Dwadzieścia siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Stali, wzajemnie mierząc się wzrokiem. Rufus dyszał ciężko, ale chociaż wciąż wyglądał na wykończonego, pewnie trzymał się w pionie. Jego oczy błyszczały gniewnie i była w stanie nawet dostrzec resztki czerwonego błysku. To odkrycie sprawiło, że cała się spięła, ale chociaż oczywiste było, że powinna mu się wyrwać i rzucić do ucieczki, nie robiła tego. Po prostu stała i patrzyła mu prosto w oczy, czekając na... coś – cokolwiek, co miało stać się wkrótce, chociaż niekoniecznie z dobrym zakończeniem dla niej. Był zły, był mordercą i w każdej chwili mógł ją skrzywdzić, a jednak coś podpowiadało jej, że to nie tak. Chociaż to było naiwne, wszystko w niej krzyczało, żeby zastygła w bezruchu i nie robiła nic.

Dookoła panowała prawie niezmącona cisza; słychać było jedynie ich przyśpieszone oddechy i nienaturalnie szybkie bicie serc. Layla czuła, że zaczyna drżeć od nadmiaru emocji, nie odważyła się jednak poruszyć ani o milimetr. Cały czas była świadoma zaciskających się wokół jej nadgarstka palców i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby Rufus chciał, mógłby połamać jej rękę, nie obawiała się tego. Co więcej, nie mogła pozbyć się wrażenia, że jego dotyk jest mimo wszystko delikatny i... przyjemny.

Rufus patrzył na nią przez jeszcze kilka sekund, po czym nagle zamrugał pośpiesznie i puścił ją. Spojrzała na niego całkowicie oszołomiona, kiedy – odrobinę się przy tym chwiejąc – szybkim krokiem ruszył w przeciwnym kierunku.

– Daj mi to, co przyniosłaś – powiedział naglącym tonem, zachowując się, jakby nic się nie stało.

Stała otępiała, wpatrując się w jego plecy.

– Że co?

Westchnął i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Czerwień zniknęła z jego oczu, ale brązowe tęczówki wciąż połyskiwały gniewem.

– Czy masz jakieś problemy ze słuchem, dziewczyno? – zapytał, starając się zachować cierpliwość. – Powiedziałem, żebyś dała mi to, co miałaś przynieść – powtórzył, zakładając obie ręce na piersi.

Machinalnie położyła dłoń na przewieszonej przez ramię torbie, ale nie ruszyła się z miejsca. Wciąż stała, wpatrzona w Rufusa i skupiona przede wszystkim na tym, jak blask światła sprawiał, że mogła dostrzec w jego ciemnoblond włosach jaśniejsze pasemka.

– I to wszystko? – zapytała z niedowierzaniem. – Przychodzę i zastaję cię w takim stanie, dowiaduję, co wyrabiasz za moimi plecami, a ty... Nie zamierzasz mi nic wyjaśnić? – niemalże warknęła, czując jak znów zaczyna trząść się z gniewu. – Na litość bogini, Rufus, nie usłyszę nawet głupiego „dziękuję"?

Patrzył na nią obojętnie.

– Dziękuję – syknął, ale bynajmniej nie zabrzmiało to szczerze. Uświadomiła sobie, że musiał być zły na siebie za to, że mogła zobaczyć go w takim stanie. Pod tym względem przypominał jej rodzeństwo, bo zarówno Gabriel, jak i Isabeau, nienawidzili okazywać słabości przy innych, ale starała się o tym nie myśleć. To w żadnym stopniu go nie usprawiedliwiało. – Czy teraz możesz łaskawie zrobić to o co cię prosiłem? – zapytał i westchnął zrezygnowany. – Wyjaśnię ci, kiedy już będziemy pracować. Więc?

Patrzyła na niego jeszcze przez kilka sekund, walcząc z impulsem, żeby jeszcze raz go uderzyć, ale ostatecznie skinęła głową. Nie miała pojęcia, jak zamierzał pracować w tym bałaganie, ale wolała o nic nie pytać – przy Rufusie możliwe było dosłownie wszystko. Gwałtownym ruchem przerzuciła pasek torby i cisnęła ją w jego stronę, mając cichą nadzieję, że jednak nie zdoła ją złapać, ale oczywiście chwycił ją zręcznie, nawet nie patrząc w jej stronę. Nienawidziła momentów, kiedy traktował ją jak ktoś obcy, ale nie zamierzała w żaden sposób okazać mu, że ją tym zranił. Przecież tak naprawdę był jej obojętny, a pracowali razem tylko dlatego, że była jedyną osobą, która mogła mu pomagać.

Obserwowała go, kiedy zaczął krążyć, starając się znaleźć coś przydatnego, co nie uszkodziło się, kiedy w przypływie szaleństwa zdemolował pół laboratorium. Sama również obserwowała podłogę, póki jej uwagi nie przykuła niewielka, jeszcze cała probówka z tym samym rubinowym płynem, który do tego stopnia wytrącił ją z równowagi. Podniosła ją i uniosła do światła, przechylając pod różnymi kątami i obserwując, jak płyn przelewa się po ściankach; doszła do wniosku, że jest rzadki, skoro na nich nie osiadał. Zdziwiło ją trochę, że już zwracała uwagę na takie drobiazgi, ale najwyraźniej przebywanie z Rufusem dawało efekty i zaczynała być równie przewrażliwiona na punkcie pewnych zależności, co i on.

– Jak to właściwie działa? – zapytała w pewnej chwili, wciąż zapatrzona w rubinowy płyn.

Rufus zastygł na moment, po czym rzucił jej krótkie spojrzenie.

– Hm? – Zamrugał pośpiesznie. – A nie zamierzasz przypadkiem znów rzucić się na mnie z pięściami przy pierwszej okazji? – zadrwił, ale i on musiał być już spokojniejszy, bo ostatecznie ruszył w jej stronę.

– Och, daj spokój. Tobie nawet nie złamałam nosa, nie wspominając już o poparzeniach. – Uśmiechnęła się blado. Gdyby miał okazję kiedyś porozmawiać na jej temat z Gabrielem, prawdopodobnie wcale nie nazwałby jej ataku wybuchem złości. – Więc? Powiesz mi w końcu, czy mam zrobić tak jak ty i wypróbować to na sobie.

Spojrzał na nią sceptycznie, ale przynajmniej nie rzucił niczego złośliwego. W zamian wyrwał jej probówkę z rąk i z zaskakującą jak na niego delikatnością odłożył ją na stół, jak najdalej od krawędzi.

– Wydawało mi się, że w miarę dobrze, przynajmniej do dzisiaj – przyznał. – Ale prawie nie byłem dla ciebie niebezpieczny, więc... – Wzruszył ramionami. – Dzisiaj sama widziałaś. Najwyraźniej nie tyle pomaga, co przez jakiś czas blokuje te ataki. To się kumuluje i... No cóż, sama widzisz. – Pstryknął palcami i znacząco rozejrzał się dookoła.

Layla spojrzała na niego z niedowierzaniem, próbując jakoś uporządkować wszystko to, co do niej mówił.

– Używałeś tego przez cały tydzień i nawet mi o tym nie powiedziałeś? – zapytała z niedowierzaniem. Starała się panować nad głosem, ale i tak bez trudu można było wychwycić słyszalną w nim gorycz.

– Robiłem to, co uważałeś za słuszne. Zresztą gdybym nie planował ci o tym wspomnieć, nie wysłałbym cię po to, jasne? – dodał, kiwając głową w stronę jej torby. – Ach... Nie popisałaś się – westchnął, wyciągając fiolki i ustawiając je na stole.

– Tylko tyle znalazłam – żachnęła się. – Mogę wiedzieć, co do tego wszystkiego ma morfina? – dodała, mrużąc podejrzliwie oczy.

– Wpływa na układ nerwowy, a tego nam potrzeba – odparł pogodnie. Kolejny raz zmiana nastroju w jego wykonaniu omal nie ścięła jej z nóg. – Oczywiście nie chodzi o samą morfinę. Ale w połączeniu z kilkoma innymi składnikami, chociażby heroiną...

Aż zachłystnęła się powietrzem, jednocześnie patrząc na Rufusa tak, jakby właśnie oznajmił jej, że jest z kosmosu. Co prawda już nic w jego wykonaniu nie powinno jej dziwić, ale i tak zaczynała dochodzić do wniosku, że pół-wampir wziął sobie za punkt honoru doprowadzić ją do grobu albo wykończyć w jakikolwiek inny sposób.

– Słucham?! – wybuchła. – Czyś ty całkowicie oszalał? Masz tutaj dość morfiny, żeby być w stanie uśmiercić przynajmniej trzy osoby, a jednak mieszasz do tego wszystkiego narkotyki? To jest chore! O czym ty w ogóle do mnie mówisz? – jęknęła, kręcąc głową tak gwałtowni, że jej złociste loki zafalowały wokół twarzy.

Rufus obserwował ją w milczeniu, jakby wcale nie wyglądała na chętną do tego, żeby w każdej chwili wybuchnąć. Odczekał kilka sekund, a kiedy Layla nareszcie zamilkła i tylko wciąż potrząsała z niedowierzaniem głową, zdecydował się odezwać:

– Czy już skończyłaś na mnie krzyczeć? – zapytał uprzejmym tonem, spoglądając na niego wyczekująco. Rzuciła mu mordercze spojrzenie, które z premedytacją zignorować. – Moja droga, jakbyś nie zauważyła, wiem co robię. – Wywrócił oczami, słysząc prychnięcie. – Jak widzisz, wciąż żyję. Zresztą nie zapominaj, że jestem trochę bardziej wytrzymały od człowieka. Poza tym jak inaczej miałbym to sprawdzić, jeśli nie na sobie? – zapytał rozdrażnionym tonem. – I to działa, przynajmniej tymczasowo. Dobre na początek, dlatego wcale bym się nie obraził, gdybyś miała to przy sobie, gdyby jednak znowu mi przy tobie odbiło – powiedział stanowczo, wciskając w jej dłoń fiolkę, którą wcześniej znalazła. – Przy mnie i tak nie jest bezpieczna, a tobie może uratować życie, jeśli oczywiście nie zdecydujesz się jednak puścić wszystkiego z dymem. – Uśmiechnął się gorzko. – Czy teraz wreszcie możemy przejść do rzeczy? To ostatnia dawka, a z tego co przyniosłaś nie uda mi się stworzyć zbyt wiele, ale zawsze coś – stwierdził i zanim się obejrzała, już nie było go u jej boku.

Zacisnęła palce na fiolce i zamrugała pośpiesznie, oszołomiona. Nie wyobrażała sobie tego, żeby nawet w obronie miała podać Rufusowi coś, co równie dobrze mogło być niebezpieczne, ale... Westchnęła i pośpiesznie wsunęła buteleczkę z płynem do kieszeni spodni. Być może Rufus miał rację, a jeśli płyn faktycznie w jakimś stopniu działał, powinni się cieszyć, ale to i tak jej się nie podobało. Nawet zdając sobie sprawę z tego, że był dobry w tym, co robił, wciąż nie mogła zapomnieć o jego szalonej cząsteczce. Skąd mogła mieć pewność, że w którymś momencie wszyscy za to nie zapłacą?

Ale pomagała mu. Nie była zadowolona, kiedy kolejny raz spadła na nią konieczność ogarnięcia bałaganu, ale nie wyobrażała sobie poruszania wśród tych wszystkich odłamków. Rufus zresztą i tak był zbyt przejęty tym, co mu przyniosła, żeby zwracać na nią uwagę. Co prawda czasami przyłapywała się na tym, że rzucał ukradkowe spojrzenia w jej stronę, ale żadne z nich w żaden sposób tego nie komentowało. Sama też przerywała momentami, żeby obserwować go, jak krąży i pracuję. Było w tym coś kojącego, bo wtedy naprawdę wydawał jej się sobą – zafascynowany i pewny siebie, a przy tym absolutnie pozbawiony jakiegokolwiek gniewu. Laboratorium było jego domem, nawet jeśli momentami nie potrafiła tego zrozumieć.

Westchnęła i oparła się o ścianę. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale podświadomie wyczuwała, że musi być bliski wschodu. Oboje czuli się zmęczeni, chociaż Rufus i tak wyglądał zdecydowanie lepiej niż wtedy, kiedy go znalazła. Szybko doszedł do siebie, co uznała za dobry znak, chociaż i tak nie przekonywało ją to do tego, że testowanie jego mieszanek jest bezpieczne. Co prawda sama również nie widziała innego sposobu, ale to nie zmieniało faktu, że się bała. Bo skąd mogli mieć pewność, że w którymś momencie nie zrobi czegoś źle i przypadkiem się nie zabije? Nie miała pojęcia, co zrobiłaby, gdyby znalazła się w sytuacji, że musi mu jakoś pomóc, a nie ma pojęcia jak. Uznała to za kolejny dowód na to, że to nie ją Isabeau powinna wysłać do tego miejsca, a na przykład Carlisle'a, ale nic nie mogła na to poradzić. Zresztą...

– Cholera – westchnęła, nagle coś sobie uświadamiając. Skrzywiła się zrezygnowana, przypominając sobie, że prawdziwe kłopoty miała dobie przed sobą.

– Co? – Rufus przerwał i znalazł się przy niej. Coś w jej tonie musiało go zaniepokoić.

Spojrzała na niego zrezygnowana.

– Nic. Po prostu podejrzewam, że dzięki tobie i twoim pomysłom z włamywaniem się, ktoś wkrótce po prostu mnie w afekcie zabije – skrzywiła się. – Co prawda wątpię, żeby to był akurat Carlisle, ale mój brat już tak.

Kojarzenie faktów przyszło mu błyskawicznie. Kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy, momentalnie zorientowała się, że popełniła kolejny błąd wspominając mu o czymkolwiek, zwłaszcza o swojej wpadce.

– Ktoś cię widział – stwierdził i zaklął pod nosem. – Do cholery, dziewczyny, czy ty chociaż raz nie mogłaś czegoś zrobić dobrze – warknął i odszedł kilka kroków, woląc trzymać się od niej z daleka, kiedy był zagniewany.

– Chociaż raz zrobić dobrze? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Rufus, o czym ty do mnie w tym momencie mówisz? – zapytała, odpychając się do ściany i podchodząc do niego.

– Absolutnie o niczym – mruknął, nie patrząc w jej stronę. – Zresztą nie ważnie. Wracaj do sprzątania, bo tylko tracimy czas – doradził jej chłodno.

Zazgrzytała zębami.

– Chyba się zapominasz – powiedziała niedowierzaniem. – Jestem tutaj, bo chcę ci pomóc. Nie dość, że tego nie doceniasz, teraz traktujesz mnie jak...

– Jak cię traktuję? – przerwał jej. – Jak popełniające błędy dziecko, które wziąłem sobie do pomocy na kłopot? Tak, sądzę, że nie powinno cię to dziwić, chociaż mogę się mylić. Ludzie zwykle nie potrafią dostrzec swoich błędów – stwierdził.

– Mam przez to rozumieć, że ty potrafisz? – zapytała z niedowierzaniem, nie szczędząc sobie sarkazmu. – Będziesz mnie teraz traktował jak służącą czy niewolnicę, bo trochę się przy tym pogubiłam? – Nie odpowiedział, co jeszcze bardziej ją zdenerwował. – Posłuchaj mnie, powoli zaczynam mieć tego wszystkiego dość. W jednej chwili uczysz mnie i czuję się tak, jakbym jednak była potrzebna. Ale chwilę później zachowujesz się tak, jakbyś robił mi łaskę, pozwalając być tutaj. Nie wiem jak ciebie, ale mnie to doprowadza do szału.

Nie odpowiedział, nawet nie patrząc w jej stronę. Miała ochotę na niego warknąć, ale nie zrobiła tego. Nie rozumiała, jak w ciągu zaledwie kilku godzin mógł wytrącić ją z równowagi dwukrotnie, ale nie mogła się pozbyć wrażenia, że robił to specjalnie. Kolejny raz pomyślała, że być może chciał w ten sposób trzymać ją na dystans, ale tym razem nie potrafiła tego zrozumieć. Prawda była taka, że Rufus traktował ją jak rzecz, a tego zdecydowanie nie miała w tym momencie ścierpieć; była zmęczona i sama już nie wiedziała, jak powinna się przy nim zachować.

Powoli odwrócił się i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.

– Czy już skończyłaś się nad sobą użalać, dziewczyno? – zapytał ze spokojem, uważnie lustrując jej twarz wzrokiem.

Warknęła, nie mogąc się powstrzymać.

– Mam imię. Kiedy nareszcie zaczniesz go używać? – odparowała. – Mam na imię Layla – dodała z naciskiem.

– Wiesz, że jedynie tracimy czas przez twoje ciągłe problemy? Zresztą tyle razy ci mówiłem, żebyś nie odpowiadała mi pytaniem na pytanie – dodał, wznosząc oczy ku górze. – Nazwij to jak chcesz, ale ja naprawdę dzisiaj nie mam już do ciebie cierpliwości. Sądziłem, że jasno dałem ci do zrozumienia, że masz mnie słuchać, kiedy zasugerowałem ci współpracę. A jak na razie tego nie robisz. Co więcej, uparcie próbujesz mnie zdenerwować, chociaż doskonale zdajesz sobie sprawę z tego do czego to może doprowadzić – wyliczał, jakimś cudem wciąż panując nad spokojnym tonem głosu. – Jakby tego było mało, byłaś na tyle nieostrożna, że możemy mieć problem ze strony twoich bliskich. Mam jedynie nadzieję, że wykrzeszesz z siebie dość pomysłowości, żeby jakoś wytłumaczyć im to, co zrobiłaś, zanim będę musiał wziąć sprawy w swoje ręce.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, czując się tak, jakby mówił do niej w jakimś obcym języku. Rozumiała słowa, ale...

Nie, zdecydowanie nie była w stanie przyjąć ich sensu do świadomości.

– Więc teraz to moja wina, tak? – Aż zatrząsnęła się z gniewu, kiedy wyczytała z jego oczu odpowiedź. – Co niby miałeś na myśli, kiedy powiedziałeś, że weźmiesz sprawy w swoje ręce? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.

– Dokładnie to, co powiedziałem. – Rzucił jej pobłażliwe spojrzenie. – Ważna jest dyskrecja. Jeśli ktokolwiek będzie mi zagrażał, nie będę się zastanawiał nad tym, czy jest jakkolwiek z tobą powiązany. Ja po prostu zrobię to, co będzie słuszne.

Zmrużyła oczy i doskoczyła do niego, ledwo powstrzymując się od zaciśnięcia palców na jego szyi. Popatrzył na nią, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że może być równie niebezpieczna co on, zwłaszcza jeśli zdecyduje się wykorzystać dar.

– Tylko spróbuj – powiedziała cicho. – Przysięgam ci, że jeśli tylko spróbujesz zbliżyć się do kogokolwiek z mojej rodziny, zabiję cię. Nie tyle powiem o wszystkim Dimitrowi, ale właśnie zabiję – dodała z naciskiem, patrząc mu w oczy.

– W takim razie lepiej, żebyś się postarała, Laylo.

Patrzyła na niego jeszcze przez kilka sekund, po czym podjęła decyzję i odsunęła się. Wsunęła dłoń do kieszeni spodni i bez słowa wyjaśnienia, wcisnęła mu w dłoń buteleczkę z rubinowym płynem, którą dał jej chwilę wcześniej. Chyba pierwszy raz udało jej się go zaskoczyć, bo zamrugał pośpiesznie i spojrzał na nią pytająco.

– Co ty robisz? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku, kiedy podeszła do stołu, żeby zabrać swoją torbę.

– Wychodzę – odparła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Weź sobie tę swoją mieszankę, bo mnie raczej się nie przyda. Kto wie, może przy najbliższej próbie wypali ci mózg albo coś innego... Z tym, że wtedy mnie nie będzie, żeby ci pomóc – dodała, szybko kierując się w stronę schodów.

– Layla! – jęknął. Drgnęła, kiedy jednak wypowiedział jej imię, ale nawet nie spojrzała w jego stronę. – Więc odchodzisz, tak? – zapytał i chociaż miało zabrzmieć to obojętnie, uświadomiła sobie, że takiej decyzji zdecydowanie się nie spodziewał.

– Zdecydowanie tak – odparowała, chociaż dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos, uświadomiła sobie ich pełny sens. Poraził ją to, chociaż jednocześnie poczuła się tak, jakby zrzuciła z siebie wielki ciężar. Jak mogła trwać przy nim, skoro tego nie doceniał i na dodatek co chwilę się kłócili? – Mam serdecznie dość ciebie i twoich zmiennych nastrojów. Daj mi znać, kiedy przypomnisz sobie o czymś tak oczywistym, jak chociażby „dziękuję" albo zdecydujesz się mnie przeprosić.

Słyszała, że coś odpowiedział, ale już była na schodach i nie zdołała zrozumieć jego słów. Przez chwilę miała nawet naiwną nadzieję, że ruszy za nią i powie cokolwiek, ale oczywiście nie zrobił tego. Wypadła w noc, roztrzęsiona i zagniewana, dokładnie jak tamtego pierwszego dnia, kiedy po spotkaniu wygonił ją z laboratorium. Teraz była jeszcze bardziej zła, bo sądziła, że mimo swojego charakteru, Rufus zaczął ją doceniać. Nie interesowało ją to czy był na nią zły i czy jego słowa były szczere – po prostu nie mogła znieść tego, że mógł traktować ją w taki sposób. Nie była służącą, sprzątaczką ani jego współpracownicą, którą mógł dowolnie pomiatać, a które byłaby obojętna na wszystko to, co mówił.

Nie. Była...

Kim właściwie dla niego była? Nie miała pojęcia i nie potrafiła tego określić, ale w jednej chwili zrobiło jej się żal. Przecież jej potrzebował, a pomaganie mu mimo wszystko sprawiało jej przyjemność. Jeszcze nigdy tak się nie czuła, a już na pewno nie spotkała kogoś, kto nauczyłby jej tak wiele i to w taki sposób. Przez moment zawahała się i zapragnęła wrócić na dół, żeby raz jeszcze z nim porozmawiać, ale nie zrobiła tego.

Nie, skoro był w stanie grozić jej najbliższym. Była tym bardziej zdenerwowana, bo sądziła, że zdążył docenić ją przynajmniej do tego stopnia, żeby jej rodzina stała się nietykalna. Odkrycie, że się pomyliła, całkowicie ją poraziło i sama już nie miała pewności, co powinna w tej sytuacji zrobić. Jedno było pewne – nie zamierzała pozwolić, żeby ktokolwiek tknął kogoś na kim jej zależało, zwłaszcza jeśli to był Rufus.

Zastygła w miejscu i oparłszy się o ścianę, spojrzała w jaśniejące powoli niebo. Trzęsła się cała i wiedziała, że musi koniecznie znaleźć sposób na to, żeby się uspokoić, ale nie miała pojęcia co powinna teraz zrobić. Potrzebowała kogoś z kim mogłaby porozmawiać, ale jednocześnie chciała pobyć chwilę w pojedynkę, zwłaszcza przy wschodzie słońca. No i pewne było, że nie mogła wrócić do domu, bo wtedy zbytnio ryzykowała, że wpadnie na Carlisle'a, a nie miała siły czegokolwiek mu tłumaczyć.

Westchnęła i biegiem opuściła niewidoczny z ulicy zaułek, gdzie mieściła się kryjówka Rufusa. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, ale wiedziała jedno – nie mogła znieść bezruchu. Wciąż roztrzęsiona, ruszyła biegiem przed siebie, ścigając się ze wschodzącym słońcem i kierują się w kierunku, który sugerował jej instynkt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro