Czterdzieści jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

– Dzieci... – zaczęła Esme. Jej ton mi się nie spodobał, bo wydawała się przerażona i to bynajmniej nie miało żadnego związku z tym, co stało się na placu.

– Hej, wyluzuj. – Gabriel postanowił się wtrącić. – Daj mi dosłownie minutkę – dodał i zamknął oczy, żeby móc się skoncentrować.

Potrzebował więcej niż minutę. Byłam już bardziej wyczulona na moc, dlatego bez trudu wyczułam, że w jednej chwili powietrze wokół nad zadrżało od jej nadmiaru. Sama również przymknęłam oczy, chociaż nie w nadziei, że coś zdziałam, tylko żeby spróbować się uspokoić. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, przemieniając w całą wieczność, choć pewnie i tak wrażenie to brało się ze zdenerwowania, a rzeczywistości minęło zdecydowanie mniej czasu.

Accidenti! – usłyszałam i dosłownie mnie sparaliżowało.

Kiedy Gabriel zaczynał przeklinać i to na dodatek po włosku, zdecydowanie mieliśmy problem. Natychmiast uniosłam powieki i rzuciłam się w jego stronę w tym samym, co wyraźnie wytrącona z równowagi Caroline; pod jej zielonymi oczami wciąż widziałam czerwone obwódki, a kolejne łzy napływały i doskonale widziałam, jak lśnią.

– Co?! – zapytałyśmy niemal w tym samym momencie. Caroline drżała, a ja zacisnęłam obie dłonie na ramieniu Gabriela, w obawie, że nagle jednak stracę równowagę. – Gabriel! – dodałam już w pojedynkę, ledwo powstrzymując się, żeby ukochanym nie potrząsnąć.

Dzieci. Do głowy mi nie przyszło, żeby się o nie martwić, byłam zresztą zbyt porażona sceną, której wszyscy byliśmy świadkami. No i ufałam Esme. Podobnie jak Caroline zakładałam, że zaprowadziła je w jakieś bezpieczne miejsce, żeby nie musiały doświadczać czegoś tak przerażające. Jak mogłam w ogóle wziąć pod uwagę, że babcia najzwyczajniej w świecie spuści je z oczu, chociaż na to właśnie wszystko wskazywało!

– Idziemy – oznajmił spiętym głosem Gabriel, mocno ściskając moją dłoń. – Chodź, musimy się rozejrzeć. Musimy...

– Gabrielu, co się dzieje? – zapytał go spiętym tonem Carlisle. Spojrzał krótko na Esme, ale ta wydawała się zbyt przerażona, żeby w ogóle zwracać uwagę na to, co robiliśmy.

– Nie czuję ich... Accidenti – powtórzył, tym razem ciszej, ale to wcale mnie nie uspokoiło. – Nie chcę krakać i tak dalej, ale to mało prawdopodobne, żebym się pomylił, bo ich po prostu tutaj nie ma. Zaręczam, że nie byłbym w stanie nie wyczuć szóstki dzieci, zwłaszcza kiedy czwórka jest mi doskonale znana...

– Ale i tak to sprawdzimy! – przerwałam mu gniewnie, nie chcąc brać innej możliwości pod uwagę. Trzęsłam się cała, chociaż w przeciwieństwie do Caroline nie zaczęłam na powrót zawodzić.

Gabriel spojrzał krótko na mnie, ale skinął głową. Nie miałam pojęcia czy spełniał moją zachciankę żeby mnie uspokoić, czy może sam chciał wierzyć w to, że jego moc wyjątkowo zawiodła. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia, jeśli tylko mieliśmy ruszyć się z miejsca i zrobić... cokolwiek! Nie wyobrażałam sobie powrotu bez Alessi i Damiena... i... i bez Aldero i Cammy'ego! Kochałam całą czwórkę i zaczynałam naprawdę się bać, tym bardziej, że wciąż doskonale czułam przyprawiający o mdłości zapach krwi dziecka, którego ciało leżało zaledwie kilka metrów od nas. Być może wszyscy byliśmy na tyle zdenerwowani, że panikowaliśmy i wkrótce miało się okazać, że wszyscy przekonamy się, jak bardzo jesteśmy głupi. Jeśli właśnie tak rysowała się przyszłość, zamierzałam przyjąć ją z prawdziwą wdzięcznością.

Gabriel mocniej chwycił mnie za rękę i skinął głową.

– Oczywiście – zapewnił stanowczo. Coś w jego głosie sprawiło, że również Caroline zapanowała nad szlochem i z nadzieją spojrzała w jego stronę. – Rozdzielimy się. Za godzinę w tym samym miejscu? – zaproponował.

– Za Akademią, na skwerze – poprosiła cicho Caroline. – Proszę. Nie chcę tutaj wracać, póki... No i wolałabym, żeby Cassie i Jack tego nie oglądali – dodała cicho.

– Cassie i Jack – powtórzył Gabriel, żeby lepiej zapamiętać imiona dzieci. Caroline energicznie pokiwała głową. – Jasne.

Plan wydawał się prosty i do przyjęcia, więc chwilę później rozdzieliliśmy się i każde z nas ruszyło w swoją stronę. Na placu została jedynie Esme, ale tylko dlatego, że nawet na ciche prośby Carlisle'a nie zdołała ruszyć się z miejsca. Ostatecznie doktor niechętnie ją zostawił i pobiegł z Caroline, bo ta wydała się na tyle roztrzęsiona, że wątpliwe było, by była zdolna wpaść na jakikolwiek trop.

Gabriel poprowadził mnie do zachodniego skrzydła Akademii Nocy, przez które nie przechodziliśmy, kiedy Dimitr nas prowadził. Korytarz był w zasadzie podobny do wcześniejszego, również pełen pozamykanych drzwi. Zaryzykowaliśmy zajrzeć do kilku pomieszczeń, chociaż oczywiste było, że to bez sensu, bo nikogo tam nie ma. Co prawda sale były ogromne i przypominały bardziej aule, w których studenci mieli wykłady, co oczywiście gwarantowało mnóstwo różnych kryjówek, ale Gabriel zapewnił mnie, że sprawdzanie ich wszystkich będzie wyłącznie stratą czasu, a tego mieliśmy niewiele.

– Ale co z Cammy'm? – zapytałam w pewnym momencie. – Przecież znasz jego zdolności. Jeśli ich użył, będziemy mogli nawet na nich wpaść, a ich nie znajdziemy.

– Cammy'ego biorę na siebie – odparł mój mąż, a ja uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu regularnie rozsyłał moc dookoła, dokładnie przeczesując teren telepatycznie. Najwyraźniej nawet zdolności Camerona nie były na to odporne.

Czułam się bezużyteczna, więc ostatecznie uprosiłam Gabriela, żeby pokazał mi, co robi. Wiedziałam czym jest myśl sondująca, jednak do tej pory nie byłam zainteresowana, żeby się tego nauczyć, teraz jednak stało się to dla mnie priorytetem. Przystanęliśmy na moment, decydując się stracić kilka minut, żebym spróbowała tą zdolność opanować. Wiedziałam, że Gabriel trochę wątpił, żeby od razu zaczęło mi wychodzić – na wstępie uprzejmie mnie o tym poinformował, chociaż ubrał to w nieco bardziej dyplomatyczne słowa – ale byłam zbyt zdeterminowana, żeby brać taką możliwość pod uwagę.

Właściwie sprowadzało się to do tego, co zrobiłam chociażby podczas walki z Isabeau. Wtedy wystarczyło zgromadzić moc i wypchnąć ją poza ciało, starając się skierować w pożądanym kierunku (z tym wciąż momentami miałam problemy). Myśl sondująca różniła się w zasadzie jedynie tym, że była myślą – nie miałam wypchnąć mocy, bo ta była niszczycielska, ale jedynie spróbować sięgnąć umysłem gdzieś dalej, w poszukiwaniu osób w których umysły mogłaby wniknąć. Mimochodem pomyślałam, że to zabawne, że Gabriel we mnie wątpi, skoro to właściwie nie różniło się od przekazywania myśli na odległość, ale nie powiedziałam tego na głos. Bardziej skupiłam się na tym, żeby się skoncentrować, chociaż jednocześnie nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w tym momencie tylko tracimy czas...

I właśnie wtedy mi się udało. To przypominało latanie i zabawę w nietoperza – jak rozsyłanie ultradźwięków, które wracały do mnie, kiedy napotykały na jakąś przeszkodę, chociaż w tym przypadku chodziło raczej o żywe istoty. Przynajmniej zrozumiałam, dlaczego Gabriel nie przejmował się darem Camerona; nawet gdyby cała szóstka była niewidzialna, znaleźlibyśmy ich w ten sposób.

Wróciłam do siebie stanowczo zbyt szybko i z wrażenia aż się zachwiałam, lekko oszołomiona. Zatoczyłam się i byłabym upadła, gdybym nie wpadła w znajome ciepłe ramiona.

– Świetnie. – Gabriel przytrzymał mnie za ramiona i krótko ucałował. Odwzajemniłam pieszczotę, jednak nawet pocałunek nie był w stanie mnie uspokoić.

– Nic nie czułam – poskarżyłam mu się. – Nie jestem nawet pewna, czy ich rozpoznam, jeśli w ogóle robię to dobrze.

– Będziesz wiedziała – obiecał mi, oswobadzając mnie z objęć i ponownie ruszając przed siebie. Pośpiesznie go dogoniłam. – Możesz mi wierzyć, że jeśli byś ich wyczuła, wiedziałabyś.

Było to marne pocieszenie, ale ostatecznie ruszyliśmy dalej, chociaż jasne stało się, że dzieci najprawdopodobniej w Akademii Nocy nie ma – ani tutaj, ani w najbliższej okolicy. Oczywiście żadne z nas nie chciało takiej możliwości przyjąć, więc wykorzystaliśmy czas w najlepszy możliwy sposób, ale nie dało to żadnych efektów. Oboje mocno zdenerwowani i przygnębieni, dobiegliśmy na miejsce spotkania odrobinę spóźnieni, chociaż wątpiłam, żeby ktokolwiek to zauważył.

Carlisle i Caroline już tam byli, a ja z zaskoczeniem dostrzegłam też towarzyszącą im Esme. Natychmiast odwróciła od niej wzrok, woląc skupić się na jasnowłosej pół-wampirzycy, która siedziała po turecku na trawie i kiwała się w przód i w tył. Przynajmniej już nie płakała, chociaż ja wolałam, kiedy to robiła – wyglądała wtedy bardziej naturalnie, niż z wzrokiem wbitym w przestrzeń.

– Wróciliśmy wcześniej, bo wpadła w histerię – wyjaśnił na nasz widok Carlisle. – Miałem ją tutaj zostawić i iść szukać w pojedynkę, ale kiedy wracaliśmy, wtedy...

– Diego – wtrąciła rozemocjonowanym głosem Caroline. – Diego je znajdzie... Diego je... – zaczęła powtarzać niczym mantrę, chyba faktycznie w to wierząc.

Ja też spróbowałam, ale nie byłam w stanie. Może dlatego lepiej od Caroline przyjęłam moment, kiedy po ponad pół godziny czekania, Diego nareszcie się pojawił. Dziewczyna dużo mi opowiadała o sobie i swoim partnerze, dlatego bez trudu rozpoznałam czarnowłosego pół-wampira o wyrazistych rysach twarzy i ciemnych, piwnych oczach. Z tym, że Caroline opisywała go jak pogodnego, a nieśmiertelny, który stanął przed nami, wyglądał raczej jakby wybierał się na pogrzeb.

Caroline zrozumiała zaledwie chwilę po jego pojawieniu się i znów zaczęła zawodzić. Diego ruszył się z miejsca, ale nawet kiedy wziął ją w ramiona, niewiele to pomogło.

– Caro... Caroline, cii...

Jej szloch cichł, powoli przechodząc w ciche łkanie, aż w końcu urwał się całkowicie. Teraz tylko szybko oddychała, pozwalając, żeby Diego ją kołysał i chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół niej. Na nic już nie zwracała uwagi.

A my po prostu staliśmy niczym w transie, patrząc na siebie, ale nic nie mówiąc. Zegar na wieży w centrum miasta wybił trzecią w nocy; kolejne uderzenia wydawały się dosłownie wwiercać w mój wymęczony umysł, przyprawiając o coraz większe łomotanie w skroniach. Byłam zmęczona, ale paradoksalnie wątpiłam, żebym w ogóle była w stanie zasnąć. Nikt nawet tego nie zaproponował, podobnie zresztą jak powrotu do domu albo zrobienia czegokolwiek. Być może wciąż do nas nie docierało albo mieliśmy nadzieję, że maluchy nagle same się odnajdą i ze śmiechem zapytają nas, dlaczego tutaj stoimy.

Caroline zasnęła w ramionach Diego, skulona na trawie i oparta o jego ramię. Słyszałam jej niespokojny, odrobinę urywany oddech, ale był dla mnie czymś nierealnym. Chyba nawet będąc w ciąży, kiedy Lawrence mnie porwał, żadna noc nie ciągnęła się w taki sposób i nie wydawała mi się tak upiorna, jak ta w tym momencie. Miałam wrażenie, że stoimy już tak całą wieczność, chociaż były to zaledwie godziny, minuty, sekundy... Ze zmęczenia zaczynało kręcić mi się w głowie i miałam ochotę pójść w ślady Caroline, ale ostatecznie nie ruszyłam się z miejsca – nie zrobiłam nic, chociaż jednocześnie wszystko we mnie rwało się, żeby zrobić cokolwiek. Wszyscy byliśmy niczym żywe posągi, stojąc w miejscu właściwie bez celu.

Zamknęłam oczy. Prawie natychmiast zobaczyłam znów upiorną scenę na placu, celowo jednak omijałam wzrokiem dziecko, obawiając się tego, że tym razem mogę spojrzeć na twarzyczkę, którą doskonale znałam. Nie wiem dlaczego, ale w tamtym momencie bardziej liczyła się dla mnie karteczka, którą znalazła Isabeau, a którą przeczytał dla niej Lucas. W jednej chwili ponownie usłyszałam jego hipnotyzujący głos, wypowiadający kolejne słowa, to jednak jakby działo się gdzieś poza mną. Kolejne słowa dochodziły z trudem, im więcej razy głos Lucasa przytaczał tamte słowa, aż w końcu słyszałam już tylko jedno z nich.

„Siedem".

Siedem.

Siedem...

Sean i reszta zaginionych dzieci.

Przerażenie Allegry i Isabeau, które domyślały się czegoś – i zachowywały się tak, jakby to był dopiero początek kłopotów.

Siedem.

Sean. Alessia. Damien. Aldero. Cameron. Cassie. Jack.

Siedem.

Dobra bogini, nie..., pomyślałam przerażona i musiałam przytrzymać się Gabriela, bo nagle zwątpiłam w swoje ciało i mięśnie. Byłam zdziwiona, że nagle pomyślałam o bogini nocy, ale zaraz wytłumaczyłam to sobie tym, że karteczka przy ciele dziecka zawierała odcienie do niej. Cokolwiek się działo, musiało mieć jakiś związek i Isabeau to wiedziała.

– Powinniśmy wracać. – Gabriel energicznie potarł moje ramię. Głos miał dziwnie zdławiony, jakby dopiero co został wyrwany z trwającego już całkiem sporo czasu letargu. – No i ktoś chyba powinien poinformować Isabeau – dodał cicho.

Jego słowa otrzeźwiły pozostałych. Carlisle rzucił w naszą stronę udręczone spojrzenie i skinął głową.

– Tak... Dalej utrzymuję, że powinniście noc spędzić z nami – powiedział cicho, spoglądając wyczekująco zwłaszcza na mnie. Nie miałam siły, żeby mu odpowiedzieć.

– Nessie... – usłyszałam nowy głos i to całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Poderwałam głowę, żeby spojrzeć wprost w pociemniałe z niepokoju tęczówki Esme. – Kochanie, ja...

– Zamknij się. – Właściwie nie rozpoznałam mojego głosu, tak chłodny i szorstki się okazał, ale to nie miało żadnego znaczenia.

Wiedziałam, że teraz wszyscy na mnie patrzą, ale ja byłam skupiona wyłącznie na Esme. Stała tuż przede mną, w niewielkim oddaleniu od nas wszystkich, ciasno obejmując się ramionami. Pierwszy raz od momentu, kiedy uświadomiliśmy sobie, że dzieci zniknęły, nareszcie okazała zdolność do odezwania się albo zrobienia czegokolwiek, prócz wpatrywania się w przestrzeń, kiedy jednak usłyszała moje słowa, cała zesztywniała.

– Słucham? – powtórzyła słabym głosem, patrząc na mnie z taką nadzieją, że to było niemal bolesne. Czego właśnie w tym momencie ode mnie oczekiwała.

– Słyszałaś, co powiedziałam. – Zacisnęłam dłonie w pięści, prawie przebijając skórę paznokciami. – Zostawiłam je pod twoją opieką i to dosłownie na chwilę, tylko dlatego, że sama mnie do tego przekonywałaś. A teraz, do cholery... Jak można spuścić dzieci z oczu?! – warknęłam, nagle tracąc nad sobą całkowitą kontrolę. W jednej chwili całe napięcie, które kumulowało się w moim wnętrzu od kilku godzin, znalazło wyjście. Łzy, o których istnieniu całkiem zapomniałam, napłynęły mi do oczu i już nie byłam w stanie ich powstrzymać. – Nie rozumiesz, że ci zaufałam? Nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek, zwłaszcza ty... To są dzieci. Sama nigdy ich nie zostawiałam, jeśli nie miałam pewności, że są pod czyjąś opieką... Jeszcze na dodatek w tym miejscu... Boże! Przecież nawet nie zaczęłabym pracować, gdybym nie miała pewność, że ktoś się nimi zaopiekuje! Może nie jestem najlepszą matką na świecie, ale najwyraźniej nadaję się na nią o wiele bardziej od ciebie!

Kolejne słowa po prostu płynęły, a ja nie byłam w stanie ich zatrzymać. Wiedziałam, że chyba nic bardziej nie zrani Esme od moich zarzutów – już i tak czuła się winna – ale w tamtym momencie mnie to nie obchodziło. Chciałam żeby cierpiała, żeby jakkolwiek odpokutowała za to, co zrobiła i nie obchodziło mnie, jak bardzo jest to z mojej strony okrutne.

– Renesmee! – Nigdy nie sadziłam, że Carlisle mógłby się na mnie zdenerwować, więc jego ton mnie zaskoczył. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, tym bardziej, że w tej sytuacji uznałam za zdradę to, że mimo wszystkiego, co się stało, mógł jeszcze próbować jej bronić. – W tej chwili przestań – powiedział stanowczo, patrząc na mnie karcącą, ale ja nie zamierzałam się uspokoić.

– Och, na pewno nie. Nie wierzę, że do tego wszystkiego możesz ją bronić – stwierdziłam z goryczą.

Westchnął i spojrzał na mnie odrobinę łagodniej.

– Nessie, przecież wiesz dobrze, że to był wypadek. Żadne z nas nie chciało, żeby dzieciom stało się cokolwiek złego. Wiem, że jesteś zdenerwowana i się boisz, ale wszystko będzie dobrze – obiecał mi, próbując jakoś zapanować nad sytuacją.

Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa..., odbiło się echem w moim umyśle. Pokręciłam gwałtownie głową, coraz bardziej rozgniewana. Jak w ogóle mógł próbować wmawiać mi takie rzeczy?!

Śpiąca do tej pory Caroline nagle poderwała się i otworzyła oczy. Nieco błędnym wzrokiem zaczęła rozglądać się dookoła, szukając przyczyny zamierzania, żadne z nas jednak nie zwróciło na nią uwagi. Ja zresztą byłam zbyt rozgniewana i bliska wybuchu, żeby przejąć się czymkolwiek – nawet dotykiem ciepłych dłoni Gabriela, który chyba w ten sposób próbował jakkolwiek mnie uspokoić. W tym momencie nawet on nie miał być w stanie zrobić czegoś, co sprawiłoby, że poczułabym się lepiej, dlatego odskoczyłam i zrobiłam kilka zdecydowanych kroków w stronę wpatrzonej we mnie wampirzycy. Dopiero się rozkręcałam, nawet jeśli później miałam swoich słów i decyzji pożałować.

– Nie! – Znów spojrzałam na Esme. W świetle księżyca jej skóra wydawała się jeszcze bledsza niż w rzeczywistości. Kiedy podniosłam głos, drgnęła niespokojnie i spojrzała na mnie w taki sposób, jakbym właśnie spróbowała ją uderzyć. – Najpierw doprowadziła do śmierci swojego dziecka, a teraz... – Jej oczy rozszerzyły się, kiedy to usłyszała, ale ja nie zamierzałam cofać swoich słów, nawet jeśli w tamtym momencie zdecydowanie przesadziłam. – Jeśli cokolwiek stanie się któremukolwiek z naszych dzieci, zabiję cię! – wrzasnęłam i w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że byłabym do tego zdolna.

Zapadła chwila porażającej, nieprzerywanej ciszy. Wszyscy wpatrywali się we mnie tak, jakbym była szalona, ale to nie miało dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Cała frustracja, gniew i strach, znalazły swoje ujście w tamtej jednej chwili, kiedy straciłam nad sobą kontrolę. W jednej chwili zapragnęłam krzyczeć – piszczeć, narobić hałasu, żeby każdy w Mieście Nocy mógł mnie usłyszeć.

I, co najważniejsze, żeby usłyszała mnie Esme.

Właśnie wtedy poczułam, że coś mi się wymyka. Mój mentalny krzyk, pełen rozdzierającego bólu i rozpaczy, wymknął mi się spod kontroli, zamieniając się w broń. Esme nagle krzyknęła i zgięła się wpół, przyciskając obie dłonie do skroni, jakby bolała ją głowa. Uświadomiłam sobie, że to moja sprawka – że naprawdę byłam w stanie ją skrzywdzić – ale chociaż w pierwszym odruchu zapragnęłam się wycofać, nie zrobiłam tego. Przecież chciałam, żeby to czuła. Chciałam, żeby...

Nagłe uderzenie zwaliło mnie z nóg. Krzyknęłam krótko, kiedy wylądowałam na ziemi, przygnieciona przez czyjeś ciało. Szarpnęłam się i spróbowałam wyrwać, przekonana, że to Gabriel, ale wtedy dwie lodowate ręce chwyciło mnie za nadgarstki i unieruchomiły mi ręce nad głową.

– Renesmee, przestań! – Z niedowierzaniem uświadomiłam sobie, że to Carlisle się na mnie rzucił. Chyba nigdy nie widziałam go do tego stopnia zagniewanego i wytrąconego z równowagi. – W tej chwili przestań! – powtórzył, ale jego słowa mnie jedynie drażniły.

– Puść mnie! – warknęłam. Wiedziałam, że wyrywanie się nie ma sensu, bo byłam zdecydowanie słabsza od w pełni wampirów, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. – Puść mnie, albo...

Nie byłam w stanie zagrozić jemu, więc zamilkłam, ciężko dysząc. Zwykle złociste oczy Carlisle'a pociemniały od nadmiaru emocji, a ja uświadomiłam sobie, że może i błędem było atakowanie Esme. Zabawne, udało mi się to, czego nie dokonała nawet Isabeau, pomyślałam w oszołomieniu; Isabeau niejednokrotnie próbowała doprowadzić doktora do szału, ale zwykle jej to nie wychodziło. No i zdecydowanie nie posunęłaby się do tego, co ja przed chwilą zrobiłam.

I zamierzałam zrobić raz jeszcze. Było o tyle prościej, że Carlisle mnie dotykał, więc nawet nie musiałam się wysilać, żeby coś mu przekazać. Zareagowałam instynktownie, broniąc się dokładnie w ten sam sposób, co wtedy, kiedy walczyłam z Drake'm – po prostu przywołałam wspomnienie bólu, który zadała mi Jane. Nienawidziłam siebie za to, ale przynajmniej zadziałało, bo Carlisle drgnął i poluzował uścisk na tyle, że byłam w stanie się wyrwać. Natychmiast zerwałam się na równe nogi, odskakując na bezpieczną odległość, żeby znaleźć się poza zasięgiem rąk każdego, kto jeszcze próbowałby mnie powstrzymać.

Przez moment patrzyłam w oszołomieniu na całą piątkę, zwłaszcza na Carlisle'a i Esme, zaraz jednak odwróciłam się na pięcie i rzuciłam do ucieczki. Usłyszałam sapnięcie i kolejne przekleństwo w wykonaniu Gabriela; słyszałam, że natychmiast ruszył za mną, ale nawet dla niego nie zamierzałam zwolnić.

W tym momencie chciałam być jak najdalej. Z daleka od nich wszystkich – i z daleka od siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro