Czterdzieści

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Esme

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Ledwo nadążali za Aquą, która – wciąż dysponując siłą nowo narodzonej wampirzycy – bez trudu wyprzedziła Carlisle'a i Esme. Wypadła z Akademii Nocy, omal nie potykając się o własne nogi na schodach i natychmiast skierowała się w stronę głównego placu o którym mówiła Robyn.

Och nie..., przeszło Esme przez myśl. Łatwo było jej przypomnieć sobie, co wydarzyło się trzy miesiące wcześniej w tym samym miejscu. Wtedy ulice dosłownie spływały krwią, a w okolicy czaiły się wilkołaki, gotowe w każdej ich zaatakować. Nie wiedziała dlaczego pomyślała o tym akurat w tej chwili, a przynajmniej nie zorientowała się w pierwszym momencie, póki Carlisle nagle nie chwycił jej za ramię.

– Czujesz krew? – zapytał spiętym głosem. Mogłaby przysiąc, że miał zamiar dodać coś jeszcze, chociażby to, czy wciąż była w stanie się kontrolować.

– Tak – uświadomiła sobie i poczuła się odrobinę urażona, bo nawet nie przyszło jej do głowy, żeby wyrwać się i kogokolwiek zaatakować. W tym zapachu zresztą było coś dziwnego, co skutecznie ją od osoki odrzucało. Być może była to świadomość tego, że do kogokolwiek należała ta krew, był już dawno martwy. – Nic mi nie jest – zapewniła.

Carlisle skinął głową i pociągnął ją za sobą, odrobinę przyśpieszając. Oboje wypadli na plac, omal nie zderzając się z Aquą, która bez ostrzeżenia zatrzymała się, wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą. Esme też tam spojrzała, ale chociaż widziała, że coś się dzieje, jej umysł odmówił przetworzenia obrazów i dopuszczenia ich do jej podświadomości.

– Na litość bogini! – zawyła, przyciskając obie ręce do ust, jakby nagle zebrało jej się na wymioty.

Nic dziwnego, przeszło jej przez myśl, bo sama czuła się podobnie, chociaż wciąż nie rozumiała dlaczego. Obraz był niewyraźny, a przed oczami widziała jedynie krwistą, zamazaną plamę. Ulica znowu spływała krwią, znowu, ale co właściwie się... Nie miała pojęcia, co się stało – nie w tym momencie – ale obawiała się, że jej umysł nie będzie dla niej łaskawy zbyt długi i prędzej czy później wszystko jednak do niej dotrze. Jak na razie była świadoma jedynie tego, że Carlisle mocno ją obejmuje, wyraźnie oszołomiony w równym stopniu co Aqua.

Nic dziwnego, że z czasem pojawili się inni. Gdzieś mignęły jej złociste włosy Allegry, która zaczęła coś wykrzykiwać, starając się przejąć kontrolę nad sytuacją. Chwilę później usłyszała jakieś poruszenie, kiedy tuż obok pojawili się Renesmee, Gabriel, Isabeau i jeszcze kilka osób. Jakaś jasnowłosa dziewczyna zrobiła kilka kroków do przodu, po czym odskoczyła z wrzaskiem, chowając się za Loreną i Nessie; wyjrzała zza nich, paznokcie obu dłoni wbijając w ramiona obu pół-wampirzyc.

– Caroline, przestań! – skrzywiła się Lo, próbując wyrwać rękę. – Jezu, dziewczyno...

Pół-wampirzyca usłuchała, po czym wycofała się i zaczęła szlochać. Lorena i Renesmee cofnęły się machinalnie; tę drugą prawie natychmiast otoczył ramionami Gabriel, Nessie zaś oparła się o niego, jakby jedynie dzięki jego obecności była w stanie utrzymać pion.

– Gabriel... – jęknęła słabym głosem.

Skrzywił się. Sam też wyglądał na chętnego do tego, żeby odwrócić się na pięcie i uciec, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr. To była w przypadku Licavolich rzadkość, co jedynie potwierdzał, że cokolwiek się działo, było okropne.

– Wiem – zapewnił cicho, próbując jakoś ją odwrócić, żeby nie musiała patrzeć, ale Renesmee uparcie nie chciała odwrócić wzroku od tego, co działo się na środku placu.

Esme zresztą też. Jej wzrok ponownie powędrował w tamtą stronę, zupełnie jakby to, co się tam znajdowało, w jakiś niewyjaśniony sposób przyciągało do siebie wszystkie spojrzenia. Tym razem nie zobaczyła po prostu rozmazanych plam; jej umysł nareszcie się poddał i zarejestrował wszystko z przerażającą wręcz dokładnością. Wampirzyca zastygła, nie będąc w stanie nawet zaczerpnąć tchu, który i tak nie był jej potrzebny. Okrągłymi ze zdumienia oczyma wpatrywała się w krwawą masę na ziemi, mogąc myśleć jedynie o tym, że nie chce dłużej tego oglądać i że gdyby była człowiekiem, prawdopodobnie już dawno by zwymiotowała. Jak na ironię, nawet kiedy zaczęła szybko mrugać i zacisnęła powieki, wciąż widziała wszystko z taką samą dokładnością, zupełnie jakby scena rozgrywająca się przed nią została wypalona w jej umyśle albo pod powiekami, żeby już nigdy nie miała jej zapomnieć.

Bo tego zdecydowanie nie dało się zapomnieć. Na ziemi leżała drobna postać, bez wątpienia dziecko – i na tym trop się urywał, bo nie dało się nawet dostrzec rysów twarzy. Podświadomie dało się zorientować, że to chłopiec, chociaż Esme nie miała pojęcia skąd to wie. Być może chodziło o fakt, że sama straciła synka i teraz była w stanie instynktownie wyczuć, że ktoś właśnie doświadczył tego samego. Ciałko wykręcone było pod dziwnym kątem, dziecko zaś umazane było własną krwią, która wciąż sączyła się z niewidocznej dla niej z tego miejsca rany, powoli wsiąkając w ziemię. W zasadzie krew była wszędzie, jakby ktoś nie zadowolił się samym mordem, ale dodatkowo chciał najwięcej nabrudzić. Wszystko dookoła było czerwone, bo światło księżyca było dostateczne, żeby dokładnie wszystko zobaczyć i zrozumieć.

To nie był nawet efekt polowania, bo ktokolwiek to zrobił, pewnie nawet nie upił krwi. Chodziło wyłącznie o to, żeby zabić, a to zdecydowanie nie było normalne, nawet w tym miejscu.

Raz jeszcze spojrzała na ciało i przeszedł ją nagły dreszcz. Mimochodem zorientowała się, dlaczego krew dziecka nie wywoływała takiego pragnienia, jakiego mogłaby się oczekiwać – to było pół-wampirzątko, a domieszki słodkiego wampirzego zapachu zawsze ułatwiały zapanowanie nad pragnieniem, przynajmniej kiedy już nabrała chociaż częściowej samokontroli; mieszkając z Nessie i Licavolimi było to nieuniknione.

– Królu! – Allegra pierwsza wzięła się w garść. Jej skóra wydawała się jeszcze bledsza w świetle księżyca, kiedy pośpiesznie dopadła do Dimitra, szerokim łukiem omijając kałużę krwi i leżące w niej dziecko.

– Tak. Widzę, do cholery, widzę... – wydyszał, mrużąc oczy. – Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje? – zapytał pozornie opanowanym głosem, ale w jego tonie słychać było narastający gniew.

– Nie mam zielonego pojęcia – odparła z rezygnacją, ale w jej głosie Esme zdołała wychwycić jakąś dziwną nutkę.

Kłamała. Albo nie mówiła całej prawdy, być może coś podejrzewając.

Nagły ruch po lewej stronie odrobinę ją rozproszył. Isabeau drżała, ale poza tym zachowała się całkiem pewnie, kiedy szybkim krokiem ruszyła w stronę środka placu. Miała na sobie ciemny strój, ale i tak zawahała się, zanim zrobiła pierwszy krok na zabarwionym na szkarłatno bruku. Wszyscy zamilkli i obserwowali ją, jakby widzieli ją po raz pierwszy, kiedy podeszła bliżej i przykucnęła, żeby lepiej przyjrzeć się dziecku.

– Mamo, chodź tutaj – wyszeptała nagle, nie unosząc głowy. Głos miała wyprany z jakichkolwiek emocji.

Allegra zesztywniała, ale ostatecznie postanowiła usłuchać. Ujęła tren sięgającej ziemi sukienki, po czym dołączyła do Isabeau, nie kryjąc zdenerwowania.

– Srebro – zgodziła się w odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie córki. Uniosła ku górze idealne brwi i pokręciła głową. – Myślisz, że to rytuał, Isabeau? Ale... Kto to właściwie był? – zapytała, unosząc głowę i rozglądając się, jakby spodziewała się dostrzec kogoś, kto będzie w stanie udzielić jej odpowiedzi.

– Ja wiem... – Ta dziewczyna, Caroline, wciąż wyglądała jakby zaraz miała zemdleć. Głos miała słaby, ale zdołała podejść odrobinę bliżej, żeby móc spojrzeć na kapłankę. – To... To był Sean – wyjaśniła, pośpiesznie odwracając wzrok. – Jego matka zmarła przy porodzie, a ojciec się go wyparł. Wiem od Diego, że opuścił miasto dobrych kilka miesięcy temu. Mały musiał radzić sobie sam, ale do tej pory szło mu całkiem dobrze... Ale podobno był jednym z tych, którzy...

– Którzy zaginęli – wtrąciła się słabym głosem Renesmee. – Pamiętam jego imię. Theo pokazywał mi artykuł w gazecie... Zdziwił mnie brak nazwiska, a już na pewno nie pomyślałam, że znika ktokolwiek więcej oprócz ludzi.

– Tak... – Caroline pokiwała głową i zamilkła, najwyraźniej nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej.

Esme spojrzała na nich z niedowierzaniem. Mówili, zastanawiali się i wszyscy wyglądali na wstrząśniętych, ale chyba tylko ona była w stanie zastanowić się nad jedną istotną kwestią. A konkretnie na tym, że już nie tylko samo morderstwo było więcej niż okrutne. Bardziej wstrząsnęło ją to, że ktokolwiek był w stanie zostawić dziecko samo w sobie! Co z tego, że pół-wampiry były silniejsze i bardziej pojętne od zwykłych dzieci? Sean – biedne maleństwo – wyglądał jej na mniej niż piętnaście lat, a w rzeczywistości musiał mieć jeszcze mniej!

Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Mogła jedynie obserwować, podobnie jak pozostali, dostrzegając coraz więcej znajomych i mniej znajomych twarz. Widziała chociażby Pavarottich, Michaela i – och, całkiem zapomniała o jej pojawieniu się – Annę, byłą recepcjonistkę Volturi. Chwilę później pojawił się Theo, gdzieś tam też mignęły jej rude włosy, chociaż te zdecydowanie nie należały do Edwarda. To chyba był Dylan, którego nie widziała równie dawno, co Layli, ale chociaż miała do niego mnóstwo pytań, w tym momencie zupełnie nie miała głowy do jakichkolwiek rozmów.

Wciąż kucająca nad ciałem Isabeau chciała się podnieść, ale na moment straciła równowagę i podparła się dłonią o ziemię. Natychmiast poderwała się jak rażona prądem, starając się zetrzeć krew. Prawie natychmiast pobladła, ale musiała też coś zauważyć, bo zastygła w bezruchu i ponownie wbiła wzrok w ciało dziecka.

– Ej, Lucas i Matt, w tej chwili do mnie – zarządziła stanowczym głosem, odszukując Pavarottich w tłumie.

Bracia wymienili spojrzenia.

– Obaj? – powtórzył z powątpieniem Lucas. Znając tych dwoje, byli gotowi zganiać konieczność zrobienia czegokolwiek na siebie nawzajem.

– Mam wam przypomnieć, kto został dowódcą straży? – warknęła Isabeau, wspierając obie dłonie na biodrach.

– Nie unoś się, szefowo – uspokoił ją przymilnie Matt, po czym niechętnie ruszył w jej stronę. Lucas powlekł się za nim niczym cień. – Coś jest nie tak? – zapytał spiętym tonem, unikając spoglądania w stronę dziecka. Jeśli nawet Pavarotti byli zdenerwowani, coś zdecydowanie było na rzeczy.

Isabeau pokiwała głową i przeniosła wzrok na nich. Nawet w środku nocy jej błękitne oczy lśniły, jeszcze bardziej niż zazwyczaj przypominając zamarzniętą wodę.

– Niech któryś wyciągnie mi tę kartkę – poprosiła, a właściwie rozkazała Isabeau, wskazując na ciało u jej stóp. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni, ale zdawała się tego nie zauważać. – No, dalej – ponagliła, coraz bardziej rozdrażniona.

– I nie mogłaś sama tego zrobić? – wymamrotał Lucas, ale – o dziwo – to on nachylił się nad dzieckiem. Minę miał taką, jakby się spodziewał, że ciało zaraz ożyje i się na niego rzuci.

– Muszę się zastanowić – odparła Isabeau, ignorując złośliwość w jego głosie.

Lucas mruknął coś jeszcze, a po chwili wyprostował się, trzymając w dłoni zmiętą kartkę papieru. Cała całkiem przesiąkła krwią, ale po rozwinięciu musiał coś na niej dostrzec, bo jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania.

– Przeczytaj – poprosiła Beau. – Lubię, kiedy dla mnie intonujesz. Wtedy lepiej mi się myśli.

– Uznam to za komplement – westchnął, po czym wbił wzrok w kawałek papieru i zaczął czytać:


Siedem
Noc Krwi
Ku chwale Selene


Jego głos miał w sobie coś hipnotyzującego, bo Esme aż zadrżała, kiedy starannie wypowiedział kolejne słowa, nadając im śpiewności i kształtu wiersza albo jakiejś innej, emocjonalnej inskrypcji. Carlisle przytulił ją jeszcze mocniej. Milczał, ale wiedziała, że jest równie zdenerwowany, co ona w tym momencie.

Isabeau zamknęła oczy i skinęła głową, jakby tego się spodziewała. Kiedy nareszcie je otworzyła, spojrzała bezpośrednio na swoją matkę.

– Muszę się dostać do świątyni – powiedziała cicho, patrząc wyczekująco na Allegrę. Wampirzyca skinęła głową. – Też o tym pomyślałaś, prawda? – zapytała nagle; oczywiste było, że miała na myśli zupełnie coś innego, a nie wzmiankę o świątyni.

– Och, w pierwszym momencie – przyznała Allegra. Esme zrozumiała, dlaczego jej słowa zabrzmiały niczym kłamstwo, kiedy zapewniała Dimitra, że nie ma o niczym pojęcia. – Ale chciałam się mylić. W zasadzie wciąż mam nadzieję, że się mylę...

– Ja też. Dlatego potrzebuję twoich książek i odrobiny pomocy, mamo – odparła spiętym głosem Isabeau. – Dimitrze, wezwij Yves'a. Niech zajmie się tym miejscem... My mamy jeszcze coś do sprawdzenia – dodała stanowczym tonem, z wyraźną ulgą opuszczając kałużę krwi i szybkim krokiem kierując się w stronę króla.

– Oczywiście, moja kapłanko – odparł cicho. Zniknął prawie natychmiast, żeby wykonać jej polecenie.

Teraz nie było już żadnych wątpliwości co do tego, dlaczego od dłuższego czasu naciskał, żeby Isabeau przejęła również kontrolę nad strażą. Esme już wcześniej zauważyła, że dziewczyna jest dobrym strategiem – pamiętała jak planowała kolejne kroki, kiedy zagrażali im telepaci i jak zachowywała się podczas wyprawy do tego miejsca – ale nigdy dotąd Isabeau nie zachowywała się aż tak pewnie i nie była taka bezwzględna. Jej ciemne włosy podskakiwały przy każdym kroku, kiedy zaczęła przesuwać się wzdłuż tworzonej przez zebranych linii, szukając kolejnej „ofiary", której mogłaby coś istotnego polecić. Allegra posuwała się za nią niczym cień, mimo napięcia wyraźnie z zachowania córki zadowolona.

To właśnie Allegra pierwsza zwróciła uwagę na Aquę. Dziewczyna wciąż stała odrobinę przed nią i Carlisle'm, ale jak na razie milczała. Esme zrobiło jej się trochę żal, nawet mimo tego, że wciąż była na nią zła, a na wspomnienie tego, jak zachowywała się względem Carlisle'a, odczuwała przytłumiony przez oszołomienie gniew. W jakimś stopniu chciała dziewczynę pocieszyć, ale nic nie przychodziło jej do głowy, zresztą była zbyt oszołomiona, żeby chociaż spróbować ruszyć się z miejsca.

– Aqua. – Głos Allegry był szorstki, kiedy zwróciła się do wampirzycy. Aqua uniosła głowę i spojrzała wprost na kobietę. – Znajdź Mayę i obie zajmijcie się przygotowaniami do pogrzebu – zarządziła nieznoszącym sprzeciwu głosem. Była równie konkretna i bezpośrednia, co Isabeau.

– Ja, kapłanko? – Aqua zamrugała pośpiesznie. – Och, tak. Oczywiście, ale ja... – zaczęła, Allegra jednak nie dała jej skończyć.

– Wiem, że ty i Maya długo przebywałyście w towarzystwie Tiah. Miałaś zostać kapłanką, gdyby moja córka nie wróciła, dlatego sądzę, że doskonale sobie poradzisz – stwierdziła spokojnie. Jej głos odrobinę złagodniał, ale wciąż patrzyła na Aquę pozbawionym uczuć wzrokiem. – Jeśli będziecie potrzebowały pomocy, wiecie gdzie mnie szukać.

Aqua zacisnęła usta w wąską linijkę, ale skinęła głową. Obejrzała się jeszcze na moment, żeby rzucić w ich stronę (albo raczej Carlisle'owi, bo Esme wątpiła żeby ten gest był chociaż w najmniejszym stopniu przeznaczony dla niej) słaby uśmiech. Zaraz po tym rozpłynęła się w powietrzu, nareszcie znikając im z oczu. Być może to było okrutne, że się z tego cieszyła, ale Esme doszła do wniosku, że nie ma w tym niczego złego; po prostu potrzebowała chwili, żeby ochłonąć po wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie i przekonać samą siebie, że Aqua wcale nie zagraża temu, co tak wytrwale pielęgnowali z Carlisle'm.

– A wy co? – Głos Isabeau wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna obrzuciła zagniewanym spojrzeniem wszystkich zebranych, skutecznie wpływając nie tylko na Esme, ale na jeszcze kilka innych pogrążonych w milczeniu osób. – Tutaj nie ma się na co patrzyć. Jazda mi stąd, ale już! I znaleźć sobie jakieś pożyteczne zajęcie, zanim sama o to zadbam – warknęła.

Część usłuchała, kilka osób jednak nawet nie ruszyło się z miejsca. Dotyczyło to oczywiście jej, Carlisle'a oraz tych, którzy byli Isabeau najbliżsi; Esme w duchu usprawiedliwiła brak reakcji tym, że po prostu nie chcieli nawet na krok ruszyć się bez Nessie i jej męża.

– Chyba trochę za bardzo się wczułaś w rolę, co Isabeau? – mruknął Gabriel, ale w jego głosie nie było złośliwości. Wciąż obejmował Nessie, delikatnie masując jej ramiona, żeby się uspokoiła.

– Wierz mi, braciszku, że wolałabym mieć jakiś wybór – westchnęła zrezygnowana Isabeau. – W porządku? – dodała, spoglądając na nich wyczekująco.

– Nie – mruknęła Renesmee. – Gabrielu, puść mnie. Chyba zaraz zwymiotuję – stwierdziła. Faktycznie wyglądała blado i dosłownie słaniała się na nogach.

– Nie ty jedyna. – Isabeau potarła skronie, jakby bolała ją głowa. – Dobra, idźcie stąd. Wracajcie do domu czy coś... Postaram się uwinąć przez wschodem słońca i wszystko wam wytłumaczę – obiecała. Sądząc po tonie jej głosu, wolała niczego się nie dowiedzieć.

Esme zerknęła na Carlisle'a. Musiał zrozumieć jej spojrzenie, bo po chwili razem podeszli bliżej.

– Faktycznie najlepiej będzie wrócić do domu. – Carlisle odezwał się pierwszy raz od momentu, kiedy dotarli na plac. Głos miał opanowany, ale Esme znała go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest przygnębiony. Był lekarzem, więc inaczej patrzył na śmierć, ale coś takiego zdecydowanie przekraczało wszelakie normy, a już na pewno nie było wypadkiem. – Nessie, Gabrielu, może lepiej byłoby, gdybyście spędzili noc u nas? – zaproponował, spoglądając wyczekująco na wnuczkę i jej męża.

Wampirzyca natychmiast zapragnęła go poprzeć. Sama też się martwiła, a po tym, co się wydarzyło, wolała mieć wszystkich bliskich przy sobie. Martwiła się, a fakt, że zabite dziecko było pół-wampirem, jedynie jeszcze bardziej ją niepokoił.

– Jasne. – Gabriel postanowił ich uspokoić. Czule przesunął dłonią wzdłuż ramienia Renesmee, skutecznie przyprawiając ją o dreszcze. – Hej, lepiej ci? – zapytał cicho, bez skrępowania muskając wargami jej odsłoniętą szyję.

– A czy dalej wyglądam tak, jakbym za chwilę miała zemdleć? – Jej głos miał zabrzmieć lekko, ale najwyraźniej żadne z nich wciąż nie było gotowe do żartów.

– A mam być z tobą szczery? – mruknął, obejmując ukochaną jeszcze mocniej.

Dziewczyna jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, żeby Gabriel nie mógł na nią patrzeć. Chłopak wywrócił oczami, ale w żaden sposób jej zachowania nie skomentował, skupiając się raczej na obejmowaniu ją i próbach poprawienia jej samopoczucia.

– Chyba lepiej nie – wymamrotała cicho.

Gabriel pokiwał głową, mrucząc coś na temat szczerości, ale nikt go nie słuchał. Esme spojrzała niepewnie na bladą twarz wnuczki, walcząc z pokusą, żeby ją przytulić. Sama też tego potrzebowała i nawet ramiona Carlisle'a nie były w stanie sprawić, żeby poczuła cię pewniej.

– Spróbuj oddychać przez usta, Nessie – doradził jej spokojnie Carlisle. Chciał, żeby się uspokoiła, bo w innym wypadku raczej niezbyt dobrym pomysłem było gdziekolwiek się ruszać.

– Łatwo powiedzieć – stwierdziła z westchnieniem Renesmee. Esme przyznała jej rację, bo sama nie mogła się uspokoić, przed oczami wciąż mając ten okropny wyrok.

Na moment zapadła cisza, podczas której słychać było jedynie przyśpieszone oddechy Gabriela i Renesmee (Isabeau zdążyła się już oddalić) oraz cichy szloch. Esme całkiem zapomniała o Caroline, a teraz przekonała się, że dziewczyna wciąż stoi tam, gdzie wcześniej i drży na całym ciele. Chociaż wciąż niepewna, zdołała wyswobodzić się z objęć Carlisle'a i podeszła do niej, po czym delikatnie dotknęła jej ramienia; dziewczyna drgnęła, ale przynajmniej uniosła głowę.

– Wszystko w porządku? – zapytała ją dla pewności Esme, siląc się na delikatny ton.

– Co? Och, chyba tak... – Caroline zamrugała i skupiła wzrok na niej. – Och... To wy byliście z Aquą, prawda? – zapytała nagle, rozpoznając twarze jej i Carlisle'a. – Dzięki bogini. Z tego wszystkiego nie zdążyłam zapytać o to kapłanki, ale... Nie wiecie przypadkiem, gdzie zostawiła nasze dzieci, zanim tutaj przybiegła?

Słysząc te słowa, również Renesmee poderwała głowę, w jednej chwili wyrywając się z otępienia. Caroline spojrzała krótko w stronę dziewczyny i wysiliła się na blady uśmiech, ten jednak prawie natychmiast zniknął, kiedy przez dłuższą chwilę nie otrzymała odpowiedzi.

Esme zamarła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro