Czterdzieści trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Sen jestem w stanie rozpoznać bez większego wysiłku, dlatego wiem, że w tym momencie zdecydowanie śpię. Pamiętam również, co się stało i aż chce mi się krzyczeć z frustracji na myśl o tym, że Gabriel ma jeszcze czelność pojawiać się w moim umyśle, po tym, jak mnie zdradził. O tak, czuję się zdradzona, nawet jeśli nie mam po temu powodu, bo w jakimś stopniu jego postępowanie jest logiczne. Wiem to, jednak przyznanie się, że mu wierzę, jest zdecydowanie zbyt trudne, a ja nie potrafię się na nie zdobyć.

Przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund trwam w swego rodzaju zmowie przeciwko niemu, uparcie zaciskając powieki i nie chcąc spojrzeć na miejsce, które stworzył. Podświadomie czuję, że tym razem nie jesteśmy na naszej polanie; wiem to, ale to świadomość jedynie wszystko utrudnia, bo tym bardziej zastanawiam się, czego w takim wypadku mam się spodziewać. Uwielbiam nasze podróże w snach i Gabriel doskonale zdaje sobie z tego sprawę, tym razem jednak zamierzam zrobić wszystko, żeby jakoś powstrzymać ciekawość i postarać się nadal na niego gniewać. Powinien zrozumieć, że jestem na niego zła – że naprawdę, naprawdę jestem na niego zła...

Doprawy?, słyszę. Jego głos brzmi dziwnie, nawet jeśli znam jego mentalne brzmienie. Wydaje się dochodzić z oddali, a już na pewno Gabriel nie odzywa się w normalny sposób, decydując się wykorzystać telepatię. Słyszę go wyraźnie, a echo jego słów odbija się w moim umyśle, wielokrotnie wzmocnione. Rzadko doświadczam czegoś takiego, tym razem jednak słowa Gabriela nie tylko są wyraźne, ale wręcz wydają się przenikać każdą komórkę mojego ciała. Nie ma możliwości, żebym mogła go zignorować, nawet gdybym tego chciała – a przecież chcę, a przynajmniej w to staram się uwierzyć. Proszę cię, otwórz oczy, odzywa się ponownie, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że doskonale słyszy moje przemyślenia. Jestem na siebie zła, bo wiem, że na pewno nie złamał obietnicy i nie wniknął w mój umysł – to po prostu ja nie jestem w stanie zapanować nad przemyśleniami, dostarczając mu świetnej rozrywki.

Chcę się sprzeciwić, ale dociera do mnie, że to więcej niż po prostu dziecinne zachowanie, dlatego daję za wygraną. Unoszę powieki i zaraz je zamykam, porażona nagłą zmianą oświetlenia. Prawie natychmiast próbuję ponownie i zaczynam pośpiesznie mrugać urzeczona nadmiarem wdzierającego się w ciemność światła i kolorów. Teraz już nie mam wątpliwości, że nie jesteśmy na naszej polanie i że to zupełnie nowa iluzja, którą we śnie stworzył dla mnie Gabriel. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć, potrzebuję zresztą dłuższej chwili na zapoznanie się z okolicą i zrozumienie, gdzie się znajduję.

To jest wesołe miasteczko. To odkrycie mnie poraża i dekoncentruje, ale tak właśnie prezentuje się sytuacja. Stoję na miękkiej trawie, a przede mną – w blasku jaskrawych świateł, wyłaniając się z wszechogarniającego mroku (jest noc, a przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy patrzę na rozmieszone na atramentowym niebie znajome punkty – przypominające gwiazdy aury snów, które już dawno pokazał mi Gabriel) – rysuje się najprawdziwsze wesołe miasteczko. W całym życiu byłam w tym miejscu chyba tylko raz, kiedy Charlie uparł się zabrać mnie do Seattle, żebym mogła się zabawić, wspomnienie to zresztą wydawało mi się teraz tak odległe, jakby było jedynie dawno zapomnianym snem.

Pamiętam jednak mniej więcej, jak wyglądało tamto wesołe miasteczko i jestem w stanie stwierdzić, że to, które widzę, zdecydowanie różni się od tego z moich wspomnień. Poraża mnie nadmiar stoisk, najróżniejszych karuzeli i innych atrakcji, najbardziej jednak wrzuca mi się w oczy to, że miejsce jest całkowicie wyludnione. Wymarłe. Mimo nadmiaru świateł, w tym świecie jestem jedynie ja i ta świadomość jest przerażające. Przecież w każdym wesołym miasteczku zawsze jest mnóstwo osób, słuchać śmiech dzieci i nie tylko, tutaj jednak... Nie widzę nawet Gabriela, nie słyszę też jego głosu, a to przypomina mi boleśnie pustkę w której się znalazłam, kiedy po porodzie straciłam przytomność.

Nie chcę tutaj być, a jednak coś mnie do wesołego miasteczka przyciąga, zaś moja uwaga skupia się prawie całkowicie na górującym ponad wszystkim, ogromnym diabelskim młynie, który wyróżnia się na tle nieba, przypominając olbrzymie, skrzące się oko. Liczne wagoniki obracają się leniwie, wydając przy tym cichy, skrzypiący dźwięk – jedyny w tym miejscu, pomijając oczywiście mój oddech i bicie serca.

Och, tylko dlaczego jestem tutaj sama...?

– Wydaje mi się, że się mylisz, mi amore. Jak na mój gust, wcale nie jesteś tutaj sama – słyszę nagle za sobą. Obracam się momentalnie, ale nikt za mną nie stoi. – Postaraj się trochę bardziej – doradza mi spokojnie Gabriela, a jego głos dochodzi z innej strony niż wcześniej. Kolejny raz się odwracam wokół własnej osi, ale i tym razem nie przynosi to żadnych efektów. – Och, no spróbuj jeszcze raz...

Nie rozumiem, dlaczego Gabriel mi to robi. Jest na mnie zły? Przecież wcześniej zarzekał się, że nic takiego nie ma miejsca, zresztą po tym, jak uśpił mnie podstępem, to ja powinnam się na niego gniewać. Zabawne. Dopiero co byłam przekonana, że nawet jestem do tego w stanie, teraz jednak przekonuję się, że jest inaczej. Mogę być sfrustrowana, ale wciąż nie potrafię się na Gabriela gniewać.

– Gabriel... – Rozglądam się dookoła, nie wiedząc, co powinnam o jego zachowaniu myśleć. – Przestań, proszę. Chcę cię zobaczyć – proszę w przestrzeń, ponownie odwracając się w stronę wesołego miasteczka i diabelskiego młyna.

– To twój sen – stwierdza. – Skoro chcesz mnie zobaczyć, postaraj się to zrobić.

Odwracam się ponownie, coraz bardziej rozeźlona i prawie na niego nie wpadam. Gabriel stoi tuż za mną, chociaż wcześniej zdecydowanie go tam nie było. Wydaje mi się jeszcze bledszy i mroczniejszy niż zwykle, w normalny już sobie sposób mając na sobie wyłącznie czarne spodnie i skórzaną kurtkę, które mocno kontrastują z jego mleczną cerą. Jedynie pod spodem dostrzegam odrobinę jaśniejszą koszulę, to jednak nie zmienia mojej opinii na temat jego wyglądu. Czarne oczy błyszczą, na ustach zaś błąka się dobrze znany mi uśmieszek. Na jego widok natychmiast przechodzi mnie dreszcz pożądania, chociaż nie wiem jak mogę o tym w ogóle myśleć w tej sytuacji, kiedy nasze dzieci...

– Dlaczego to robisz? – pytam, chcąc szybko zająć czymś myśli. – Gabrielu, jesteś na mnie zły? Nie rozumiem, co...

– Nie jestem – zapewnia, chociaż ja i tak nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest inaczej. Paradoksalnie nie mam też powodów, żeby mu nie uwierzyć, zwłaszcza kiedy z czułością ujmuje moją dłoń i przygląda się połyskującemu na serdecznym palcu „Oczku Gabrielli". Na jego ustach pojawia się niepewny uśmiech, który jeszcze bardziej mnie oszałamia. – Nie jestem... Nie, po prostu sądzę, że najwyższa pora, żebym ci coś pokazał – dodaje cicho, mocniej ściskając moją dłoń.

– Co takiego, Gabrielu? – pytam natychmiast. – I dlaczego mi to zrobiłeś? Chcę brać udział w tym, co się dzieje. Chodzi o nasze dzieci! Dlaczego mnie uśpiłeś? – dodaję, starając się zapanować nad brzmieniem głosu w obawie, że nie odpowie mi, jeśli pozwolę sobie na nerwy.

Spogląda na mnie w milczeniu i kiwa głową. Nie mam pojęcia, co to oznacza, ale mam wrażenie, że Gabriel uważnie bada moje reakcje, wyciągając z nich oczywiste jedynie dla niego samego wnioski.

– Nie odsunąłem cię. Oboje byliśmy wykończeni, a ja chciałem, żebyś zasnęła. Przecież i tak w tym stanie żadne z nas by się do niczego nie nadawało – zauważa przytomnie. Spoglądam na niego z niedowierzaniem, bo sądziłam, że zamierza trzymać mnie z dala od sprawy, póki zachowywałam się w tak nieobliczalny sposób. – Hm, to zabawne, że akurat ty masz mnie za potwora.

– Nie mam cię za potwora – oponuję natychmiast. – Ja po prostu... Och, Gabrielu, sama nie wiem, co takiego sobie myślałam...

– To jednak nie zmienia faktu, że w ostatnim czasie byłaś nieobliczalna. – Uśmiecha się niepewnie, żeby złagodzić swoją wypowiedź. Wzdycham, bynajmniej nieprzekonana. – Dlatego tutaj jesteśmy. Bo muszę ci coś pokazać. Myślałem co prawda o tym, żeby spróbować sprowadzić tutaj również Carlisle'a, ale teraz... Cóż, to twój umysł, więc to zdecydowanie nie byłby dobry pomysł.

Mam zamiar odpowiedzieć mu, że to zdecydowanie nie jest dobry pomysł, bo i tak bym się z nim nie pogodziła, coś w tonie Gabriela jednak alarmuje mnie do tego stopnia, że odpowiedź wylatuje mi z głowy. Marszczę brwi i spoglądam na niego pytająco, już nawet pomijając fakt, że nie sądziłam, żeby wampiry dało się wprowadzić stan na pogranicza snu.

– A co to niby miało znaczyć?

Gabriel znów się uśmiecha, chociaż tym razem w jego geście jest coś wymuszonego.

– Ja jestem telepatą. Ty również. Nie masz co prawda jeszcze takiej wprawy i to właśnie jest problem... Albo byłby dla kogoś, kto nie dysponuje mocą, tak jak Carlisle – prostuje.

Zakładam obie ręce na piersi, zupełnie nic nie rozumiejąc, Gabriel jednak nie zamierza tak od razu mi odpowiedzieć. Ściska krótko moją dłoń, a potem nagle jego ręka wyślizguje się z moje uścisku, kiedy świat wiruje, żebym w następnej chwili – jak za naciśnięciem przycisku zmiany kanału na pilocie od telewizora – mogła z niedowierzaniem odkryć, że nie stoję już przed wesołym miasteczkiem. Wyrywa mi się cichy okrzyk zaskoczenia, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że siedzę na daszku jednego z wagoników diabelskiego młyna, a Gabriel znajduje się naprzeciwko mnie, wprawnie balansując na przytrzymującej wagonik konstrukcji. Pośpiesznie nachylam się do przodu, aż nadto świadoma, że kiedy zbytnio wychylę się do tyłu, najzwyczajniej w świecie spadnę. Strach jest tym większy, że z każdą kolejną sekundą wagonik wznosi się coraz wyżej, powoli zbliżając się do najwyższego punktu ogromnego koła.

– Wciąż odczuwasz gniew, moja kochana. – Gabriel podejmuje temat, zupełnie jakby nic się nie zmieniło i po prostu uzupełniał swoją wcześniejszą wypowiedź. – Zwłaszcza jesteś zła na Carlisle'a. Nawet ja mam pewien problem, żeby twoja złość mnie tutaj nie przygniotła... No cóż, każdego innego pewnie starłabyś w pył, gdyby nie był w stanie się przed tobą bronić – stwierdza spokojnie, tonem prezentera pogody, który właśnie oznajmia, że możemy spodziewać się krótkich, przelotnych opadów.

– Słucham? – Mój głos brzmi dziwnie słabo, chociaż nie jestem pewna, co bardziej mnie przeraża – coraz wyższe położenie wagonika, czy to, co Gabriel do mnie mówi.

– Nie rozumiesz? Zawsze powtarzałem, że moc to ogromna odpowiedzialność, a w nieodpowiednich rękach... – Wzrusza ramionami. Nie musi mi tego tłumaczyć, bo wystarczy pomyśleć o Drake'u i jemu podobnych, żeby zrozumieć. – Również gniew, wszystkie emocje... Powiedziałem ci już, że czujemy inaczej... Intensywniej. A w naszym przypadku jest to jeszcze bardziej prawdziwe, bo uczucia – zwłaszcza te skrajne – mogą jednocześnie przerodzić się w siłę, jak i doprowadzić do zniszczenia. Miłość buduje, ale też niszczy. Zwłaszcza, jeśli za sprawą miłości spotkają się strach i gniew... Nie jestem pewien, czy istnieje coś bardziej trującego, nie pomijając czystej nienawiści...

Miłość, strach i gniew – chyba rozumiem, co ma na myśli, zwłaszcza kiedy myślę o tym, co zrobiłam wcześniej. Kochałam dzieci nade wszystko, równie mocno, co i Gabriela. I bałam się o nie, co było oczywiste, skoro teraz nie miałam nawet pojęcia, czy je kiedykolwiek zobaczę. Strach przysłaniał wszystko, nawet uczucia, którymi darzyłam bliskich, kiedy zaś zaczęłam obwiniać Esme, a Carlisle stanął w jej obronie... No cóż, niszczycielska moc. Zraniłam ich oboje, a jeśli wierzyć Gabrielowi, w tym miejscu byłabym w stanie zaszkodzić im nawet bardziej, gdyby doprowadził do naszego spotkania, tak jak pierwotnie planował. Nie wybaczyłabym ani sobie, ani jemu, gdyby faktycznie do czegoś takiego doszło.

Te myśli mnie przerażają. Nie chcę tego, tak wielkiej odpowiedzialności, ale już nic nie jestem w stanie zrobić. Przecież nie mogę sprawić, żeby moje zdolności zniknęły...

– Ale możesz nauczyć się nad tym panować – przypomina mi łagodnie Gabriel; wciąż ma wgląd we wszystkie moje myśli, ja zaś nawet nie staram się ich blokować. – Poza tym nie zapominaj, że nawet po latach jest to trudne... Dla niektórych wręcz niemożliwe.

Ma na myśli swojego ojca. I siebie. Wiem to, chociaż w tym drugim przypadku mam wielką ochotę zaoponować. Boże, pamiętam jego atak na te dzieci w lesie, kiedy wpadł w amok, zamartwiając się o mnie, ale był w stanie się zatrzymać. W przeciwieństwie do ojca nie stał się potworem!

– Ale mogłem. I każde z nas wciąż może – przerywa mi, stając na nogi. Nie jestem w stanie patrzeć, jak na stojąco balansuje na wąskiej metalowej konstrukcji, która jest coraz bliżej tego, żeby stanąć niemal całkowicie pionowo, w miarę jak zbliżamy się ku szczytowi diabelskiego młyna, ale wątpię żeby jakiekolwiek moje ostrzeżenia były w stanie go powstrzymać. – To ciągła walka, w której niczego nie możemy być pewni... Bo i nie zawsze siebie znamy – dodaje, po czym spogląda na mnie. – Chodź.

Nie rozumiem, czego w tym momencie oczekuje, ale Gabriel nawet nie chce mi dać szansy na zastanowienie się. Nagle chwyta mnie na rękę i zanim chociaż zdążam otworzyć usta, ciągnie mnie za sobą, kiedy bez wahania zeskakuje z samego szczytu diabelskiego młyna. Odległość od ziemi jest ogromna, podobnie jak i samo koło, zaczynam więc krzyczeć, zbyt oszołomiona żeby przestać. Spadamy, coraz szybciej, a pęd szarpie mi ubrania i rozwiewa włosy; niczym w zwolnionym tempie widzę, że ziemia jest coraz bliżej i że w każdej chwili...

Zamykam oczy, oczekując uderzenia, ale to nie następuje. Kiedy niepewnie unoszę powieki, przekonuję się, że stoimy wraz z Gabrielem na niewielkim wzgórzu, bezpieczni, a przy tym cali i zdrowi. Serce wali mi jak oszalałe, oddech zaś mam tak płytki i urywany, że zaczynam zastanawiać się, jakim cudem jeszcze nie straciłam przytomności. Rozglądam się pośpiesznie, żeby przekonać się, że wesołe miasteczko zostawiliśmy daleko za sobą; teraz przypomina zaledwie smugę i jasny blask na tle ciemnego nieba, którą mogę podziwiać ze szczytu wzgórza.

Odwraca się w stronę Gabriela, wciąż oszołomiona. Z całej siły ściskam jego dłoń, ledwo panując nad siłą i tym, żeby przypadkiem nie połamać mu palców.

– Odbiło ci?! – Spoglądam na niego z niedowierzaniem. Uśmiech na jego twarzy jedynie dodatkowo mi drażni. – Chcesz nas pozabijać, czy jak?!

– Zapominasz, że to sen. Tutaj nie da się zranić się w taki sposób... – Delikatnie ściska moją dłoń. – Chodźmy. Powiedziałem, że chciałbym ci coś pokazać.

Po wyczynach na diabelskim młynie mam wątpliwości, ale ostatecznie ruszam za nim. Idziemy razem, niewielką wydeptaną ścieżka, która prowadzi po dość stromej części wzgórza, wprost na sam dół. Ostrożne stawiam stopy, błogosławiąc to, że chociaż raz za sprawą Gabriela nie mam na sobie białej sukni jego matki i wysokich szpilek. Można się zranić czy nie, zdecydowanie bardziej wolę chodzić w butach z płaską podeszwą, nawet jeśli Gabriel zachwyca się, kiedy jednak pozwalam sobie na wyższy obcas.

Poniżej wzgórza znajduje się jezioro. Wiem o tym, chociaż jeszcze go nie widzę; to dziwnie, ale po prostu mam pewność, gdzie idziemy, zupełnie jakbym kiedyś już w tym miejscu była, co oczywiście jest niemożliwe. To twój sen, przypominam sobie jego słowa, chociaż równie dobrze to Gabriel może po raz drugi komunikować się ze mną telepatycznie. Już niczego nie jestem pewna, ale to bynajmniej mnie nie zraża, bo mimo wszystko nie ma możliwości, żebym nie ufała mojemu przewodnikowi. Zaraz też przekonuję się, że miałam rację i faktycznie poniżej jest wodny zbiornik, wspomniane wcześniej jezioro.

Woda okazuje się zaskakująco spokojna i czysta. Kiedy wyrywam się Gabrielowi i pod wpływem impulsu podchodzę bliżej, przekonuję się, że mogę przejrzeć się w nim niczym w lustrze. Zwierciadło. Dokładna kopia idealnego jeziora tuż przed Miastem Nocy, chociaż tym razem woda nie jest skuta lodem. Jest lato i czuję przyjemne ciepło powietrza, chociaż jednocześnie oczywiste wydaje mi się, że we śnie jest mi ciepło. To miła odmiana, bo nie czuję już lodowatego ziąbu, jak ten, który przejął mnie, kiedy w łóżku zostałam na dłuższą chwilę sama.

Mam ochotę zanurzyć dłonie w wodzie, żeby przekonać się, czy jest ciepła, coś jednak mnie powstrzymuje. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to znajome mi już uczucie bycia obserwowaną; w pierwszej chwili jestem przekonana, że to Gabriel, co mnie uspokaja, jednocześnie jednak nie jestem w stanie pozbyć się dziwnego niepokoju.

Odwracam się.

W odległości jakichś dziesięciu metrów ode mnie stoi dziewczynka. Wygląda na najwyżej pięć lat, może więcej. Jest drobna i ciepła – nawet tutaj czuję temperaturę bijącą od jej drobnego ciałka – a na jej ramiona i plecy spływają kaskadami gęste, miedziane loki. Na sobie ma białą, letnią sukienkę, a na szyi złocisty medalion, który doskonale znam. Moje palce natychmiast wędrują do szyi, gdzie wyczuwam znajomą mi wypukłość zawieszki, skrywającej zdjęcia mojej rodziny. Nie mam już wątpliwości, kto stoi przede mną, chociaż to odkrycie i tak mnie oszałamia.

Młodsza wersja mnie spogląda na mnie i z radosnym śmiechem rusza biegiem w moją stronę. Łapię ją machinalnie, tak jak wielokrotnie łapałam Alessię albo Damiena, po czym przygarniam do piersi. Prawie natychmiast łąka rozmywa się, a przed oczami staje mi szereg najróżniejszych obrazów, które doskonale pamiętam.

Pierwszy raz, kiedy zobaczyłam moją mamę jako wampirzycę. Bardzo chciałam, żeby wzięła mnie na ręce i nareszcie się tego doczekałam.

Moment, kiedy tata uczył mnie gry na pianinie. Posłusznie powtarzałam każdą melodię, którą wygrywał, czasami celowo wciskając przypadkowe klawisze, żeby sprawdzić ich brzmienie.

Zakupy z ciotkami; nasze wspólne mecze baseballu; momenty, kiedy mogłam przebywać z całą rodziną albo z Jacobem; wspólne skoki z klifu w towarzystwie mojego przyjaciela; moment, kiedy zrozumiałam, że naprawdę kocham Jacoba...

I jeszcze kilka tych najnowszych.

Moje pierwsze spotkanie z Gabrielem; trochę mnie przerażał, ale jednocześnie wszystko we mnie rwało się do tego, żeby móc przebywać w jego towarzystwie.

Nasz pierwszy pocałunek.

Moment, kiedy Gabriel powiedział mi, że mnie kocha.

Nieopisana radość, kiedy nareszcie rozpoznałam jego twarz, walcząc z gorączką, która męczyła mnie po jednym z ataków.

Przyjemność każdego przebudzenia, kiedy zastawałam go u swojego boku.

Nasz pierwszy raz.

Ta chwila, kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, a Gabriel cieszy się w równym stopniu, co ja.

Chwila, kiedy pojawił się w samym środku zamieszania, którego narobiłam, kiedy Taylor zażądała od Sebastiena, żeby natychmiast wykonał cesarskie cięcie; chyba nigdy nie miałam zapomnieć tamtego momentu, tamtej nieopisanej ulgi...

Nasze oświadczyny; ślub; moment, kiedy Gabriel pokazał mi nasz wspólny dom; nasza noc poślubna...

Tak wiele szczęśliwych momentów. Wszystkie zaczęły mi się mieszkać i kiedy w końcu moja młodsza wersja wyplątuje się z moich objęć, a obrazy znikają, jestem całkowicie oszołomiona.

– Co... Co to było? – pytam, wbijając wzrok w stojące naprzeciwko mnie dziecko.

– To jest radość – odpowiada mi cicho Gabriel, czule spoglądając na dziewczynkę. – Twoja radość. A to... To jest niewinność – dodaje i spogląda w innym kierunku.

Podążam za jego spojrzeniem, dopiero po chwili dostrzegając drobną postać na niewielkiej polanie po drugiej stronie jeziora. To również ja, zupełnie niczym lustrze odbicie, chociaż istotna rzecz odróżnia tamtą Renesmee ode mnie. Tamta Nessie ma na sobie białą sukienkę matki Gabriela i wygląda na lekką, i na taką piękną... Srebrzysty blask księżyca i gwiazd nadaje jej nieco tajemniczego wyglądu, poza tym dziewczyna tańczy, zachowując się równie beztrosko co ja podczas jednego ze snów, podczas którego nareszcie przestałam błądzić po lesie i dotarłam do stworzonego przez Gabriela miejsca. Tam też zobaczyłam go po raz pierwszy w swoim śnie.

– Niewinność... – powtarzam cicho. Zastanawiam się, co zobaczyłabym, gdybym i jej dotknęła.

Wciąż obserwuję tańczącą Niewinność, jednocześnie świadoma tego, że mała Nessie – Radość – plącze się gdzieś obok mnie. Gabriel z kolei obserwuje mnie, wyraźnie na coś czekając.

Wtedy dostrzegam jeszcze jedną dziewczynę, jeszcze jedną mnie, chociaż... Chociaż tamta wcale nie jestem do mnie podobna. Coś zmienia się w momencie, kiedy nagle w zasięgu mojego wzroku pojawia się kolejna postać. Tamta Renesmee wygląda na znacznie starszą, a na dodatek jest piękna w sposób, którego nigdy bym sobie nie wyobraziła. Wiem, że kilka razy już widziałam jej twarzy – swoją twarz – bo taką widział mnie Gabriel, kiedy się kochaliśmy.

Piękna i pewna siebie. Spogląda w moją stronę, a jej czekoladowe oczy wydają się błyszczeć, nie zdradzając przy tym żadnych emocji. Ciało wydaje się idealne i dodatkowo zarumienione, jakby dziewczyna miała gorączkę. Jej gęste włosy przypominają płomienie, wręcz żywy ogień i nawet w tym miejscu czuje ich ciepło. Dziewczyna ma w sobie i w rysach twarzy coś egzotycznego, i jedynie to, że ją znam sprawia, że odrzucam od siebie myśl o tym, iż mogłaby być Indianką.

Wtedy rusza w moją stronę. Kątem oka dostrzegam, że dotychczas tańcząca po drugiej stronie jeziora Niewinność znika. Podobnie dzieje się z Radością, której śmiech nagle gaśnie; rozglądam się dookoła i przekonuję, że dziecka faktycznie nigdzie nie ma. Znikają obie, w popłochu uciekając po pojawieniu tej trzeciej. A ona wciąż idzie, zadając się tego nie zauważać i zachwycając swoim wyglądem; jest w tym coś groźnego.

Gabriel obserwuje w milczeniu, jak dziewczyna podchodzi i staje naprzeciwko mnie. Nie odzywa się, kiedy zaś na nią patrzę, wyciąga w moją stronę dłoń. Pragnę ją ująć, ledwo jednak muskam jej ciepłe palce, wszystko dzieje się błyskawicznie.

Z ust dziewczyny wydaje się wysoki wrzask, wręcz pisk, który omal nie rozsadza mi czaszki. Zaraz po tym pojawiają się płomienie i jak przez mgłę widzę, jak stojąca przede mną istota zamienia się w ptaka – olbrzymiego, płonącego ptaka. Feniks, myślę mimochodem, zaraz jednak myśl ta ucieka z mojego umysłu. Zginam się wpół, przyciskając obie dłonie do skroni.

Tym razem jest inaczej. Znów przed oczami stają mi obrazy, jednocześnie jednak widzę, jak feniks wzbija się w powietrze, zataczając niskie koła i burząc wszystko na swoje drodze. Trawa zajmuje się ogniem, kiedy zaś ptak przelatuje tuż nad taflą jeziora, ta burzy się i pokrywa zmarszczkami. Brak harmonii, wszystko zniszczone – a to wszystko za sprawą jednego, niewinnego dotyku.

I te obrazy. Tym razem nie niosą radości ani ukojenia.

Tym razem niosą jedynie ból.

Moment, kiedy zobaczyłam pocałunek Lei i Jacoba; byłam wtedy taka zazdrosna, tak bardzo...

Mój atak na Annę. Przecież chciała odebrać mi Gabriela. Musiała chcieć odebrać mi Gabriela...

Atak na Jacoba za to, że chciał zranić Gabriela...

Chwila, kiedy dotarło do mnie, że zabiłam Cain'a...

Nienawiść do tego, kto zabrał moje dzieci. I złość na Esme, która spuściła je z oczu.

I ból. Zadałam jej i Carlisle'owi ból...

Ale poprzez to wszystko przebijają się dobre momenty. Ja i Gabriel, łączące nas uczucie... Nasze namiętne pocałunki. Moment, kiedy stawaliśmy się jednością. Istnieją. Jest ich tak bardzo mało, ale wciąż istnieją...

– Strach. Ból. Pożądanie. Nienawiść... – Głos Gabriela chyba jedynie cudem przebija się przez nadmiar obrazów i emocji, których doświadczam. – Nazwij ją jak chcesz. Ja nazywam ją Zniszczeniem, nawet jeśli to czasami przeistacza się w Piękno.

Rozumiem, co chce mi przekazać i mam dość. Chce to wykrzyczeć, ale paraliżuje mnie ból, który wywołują zmieniające się w zawrotnej prędkości obrazy.

W tej samej chwili głos Gabriela cichnie. Wraz z nim obrazy zaczynają się rozmazywać.

Chwilę później się budzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro