drugiej strony, prawda była taka, że jakaś jej cząstka dobrze wiedziała, co się dzieje – z tym, że w żaden sposób nie potrafiła tego zaakceptować.

Jakiś ruch przykuł uwagę dziewczyny, sprawiając, że chcąc nie chcąc ponownie spojrzała ku miejscu, gdzie dopiero co widziała Dallasa. Aż jęknęła, uprzytomniając sobie, że w ciągu zaledwie kilku sekund chłopak przemieścił się, teraz stojąc na tyle blisko, że mogła mu się przyjrzeć. Zdążył wyjść spomiędzy drzew, tym razem zatrzymując się na samym środku ścieżki, dzięki czemu przynajmniej nie przenikał przez wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Wyglądał... zaskakująco dobrze, co ją zaskoczyło, w jakiś paradoksalny sposób wydając się z niej kpić, bo gdyby w tamtej chwili zobaczyła go po raz pierwszy, pomyślałaby, że dokonał jakiegoś pieprzonego cudu, ot tak dochodząc do siebie. Już nie widziała ran ani nie czuła krwi, co samo w sobie byłoby dobre, gdyby nie dwie dość istotne kwestie.

Po pierwsze, nie słyszała bicia jego serca, szumu krążącej w żyłach osoki... albo czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że był prawdziwy.

A po drugie – Aldero nie był w stanie go zobaczyć, co jednoznacznie świadczyło o tym, że miała przed sobą ducha.

Gniew, który poczuła, początkowo wytrącił ją z równowagi. Wzdrygnęła się niekontrolowanie, już w następnej sekundzie po prostu wyrywając się z objęć swojego zdezorientowanego kuzyna. Dosłownie skoczyła do przodu, przesuwając się bliżej Dallasa i czując się zdeterminowaną w stopniu wystarczającym, żeby przy odrobinie szczęścia rozerwać chłopaka na kawałeczki, chociaż to w jego przypadku nie było możliwe. Sama myśl o tym przyprawiła ją o mdłości, jednak Jocelyne zmusiła się do tego, żeby się nad tym nie zastanawiać. To również przyszło jej zaskakująco łatwo, tym bardziej, że czuła się pusta – w znajomy już sposób oszołomiona i wycieńczona, przez co nawet zebranie myśli wydawało się graniczyć z cudem.

– Ty... – wysyczała, oskarżycielko celując palcem w sam środek klatki piersiowej chłopaka. Aż zachłystnęła się powietrzem, kiedy jej dłoń przeniknęła przez ciało istoty, którą miała przed sobą. – T-ty... – spróbowała raz jeszcze i tym razem głos ostatecznie jej się załamał. Po policzkach popłynęło jeszcze więcej łez, chociaż nie przypuszczała nawet, że będzie w stanie znowu się popłakać. – Dlaczego?

Jedynie spojrzał na nią pustym wzrokiem, jakby nie rozumiejąc. Dopiero po chwili spuścił wzrok, a jego oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście zrozumienia. Otworzył i prawie natychmiast zamknął usta, wyraźnie wstrząśnięty, co jednoznacznie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Chyba w tamtym momencie powinna zacząć mu współczuć, jednak nic podobnego nie miało miejsca; wszystkim, co czuła, pozostawał gniew – to oraz czyste przerażenie, które dawały niebezpieczną, przybierająca na sile mieszankę, której mimo usilnych starań nie potrafiła opanować.

– Ja nie... – usłyszała, ale nie zamierzała czekać na to, aż chłopak doda cokolwiek więcej.

Rzuciła się na niego z pięściami, szlochając i marząc o tym, żeby móc nim porządnie potrząsnąć. Do ostatniej chwili próbowała przynajmniej wierzyć w to, że coś pomyliła i jednak poczuje pod palcami prawdziwe, ciepłe ciało – cokolwiek, co utwierdziłoby ją w przekonaniu, że Dallas w jakiś trudny do pojęcia sposób robił sobie z niej żarty. Gdzieś za plecami usłyszała głos Aldero, coraz bardziej zmartwionego sytuacją, ale nie zwróciła na to uwagi.

Chciała... Musiała...

Właściwie sama już nie była pewna, ale wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do Dallasa – a więc tego, że mógłby tak po prostu ją zostawić i... i...

Chciała go uderzyć, ale oczywiście nie była w stanie. W zamian po prostu przeleciała przez miejsce w którym stał, mimowolnie wzdrygając się w odpowiedzi na przejmujący chłód, który towarzyszył przenikaniu przez ducha. To samo w sobie zdołało wytrącić dziewczynę z równowagi, ostatecznie okazując się niczym w porównaniu z momentem, w którym gwałtownie poleciała do tyłu. Zaraz po tym po prostu potknęła się o własne nogi, jak długa lecąc do przodu.

– Joce!

Nie miała nawet pewności, który z obecnych przy niech chłopaków – Aldero czy Dallas – wypowiedział jej imię. Wiedziała jedynie, że kuzyn nawet nie miał okazji do tego, żeby próbować ją złapać, przez co ostatecznie jednak wylądowała na ziemi. Zaraz po tym poczuła ból głowy, po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku godzin, chociaż w tym wypadku przyczyna takiego stanu była zgoła inna. Aż pociemniało jej przed oczami, jednak nie próbowała z tym walczyć, zbytnio wymęczona, by zdziałać cokolwiek.

A potem wszystko łącznie z bólem i strachem zniknęło, kiedy Jocelyne w końcu pozwoliła sobie na to, żeby zapaść się w ciemność.


Renesmee

Nie wierzyłam w to, co się działo. Początkowo nawet nie miałam pewności, czy dobrze zrozumiałam telepatyczne nawoływania Aldero, który tak po prostu oznajmił, że a) jest blisko naszego domu i b) towarzyszy mu Jocelyne. Wiedziałam, że chłopak lubi sobie stroić żarty, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógłby naigrywać się ze mnie akurat w tej kwestii, syn Beau zresztą brzmiał na wyjątkowo wręcz poważnego, co w jego przypadku zdecydowanie nie było normą. Jakkolwiek by nie było, udało mu się mnie nastraszyć, nie po raz pierwszy zresztą; fakt, że sprawa jak nic mogła dotyczyć mojej młodszej dziecka, jedynie podsycała wszelakie doznania, wzbudzając we mnie coraz silniejszy niepokój.

Nie tłumaczyłam się pozostałym z tego, dlaczego nagle poderwałam się na równe nogi, by móc jak najszybciej wybiec przed dom. Al zdążył uprzedzić mnie, że jest w samochodzie i że mogę spodziewać się większej liczby osób, ale właściwie nie zwróciłam na to uwagi. Nawet nie spojrzałam ani na Claire, ani na dwójkę ludzi, która towarzyszyła bliźniakom, przejęta przede wszystkim tym, że zaraz po wyjściu z samochodu, Aldero ruszył w stronę domu z nieprzytomną Jocelyne na rękach.

– Damien?!

Usłyszałby mnie nawet, gdybym nie podniosła głosu, tym bardziej, że raz z Liz byli w domu, ale w tamtej chwili nie myślałam takimi kategoriami. Wiedziałam jedynie, że czuję krew i że ta jak nic należy do Joce, tym bardziej, że dziewczyna od dziecka raniła się przy mnie tak często, że byłabym w stanie rozpoznać jej zapach w każdej sytuacji. Natychmiast znalazłam się obok, początkowo zamierzając porwać Jocelyne na ręce, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam, dochodząc do wniosku, że prędzej ją upuszczę, aniżeli na coś się przydam. Na usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale w głowie miałam pustkę, przez co ostatecznie nie zadałam żadnego z nich, przynajmniej tymczasowo zdolna wyłącznie do tego, żeby się zadręczać.

Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym wszystkim myśleć. Tak naprawdę nie obchodziło mnie to, jakim cudem moja córka tak po prostu znalazła się w towarzystwie kuzynów i kuzynki, kim była pozostała dwójka ludzi (Chociaż byłam świadoma tego, że mam do czynienia ze śmiertelnikami, nawet nie próbowałam panować nad prędkością czy zdolnościami.), a tym bardziej co się stało. Od samego początku czułam, że pomysł z ośrodkiem jest zły, a po tym, jak nagle straciłam z Joce kontakt, już tylko czekałam na możliwość, by zabrać ją do domu, ale nawet wtedy nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie miałam pewności, co tak naprawdę się stało, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla mnie znaczenia, ja zaś mimowolnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co powinnam zrobić – zająć się córką, czy może od razu zacząć ustalać to, kogo w pierwszej kolejności powinnam zabić.

Zawahałam się, dla pewności obrzucając Joce wzrokiem. Nie byłam w stanie się skupić, ale udało mi się zauważyć, że dziewczyna wyglądała co najmniej jak siódme nieszczęście – bardzo blada, zakrwawiona i nieprzytomna, chociaż nie miałam wrażenia, żeby cokolwiek zagrażało jej życiu. Wyciągnęłam rękę, by móc odgarnąć jej jasne włosy z twarzy, po czym skrzywiłam się, czując pod palcami ciepłą, gęstą krew. Pomyślałam, że to właśnie rana na głowie musiała być przyczyną, tym bardziej, że łatwo przyszło mi wyobrażenie sobie, że Joce mogłaby potknąć się i upaść, ale ta świadomość wcale mnie nie uspokoiła. Chciałam zabrać ją do środka, wprost do Damiena, a później...

No cóż, nad tym dopiero mogłam pomyśleć.

– Co się stało? – usłyszałam i mimo wszystko kamień spadł mi z serca, kiedy tuż obok mnie zmaterializował się Gabriel. Natychmiast wyciągnął ręce ku Jocelyne, przejmując ją od Aldero z taką lekkością, jakby nic nie ważyła. Zwłaszcza w jego ramionach wydała mi się drobna, ale coś w tym widoku wydało mi się po prostu właściwe – to, że w końcu mogłaby być przy nas. – Albo nie... Nieważne – zadecydował. – Potem porozmawiamy.

Nie byłam zaskoczona tym, że ostatecznie podjął taką decyzję. Rzuciłam mu spanikowane spojrzenie, coraz bardziej zaniepokojona. Odpowiedział mi wymuszonym, bladym uśmiechem, który chyba miał mnie uspokoić, ale to okazało się co najmniej trudne, tym bardziej, że oboje w równym stopniu martwiliśmy się o Jocelyne. Co prawda Gabriel wydawał mi się dość spokojny, co chyba świadczyło o tym, że dzięki mocy potrafił wyczuć, że z dziewczyną nie jest aż tak źle, ale nie miałam pewności. Gabriel zawsze doskonale panował nad emocjami, panując nad nimi jak nikt inny, przez co zawsze trudno było mi jednoznacznie ocenić to, w jakim w danym momencie był nastroju.

Popędziłam za nim, kiedy bez słowa ruszył w stronę domu. Zauważyłam Laylę, która – niemniej przy tym oszołomiona, co i my wszyscy – przystanęła w progu domu, ale i ona w tamtej chwili była mi obojętna. Siostra Gabriela natychmiast usunęła się na bok, pozwalając nam swobodnie przejść; rzuciła mi spanikowane spojrzenie, ale nie próbowała o nic pytać, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przynajmniej na razie nie otrzyma odpowiedzi. Nie ruszyła również za nami na górę, być może zbyt zaskoczona, a może w pełni świadoma tego, że działo się zbyt wiele, by którekolwiek z nas było w stanie skoncentrować się na czymkolwiek innym, prócz nieprzytomnej córki.

Kilka razy zastanawiałam się nad tym, jak będzie wyglądał moment, w którym nareszcie pokażę Jocelyne pokój, ale na pewno nie wyobrażałam sobie jej powrotu w takich okolicznościach. Wciąż niespokojnie drżałam, stojąc obok łóżka na którym Gabriel bardzo ostrożnie ułożył Joce, obojętny na to, że połączenie krwi i białej pościeli nie jest najlepszym pomysłem. Sama nie miałam pojęcia, dlaczego w takiej sytuacji w ogóle zaczęłam przejmować się drobiazgami, ale najwyraźniej tego potrzebowałam – czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zająć myśli, żebym nie zwariowała od nadmiaru emocji i towarzyszących mi w tamtej chwili wątpliwości.

Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza do płuc, gotowa raz jeszcze zawołać Damiena, ale to okazało się zbędne. Chłopak na ułamek sekundy przystanął w progu, wyraźnie zaskoczony widokiem siostry i to na dodatek w takim stanie. Otworzył usta, przez ułamek sekundy wyglądając na chętnego, żeby o coś zapytać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, w zamian błyskawicznie dopadając do siostry. Niemalże czułam ciepło, które biło od ciała chłopaka, kiedy zdecydował się wykorzystać uzdrawiającą moc. Efekt był natychmiastowy – byłam tego pewna, tym bardziej, że miałam niezliczoną ilość szans na to, żeby przekonać się o skuteczności zdolności Damiena, tym bardziej, że kilkukrotnie sama ich potrzebowałam.

Byłam zbyt niecierpliwa, by być w stanie spokojnie stać z boku i biernie obserwować poczynania chłopaka. Bez zastanowienia podeszłam bliżej, siadając na skraju materacu i niespokojnie obserwując poczynania Uzdrowiciela. Ujął Jocelyne za rękę, po czym przymknął oczy, żeby łatwiej się skoncentrować. Wydawał się spokojny, co zaczęło udzielać się również mnie, chociaż wciąż nie byłam w stanie uspokoić się w pełni. Miałam zbyt wiele wątpliwości, zresztą trudno było mi spokojni siedzieć obok, skoro wciąż czułam krew.

Wyciągnęłam dłoń, by móc pogładzić Joce po bladym policzku; jęknęła cicho i spróbowała się odsunąć, wyraźnie czymś zaniepokojona. Chociaż powinno mnie to zmartwić, poczułam, że kamień spada mi z serca; jeśli zaczynała być przytomna, zdecydowanie nie miałam powodów do obaw – przynajmniej teoretycznie.

– Cii... – Odgarnęłam jej wilgotną grzywkę z czoła. Czułam bijące od jej ciała ciepło, ale nie miałam wrażenia, żeby była rozpalona; wszystko musiało sprowadzać się do wykorzystywanej przez Damiena mocy, ale to było naturalne. – Jest w porządku – zapewniłam, chociaż nie miałam pojęcia, czy mogła mnie usłyszeć. – Jest...

– Naprawdę jest – uspokoił mnie Damien. – Ale i tak nie rozumiem, co się stało. Te rany... – zaczął, a ja spojrzałam na niego z powątpiewaniem.

– Rany? – powtórzyłam.

Byłam świadoma przede wszystkim tego, że najpewniej uderzyła się w głowę, ale Damien wyraźnie sugerował coś więcej. Natychmiast spojrzałam na Joce, ale pomijając nienaturalną bladość skóry, wydawała mi się wyglądać dość dobrze. Nie miałam wątpliwości co do tego, że to zasługa jej brata, ale mimo wszystko...

– Była pokaleczona – odpowiedział, a mnie na moment pociemniał przed oczami. Co z tego, że już wszystko było w porządku? I tak nie byłam w stanie słuchać czegoś takiego! – Mamo? Och, to teraz bez znaczenia – zapewnił mnie, a jego dłoń na ułamek sekundy wylądowała na moim ramieniu.

Odetchnęłam, czując rozchodzące się po moim ciele ciepło. Chciałam chociaż spróbować mu uwierzyć, ale nie byłam w stanie się oszukiwać. Energicznie potrząsnęłam głową, próbując doprowadzić się do porządku, ale to okazało się trudne, tym bardziej, że moje myśli wciąż krążyły wokół czegoś, czego nawet nie potrafiłam sprecyzować. W głowie miałam pustkę, kolejne pytania mnie wykańczały, z kolei emocje stopniowo zaczynały przytłaczać, tym bardziej, że sama już nie miałam pewności co do tego, co takiego się wydarzyło.

– Aldero i reszta muszą coś wiedzieć – powiedziałam w końcu, gwałtownie prostując się na swoim miejscu. Byłam gotowa poderwać się i przy pierwszej okazji popędzić z powrotem na dół, ale zarazem nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby zostawić córkę. – Nie miałam pojęcia, że cokolwiek mogłoby być nie tak aż do tego stopnia i...

Mi amore – przerwał mi łagodnie Gabriel, nagle materializując się tuż przede mną. Przykucnął, żeby móc łatwiej spojrzeć mi w oczy, a ja momentalnie zamarłam, porażona intensywnością jego spojrzenia. Coś w tych ciemnych, przypominających dwie czarne dziury oczach, niezmiennie mnie hipnotyzowało, co zresztą nie uległo zmianie przez minione lata. – To teraz najmniej istotne, w porządku? Joce musi odpocząć i sądzę, że powinnaś z nią zostać. Resztę załatwię ja – zapowiedział i chociaż początkowo miałam ochotę zaprotestować, ostatecznie tego nie zrobiłam.

Zawahałam się, w pierwszej kolejności spoglądając na Gabriela, a ostatecznie przenosząc wzrok na Jocelyne. Zwinęła się w kłębek, wciąż nieprzytomna, ale teraz łatwej było mi dojść do wniosku, że po prostu spała. Jasne włosy rozsypały się na poduszce, tworząc jasna aureolę wokół jej głowy. Była bardzo blada, co najpewniej miało związek z utratą krwi, a ja pomyślałam, że małą mimo wszystko powinien dla pewności obejrzeć lekarz, ale i to zdecydowałam się odłożyć na później. Teraz chciałam zrobić wszystko, byleby utwierdzić się w przekonaniu, że jestem w stanie zrobić cokolwiek, żeby dziewczyna poczuła się lepiej, a jeśli do tego mogłaby wystarczyć moja obecność...

– W porządku – zgodziłam się niechętnie. Gabriel wiedział, co robił, poza tym był o wiele spokojniejszy ode mnie, dzięki czemu logiczna rozmowa w ogóle wchodziła w grę.

– Ustalę tyle, ile mogę – obiecał mi pośpiesznie. Nie zaprotestowałam, kiedy mnie pocałował – krótko, ale to wystarczyło, żebym choć trochę się rozluźniła. – Zawołaj, gdyby coś się działo. Próbuję kontrolować jej sny i chyba na razie nic się nie dzieje, ale mimo wszystko...

Skinęłam głową, doskonale rozumiejąc, co takiego miał na myśli.

Mimo wszystko wydawał mi się spięty, gdy – wcześniej nachyliwszy się jeszcze nad Jocelyne, żeby móc ucałować córkę w czoło – ostatecznie zostawił nas w pokoju. Wypuściłam powietrze ze świstem, przez kilka sekund jeszcze wpatrując się w zamknięte drzwi. Dopiero po chwili spojrzałam na Damiena, by móc przekonać się, że chłopak w milczeniu obserwował siostrę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć.

– Coś jest nie tak? – zmartwiłam się.

Pokręcił głową.

– Nie wiem – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Przeczesał miedziane włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Chyba już jest okej, ale... Mam do kogoś zadzwonić? Już teraz jest zamieszanie, ale...

– Może później. – Wysiliłam się na blady uśmiech. – Dziękuję ci – dodałam, chociaż wiedziałam dobrze, że zarówno dla mnie, jak i dla każdej ze swoich sióstr czy członka rodziny zrobiłby wszystko.

Nie odpowiedział, w zamian po prostu biorąc mnie w ramiona. Wciąż był przyjemnie ciepły, poza tym poczułam się o wiele lepiej, stopniowo zaczynając oswajać się z myślą o tym, że wszystko naprawdę było w porządku. Joce bezpiecznie trafiła do domu, poza tym prawie na pewno nic jej nie dolegało – to musiało wystarczyć.

Bez słowa odsunęłam się, instynktownie przesuwając bliżej córki, a ostatecznie układając u jej boku. Chociaż w ostatnim czasie często czuwałam na nią, kiedy spała, mimo wszystko poczułam się dziwnie, jakbym widziała ją po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. Nieśmiertelni liczyli czas inaczej, ale dla mnie ostatni miesiąc wydawał ciągnąć się w nieskończoność, co zwłaszcza w połączeniu ze strachem o Joce dawało mi się we znaki.

Udało mi się odnaleźć brzeg kołdry, którą ostatecznie zarzuciłam na śpiącą dziewczynę. Obecność krwi mnie drażniła, ale ostatecznie zdecydowałam się zignorować osokę. Była cała i to wystarczyło, zaś doprowadzenie się do porządku pod względem wizualnym spokojnie mogło poczekać kilka godzin, przynajmniej do momentu przebudzenia.

Usłyszałam, że Damien wychodzi, ale i na to nie zwróciłam uwagi. Raz jeszcze spojrzałam na Joce, po czym przymknęłam oczy, sama również usiłując się rozluźnić. Chciałam wierzyć w to, że dziewczyna zdoła odpocząć chociaż kilak godzin, szybko jednak okazało się, że to niemożliwe. Chyba nawet się tego spodziewałam, ale i tak aż zesztywniałam, kiedy Jocelyne nagle poruszyła się niespokojnie.

W następnej sekundzie poderwała się do pozycji siedzącej i zaczęła krzyczeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro