Czternaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Layla zamrugała pośpiesznie. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby przyzwyczaić oczy do światła i być w stanie dostrzec cokolwiek. Kilkanaście sekund całkowitego oszołomienia i odcięcia od najważniejszego zmysłu, którym dysponowała! Czuła się z tym okropnie, wręcz bliska paniki i tego, żeby zacząć uciekać na oślep, bo instynkt podpowiadał jej, że jest najbardziej narażona na atak.

Ale chociaż miał po temu okazję, Rufus nie ruszył się z miejsca. Kiedy nareszcie odzyskała wzrok i zdołała skupić się na nim, przekonała się, że wciąż stoi w tym samym miejscu, gdzie musiał znajdować się od samego początku – tuż przy schodach, trzymając dłoń na włączniku światła, który przegapiła. Opierał się o ścianę, obserwując ją czujnym, ale dziwnie zamglonym wzrokiem, jakby zdążył już zapomnieć o jej obecności albo się zamyślić. Nie tego się spodziewała, chociaż kiedy bardziej się nad tym zastanowiła, musiała przyznać przed samą sobą, że sama nie była pewna, co takiego sobie wyobrażała.

Pierwszym, co zauważyła, były właśnie jego oczy. Duże i wyraziste, miały ciekawą brązową barwę i jakiś dziwny wyraz, którego wprost nie potrafiła określić. To była dziwna mieszanka inteligencji, ale i szaleństwa, która wydała jej się... logiczna. Wciąż jeszcze się nad tym zastanawiając, zwróciła uwagę na wyraziste rysy twarzy, jasne blond włosy i smukłą sylwetkę. Nie potrafiła określić jego realnego wieku, ale fizycznie wyglądał na dwadzieścia kilka lat, chociaż jego doświadczenie musiało temu przeczyć. Jak każdy nieśmiertelny był przystojny, poza tym w tym momencie zupełnie nie wydawał jej się niebezpieczny. Wręcz przeciwnie – w zdecydowanie za dużym, pośpiesznie narzuconym na sweter kilcie, wydawał się raczej nieporadny, ale i na swój sposób pociągający.

Wyprostował się tak nagle, że aż się wzdrygnęła. Zaraz poczuła się przez to głupio, bo nawet się do niej nie przybliżył; zaskoczył ją, jednocześnie wyrywając z zamyślenia.

– Zamierzasz jeszcze długo mi się tak przyglądać? – zapytał tym samym, niskim tonem. Coś w jego spojrzeniu i postawie się zmieniło, i teraz przypominał przyczajonego drapieżnika. Zdwoiła czujność, uświadamiając sobie, że pozory mylą i musi zachować ostrożność.

– Nie – zreflektowała się. Przyjęła z ulgą fakty, że się nie zarumieniła, chociaż speszyła ją świadomość, że od kilku minut wgapia się w niego, jakby była niespełna rozumu. Gabriel zawsze zwracał uwagę, że wieczna gorączka nadaje jej policzkom rumieńców, dzięki czemu ciężko było zauważyć, kiedy była zmieszana albo zawstydzona. – Nie, nie zamierzam – powtórzyła, dla potwierdzenia swoich słów w pośpiechu odwracając wzrok.

Co ja robię?, skarciła się w duchu. Nie rozumiała własnej nieporadności i tego, jak bardzo nieporadna się poczuła. Przecież powinna się cieszyć, że udało jej się dotrzeć do celu, ale wcale tak nie było. Nie rozumiała, skąd się to brało, ale obecność Rufusa sprawiała, że czuła się... zaniepokojona. Nie podobało jej się też to, że spuściła z niego wzrok – jak nic musiał być nieprzewidywalny i to bardziej od nowonarodzonego wampira – ale i tak nie mogła nic na to poradzić; przecież nie wchodziło w rachubę dalsze wgapianie się w niego, nawet jeśli wydawało się to rozsądne. Przecież to oczywiste, że miała wątpliwości, kiedy chodziło o przebywanie z obcym nieśmiertelnym, prawda?

Ale jeśli tak, to w takim razie dlaczego czuła się tak bardzo niezręcznie, kiedy na niego patrzyła...?

Rozejrzała się dookoła, żeby o tym nie myśleć, chociaż i tak zdawała sobie sprawę z tego, że Rufus właściwie nie spuszcza z niej wzroku. Hipokryta, przeszło jej przez myśl, zaraz jednak zapomniała o wszelakich uwagach, zbyt pochłonięta rozglądaniem się po miejscu, gdzie oboje się znajdowali. Brała pod uwagę różne możliwości, ale z pewnością nie spodziewała sobaczyć się tego, co ukazało oświetlenie nowoczesnych jak na te czasy, umieszczonych wysoko pod sufitem jarzeniówek. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, ale już samo to wydawało jej się robotą Michaela i możliwościami, które dawały mu podróże w czasie, chociaż nie miała pojęcia czy obaj nieśmiertelny w ogóle się znają. Jednak z drugiej strony, patrząc na wiek i ekscentryczny sposób bycia Michaela, było to bardzo prawdopodobne.

Ale widok podziemnego laboratorium i tak porażał, nawet jeśli były rzeczy dziwniejsze, chociażby samo podróżowanie w czasie. Mimo wszechogarniającego chaosu i panującego wkoło bałaganu, doskonale widziała typowo laboratoryjne stoły i sprzęt, którego nie potrafiła nazwać, ale wydał jej się równie nietypowy jak obecność jarzeniówek. Pod ścianami, praktycznie ginąc w mroku, dostrzegła zarys wysokich regałów, w większości zastawionymi książkami. Równie wiele z nich walało się po podłodze i na stołach, poustawiane w takie same niedbałe i pozbawione jakiejkolwiek logiki stosy, jak ten na który wpadła. W zasadzie pomieszczenie bardziej przypominało bibliotekę po przejściu huraganu niż laboratorium, ale i tak robiło wrażenie. No i na swój dziwaczny sposób pasowało to Rufusa, chociaż to nie powinno jej dziwić.

Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć i omal nie krzyknęła ze strachu, kiedy uświadomiła sobie, że pół-wampir stoi tuż przed nią. Machinalnie cofnęła się o krok, ponownie potykając się o książki, chociaż tym razem zdołała złapać równowagę. Nie zauważyła, kiedy Rufus stanął tuż przed nią, a co dopiero że się poruszył; powinna przynajmniej wyczuć ciepło bijące od jego ciała, ale i to umknęło jej uwadze, co przecież nie powinno mieć miejsca. Była dobrym łowcą, poza tym przecież non stop uczulała się na myśl o tym, że może być zagrożona, a jednak...

– Nie rób tego więcej! – syknęła, spoglądając na niego gniewnie i starając się znaleźć skrawek wolnej, pozbawionej jakichkolwiek książek albo innych dziwnych przedmiotów przestrzeni.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby nie do końca rozumiał co miała na myśli. Być może w istocie tak było albo po prostu nie widział niczego złego w podkradaniu się do innych, kiedy nie zwracając na niego uwagi. Bacząc na to, że od dłuższego czasu żył w samotności, chyba nie powinno jej to zbytnio dziwić.

– Przepraszam. – Przekrzywił lekko głowę, żeby przyjrzeć się jej pod innym kątem. – Ale chyba równie nieuprzejme jest wkradanie się do kogoś bez zaproszenia, więc sądzę, że wybaczysz mi ten nietakt – dodał spokojnie, starannie wypowiadając kolejne słowa.

Layla z niedowierzaniem pokręciła głową. Czuła się przy nim coraz dziwniej, tym bardziej, że w zaledwie kwadrans od którego go znała, a w ciągu którego nawet nie porozmawiali, zdążył już kilkukrotnie zmienić nastrój. Raz wydawał jej się niebezpieczny, innym razem zagubiony, teraz z kolei porażał ją manierami i staroświeckim sposobem wysławiania się. Miała wrażenie, jakby w ciągu tak krótkiego czasu spotkała kilka różnych osób, a to raczej nie zwiastowało niczego dobrego – nie wspominając już o tym, żeby było normalne.

– Musiałam tutaj przyjść. Miałam zapukać czy jak? – zapytała rozdrażniona, postanawiając wziąć się w garść. Przeczesała palcami włosy i spojrzała na swojego rozmówcę, zakładając obie ręce na piersi. – Posłuchaj, może to nienajlepszy pomysł z mojej strony, ale pal to licho. Ktoś powiedział mi, że to ważne żebym cię znalazła i że możesz pomóc miastu, więc...

– Miasto? – powtórzył, spoglądając na nią pobłażliwie. – To samo miasto, które się mnie wyparło i które nie jest mi już przyjazne? To samo, któremu cały czas staram się pomóc? O tym mieście teraz mówisz, dziecinko? – zapytał, mrużąc gniewnie oczy.

– Dziecinko...?

Nie zareagował, jakby wcale jej nie usłyszał. To jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Być może chodziło o to pogardliwie „dziecinko", które raczej nie znaczyło nic pozytywnego. Odniosła wręcz wrażenie, że nieśmiertelny dobrze bawi się jej kosztem, być może nawet wierząc w stereotypy na temat jasnego koloru włosów.

Zamknęła na moment oczy, obiecując sobie w duchu, że jeśli spotka Isabeau, osobiście skręci jej kark, po czym raz jeszcze zdecydowała się skupić na swoim rozmówcy.

– Co masz na myśli mówiąc, że starasz się mu pomóc? – zapytała cierpliwie, cedząc kolejne słowa przez zaciśnięte zęby. – Wiesz co się dzieje? Dhampiry chorują, dzieje się coś dziwnego...

– Oczywiście, że wiem, co się dzieje! – przerwał jej prawie natychmiast. – Podobno jestem szalony, ale to nie to samo, co głupi. Trzeba byłoby być ślepym i głuchym, żebym nie zauważyć, co działo się tutaj ostatnimi czasy... Ale większość z was jest ślepa i głucha, nawet jeśli cieszy się wyostrzonymi zmysłami i swobodą umysłu. Jak zawsze zauważacie, że coś się dzieje dopiero wtedy, kiedy jest już za późno – stwierdził, obrzucając ją przenikliwym spojrzeniem od którego poczuła się nieswojo. Znała to spojrzenie, bo czasami widziała je u Carlisle'a, ale w wykonaniu Rufusa było... niepokojące. – Czy to Dimitr cię przysyła? Ostatnio odniosłem wrażenie, że skupił się na maskowaniu problemu, zamiast próbach rozwiązania go. To, że kogoś tutaj przyśle, jest jedynie kwestią czasu.

Mówił o Kristin albo o sugestii izolowania wszystkich, którzy zachowywali się dziwnie. To odkrycie ją poraziło, chociaż nie była pewna, co wydało jej się bardziej niepokojące – fakt, że wydawał się zorientowany w sytuacji czy to, co powiedział na temat istniejącego niebezpieczeństwa. Tak czy inaczej zaczęła wątpić w to, że jakkolwiek jej pomoże.

– Nie Dimitr – zapewniła pośpiesznie, w obawie, że nagle zdecyduje się pokazać jej drzwi... W najlepszym wypadku. – Jestem tutaj, bo prosiła mnie o to Isabeau.

Drgnął, jakby poraził go prąd.

– Panienka Licavoli? – powtórzył. – Córka Allegry? Ta sama, która umarła trzy miesiące temu.

Layla pokiwała głową; wolała nie zastanawiać się nad tym, co musiał o niej teraz myśleć, ale nie było sensu zaprzeczać, że Isabeau miała jakikolwiek związek z jej pojawieniem się w tym miejscu.

– Powiedziała, że muszę cię znaleźć – wyjaśniła pośpiesznie. – Wiesz, co ona potrafi, prawda? Widziała, że muszę ci odnaleźć, bo...

– W takim razie jej wizje były błędne – warknął, nagle całkowicie tracąc humor. Jego oczy pociemniały, kiedy spojrzał na nią gniewnie. – Powiedz wieszczce, że się pomyliła, skoro jest przekonana, że cokolwiek da się jeszcze zrobić. Albo żeby przynajmniej przysłała mi kogoś, kto będzie w stanie jakkolwiek pomóc mi coś zrobić – dodał, odwracając się do niej plecami. – Sądzę, moja droga Laylo, że będziesz w stanie trafić do wyjścia. To te ciężkie drzwi na szczycie schodów – rzucił, nawet się na nią nie oglądając. Wolała nie zastanawiać się nad tym, skąd zna jej imię.

Poczuła, jak ogarnia ją wściekłość. W jednej chwili się w niej zagotowało i to dosłownie – poczuła, że ogień wypełnia jej żyły, rozgrzewając ciało i aż prosząc się o uwolnienie. Powstrzymała się z ledwością, nie chcąc przypadkiem puścić wszystkiego z dymem.

– A co to niby miało znaczyć?! – zawołała za nim. – Hej! Ty coś wiesz – nalegała. Bez zastanowienia pokonała dzielącą ich odległość i zacisnęła dłoń na jego ramieniu; siła z jaką to zrobiła, bez trudu wyrządziłaby krzywdę zwykłemu człowiekowi.

Rufus zareagował błyskawicznie. Nie zauważyła nawet, kiedy się poruszył, ani nawet nie zarejestrowała sposobu, w jaki wyswobodził się z jej uścisku. Zanim się obejrzała był wolny i z siłą zaciskał dłoń na jej gardle, przyciskając ją do najbliższego, podtrzymującego sufit filara.

– To był bardzo zły pomysł – stwierdził cicho, patrząc jej w oczy. Szarpiąc się i walcząc o oddech, uwolniła swoją moc, ale chociaż bez wątpienia go poparzyła, wydawał się tego nie zauważać.

Ale przynajmniej ją puścił. Opadła na kolana, kaszląc i masując gardło, podczas gdy Rufus w roztargnieniu przyglądał się swojej dłoni. Skórę miał zaczerwienioną w miejscach, gdzie dotknął jej rozpalonej skóry, ale poza tym nawet odrobinę nie krzywił się z bólu. Był obojętny i chyba nawet nie wiedział, co właśnie się stało.

Spojrzał na nią dopiero po chwili. Kolejny raz zmrużył oczy, jakby zaskoczony, że ciągle jeszcze tutaj była.

– Zdecydowanie powinnaś już stąd wyjść – doradził jej, w pośpiechy zwiększając odstęp między nimi. Odniosła wrażenie, że tym razem to on musi walczyć o to, żeby jej nie skrzywdzić.

Odchrząknęła, żeby udrożnić gardło, po czym hardo spojrzała mu w oczy.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Nie, jeśli najpierw mi nie odpowiesz. Chcę wiedzieć, co się dzieje – zażądała.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – przypomniał jej, próbując wykręcić się od odpowiedzi. Nie spuszczając z niej wzroku, oparł się o blat jednego ze stołów, przypadkiem strącając kilka stojących na nim rzeczy. Zareagował dopiero na kilka probówek wypełnionych różnokolorowymi płynami i pochwycił je z precyzją i szybkością polującej kobry. – Poza tym... – zaczął, ale Layla nie miała już cierpliwości do tego, żeby go słuchać.

– Dobra, starczy tego. – Poderwała się na równe nogi i chociaż jej instynkt samozachowawczy stanowczo przeciwko temu protestował, stanęła w zasięgu jego rąk. – Mam dość tego, że cały czas dzieje się coś o czym nie mam pojęcia. Ty wiesz, co się dzieje – Isabeau nie wysłałaby mnie bez powodu. Więc teraz, z łaski swojej, daruj sobie te chore gadki i zrób dla mnie przynajmniej tyle, że coś mi wyjaśnisz!

Spojrzał na nią oczami bez wyrazu; jej wybuch nie zrobił na nim żadnego wrażenia, dlatego zdziwiła się, kiedy odpowiedział:

– Czy kiedy ci to wyjaśnię, nareszcie stąd wyjdziesz? – zapytał, spoglądając jej w oczy. – To nie jest najlepszy pomysł, żebyś tutaj była. Sama już widziałaś, że to może się źle skończyć.

– Sądzę, że sobie poradzę – stwierdziła chłodno. Rozłożyła dłoń, na moment uwalniając płomienie, szybko jednak je zgasiła.

– To kolejny dowód na to, że twoja siostra popełniła błąd, wysyłając cię do mnie. Naiwnie polegasz na swoim darze, a to kiedyś cię zgubi – powiedział, po czym wzruszył ramionami. – Ale dobrze. Jakby ci to tylko wytłumaczyć, żebyś zrozumiała...? – Miała ochotę warknąć, kiedy kolejny raz podważył jej inteligencję, jednak się powstrzymała. – Wiem jak na razie tylko tyle, że coś wpływa na nasze układy nerwowe. Przenosi się przez krew albo stosunek płciowy. No i jest kilka zmian w DNA, ale...

– Jakich zmian DNA? – ponagliła go, chociaż nie miała zielonego pojęcia o genetyce. Cholera, czy Isabeau wysłała ją tutaj, żeby wykończyć ją nerwowo, czy po prostu nie miała sposoby na skontaktowanie się z Carlisle'm, Theo albo kimś innym, kto byłby w stanie przynajmniej częściowo zrozumieć ten naukowy bełkot?

– Nie mam czasu, żeby uczyć cię wszystkiego od podstaw! – Machnął niecierpliwie ręką w stronę schodów. – Masz czego chciałaś. Teraz naprawdę powinnaś już iść – dodał, kurczowo zaciskając dłonie na krawędziach stołu. – Muszę... popracować – wyjaśnił.

Człowiek nie wychwyciłby chwili wahania przy końcu jego wypowiedzi, ale Layla nie miała z tym problemu. Machinalnie chciała nim potrząsnąć, ale coś w postawie Rufusa podpowiedziało jej, że to bardzo zły pomysł. Odniosła wręcz wrażenie, że blondyn jest na krawędzi wytrzymałości i że jedynie przez wzgląd na nią wciąż zachowuje spokój. To było bez sensu, skoro nie powiedziała nic, co mogłoby go zdenerwować, ale instynktownie wolała zachować ostrożność.

– Proszę – westchnęła, spoglądając na niego zmęczonym wzrokiem. – To dotyczy nas oboje, nie tylko miasta. Nie wiem co takiego dokładnie się dzieje, ale przecież nie można tak tego zostawić! Jak możesz wiedzieć cokolwiek, ale nie chcieć nam pomóc? – zapytała z niedowierzaniem.

Rzucił jej spojrzenie skrzywdzonego dziecka, jakby właśnie bez powodu go spoliczkowała.

– Nie chcę pomóc? – Zacisnął dłonie w pięści i pośpiesznie wsunął je do kieszeni kitla. – Sądzisz, że co próbuję zrobić? Cały czas nad tym pracuje, ale prawda jest taka, że to nie jest takie łatwe, jak mogłabyś sobie życzyć.

Wydobył z kieszeni coś niewielkiego; chociaż widziała to przez ułamek sekundy, bo zaraz ponownie to schował, wystarczyło żeby zrozumiała. Co prawda pojemniczek nie musiał nic znaczy, ale...

– Ty szukasz lekarstwa, prawda? – uświadomiła sobie z zaskoczeniem. Cofnęła się o krok, czując narastające wyrzuty sumienia za to, że w ogóle pozwoliła sobie na to, żeby na niego zaskoczyć. – Nie mam pojęcia jak to działa, ale ty szukasz lekarstwa...

– Masz mi jeszcze coś do powiedzenia na temat mojego rzekomego egoizmu? – zapytał pozornie uprzejmym tonem, ale wyczuła w jego słowach dość goryczy, żeby przeszedł ją dreszcz.

– Nie. – Spojrzała na niego speszona. – Ale to nie zmienia faktu, że Isabeau wysłała mnie tutaj z jakiegoś powodu. Chcę pomóc – dodała stanowczo, bo nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. – To ci nie wychodzi, prawda? Pracujesz nad tym od momentu w którym zrozumiałeś, co się dzieje, ale to i tak ci nie wychodzi.

Tym razem nie miała wątpliwości co do tego, że jego oczy pociemniały od narastającego gniewu. Odsunęła się jeszcze dalej, przez kilka sekund mając niejasne wrażenie, że Rufus byłby skłonny ją uderzyć i to jedynie dlatego, że powiedziała prawdę. Rozumiała perfekcjonizm albo niechęć do przyznawania się do błędu – sama nie lubiła, kiedy coś było dla niej tajemnicą – ale mimo wszystko... Nawet wiedząc, że cokolwiek się dzieje, ma to związek z wybuchami agresji, było to dla niej nie do pomyślenia.

Miała przez to rozumieć, że to samo czekało Kristin... Albo ją samą, chociaż o tym starała się nie myśleć? Nie wyobrażała sobie tego, ale przecież nawet już teraz denerwowała się bez powodu, gotowa skrzywdzić nawet własnego brata albo kogoś innego, to był jej bliski. Wciąż nie mogła zapomnieć, jak zaatakowała Edwarda – zwłaszcza świadomości, że w tamtym momencie naprawdę chciała trafić i jedynie krańcami świadomości powstrzymała się od ciśnięcia w niego ogniem. Nie wspominając już o tym, jak posłała Gabriela na tamto drzewo...

Spojrzała ostro na Rufusa, nie zamierzając pozwolić mu na wykręcenie się od odpowiedzi. Nawet jeśli było to głupie i miała wyprowadzić go z równowagi, wolała już nawet ryzykować, że będzie musiała z nim walczyć niż tak po prostu odpuścić. Spodziewała się nawet tego, że za chwilę ponownie poniosą go emocje i ją zaatakuje; mięśnie miała napięte i gotowe do obrony. Chyba wręcz wyczekiwała okazji, żeby móc wyładować frustrację, dlatego jego postępowanie ją zaskoczyło.

Patrzył na nią jeszcze przez kilka sekund, zanim odwrócił wzrok i ponownie sięgnął do kieszeni. Tym razem lepiej zobaczyła niewielkie pudełeczko, chociaż dopiero kiedy je otworzył i wytrząsnął na rękę niewielką, białą pigułkę, była w stanie dostrzec jej zawartość. Połknął ją pośpiesznie, tak szybko, że kolejny raz miała problem z zarejestrowaniem jego ruchów, po czym przymknął oczy i zastygł w bezruchu. Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale odniosła wrażenie, że jedynie siłą woli wstrzymuje się od jakiegokolwiek ruchu i że to sprawia mu niemal fizyczny ból. Czuła, że gdyby tylko tego zapragnął, już dawno byłaby martwa.

– Moim zdaniem naprawdę powinnaś już stąd wyjść, Laylo – powiedział cicho. Zaskoczyła ją błagalna nutka w jego głosie. – W innym wypadku oboje tego pożałujemy... A tego nie chcę.

Wciąż patrzyła na niego tępo, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Przecież musiała coś zrobić, bo...

– Ale... – Chciała zaprotestować, jednak nie była pewna, co powinna mu powiedzieć. Fakt, że swoją obecnością jedynie wszystko utrudniała, bynajmniej nie sprawiał, że czuła się lepiej. – Potrzebujesz pomocy. Jeśli tylko byś mi pozwolił...

Otworzył oczy tak gwałtownie, że się wzdrygnęła. Przez ułamek sekundy dostrzegła znajomy jej czerwony błysk, który równie dobrze mógł być jedynie złudzeniem.

– Ty? – powtórzył i roześmiał się w nieprzyjemny sposób. – Chyba sobie żartujesz. Nie potrzebuję ciebie, tym bardziej z twoją nikłą wiedzą – stwierdził, spoglądając na nią w ten sam pobłażliwy sposób co wtedy, kiedy żądała od niego wyjaśnień. – A teraz stąd idź, zanim zmienię zdanie i jednak zdenerwuje się za to, jak tutaj weszłaś.

Spojrzała na niego z goryczą, nie kryjąc złości. Zaraz po tym odwróciła się na pięcie i nawet się nie oglądając, rzuciła się biegiem w stronę schodów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro