Dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Nie tak spodziewałam się zakończyć wesele, ale nadejście Mayi bynajmniej nie wpłynęło jakoś drastycznie na atmosferę. Przez kilkanaście sekund stałam w bezruchu, obserwując dziewczynę i Dimitra, coraz bardziej zdenerwowana – zwłaszcza od momentu, kiedy wspomniała o Lawrence'u, przez co dosłownie się we mnie zagotowało – wtedy jednak zauważyłam, jak Gabriel w zamyśleniu marszczy brwi.

– Co jest? – zapytałam cicho, wręcz wisząc mu na ramieniu, jakby od tego zależało moje życie. Denerwowałam się, a bliskość ukochanego miała w sobie coś kojącego.

– Nic. W tym właśnie rzecz, że nic – powiedział, przez co jeszcze bardziej zgłupiałam. – Dziwne...

Dimitr musiał to usłyszeć, bo poderwał się na nogi i dopadł do nas, zostawiając nieprzytomną Mayę. Carlisle oczywiście natychmiast do niej dopadł, prawdopodobnie z przyzwyczajenia albo po prostu żeby zająć się czymkolwiek i nie myśleć o swoim ojcu.

– Dobra, co jest dziwne? – Król zażądał natychmiastowych wyjaśnień. Patrzył nagląco na Gabriela, wspierając obie dłonie na biodrach. Jego krwiste tęczówki błyszczały od nadmiaru emocji. – Bo „nic" byłoby dobrą wiadomością, ale sądząc po twojej minie, raczej nie mamy na co liczyć – powiedział, nie spuszczając wzroku z mojego męża.

– Dziwne jest to, że mamy przykład użycia mocy bez mocy – wtrąciła się Layla. Nie usłyszałam, kiedy podeszła, ale nagle okazało się, że stoi tuż za nami.

– Dziękuję, siostrzyczko – wymruczał Gabriel, wyraźnie z takiego sposobu przedstawienia sprawy zadowolony. – Chodzi mi o to, że w przypadku Mayi mamy tutaj klasyczną hipnozę. Z tym, że nie czuję żeby jakikolwiek telepata na nią wpływał. I właśnie to „nic" jest dziwne – powiedział, rozkładając ręce w geście sugerującym, że jego wyjaśnienia są tak oczywiste, że sami powinniśmy na to wpaść.

Dimitr zmarszczył brwi.

– Dlaczego sądzisz, że została zahipnotyzowana? – zapytał, wyraźnie nic już nie rozumiejąc. Szczerze powiedziawszy, w tym momencie nie był jedynym, który nie nadążał.

– To proste. – Gabriel i Layla wymienili krótkie spojrzenia. – Wołała cię po imieniu, chociaż chyba nigdy nie widziałem bardziej uległego i pełnego szacunku człowieka – zaczął wyliczać, rozprostowując kolejne palce. – Ledwo łapała dech i nie mam tutaj na myśli, że zmachała się po biegu. Rozkojarzenie, trudność z zachowaniem koncentracji...

– Dobrze! Zrozumiałem – skrzywił się Dimitr. – Lepiej mi powiedzcie, co to oznacza dla nas.

– Wydaje mi się, że absolutnie nic – wtrącił się Carlisle. Zaskoczyło mnie, że to akurat on był w stanie Dimitrowi odpowiedzieć. – Nie wiem czy to ma jakieś znaczenie, Gabrielu – zwrócił się do mojego ukochanego – ale z tego, co powiedziała mi Bliss... – Zawahał się na moment, ale Dimitrowi udało się całkiem wprawnie udawać, że niczego nie usłyszał i że wcale nie dostaje szału na samą myśl o rudowłosej wampirzycy. – Z tego, co mi wtedy powiedziała – podjął temat dziadek, tym razem staranniej dobierając słowa – mój ojciec dopiero zaczynał wprawiać się w hipnozie. Zawsze miał zdolności przywódcze, dlatego nie dziwi mnie, że ostatecznie to perswazja wykształciła się w jego przypadku do rangi daru – stwierdził.

Oczy Gabriela rozbłysły.

– Och, w takim razie ma to znaczenie. To nie do końca telepatia, dlatego nic nie czułem – powiedział uspokojony. – Marne sztuczki. Maya po postu ma słaby umysł, więc ją opętał, chociaż wciąż nie jestem pewien, jaki miał w tym cel.

– Prawdopodobnie taki jak zwykle: działanie na nerwy – odezwałam się, nie mogąc się powstrzymać. Obaj spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. – Przepraszam, ale ja nie potrafię myśleć o nim dobrze. Nie po tym, co się stało – usprawiedliwiłam się, jednocześnie gorączkowo rozglądając za dziećmi. Ulżyło mi, kiedy dostrzegłam Alessię i Damiena pod opieką Esme. – Wydaje mi się, że to miało być coś jak ostrzeżenie albo sposób na to, żeby mnie zdenerwować. W końcu to „rodzinna uroczystość" – skrzywiłam się, mając ochotę wyśmiać rzekome pragnienie zjednoczenia rodziny, które próbował przy mnie okazywać mój pradziadek, kiedy ostatni raz go widziałam. Nie przypuszczałam nawet, że po tym jak zniknął, kiedykolwiek znów się pojawi, ale najwyraźniej się pomyliłam. – Maya po prostu spanikowała.

Carlisle spojrzał na mnie z powątpieniem, zbytnio nie wiedząc jak się zachować – to mimo wszystko wciąż był jego ojciec – ale Gabriel wyglądał na zainteresowanego moimi słowami bardziej niż bym przypuszczała. Dimitr z kolei był obojętny na intencje; bardziej interesowało go to, co powinniśmy zrobić teraz, chociaż o to już nie zamierzał nas pytać. Mruknął coś pod nosem i zniknął w tłumie, próbując znaleźć Pavarottich. Matt i Lucas zdążyli już zapanować nad sytuacją, więc większość już się rozeszła i zostałam z najbliższymi sama.

– Dimitr nie chce paniki. Zresztą uważa, że sam Lawrence to żadna przeszkoda, zwłaszcza po tym co powiedziałaś – odezwał się tata, podchodząc do nas i reagując na moje poplątane myśli. – Cóż, być może byłoby inaczej, gdyby telepaci się nie podzielili i chociaż kilku zostało po jego stronie, ale w tej sytuacji... – Wzruszył ramionami. – Chce wysłać Pavarottich, żeby się trochę rozejrzeli.

– To i tak lepsza perspektywa niż wilkołaki – stwierdził chmurnie Carlisle. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że ja wcale nie miałabym nic przeciwko, gdyby Lawrence trafił na Yves'a i kilku jego podopiecznych, a to chyba nie świadczyło o mnie dobrze. Nie mogłam nic na to poradzić, że w jakimś stopniu wampir wciąż napawał mnie lękiem i nie mogłam nie obwiniać go o to, że w trakcie ciąży prawie poroniłam. – Nie wiem, co on właściwie tutaj robi. Łatwiej dla wszystkich było, kiedy zniknął – dodał doktor z westchnieniem.

– Nie myśl o tym. – Esme pojawiła się u jego boku, wyraźnie zatroskana. Chyba zupełnie nieświadomie dotknęła jego ramienia, doktor zaś w odpowiedzi ujął ją za rękę i delikatnie uściskał. – Będzie dobrze – obiecała.

Po sposobie w jaki na nią spojrzał odniosłam wrażenie, że najwyższa pora się ewakuować. Chyba nie ja jedna, bo Edward prawie natychmiast wymruczał coś i pod byle pretekstem zabrał dzieci. Layla zniknęła już jakiś czas wcześniej, być może nieopatrznie myląc mojego ojca z Dylanem (wiedziałam, że nie jest między nimi dobrze, chociaż nie miałam okazji o nic ją zapytać), więc zostaliśmy jedynie z Gabrielem, dlatego nie protestowałam, kiedy ukochany bez słowa pociągnął mnie w swoją stronę. Razem zaczęliśmy lawirować pomiędzy gośćmi, a ja nawet nie miałam nawet okazji, żeby zorientować się, że Gabriel prowadzi mnie w stronę... głównej bramy, która prowadziła do ogrodu.

Co on znowu wymyślił?, pomyślałam odrobinę spanikowana, kiedy wyszliśmy poza teren na którym rozgrywało się wesele. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, tym bardziej teraz, skoro gdzieś widziano Lawrence'a, ale o nic nie zapytałam. Musiałam przyznać, że byłam już zmęczona i nie miałam psychicznie siły na to, żeby zajmować się gośćmi i dziećmi. Maluchy zresztą i tak wydawały się wymęczone w równym stopniu, co my wszyscy, dlatego wierzyłam, że Edward dobrze się nimi zajmie i wkrótce zaprowadzi je do domu, żeby mogły odpocząć. Sama również o tym marzyłam, trzymając się na nogach wyłącznie dzięki adrenalinie i skrajnym emocjom, które pozwalały mi zachować przytomność, jednak w przeciwieństwie do bliźniąt musiałam się jeszcze trochę przemęczyć. W końcu to było nasze wesele – moje i Gabriela – więc mimo wszelakich problemów zamierzałam zrobić wszystko, żeby dobrze się bawić.

– Dokąd idziemy? – zapytałam zdziwiona Gabriela, kiedy już biegliśmy przez las. Rozpoznałam kierunek, bo dobrze pamiętałam, jak dzień wcześniej biegliśmy w stronę polany, gdzie spędziliśmy przynajmniej kilka przyjemnych chwil, zanim wszystko zniszczyła Kristin, ale i tak byłam zaskoczona. – Gabrielu, nie wiem czy to jest dobry pomysł – przyznałam przepraszającym tonem, nie mając ochoty na powtórkę, nawet jeśli tamto miejsce wyglądało naprawdę przyjemnie.

– Pamiętasz? – ucieszył się. – To bardzo dobrze. Koniecznie zapamiętaj drogę – odparł pogodnie i wciąż nic mi nie wyjaśniając, zignorował moje wątpliwości, ciągnąc mnie dalej.

Biegliśmy w ciszy jeszcze przez kilka minut, nie rozmawiając. Byłam trochę zła na Gabriela za to, że jak zwykle musiał postawić na swoim, ale w żaden sposób tego nie okazałam, skupiając się na drodze. Zamierzałam już coś powiedzieć, żeby raz jeszcze skłonić męża do zwierzeń, ale nie dał mi po temu okazji, bo nagle zboczył z dotychczasowej trasy, skręcając w lewo. Pobiegłam za nim, bogatsza przynajmniej o tyle, że wiedziałam już, iż najwyraźniej to nie polana jest naszym celem.

Zaintrygowana, przyśpieszyłam. Tym razem trasa wydała mi się trudniejsza i bardziej dzika, co wybitnie świadczyło, że mało osób tędy chodziło. Właściwie to czułam jedynie zapach Gabriela i to starszy, co znaczyło, że musiał być w tym miejscu jakiś czas temu, ale najwyraźniej mi o tym nie powiedział. Znów pomyślałam, że ostatnimi czasy często znikał i serce zabiło mi mocniej, kiedy uświadomiłam sobie, że być może nareszcie zamierzał mi to wytłumaczyć. Machinalnie przyśpieszyłam, pilnując się przy tym jednak, żeby nie wyprzedzić ukochanego, chociaż jego trop był na tyle wyraźny, że i w pojedynkę bez trudu dotarłabym do celu.

Drzewa powoli się rozstępowały, zwiastując wolną przestrzeń. Dużo wolnej przestrzeni, zdecydowanie więcej niż w przypadku, gdybyśmy mieli do czynienia z polaną albo czymś podobnym. Byłam coraz bardziej podekscytowana, ale Gabriel postanowił mnie najwyraźniej jeszcze podręczyć, bo bez ostrzeżenia się zatrzymał. Z rozpędu omal na niego nie wpadłam, ale udało mi się zatrzymać i stanęłam za jego plecami, trzymając mu obie dłonie na ramionach.

– Pamiętasz, jak jeszcze w Volterze spacerowaliśmy po ogrodach? – zapytał mnie znienacka. – Wypytywałem cię o to, które kwiaty ci się podobają, a ty cierpliwie mi wszystko tłumaczyłaś?

Spojrzałam na niego zdziwiona. Oczywiście, że pamiętałam, chociaż nie rozumiałam, dlaczego wrócił do tego teraz, kiedy minęło tak wiele czasu od momentu naszej wycieczki do Włoch i praktycznie nie myślałam już o tamtym spacerze.

– Jasne, że tak. Ale nie rozumiem...

Przerwał mi samym spojrzeniem.

– A czy pamiętasz, jak zawsze fascynowałem się tym, jak malowałaś? I jak nie raz narzekałem na wielkość naszego pokoju, zwłaszcza po tym, jak pojawiły się dzieci? – naciskał, najwyraźniej dopiero zapędzając się w zadawaniu dziwnych, niezwiązanych z tematem naszej rozmowy pytań.

– Tak – zapewniłam, próbując zachować cierpliwość. – Gabrielu, dlaczego właściwie mnie o to pytasz?

– A czy zauważyłaś – ciągnął, ignorując moje słowa – że w ostatnim czasie często znikałem? Wiem, że tak, chociaż nigdy wprost mi tego nie zarzuciłaś. Ale czy nie zastanawiałaś się nad tym? – dociekał dalej, powoli odwracając się w moją stronę i biorąc mnie za ręce.

Jedynie pokiwałam głową, zrezygnowana. Nie miałam pojęcia, dlaczego nagle zebrało mu się na wspomnienia i to w tak dziwnym momencie, ale postanowiłam pozwolić mu zrobić wszystko dokładnie tak, jak wcześniej musiał sobie zaplanować. Uśmiechnął się z wdzięcznością i ścisnął moje dłonie, po czym krótko obejrzał się za siebie.

– Gabrielu... – zaczęłam, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że i tym razem nic nie zdziałam.

– Coś ci pokażę – zapowiedział, a potem nareszcie pociągnął mnie w stronę w którą od początku zmierzaliśmy.

Tym razem już nie biegliśmy, ale po prostu spacerowaliśmy, idąc spokojnie i trzymając się przy tym za ręce. Dłoń Gabriela była przyjemnie ciepła, uścisk zaś – chociaż silny – okazał się zaskakująco łagodny. Jak zwykle czułam w jego gestach czułość, tym razem jednak przeważało przede wszystkim zdenerwowanie, które skutecznie mu się udzieliło. Nie miałam pojęcia, co takiego chciał pokazać mi Gabriel, ale stresował się przed tym niemal równie mocno, co przed oświadczynami. Sama nie byłam pewna czy to dobrze, czy źle, ale nie zamierzałam martwić się na zapas.

Krótko uściskałam jego rękę. Spojrzał na mnie i skinął głową, doskonale rozumiejąc przesłanie. Wciąż tutaj jestem, pomyślałam stanowczo. Nie byłam pewna, czy usłyszał tę myśl, ale przecież żadne słowa nie były nam w tej sytuacji potrzebne. Jestem i cię nie zostawię, niezależnie od wszystkiego... Cokolwiek chcesz mi pokazać...

Coś poruszyło się między drzewami. Wzdrygnęłam się, kiedy doszedł nas jakby znajomy, ale nienaturalny w tym miejscu dźwięk. Instynkt nakazał mi się cofnąć i przygotować do ewentualnej obrony, ale dłoń Gabriela mi na to nie pozwoliła. Spojrzałam na niego pytająco, ale zaufałam i mimo wątpliwości poszłam nagle, kiedy nagle...

– Buio! – krzyknęłam zaskoczona. Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości i przez moment miałam wątpliwości co do tego, czy przypadkiem coś nie jest ze mną nie tak. Ale naprawdę pomiędzy drzewami jakby znikąd wyrósł okazały czarny koń, którego natychmiast rozpoznałam. – O mój Boże... Tempesta? – dodałam, kiedy i biała klacz dumnym krokiem weszła w zasięg naszego wzroku. – Gabrielu... Gabrielu! – Wręcz zabrakło mi słów na to, żeby jakkolwiek zareagować, dlatego jedynie bez sensu zaczęłam powtarzać imię ukochanego.

Gabriel wydawał się promienieć. Nie miałam pojęcia, jakiej mojej reakcji się spodziewał, ale ta wydała się dostatecznie go satysfakcjonować, chociaż wciąż wydawał się zdenerwowany. Bez pośpiechu podszedł do Buio i z czułością poklepał go po pysku. Koń otarł się pyskiem o jego ramię, wyraźnie ze spotkania zadowolony.

– Pomyślałem, że w tym miejscu nareszcie mogę je mieć przy sobie. Tutaj nie musimy liczyć lat do przeprowadzki ani obawiać się, że jakikolwiek człowiek coś zauważy – wyjaśnił cicho, nieco nostalgicznym tonem.

Milczałam, obserwując go w milczeniu. Tempesta podeszła do mnie, uderzając kopytami o leśne podszycie; nareszcie zidentyfikowałam dźwięk, który wcześniej mnie przestraszył i byłam odrobinę zawstydzona tym, że nie zorientowałam się na początku. Praktycznie nieświadomie poklepałam klacz po boku, bo tego wydawała się oczekiwać, myślami jednak byłam wciąż daleko, bo nagle coś sobie uświadomiłam.

– Tak, ja ciebie też pamiętam... – powiedziałam w roztargnieniu. Tempesta jedynie prychnęła, co chyba miało być oznaką sympatii. – Gabrielu...? – zaczęłam powoli.

– Tak – przerwał mi, odpowiadając na moje nie zadane pytanie. – Tak. Od samego początku myślałem o tym, żebyśmy tutaj zostali. Ty, ja i dzieci... – Westchnął i przeczesał palcami włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Wydawało mi się, że ty też tego pragniesz. Obserwowałem cię od momentu, kiedy pierwszy raz przestąpiliśmy Piekielną Bramę. Byłaś wystraszona, to oczywiste, ale widziałem w tobie jakąś niejasną pewność siebie...

– Poczułam się tak, jakbym wróciła do domu – wyznałam.

Zamrugał zaskoczony, ale skinął głową. Z nikim nie podzieliłam się tym, jak czułam się w Mieście Nocy, ale teraz poczułam się lepiej, kiedy to z siebie wyrzuciłem.

– Pomyśl, że to niezwykłe albo że zmyślam, ale ja również – oznajmił w zadumie. – Gdyby nie ty, pomyślałbym, że chodzi o przeszłość i moich rodziców. Oboje wychowali się w tym miejscu. Oboje tak naprawdę należeli do Miasta Nocy, a ja z Laylą... – Wzruszył ramionami. – Ale wydaje mi się, że w tym jest coś więcej. Coś jak przyciąganie, bo chyba każde z nas tak naprawdę chce tutaj zostać. Spójrz sama: odkąd skończyła się wojna z Drake'm żadne z nas nawet nie wspomniało o tym, żeby wracać do Forks. Zamieszkaliśmy w domu Beau właściwie ot tak – pstryknął palcami – chociaż nikt konkretnie przeprowadzki nie zaplanował. To się po prostu działo, podejmowaliśmy kolejne decyzje i teraz jesteśmy tutaj. – Zamilkł na moment, żebym mogła przeanalizować jego słowa. Skinęłam głową. – Miasto się odradza. Carlisle znalazł tutaj pracę, ty zresztą też – wyliczał. W jego głosie nie było ani odrobiny złośliwości, nawet kiedy wspomniał o moich planach względem kawiarni Michaela. – Dzieci też tutaj czują się dobrze. Poza tym to idealne miejsce dla nich, zwłaszcza jeśli uda się wszystko odnowić. Mam wrażenie, że to nowy start i że to miejsce odzyska dawną świetność. Słyszałem od Pavarottich, że wreszcie po tylu latach odnowiona zostanie akademia... Ali i Damien będą mieli okazję, żeby nauczyć się czegoś o sobie i naszym świecie, co ani mnie, ani tobie nigdy nie było dane. Dla nich tak będzie łatwiej i naprawdę zależy mi na tym, żeby nie musieli odkrywać wszystkiego na własną rękę. Po prostu sądzę...

– Do czego zmierzasz, Gabrielu? – przerwałam mu, odrobinę zniecierpliwiona tym jego unikaniem tematu.

Westchnął, ale spojrzał mi w oczy. Zarówno Tempesta, jak i Buio wydały się zniecierpliwione tym, że żadne z nas nie zwraca na nie najmniejszej uwagi, ale zignorowaliśmy.

– Zadam ci pytanie... Tylko proszę, odpowiedz mi szczerze. To bardzo ważne – powiedział z naciskiem.

– I tak wiedziałbyś, gdybym spróbowała cię okłamać – stwierdziłam spokojnie, starając się go rozbawić. W jakimś stopniu mi się to udało, bo się uśmiechnął.

– To też prawda – zgodził się, kiwając głową. – Więc dobrze... Czy chciałabyś, żebyśmy tutaj zostali? Nie mam na myśli na miesiąc, rok czy dwa... Ja pytam, czy chcesz zostać tutaj na stałe – powiedział poważnym tonem, nie odrywając ode mnie wzroku.

Zapragnęłam się roześmiać, bo spodziewałam się tego od momentu, w którym zaczął mówić na temat Miasta Nocy. Ba! Spodziewałam się już chyba od momentu, kiedy pierwszy raz znaleźliśmy się w tym miejscu.

– Tak – powiedziałam ze stanowczością, która zaskoczyła nawet mnie. – Co to za pytanie? Oczywiście, że chcę tutaj zostać, Gabrielu – dodałam już z mniejszym rozemocjonowaniem, w obawie, że mógłby uznać moją zgodę za coś fałszywego.

Sądziłam, że moja odpowiedź go usatysfakcjonuje i chłopak nareszcie się rozluźni, ale pomyliłam się. Co prawda uśmiechnął się w odpowiedzi na moje słowa, ale wciąż był spięty i uświadomiłam sobie, że konie oraz ta rozmowa były dopiero wstępem do czego, co dopiero zamierzał mi pokazać. Poza tym powiedział, że coś mi pokaże...

„Coś". Nie „kogoś".

– Sądzę, że nie ma sensu dalej to przeciągać – powiedział Gabriel, zwracając się chyba bardziej do samego siebie niż do mnie. Wziął kilka głębszych wdechów i przez kilka sekund patrzył przed siebie, jakby coś rozważając. Ostatecznie musiał podjąć decyzję, bo pokiwał głową. – Będzie dobrze. Chodźmy – zadecydował, po czym nie czekając na mnie szybkim krokiem ruszył w kierunku z którego nadbiegły Buio i Tempesta.

Potrzebowałam kilku sekund, żeby otrząsnąć się z oszołomienia i ruszyć za nim. Bez trudu się z nim zrównałam, chociaż wydało mi się to dziwne, bo nogi miałam jak z waty. Jak wiele można było przetrwać w zaledwie jeden dzień? Nie miałam pewności, ale po ceremonii, weselu i wieściach o Lawrence'u, jakiekolwiek inne niespodzianki były dla mnie istnym utrapieniem. Już samo pojawienie się koni wytrąciło mnie z równowagi, nie wspominając o rozmowie, którą nagle zapragnął przeprowadzić Gabriel, dlatego sama nie byłam pewna, jakim cudem jeszcze byłam w stanie utrzymać się na nogach. Jeśli tak miało pójść dalej, Gabriel chyba musiał przygotować się na to, że właściwie będzie musiał mnie zanieść i to nie do domu, ale od razu na ostry dyżur do szpitala, chociaż ten wciąż nie funkcjonował najlepiej i był w trakcie renowacji.

– Och, nie. Aż tak źle na pewno nie będzie – mruknął pod nosem Gabriel, zdradzając, że musiałam zbytnio się emocjonować i moje myśli jakoś do niego dotarły. Jego głos zabrzmiał tak, jakby musiał przekonywać do tego samego siebie. – A przynajmniej mam taką nadzieję... – dodał cicho, ale i tak go usłyszałam. Jeśli to miało mnie rozluźnić, jego żart zadziałał w zupełnie inną stronę.

Tuż za sobą słyszałam miarowe kroki Tempesty i Buio, ale prawie nie zwracałam na nie uwagi, zbyt skupiona na coraz bardziej rozstępujących się drzewach. Gabriel zatrzymał się, przepuszczając mnie przodem i uważnie obserwując w oczekiwaniu na moją reakcję.

Niczym w transie pokonałam kilka ostatnich metrów – a potem drzewa ostatecznie zniknęły i wszystko stało się jasne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro