Dwadzieścia trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabeau

– Co się dzieje? – Gabriel zbiegł ze schodów, ale zatrzymał się w połowie, wyraźnie wytrącony z równowagi stanem skóry Beau. – Albo właśnie była u nas Layla i zdenerwowała się bardziej ode mnie, albo...

Isabeau warknęła, więc urwał, unosząc przy tym obie ręce ku górze w poddańczym geście. Zbiegł z ostatnich stopni, po czym spojrzał krótko najpierw na oddychające szybko, skryte w kącie bliźniaki, później na Carlisle'a, a potem znów na swoją siostrę.

– Więc? – zapytał ponownie spiętym głosem. Nie rozumiał, co właściwie się wydarzyło, ale patrząc na miny bliskich doszedł do wniosku, że to raczej nie było normalne.

– Może za chwilę – odezwał się w końcu Carlisle, po czym z wahaniem spojrzał na Isabeau. – Chcesz, żebym cię opatrzył? Chyba lepiej nie budzić Damiena... – zaproponował cicho.

Isabeau westchnęła.

– Oczywiście, że nie chcę budzić Damiena – żachnęła się. – No dobrze, chociaż to poniekąd zależy od tego, czy Gabriel nadal jest na mnie aż tak bardzo zły – dodała, zerkając wymownie na brata.

– Jestem – mruknął pod nosem, ale wyciągnął rękę w jej strony. – Dobra, chodź tutaj do mnie, złośnico.

Omal się nie uśmiechnęła i natychmiast ją ujęła. Gabriel przyciągnął ją do siebie i już wtedy poczuła, że powietrze wokół niego pulsuje mocą. Zamknęła oczy, bo chociaż instynktownie chciała się bronić, podejrzewając atak, pośpiesznie odepchnęła od siebie tę myśl, pozwalając w zamian, żeby energia bijąca od jej brata swobodnie ją przeniknęła. Kolejny raz wypełniło ją ciepło, tym razem jednak zupełnie różne od tego, które niosło ze sobą ból i doprowadziło ją do tego stanu. Wręcz przeciwnie – moc niosła ze sobą przyjemne ukojenie i Isabeau pozwoliła, żeby w pełni złagodziła pieczenie poparzeń. Co prawda Gabriel nie był w stanie jej uleczyć, tak jak to zrobiłby Damien, ale i tak zrobił dość, żeby poczuła się lepiej. Zakładała przynajmniej, że teraz wygląda przynajmniej odrobinę normalniej, chociaż do normalności miała wrócić dopiero za kilka dni.

– No, no... Nie przesadzaj, braciszku, bo jeszcze oddasz mi za dużo, a wtedy to ty będziesz miał problem – doradziła mu cicho, odsuwając się.

Puścił ją i odsunął się, odrobinę zdyszany; zauważyła, że pobladł i wyglądał na zmęczonego, ale poza tym jego oczy błyszczały intensywnie, pierwszy raz odkąd ją zobaczył.

– Sądzę, że jakoś przeżyję. Po prostu dawno tego nie robiłem, bo Layla już dawno przestała wybuchać na tyle, żeby przypadkiem nas krzywdzić – stwierdził, wywracając oczami i jednocześnie odpowiadając na zaciekawione spojrzenie Carlisle'a. – A teraz może w końcu ktoś mi wyjaśni, co się stało – dodał, zaplatając ręce na piersi i patrząc na każdego z osobna wyczekująco.

Isabeau skrzywiła się i pośpiesznie przykucnęła, żeby znaleźć się na wysokości wzroku swoich dzieci. Ślady poparzeń na jej skórze wciąż były wyraźnie widoczne, ale przynajmniej nie wyglądały już tak tragicznie, a ból stał się znośny na tyle, że mogła sobie pozwolić na to, żeby Aldero i Cameron wpadli jej w ramiona. Pośpiesznie, z nabytą przez miesiące wprawą, wzięła ich na ręce i wyprostowała się, żeby móc popatrzeć na brata i Carlisle'a. Usłyszała kroki na schodach, kiedy pojawili się Edward i Esme, ale nie odwróciła się, żeby na nich spojrzeć, zwłaszcza przez wzgląd na wampirzycę; wiedziała, jak ta miała zareagować.

– Chyba sobie żartujecie – stwierdził miedzianowłosy. Nie miała wątpliwości, że musiał już dowiedzieć się o wszystkim z myśli przybranego ojca. – Cholera...

– Nie przeklinaj mi przy dzieciach – żachnęła się Beau. – I tak, bardzo zabawne, że jakimś cudem słońce omal mnie nie usmażyło! – wydarła się, nie mogąc powstrzymać się przed okazaniem frustracji.

Aldero i Cammy wzdrygnęli się, kiedy podniosła głos, ale to już nie miało żadnego znaczenia, bo istotniejsze było to, co powiedziała. Dopiero kiedy wypowiedziała tę myśl na głos, dotarło do niej w pełni, co się wydarzyło – i wręcz nie mogła uwierzyć. Być może w jakimś stopniu podejrzewała, że coś podobnego może mieć miejsce, już od momentu kiedy po raz pierwszy w popłochu pragnęła uciec przed świtem, ale wcześniej nie dopuszczała tego do świadomości.

Bo przecież to było niemożliwe...

Bo to było tylko wymyślone na potrzeby ludzi legendy, ale...

Powoli odwróciła się, żeby spojrzeć na Carlisle'a.

– Też to widziałeś – powiedziała cicho. – Powiedz mi, że nie zwariowałam, bo już sama tego nie rozumiem. Nie tego jednego zresztą, ale mimo wszystko...

– Widziałem – zapewnił ją pośpiesznie – ale ci tego nie wytłumaczę, jeśli to masz na myśli. Nie sądziłem nawet... – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Co masz na myśli mówiąc, że to nie jedyna rzecz, której nie rozumiesz? – zapytał po chwili, równie zafascynowany, co i zaniepokojony tym, co się działo.

Isabeau roześmiała się gorzko, nie mogąc się powstrzymać.

– Co? – warknął na nią Edward, jak zwykle nie mogąc wytrzymać, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek tajemnice.

– Pewnie mi nie uwierzycie, bo chciałam to udowodnić dopiero na polowaniu, ale... – Westchnęła i spróbowała wziąć się w garść. – To jest chore, zwłaszcza w tej sytuacji, ale prawda jest taka, że mamy kły.

Zapadła długa, przeciągła cisza, podczas której jedynie patrzyli się na nią tępo.

– Że co? – Gabriel zamrugał i spojrzał na nią tak, jakby właśnie oświadczyła mu, że potrafi latać.

– Powiedziałam...

Sapnął zniecierpliwiony.

– Wiem, co powiedziałaś. Teraz po prostu czekam na jakąś puentę tego dowcipu – powiedział, patrząc na nią wyczekująco.

– Ja nie żartuję, braciszku – zdenerwowała się. – Chcesz to mogę cię ugryźć. Może wtedy będziesz bardziej skłonny mi uwierzyć – wysyczała przez zaciśnięte zęby i nagle skrzywiła się. – Och, no proszę – jęknęła i przytrzymując bliźnięta jedną ręką, wolną dłonią zakryła usta.

– Wydaje mi się, że jednak się bez tego obejdzie – stwierdził i zanim zdążyła zaprotestować, ujął ją za podbródek, wcześniej odsuwając jej rękę. Warknęła cicho, ale prawie nie zwrócił na to uwagi, wpatrzony w coś innego. – A niech cię...

Kły nie były duże, ale wyraźne. Isabeau do tej pory nie miała pewności czy chodzi o krew, czy po prostu o to, jakie targały nią w danej chwili emocje, ale tak czy inaczej pojawiały się, całkowicie ją dezorientując. Na początku nie zwracała na to uwagi, ale teraz, kiedy powiedziała o tym komukolwiek...

Pośpiesznie odwróciła głowę, wyszarpując się z jego uścisku. Pozwolił jej na to, zbyt oszołomiony i zamyślony. Isabeau rzuciła mu krótkie spojrzenie i prawie nieświadomie przejechała językiem po zębach na górze. Nie mogła tego zobaczyć, ale czuła, że oba kły powoli wracają do normalnych rozmiarów, chociaż i tak były na tyle ostre, żeby móc zranić ją w język. Poczuła smak krwi w ustach, co na moment wytrąciło ją z równowagi i sprawiło, że gardło zapłonęło żywym ogniem, zaraz jednak udało jej się nad sobą zapanować.

Rozejrzała się dookoła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wszyscy obserwując ją i dzieci. W zasadzie nigdy nie miała nic przeciwko temu, żeby znajdować się w centrum uwagi, ale tym razem wszyscy patrzyli na nią tak, jakby widzieli ją po raz pierwszy, a to zdecydowanie nie było przyjemne. Poczuła się osaczona, dlatego ostatecznie przeniosła wzrok na Carlisle'a, który wydawał się przede wszystkim zaintrygowany, a nie zaniepokojony.

– Kły i spalanie się na słońcu. To jest ciekawe – przyznał, podchwyciwszy jej spojrzenie. – Hm, zastanawia mnie, czy... – zaczął i urwał, co ją zirytowało. Od kiedy to powstrzymywał się przed dokończeniem swoich teorii, zwłaszcza kiedy potrzebowała nawet najbanalniejszego wyjaśnienia tego, czego doświadczała?!

– Czy co? – zapytała nagląco. – No mów. Niby ty przez jakiś czas bawiłeś się w łowcę – dodała, nie mogąc się powstrzymać.

– W zasadzie tak, ale gdybym wtedy zawierzył legendom, prawdopodobnie nie udałoby mi się nikogo znaleźć – zauważył, całkowicie ignorując jej zagniewany ton. – Ale ty... No cóż, Isabeau, ty jak najbardziej pasujesz do stereotypowego obrazu wampira, w który ludzie wierzą do dzisiaj – wyjaśnił w końcu. – Tym bardziej zastanawiam się czy to przypadek, czy może jeszcze inne cechy będą się zgadzać. Chociażby... Och. – Spojrzał na nią z błyskiem w oczach. – Chociażby przestąpienie przez próg. Nie weszłaś do środka, póki Gabriel ci tego nie zaproponował... Dlaczego?

Westchnęła bezradnie.

– A ja wiem? Po prostu nie weszłam, ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy – powiedziała zniecierpliwionym tonem.

– Ludzie wierzyli, że tacy jak my nie mają duszy. Dlatego nie mogą przebywać tam, gdzie żyjący sypiają bez zaproszenia. Być może to dość śmiała teoria, ale wydaje mi się, że gdybyś teraz spróbowała wejść do domu kogoś innego bez wcześniejszego zaproszenia, nie byłabyś w stanie przestąpić progu – wyjaśnił z entuzjazmem. Miała ochotę na niego warknąć za to, że najwyraźniej widział w niej ciekawy obiekt badawczy. – Tak samo było w przypadku... Drake'a – dodał po chwili, już mniej rezolutnym tonem.

– Możesz mówić przy mnie swobodnie na team Drake'a – wysyczała przez zaciśnięte zęby, chociaż samo brzmienie jego imienia sprawiało, że czuła się dziwnie. Musiała mocno się wysilić, żeby być w stanie zdusić emocje.

Carlisle spojrzał na nią sceptycznie, prawdopodobnie coś podejrzewając, ale ostatecznie skinął głową.

– Mam na myśli to, co mówiła nam Alessia. O tym, że musiała go zaprosić, zanim był w stanie wejść do mojego gabinetu i cokolwiek z niego zabrać – wyjaśnił spokojnie.

– No tak – przyznała i zawahała się na moment. – Ale sam najlepiej widziałeś, że Drake ani nie cierpiał, ani tym bardziej nie spalał się na słońcu – dodała, nagle to sobie uświadamiając.

Doktor westchnął i niechętnie przyznał jej rację.

– Niemniej już wtedy źle się czuliście blisko świtu. Nie wmawiaj mi, że nie – spróbował raz jeszcze, wyraźnie coraz pewniejszy tego, co mówił. – Tutaj znów mogę tylko gdybać, ale wydaje mi się, że pewne cechy pojawiały się stopniowo, chociaż wciąż nie mam pewności od czego to wszystko zależy. Ale jestem prawie pewny, że ma to jakiś związek z tymi dziwnym zachowaniem pół-wampirów. Teraz jedynie pozostaje dojść do tego, co konkretnie się dzieje – zakończył, jakby to było najprostszą rzeczą na świecie. – A co z bieżącą wodą...? – dodał po chwili zastanowienia.

Gabriel wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście i głośno jęknął, sfrustrowany.

– Dobra! Chcesz to gadaj sobie z nią do woli, możecie sobie nawet poeksperymentować, kiedy już Beau będzie mogła wyjść na zewnątrz, ale chwilowo to ja wychodzę. Najlepiej idźcie do salonu, tylko najpierw pozasłaniajcie okna... Wolałbym żeby siostra drugi raz mi nie umarła – dodał, ale żart wyszedł mu dość marnie. Isabeau wysiliła się na blady uśmiech. – Czuję Renesmee. Wolałbym ją najpierw przygotować, zanim tutaj wejdzie – wyjaśnił spokojniej, dostrzegając ich zdezorientowane spojrzenia. Nie usłyszał żadnych protestów, dlatego chwilę później po prostu zniknął, wychodząc na tyle szybko, żeby słońce nie zdołało wedrzeć się do środka.

Isabeau sapnęła i wzniosła oczy ku górze. Właśnie o tym marzyła – żeby stać się czyimś obiektem do eksperymentowana.

A niech cię diabli, Gabrielu Licavoli!, pomyślała gniewnie.

Odpowiedział jej jego mentalny śmiech.


Renesmee

– Ładna sukienka.

Rozbawiony głos Gabriela doszedł do mnie chwilę po tym, jak wyczułam znajomy zapach ukochanego. Na wpół przytomna uniosłam głowę i zdołałam odszukać chłopaka na gałęzi jednego z najbliższych drzew, zaledwie kilka metrów od bramy, która prowadziła na teren naszej... posiadłości; to wciąż do mnie nie docierało, zwłaszcza teraz, kiedy byłam tak zmęczona, że dosłownie słaniałam się na nogach.

– Bardzo śmieszne – skrzywiłam się, niechętnie spoglądając na różową sukienkę. Nie miałam siły się przebrać, kiedy już Michael pozwolił nam iść do domu.

Gabriel spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, ale i tak wyczułam, że coś jest nie tak. Znałam go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy coś przede mną ukrywał (chyba, że dopiero zamierzał mi o czymś powiedzieć), więc nie był w stanie mnie oszukać, nawet gdyby miał taki plan.

– Zmęczona? – zapytał, lekko, zeskakując z gałęzi.

Zanim się obejrzałam, znalazłam się w jego ramionach i pozwoliłam, żeby przyciągnął mnie do siebie, właściwie na wpół niosąc w stronę domu.

– Mhm... – mruknęłam sennie. – Ale nie na tyle, żeby chcieć zrezygnować – dodałam, pośpiesznie biorąc się garść.

– Nawet słowem o tym nie wspomniałem – żachnął się, chociaż intencje stojące za tym pytaniem były oczywiste. – Ale i tak wolę, kiedy mam cię przy sobie – dodał, całując mnie w czoło.

Wyswobodziłam się z jego objęć i odwróciłam tak, żebyśmy stanęli ze sobą twarzą w twarz. Natychmiast zrozumiał do czego zmierzam, bo z rozbawionym uśmiechem przyciągnął mnie do siebie i pocałował w usta. Dopiero tę pieszczotę byłam w stanie uznać, poza tym emocje wywołane pocałunkiem trochę rozjaśniły mi w głowie.

– Z drugiej strony, jeśli po każdym powrocie masz być taka uczuciowa... – wymruczał mi do ucha Gabriel i zaśmiał się cicho. – Nie jestem pewien, czy chcesz od razu się położyć, czy też nie, ale będę miał ci coś dopowiedzenia – dodał, raptownie poważniejąc.

Westchnęłam i pozwoliłam, żeby objął mnie ramieniem, po czym niechętnie ruszyłam w stronę domu. W zasadzie marzyłam już jedynie o tym, żeby zwinąć się w kłębek u boku Gabriela i odespać zarwaną noc, ale najwyraźniej znów wszystko było przeciwko mnie.

– Mianowicie? – zapytałam, chcąc mieć to za sobą. – Zresztą ja też mam ci coś do powiedzenia – dodałam, zanim zdążyłabym rozleniwić się na tyle, żeby odłożyć to na później; wtedy jak nic miałabym stchórzyć, a przecież chciałam być z nim szczera. Długo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że powinnam wprost powiedzieć mu o Isabeau, a przynajmniej o tym, że chyba ją zobaczyłam. – Swoją drogą, jest Carlisle? – zapytałam po chwili zastanowienia, uświadamiając sobie, że wyczuwam doktora i Esme gdzieś w okolicy.

– Mhm, trudno żeby go w tej sytuacji nie było... – mruknął Gabriel i mogłabym przysiąc, że ledwo powstrzymał się od uśmiechu.

– Co masz na myśli? – zapytałam podejrzliwie i westchnęłam. – Dobra, może ja pierwsza. Po prostu muszę mu coś powiedzieć – wyjaśniłam i skrzywiłam się. – Albo w zasadzie zapytać. Och, Gabrielu... – westchnęłam. – Kiedy byłam w barze, widziałam Theo i on mówił mi straszne rzeczy. No i jeszcze pokazał mi gazetę... Ludzie znikają. Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, ale to jest przerażające – poskarżyłam mu się, nie mogąc się powstrzymać. – Żebyś widział te wszystkie nazwiska! To jest straszne...

Objął mnie mocniej.

– Tak, moja kochana... Wyobrażam to sobie – westchnął, myślami jednak będąc chyba gdzieś daleko.

– Co się stało, Gabrielu? – zapytałam natychmiast, doskonale wiedząc, że nie słucha mnie tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Jego prawie obojętne podejście nie było dla mnie czymś normalnym, więc nie miałam wątpliwości co do tego, że coś jest na rzeczy.

– Za chwilę – obiecał mi, pośpiesznie mrugając, jakbym wyrwała go z transu. – Najpierw mogłabyś mi powiedzieć to, co zamierzałaś? – poprosił odrobinę spiętym tonem. Odniosłam wrażenie, że może coś podejrzewać i że moja odpowiedź znaczy dla niego więcej niż mogłabym się spodziewać.

Speszyłam się. Chciałam mu powiedzieć o Isabeau i zdecydowanie powinnam, nawet jeśli się myliłam, ale nie chciałam go denerwować. Nie miałam pojęcia, jak może zareagować, ale robienie być może niepotrzebnej nadziei... Zdecydowanie nie mogłabym znieść, gdyby Gabriel z mojego powodu kolejny raz tak bardzo cierpiał po stracie siostry, ale w zasadzie jak miałam wybór? Przecież musiałam i chciałam być wobec niego szczera!

– Widziałam... – zaczęłam i urwałam, nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów na to, żeby dokończyć.

Gabriel spojrzał na mnie wyczekująco.

– Tak, moja kochana? – ponaglił spokojnym tonem. – Co takiego zobaczyłaś? – dodał i uśmiechną się zachęcająco.

– Widziałam... O Boże, Gabrielu, to zabrzmi tak nierealnie – westchnęłam, spoglądając na niego przepraszająco.

Ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się z odrobiną goryczy.

– Sądzę, że dzisiaj już nic mnie nie zaskoczy – oznajmił i, chociaż nie jestem pewna dlaczego, uwierzyłam mu bez zbędnych zastrzeżeń.

– No dobrze – westchnęłam, chociaż wciąż nie byłam do końca przekonana. Być może to wina zmęczenia, ale czułam się okropnie z tym, co miałam mu powiedzieć. – Ja wiem jak to zabrzmi, ale jestem prawie pewna, że wczoraj wieczorem widziałam Isabeau. I wiesz co? – dodałam pośpiesznie, nie chcąc ryzykować, że Gabriel spróbuje mi przerwać. – Jestem prawie pewna, że to ona spłoszyła Buio!

Gabriel nawet nie mrugnął.

– Nessie... – zaczął.

Jęknęłam sfrustrowana.

– Tak, wiem! – przerwałam mu. – Może i już zaczynam wariować, ale ja naprawdę ją widziałam. Co prawda zaledwie przez ułamek sekundy, ale to z całą pewnością była twoja siostra! – nalegałam, wręcz błagając go o to, żeby mi uwierzył. W zasadzie chyba chciałam przekonać samą siebie, bo kiedy wypowiedziałam swoje przypuszczenia na głos, wtedy dopiero byłam w stanie uświadomić sobie, jak bardzo brzmiały one nierealnie.

– Nessie, czy mogę nareszcie dojść do słowa? – zapytał z westchnieniem Gabriel, rzucając mi krótkie, znaczące spojrzenie. Speszyłam się tym, że wcześniej mu na to nie pozwoliłam i w milczeniu skinęłam głową. – Tak więc mogę cię zapewnić, że to była Isabeau. Mogłem przewidzieć, że moja siostrzyczka wróci w wielkim stylu – stwierdził takim tonem, że nie miałam wątpliwości, że za jego wypowiedzią kryje się coś więcej.

– To dobrze... – zaczęłam mało przytomnie i gwałtownie urwałam, w pełni uświadamiając sobie sens jego wypowiedzi... Oraz to, że wiedział więcej niż mogłabym podejrzewać. – Chwileczkę, co masz na myśli mówiąc o powrotach w wielkim stylu? – zapytałam, zatrzymując się gwałtownie i zmuszając go do tego samego. Byliśmy dosłownie dwa kroki od domu, więc spojrzałam w stronę salonu, ale okna były starannie zasłonięte, więc niczego nie zobaczyłam. – Czy...? Czy Isabeau...? – zaczęłam drżącym tonem.

Gabriel powoli skinął głową.

– Tak – potwierdził i przytrzymał mnie, bo z nadmiaru emocji omal się nie wywróciłam. Serce zabiło mi szybciej i miałam problemy z oddychaniem. – Tak... Ona i dzieci. Cała trójka – dodał, kiedy upewnił się, że za chwilę mu nie zemdleję.

– Bożej... – westchnęłam i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Zupełnie nie myślałam o dzieciach i teraz było mi trochę głupio, ale skąd w ogóle miało mi przyjść do głowy, że coś podobnego jest możliwe? – Ale jak? Jak to możliwe? – zapytałam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Byłam śpiąca, więc kojarzenie faktów przychodziło mi z trudem, ale i tak szczerze wątpiłam, żebym była w stanie nawet w najbardziej sprzyjających warunkach była w stanie wymyślić coś sensownego. Obojętnie jak bardzo cieszyłam się z powrotu Isabeau, ciężko było tak po prostu przyjąć do wiadomości, że ktoś, kto od trzech miesięcy był rzekomo martwy, nagle najzwyczajniej w świecie pojawia się ponownie.

– W zasadzie Isabeau sama nie jest pewna, co się stało – wyjaśnił mi pokrótce Gabriel. – A przynajmniej tak cały czas utrzymuje – dodał. – No i zmieniła się...

– Jesteś na nią zły. – To nie było pytanie. Nie musiałam nawet zbytnio się wysilać, bo to po prostu było po Gabrielu widać.

– Dziwi cię to? – Pokręciłam głową. – Zresztą to nie koniec, chociaż nie jestem pewien, czy uwierzysz mi, jeśli powiem ci resztę. Ale przynajmniej sama przekonasz się, dlaczego w żaden sposób nie jesteś w stanie mnie zaskoczyć – zapowiedział, po czym mocno uścisnął moją dłoń, żeby dodać mi pewności.

Spojrzałam na niego zdecydowanie. Cokolwiek miał mi do powiedzenia, nie mogło być to dziwniejsze od „zmartwychwstania" Isabeau – a przynajmniej tak mi się w tamtym momencie wydawało.

Jak błędne to było przekonanie, miałam się dowiedzieć już wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro