Dwadzieścia cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Zegar na szczycie wieży w środku miasta zabił po raz dwunasty. Ukryta w cieniu Layla skrzywiła się i spojrzała na niego z wyrzutem, jakby jego winą było, że stała skulona w jednym z zaułków i próbowała zmusić samą siebie do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Już była spóźniona, ale naprawdę nie miała pewności, czy spotkanie z Rufusem jest dobrym pomysłem. Z jednej strony chciała tego, ale z drugiej... Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to co najmniej niebezpieczne i wkrótce może tego pożałować. Rufus był najbardziej nieprzewidywalną i dziwną istotą, jaką kiedykolwiek spotkała, a to chyba o czymś świadczyło.

Jeśli jednak spojrzeć na to inaczej, nie mogła tak po prostu zapomnieć o tym, że przecież ją uratował. Obojętnie jak potraktował ją, kiedy spotkali się po raz pierwszy, ostatecznie i tak stanął w jej obronie, kiedy Lawrence... Cóż, nie potrafiła stwierdzić, co takiego pastor mógłby jej zrobić, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Wiedziała jedynie, że to nie było normalne, iż wampir – na dodatek pozbawiony jakichkolwiek telepatycznych zdolności – był w stanie w tak prosty sposób ją omamić. To zdecydowanie było coś, czym wszyscy powinni się martwić, a jednak zachowywała się jak kompletna idiotka i ani słowem nie wspomniała o tym ani Dimitrowi, ani Gabrielowi, ani – tym bardziej – Carlisle'owi. Wmawiała sobie, że nie ma potrzeby siać paniki, ale prawda była taka, że w grę wchodziło przede wszystkim chronienie Rufusa, chociaż wcześniej miała ochotę osobiście go udusić albo natychmiast pobiec do króla i o wszystkim mu opowiedzieć. Teraz wszelakie pragnienia tego typu zniknęły, ale wciąż nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, czy robi dobrze, zachowując wszystko dla siebie.

Gdyby chciał ci coś zrobić, nie byłoby cię tutaj teraz, skarciła się w duchu, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było zasadą. Rufus nie zawsze był świadom tego, co robił, więc równie dobrze mógł ją skrzywdzić właściwie bez powodu, jeśli tylko by się zdenerwował. Widziała w jaką furię wpadł wtedy, podczas walki z Lawrence'm, a później jak bezradnie wpatrywał się w nią, dopytując, czy przypadkiem jej nie skrzywdził. Kiedy był zagniewany, wątpiła żeby nawet ogień był w stanie go wystarczyć. Nie wyobrażała sobie tego, że kiedyś może być zmuszona poważnie go zranić albo nawet zabić, ale gdyby nie pozostawił jej wyboru... Wolała o tym nie myśleć, ale przecież nie mogła odrzucić takiej możliwości. W przypadku Rufusa było możliwe dosłownie wszystko i nie wolno jej było o tym zapominać.

Tym bardziej, że jeśli mu wierzyć, sama mogła tak każdej w chwili skończyć. Zacisnęła dłoń w pięść i ze świstem wypuściła powietrze z płuc, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. Jeśli pozbawiony jakiegokolwiek daru (chyba) Rufus był tak wielkim zagrożeniem dla innych i siebie samego, co miało się stać z nią? Ogień był zabójczy dla każdego nieśmiertelnego, a to mogło się bardzo źle skończyć, gdyby uciekł jej spod kontroli. Zresztą nie ona jedna miała przed sobą taką perspektywę. Wystarczyło spojrzeć na Kristin, Williama... Dylana. Każdego, kto miał do czynienia z Lawrence'm i Jaquesem. I nie tylko, bo jeśli wierzyć Dimitrowi, w jakiś dziwny sposób to rozprzestrzeniało się na pół-wampiry, które nawet nie słyszały o telepatach. Nie chciała brać pod uwagi tego, że coś podobnego mogłoby spotkać Gabriela, Renesmee albo dzieciaki, ale przecież nie miała pewności, że to jednak się nie stanie.

A tak być może – tylko być może, ale to zawsze była jakaś perspektywa – mogła zrobić coś, żeby to zatrzymać. Nie wiedziała dlaczego Rufus nagle zmienił zdanie, jeśli chodziło o jej przydatność, ale to nie miała żadnego znaczenia. Co prawda nie miała zielonego pojęcia o tym nad czym pracował, ale jeśli przynajmniej swoją wiedzą na temat telepatów mogła jakoś mu pomóc, dobre było i to. Wiedziała o tym, ale to i tak nie zmieniało faktu, że wciąż stała w bezruchu, niezdolna ruszyć się z miejsca. Zwłoka była niczym igranie z ogniem, bo przecież Rufus jasno jej powiedział, że nie lubi spóźnialskich, a łatwo było go zdenerwować, ale nie mogła zmusić się do tego, żeby bez wahania do niego pójść. Być może miało to jakiś związek z porą, którą sobie wybrał, ale mimo wszystko obecność słońca sprawiała, że czuła się zagrożona.

Westchnęła i zrobiła stanowczy krok do przodu, wychodząc wprost na zalany jasnością plac. Skuliła się, kiedy promienie rozgrzały jej odsłoniętą skórę i zaraz poczuła się głupio, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic złego nie może jej się stać. Miała ochotę roześmiać się histerycznie za każdym razem, kiedy przyłapywała się na podobnych wątpliwościach, ale to nie zmieniało faktu, że lęk przed słońcem jej nie opuszczał. Być może były to zaczątki paranoi, ale bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że ma to jakiś związek z tymi dziwnymi zmianami, które w sobie zaobserwowała. Tym bardziej wydało jej się sensowne spotkać się z Rufusem i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej, ale to bynajmniej nie sprawiło, że czuła się pewniejsza rezultatów współpracy z nim.

Tym razem zdecydowanie łatwiej przyszło jej odnalezienie wejścia do laboratorium. Miała świadomość, że i tak jest spóźniona, ale nie mogła już tego zmienić, zresztą w jakimś stopniu ulżyło jej, kiedy znalazła się na zacienionych schodach. Pamiętała mniej więcej liczbę i układ schodów, więc praktycznie zbiegła po nich, przeskakując po kilka stopni na raz i jednocześnie badając palcami ścianę, żeby nie przegapić włącznika światła o którym już wiedziała, że gdzieś tam jest. Co prawda kolejny raz mogła zdać się na ogień, ale nie sądziła żeby to był dobry pomysł; nie miała pojęcia co znajdowało się w większości probówek, które widziała wcześniej, ale gdyby okazało się, że jest w nich coś łatwopalnego...

Wyczuła pod palcami włącznik światła i uśmiechnęła się tryumfalnie, nie zdążyła jednak nawet go nacisnąć, bo z ciemności doszedł ją znajomy głos.

– Nie zapalaj – poprosił albo raczej rozkazał Rufus. Ciarki go przeszły od jego szeptu, tym bardziej, że nie mogła go zobaczyć.

Zmarszczyła brwi, ale posłusznie odsunęła się i pośpiesznie pokonała ostatnie stopnie, zatrzymując się na dole. Oczy zdążyły już przyzwyczaić się do braku światła, ale i tak czuła się co najmniej dziwnie, zwłaszcza, że Rufus mógł być dosłownie wszędzie. Nie potrafiła stwierdzić, gdzie konkretnie się znajduje, a takie błądzenie w ciemności zdecydowanie nie było czymś, co napawało ją poczuciem bezpieczeństwa. Instynkt podpowiadał jej, że powinna zrobić cokolwiek, żeby zyskać przewagę, ale starała się go ignorować.

– Dlaczego? – zapytała cicho. Coś sprawiało, że taki ton głosu wydał jej się w tej sytuacji najodpowiedniejszy. – Rufus, to ja. Co się dzieje? – dodała, nie mogąc się powstrzymać. Musiała otrzymać odpowiedź.

Nie odezwał się, chociaż wiedziała, że musiał ją wyczuć. Zrobiła kilka niepewnych kroków, wyciągając prze siebie rękę, żeby przypadkiem na coś nie wpaść. Okazało się to dobrą metodą, bo prawie natychmiast natrafiła palcami na blat stołu. Zacisnęła palce na jego krawędzi, wydając się czerpać poczucie bezpieczeństwa z obecności mebla; był to jedyny pewny punkt w okolicy, poza tym wciąż nie wyjaśniał jej, co się dzieje i gdzie znajduje się Rufus. Sytuacja była co najmniej niepokojąca i sama już nie miała pojęcia, co powinna zrobić.

Usłyszała przyśpieszony oddech, a potem coś z zawrotną prędkością przemieściło się w mroku, przyprawiając ją o dreszcze. Wiedziała, że to Rufus, chociaż równie dobrze mogła się mylić. Czy możliwe było, żeby ktokolwiek inny dotarł do tego miejsca, chociażby po tym, jak zobaczył Rufusa wtedy w lesie, kiedy przyszedł jej pomóc? To było mało prawdopodobne, ale równie nierealne wydawały się zdolności Lawrence'a, dlatego nie mogła wyciągać pochopnych wniosków. Na początek musiała ustalić, co faktycznie się dzieje, a potem spróbować wymyślić coś rozsądnego, żeby jakoś problem rozwiązać.

Plan wydawał się prosty, ale jego realizacja już niekoniecznie. Layla westchnęła, po czym bezradnie rozejrzała się dookoła, próbując mimo baku światła zobaczyć cokolwiek.

– Rufus... – zaczęła raz jeszcze.

Usłyszała jakiś hałas, kiedy ktoś potknął się o coś albo coś strącił. Jakiś szklany przedmiot potoczył się po blacie i wylądował na posadzce, roztrzaskując się na kawałeczki.

– Bądź cicho – warknął, ale złość nie była przeznaczona dla niej. – Laylo, przepraszam. Spóźniłaś się, ale to bez znaczenia, bo musisz jak najszybciej stąd wyjść – polecił jej spiętym, dziwnie nieswoim głosem. Znów dyszał ciężko, jakby dopiero co przebiegł spory odcinek albo walczył z czymś...

Z samym sobą.

– Nie gadaj bzdur – skrzywiła się i wzdrygnęła, kiedy coś znowu poruszyło się poza zasięgiem jej wzroku. – Rufus, co się dzieje? Mogę... Mogę ci jakoś pomóc? – zaryzykowała, dla pewności badając palcami blat stołu w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby przydać się przydatne.

Krótkie parsknięcie śmiechem, a potem westchnienie i jęk.

– Oczywiście – odezwał się w końcu, wyraźnie spięty. – Bądź taka dobra i w tej chwili leć na górę. Dam ci znać, kiedy masz się znowu pojawić... W tym momencie to naprawdę nie jest dobry pomysł – powtórzył raz jeszcze. Zaczynał ją denerwować tym, że nie mógł przynajmniej raz jasno wyjaśnić jej, co takiego się dzieje. – Wyjdź! – wrzasnął zagniewany, kiedy nawet nie poruszyła się w stronę schodów.

– Znowu mnie wyganiasz – poskarżyła się. Wyczuła pod palcami coś, co długiego i solidnego. Nie potrafiła na oślep stwierdzić, co to takiego, ale wydało się obiecujące jako broń, dlatego pośpiesznie to podniosła. – Rufus, przestań. Pamiętasz, co powiedziałeś mi wczoraj? Że mogę się przydać. Więc przestań mnie zwozić – powtórzyła, obracając w palcach tajemniczy przedmiot. – Jestem tutaj i chcę ci pomóc. Jaki to ma sens, skoro oczekujesz, że będę się ciebie bała za każdym razem, kiedy coś jest nie tak? – zapytała. Starała się mówić lekkim i pewnym tonem, chociaż szaleńcze bicie jej serca skutecznie psuło cały efekt.

– Och, głupia dziewczyno! – jęknął sfrustrowany. – Powtarzam ci raz jeszcze, że masz... – urwał gwałtownie.

– Rufus...?

Poruszał się tak szybko, że nawet gdyby mogła go zobaczyć, prawdopodobnie nie byłaby w stanie dostrzec niczego prócz zamazanego śladu jego sylwetki. Ale usłyszała go, chociaż i tak stało się to za późno; nie zdążyła nawet się zastanowić, kiedy dwie silnie ręce z siłą imadła zacisnęły się na jej ramionach. Krzyknęła zaskoczona, jednocześnie uderzając plecami o krawędź jakiegoś innego mebla. Róg blatu wbił jej się w kręgosłup, jedynie pogarszając efekt, ale i tak najważniejsze w tym momencie było to, że Rufus skutecznie ją unieruchomił. Przyciskał ją do stołu biodrami, jedną dłonią przytrzymując oba jej nadgarstki, żeby nie była w stanie walczyć. Oddech miał przyśpieszony i płytki, ale i tak wyraźnie czuła go na karku.

Jęknęła i zastygła w bezruchu. Machinalnie zacisnęła powieki, ale to i tak niczego nie zmieniło – i tak była pozbawiona wzroku, więc zamknięcie oczu nie miało żadnego sensu. Pragnęła coś powiedzieć, jakkolwiek spróbować na niego wpłynąć, żeby się opamiętał, ale nie była w stanie. Zamrugała kilkukrotnie, starając się oddychać jak najpłycej i zapanować nad pulsem, w nadziei, że wtedy jakoś go uspokoi, ale nie była w stanie. Tym bardziej, że mogłaby przysiąc, że doskonale widziała w mroku dwa skrzące się czerwienią punkciki – jego oczy – a to odkrycie sprawiło, że spanikowała jeszcze bardziej.

Poczuła, jak wypełnia ją ogień i jedynie cudem powstrzymała się od tego, żeby nie zaatakować. Wiedziała, że gdyby sobie na to pozwoliła, wtedy mogłoby stać się to, czego najbardziej się obawiała, ale nie była w stanie się do tego zmusić. Nie chciała i nie mogła go skrzywdzić, bo... bo... Po prostu nie mogła!

Zamarli tak w bezruchu. Zapadła dłuższa chwila ciszy, podczas której była jedynie świadoma, że Rufus nie spuszcza z niej wzroku, chociaż nie miała pojęcia, czy był w stanie ją zobaczyć. Ale czuła na sobie jego spojrzenie, podobnie jak i ciepło bijące od przyciskającego ją ciała. Czuła również swoją własną krew, która coraz szybciej pulsowała w żyłach, niebezpiecznie kusząc i prowokując nieśmiertelnego, który...

Poruszył się nagle, nie dając jej czasu na jakikolwiek protest albo obronę. Jego usta nagle znalazły się na jej odsłoniętej szyi. Zaatakował z wprawą węża; nagle po prostu poczuła jego oddech na karku, a potem na ułamek sekundy oszołomił ją ból. Cięcie było krótkie i precyzyjne – bez trudu wgryzł się w jej szyję, a potem stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoich stalowych objęciach. Szarpnęła się bezradnie, ale zyskała jedynie tyle, że zaczął pić z jeszcze większą zawziętością, sprawiając jej ból. Odbieranie krwi siłą zawsze przynosiło cierpienie, zwłaszcza kiedy ofiara odczuwała strach, a teraz na domiar złego poczuła się upokorzona; przecież to ona była łowcą, nie ofiarą, a jednak teraz wykorzystywał ją, obojętny na to, kim była i jakie były jej intencje.

Wiedziała, że nie robił tego świadomie, ale to nie zmieniało faktu, że tego nie chciała, i że przypominało jej to najgorsze chwile z dzieciństwa. Ojciec też nigdy nie zastanawiała się, czy miała na cokolwiek ochotę... Wspomnienia w jednej chwili się pojawiły i krzyknęła bezradnie, po czym spróbowała go od siebie odepchnąć. Emocje znów wzięły górę i nie czuła już niczego innego prócz złości, narastającej nienawiści i krążącego po jej ciele żywiołu, który tylko czekał na moment, kiedy zdecyduje się go wykorzystać. Wystarczyło, że tylko by się zdecydowała, a wtedy stanęłaby w płomieniach, skutecznie pozbywając się swojego oprawcy.

Ale przecież tego nie chciała. Tak bardzo nie chciała go skrzywdzić...

Rufus, pomyślała z mocą, starając się przebić do jego podświadomości. Bez trudu wniknęła w jego umysł, ale chociaż miała pojęcie, że ją słyszy, nie potrafiła sobie wyobrazić, że tak po prostu usłucha, że zrozumie. Jego myśli były poplątane i nie mogła ich zrozumieć, obojętnie jak bardzo starała się tego dokonać. Czuła jego głód, dezorientacje i to, że zupełnie nie ma wpływu na swoje decyzje, ale to przecież niczego nie zmieniało. Rufus, proszę. To ja..., pomyślała bezradnie. Proszę. To mnie boli...

Zamknęła oczy, drżąc i błagając w duchu o to, żeby zdołała się opanować i jednak go nie zabiła. Musiała się uwolnić, musiała zrobić cokolwiek żeby przestał, ale nie miała pewności czy jak uwolni ogień, zdoła w porę się powstrzymać. Och, gdyby tylko miała pewność, że odrobina bólu zdoła go otrzeźwić! Ale przecież wiedziała, że równie dobrze mogła go w ten sposób jeszcze bardziej rozjuszyć, a wtedy mogło się wydarzyć wszystko. A gdyby ją zaatakował, wtedy... Wtedy – no cóż – być może będzie musiała go zabić.

O bogini, tak bardzo mi przykro...

Zesztywniał nagle, całkowicie ją dezorientując. Zamarła, dosłownie w ostatniej chwili powstrzymując się od użycia daru. Całe jej ciało wręcz mrowiło, kiedy żywioł zaczął upominać się o odrobinę wolności, ale zdołała jakoś to zignorować, czekając.

– Layla...? – Poczuła, jak pośpiesznie się od niej odsuwa, jednocześnie z niedowierzaniem wypowiadając jej imię. – Och... Och nie, przecież tak cię prosiłem – jęknął i musiał odskoczyć jeszcze bardziej, bo usłyszała, że się czymś zderzył. Zaklął i musiał poderwać się na równe nogi, bo znów wyczuła jakiś ruch. – Nie chciałem... Ale ty... Ja tak bardzo...

Mamrotał coś jeszcze bez ładu i składu, ale prawie go nie słuchała, zbyt oszołomiona. Czuła, że jej szyja pulsuje bólem, a kiedy machinalnie uniosła dłoń do miejsca ugryzienia, poczuła wilgoć i lepkość spływającej krwi. Wiedziała, że powinna jakoś zatamować krwawienie i zrobić cokolwiek, a już najlepiej jak najszybciej wyjść, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Użycie mocy do zasklepienia rany również wydało jej się nagle czymś nierealnym i niemożliwe więc skomplikowanym. Była w szoku, a przynajmniej tak jej się wydawało, ale nawet ta świadomość nie była w stanie sprawić, żeby podjęła jakąkolwiek rozsądną decyzję. Instynkt mógł podpowiadać swoje, jednak Layla nie zamierzała zrobić niczego, żeby go usłuchać. Nie mogła, nie potrafiła i jednocześnie nie chciała, obojętnie jak bardzo wydawało się to szalone.

Rufus już nic nie mówił, ale wiedziała, że gdzieś tam jest – sam, poza zasięgiem jej wzroku, walcząc z czymś, czego żadne z nich nie rozumiało. Niczym w transie wyciągnęła przed siebie dłoń i pozwoliła, żeby ogień nareszcie się zmaterializował. Płomień zatańczył na jej dłoni, rozświetlając wszystko wkoło i zmuszając ją do tego, żeby zaczęła pośpiesznie mrugać, starając się przyzwyczaić oczy do zmiany oświetlenia. Potrzebowała na to jeszcze więcej czasu niż zwykle, ale nareszcie była w stanie cokolwiek zobaczyć.

I zobaczyła jego.

Stał zaledwie kilka metrów dalej, opierając się obiema rękami o jeden ze stołów i uparcie nie patrząc w jej stronę. Zwłaszcza w tym świetle wydał jej się chory, a już na pewno zmęczony, chociaż równie dobrze mogła się mylić. Jasne włosy miał w nieładzie i nawet teraz widziała jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w rytm przyśpieszonego oddechu. Dziwiła się, że przy takim pulsie i dezorientacji w ogóle był w stanie ustać na nogach; sama czuła, że cała się trzęsie i chyba jedynie wciąż krążąca w żyłach adrenalina sprawiła, że kolana do tej pory się pod nią nie ugięły.

Raptownie uniósł głowę i spojrzał w jej stronę. Dostrzegła odblask ognia, który dobił się w jego tęczówkach, poza tym jednak jego oczy wyglądały najzupełniej normalnie. Niemal z ulgą przyjęła ich czekoladową barwę, raz po raz powtarzając sobie, że już jest po wszystkim i nie ma się czego obawiać. Wiedziała, że w tym momencie najprawdopodobniej oszukuje samą siebie, bo to z pewnością nie był ostatni raz, kiedy Rufus stracił nad sobą kontrolę, ale mimo wszystko takie myślenie pomagało.

– Nie podchodź – wychrypiał, kiedy zrobiła niepewny krok w jego stronę. Nie usłuchała go, obojętnie jak bardzo wydawało się to nierozsądne po tym, jak omal jej nie zabił. – Zostań tam gdzie jesteś, chociaż raz. Sama przecież widzisz, że to nie ma sensu!

Musiał coś sobie uświadomić, bo machinalnie wytarł usta wierzchem dłoni i zamrugał pośpiesznie, dostrzegając czerwoną smugę. Jej krew – krew, którą wciąż miał na ustach. Nie była pewna czy bardziej go to oszołomiło, czy zezłościło.

Ale jej to nie obchodziło. Zdecydowanie jestem w szoku, pomyślała mimochodem, kiedy zrobiła kolejnych kilka kroków i stanęła naprzeciwko niego. Nie miała pojęcia, jak może zareagować, ale nawet poczucie zagrożenia nie powstrzymało jej od tego, żeby zrezygnowała z próby dotknięcia jego ramienia. Zesztywniał cały, kiedy poczuł jej lekką dłoń na sobie, ale chociaż przez kilka chwil wydawało jej się, że za chwile odskoczy albo – co bardziej prawdopodobne – bez zastanowienia ją uderzy, ostatecznie nie zrobił nic.

– Twoja szyja... – westchnął, spoglądając to na płomień, to na jej rozharatane gardło. Ledwo powstrzymała się od tego, żeby pośpiesznie nie zgasić ognia, żeby nie musiał na nią patrzeć, ale zrezygnowała; ciemność zdecydowanie im nie służyła. – Powinnaś była mnie posłuchać... Teraz też tego nie robisz – dodał z wyrzutem.

Omal się nie uśmiechnęła; w tym momencie brzmiał już bardziej jak on.

– Ty też – zauważyła przytomnie. – Chociażby nie przyjmujesz pomocy. Przestań mnie zwodzić, tym bardziej, że jestem tutaj i nie zamierzam tak łatwo dać się stąd wyprosić – dodała stanowczym tonem.

– Prosisz się o śmierć – stwierdził grobowym tonem.

Wzruszyła ramionami i cofnąwszy się o krok, rozłożyła ramiona w prowokacyjny sposób.

– W takim razie zabij mnie od razu, bo ja się nigdzie stąd nie ruszam.

Patrzył na nią przez kilka sekund, zanim z westchnieniem się odwrócił. Nie musiała zgadywać, żeby wiedzieć, że właśnie dał za wygraną.

– Głupia dziewczyna – powtórzył, ale machnął ręką. – Jak chcesz. Ale będziesz tego żałować – ostrzegł.

Layla nie odpowiedziała. Przecież i tak każde z nich wiedziało swoje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro