Dziewięćdziesiąt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Layla nie zastanawiała się długo. Natychmiast odwróciła się na pięcie i rzuciła pędem w stronę wyjścia. Doszło ją warknięcie, a potem poczuła, że Rufus rzuca się za nią w pogoń, ale nie zwolniła, nawet mimo świadomości, że nieśmiertelny w mgnieniu oka będzie w stanie ją dogonić.

Nagle szarpnięcie wytrąciło ją z równowagi. Krzyknęła cicho, kiedy poleciała na twarz i uderzyła głową o posadzkę. Na moment pociemniało jej przed oczami, ale nawet to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy smukłe palce Rufusa zacisnęły się na jej odsłoniętym gardle. Jęknęła i szarpnęła się, za wszelką cenę starając się zrzucić mężczyznę z siebie, ale mimo drobnej i niepozornej sylwetki, Rufus wciąż pozostawał niebezpieczny i silny. Co więcej, skrajne emocje wydawały się dodatkowo popychać go do przodu i oczywiste stało się, że nic nie będzie w stanie go powstrzymać.

– Rufus! – wydyszała, usiłując oderwać dłoń nieśmiertelnego od swojego gardła. Mówiąc, powoli wyzbywała się resztek powietrza, które pozostało w jej płucach nawet mimo bolesnego upadku. Ich oczy się spotkały, a w błyszczących czerwienią tęczówkach dostrzegła determinację. – Rufusie, proszę... Proszę, nie zmuszaj mnie... – Teraz już prawie szlochała, ale to zdawało się nie robić na nieśmiertelnym żadnego wrażenia.

Czuła, że ogień wypełnia całe jej ciało, gotów jej bronić, ale powstrzymała się przed użyciem go. Przecież to wciąż był Rufus, nawet jeśli zachowywał się w taki sposób. Po prostu nie był sobą, ale gdyby tylko zdołała sprawić, żeby przynajmniej częściowo się opamiętał... Przecież sam z siebie by jej nie skrzywdził i była tego więcej niż pewna!

Znów otworzyła usta, ale w tym samym momencie Rufus mocniej na nią naparł, uciskając jej klatkę piersiową i ostatecznie pozbawiając ją resztek tlenu. Zaczęła się dusić i tym rozpaczliwiej szarpnęła się, już nawet nie skupiając się na tym, żeby utrzymać usta Rufusa z daleka od swojej szyi. Teraz przede wszystkim liczyło się chwytanie powietrza i panowanie nad emocjami, bo za nic w świecie nie chciała stracić nad sobą kontroli i nawet w samoobronie go skrzywdzić.

Layla jęknęła i zacisnęła powieki. Reagując instynktownie, wykorzystała moc, żeby sięgnąć do jego umysłu i zaszczepić w nim swoje własne myśli, w nadziei, że telepatyczny krzyk go zaskoczy albo – chociaż wątpiła, żeby miała aż tyle szczęścia – zdoła go otrzeźwić.

Rufus... Zobaczyła, że jego oczy się rozszerzają, ale uścisk na gardle nie zelżał nawet odrobinę. Rufusie, błagam...

– Tak? – wyszeptał niskim, niepokojącym głosem. – O co śmiesz mnie błagać, telepatko? – zapytał gniewnie, jednocześnie dając jej do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaką mocą się posługiwała.

Layla nie odpowiedziała, nagle tracąc wszelaką motywację do dalszej bezsensownej walki o powietrze. Opuściła ręce i aż sapnęła, kiedy tą decyzją zaskoczyła Rufusa do tego stopnia, że stracił oparcie i całym ciałem upadł na nią. Ich usta nagle znalazły się niepokojąco blisko siebie, a Layla – działając absolutnie instynktownie i pod wpływem chwili – wpiła się w jego wargi, składając na nich czuły pocałunek. Poczuła, że ciało Rufusa sztywnieje, ale nawet to jej nie zniechęciło i wyswobodziwszy ręce, zarzuciła mu je na szyję, pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej, tak blisko...

Przez moment nic się nie stało, a potem coś złagodniało w oczach Rufusa i nieśmiertelny spojrzał na nią w zupełnie inny sposób. Gniew znikł, czerwony blask zaś powoli zaczął się wycofywać z jego oczu, chociaż jednocześnie wciąż był obecny; Rufus patrzył na nią zaginionym wzrokiem, wciąż jej nie rozpoznając, ale równocześnie nie będąc w stanie dalej jej atakować. Swoją decyzją całkowicie wytrąciła go z równowagi i nawet jeśli wciąż odczuwał gniew, nie był zdolny do tego, żeby go okazać.

Uścisk na jej piersi nieco zelżał i Layla była w stanie zaczerpnąć tchu. Wciąż go całując, uważnie obserwowała jego oczy. Rozszerzone do granic możliwości tęczówki zdradzały szok i oszołomienie, ale nawet mimo tego Rufus nie próbował jej odepchnąć, chociaż przecież był w stanie tego dokonać. Mógł również bez wahania ją zabić, ale i na to się nie zdecydował, nawet jeśli chwilę wcześniej próbował ją udusić.

A potem zauważyła, jak coś się w nim zmienia i jeszcze zanim jego oczy na powrót przybrały czekoladową barwę, Rufus podjął decyzję i odwzajemnił pocałunek. Jego dłonie nagle znalazły się na jej plecach, kiedy przyciągnął ją bliżej siebie, delikatnie unosząc do góry. Mocniej objęła go za szyję i pocałowała go jeszcze namiętniej, ale z ostrożnością, która miała mu ułatwić dostosowanie do jej rytmu. Już chwile po tym ich usta odnalazły wspólne tempo, zaś pieszczota Rufusa stała się zdecydowanie pewniejsza i bardziej namiętna niż wcześniej.

– Layla... – wymruczał między kolejnymi pocałunkami. Głos miał zdenerwowany i drżący. – Dobra bogini, Layla...

– Powtarzasz moje imię, bo mnie pamiętasz, czy po prostu cię zaskoczyłam? – zapytała cicho, nie mogąc powstrzymać się od poznania odpowiedzi na to konkretne pytanie. Musiała wiedzieć.

– I to, i to – przyznał, a potem nagle zesztywniał i w popłochu spróbował się wyprostować. Objęła go mocniej, nie zamierzając wypuścić go z objęć i kolejny raz pozwolić się odsunąć. – Laylo, proszę. Przecież właśnie omal cię...

– Rufus? – przerwała mu stanowczym tonem. Wciąż roztrzęsiony zamilkł i spojrzał na nią udręczonym wzrokiem. – Och, po prostu już się zamknij.

Szok i oburzenie na jego twarzy rozbawiły ją, ale i skłoniły do tego, żeby zareagowała błyskawicznie i kolejny raz połączyła ich usta w pocałunku. Kolejny raz miała wrażenie, że płonie i to było dobre uczucie, chociaż jednocześnie za każdym razem dręczyły ją wątpliwości. Przy nikim innym tak się nie czuła, poza tym Rufus wydawał się w jakiś niezrozumiały sposób leczyć jej rozbitą na kawałki duszę. Pomagał jej w zasadzie nieświadomie, bo nie mógł wiedzieć, jak bardzo w dzieciństwie skrzywdził ją ojciec – i to było dobre.

Instynktownie objęła go nogami w pasie, pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej. Co my robimy, pomyślała, kiedy kolejny raz wylądowała na plecach, ale prawie natychmiast wszelakie myśli uciekły z jej głowy, kiedy ciepłe dłonie Rufusa przesunęły się wzdłuż krzywizny jej bioder.

Rufus w jednej chwili się zmienił. Przywykła do gwałtownych zmian jego nastroju, ale i tak zdarzało się, że oszałamiał ją, kiedy nagle wybuchał gniewem albo kiedy humor poprawiał mu się ot tak. Tym razem zmiana była zupełnie inna, kiedy jej niedoszły oprawca się czuły i pełen delikatności wobec niej. Jego usta muskały jej skórę, a dłonie muskały jej plecy i włosy. Przeczesywał palcami jej włosy, przyglądając się im i zachwycając się ich lśnieniem. To było przyjemne uczucie i Layla zaczynała powoli pojmować, dlaczego Renesmee tak bardzo lubiła, kiedy Gabriel bawił się jej lokami. Pieszczota sprawiała, że czuła się rozluźniona i dosłownie rozpływała się pod dotykiem nieśmiertelnego, zadziwiona tym, jak niezwykle czuły i delikatny potrafił być, kiedy akurat nie znajdował się w morderczym szale i nie próbował jej zabić.

Layla powoli opuściła powieki, w pełni poddając się dotykowi i pieszczoto Rufusa. Łatwo było zapomnieć, że znajdują się w laboratorium i to na dodatek na podłodze, otoczeni papierami i najróżniejszymi sprzętami, których nie potrafiła rozpoznać. Chociaż posadzka była zimna, dziewczyna nie czuła chłodu i to nie tylko dlatego, że dzięki umiejętnościom, jej temperatura ja zwykle przekraczała normy. Wieczna gorączka to było jedno, ale ogniste dreszcze, które raz po raz przechodziły całe jej ciało, musiały mieć swoje źródło gdzieś indziej, chociaż Layla nie sądziła, żeby przy kimkolwiek była zdolna do odczuwania tak skrajnych emocji. Kolejny raz Rufusowi udało się do niej dotrzeć i to w sposób, którego nie rozumiała i który z powodu ojca niejednokrotnie ją przerażał, niszcząc wszelakie nadzieje na normalny związek i miłość.

Jej ojciec...

Mocniej zacisnęła powieki i spróbowała odrzucić od siebie tę myśl, to jednak okazało się niemożliwe. Co więcej, Rufus musiał wyczuć zmianę w jej postawie, bo nagle zesztywniał, a potem powoli zaczął się od niej odsuwać. Momentalnie zamrugała i odszukała jego twarz wzrokiem, z ust zaś wyrwał jej się cichy jęk, zwłaszcza kiedy zobaczyła, jak bardzo jest spięty i zawstydzony. To też nie było do niego podobne, a Laylę naszła jednocześnie dziwna i niepokojąca myśl, że nieświadomie znowu go zraniła, chociaż za nic w świecie tego nie chciała.

– Nie przestawaj – wyszeptała, wspierając się na łokciu, żeby lepiej widzieć jego twarz. – Dlaczego przestałeś mnie całować?

Rufus uparcie unikał spoglądania w jej oczy.

– Nie mamy teraz na to czasu – odparł wymijająco. Znowu chłód, jakże niepasujący do tego, co chwilę wcześniej czuli oboje. – Miasto...

– Od kiedy przejmujesz się miastem? – wytknęła mu, wspominając ich pierwszą rozmowę. Zaraz pożałowała swoich słów, zwłaszcza kiedy spojrzał na nią spod uniesionych brwi, dlatego szybko zdecydowała się zmienić temat: – Czy to moja wina? Przepraszam

– Słucham? – Spojrzał na nią tak, jakby widział ja po raz pierwszy. Mimowolnie napięła mięśnie, bo w jego przypadku wszystko było możliwe, a nie mogła mieć pewność, że wcześniejszy atak minął całkowicie. – Za co ty mnie przepraszasz?

Westchnęła i usiadła, obejmując się ramionami. Jego wzrok trochę złagodniał, a potem – najwyraźniej wciąż pod wpływem skrajnych emocji, które targały nimi oboje – wyciągnął dłoń i musnął palcami jej policzek. Instynktownie uniosła rękę i chwyciwszy jego nadgarstek, nakłoniła go, żeby kolejny raz ją objął. Rufus uniósł brwi, ale usłuchał i mocniej przygarnął ją do siebie, chociaż już bez tak wielkiej pewności jak na początku.

– Przecież dobrze wiesz, co mam na myśli – powiedziała, nie zamierzając oszukiwać siebie samej albo jego. Nie mogła wiecznie uciekać przed przeszłością i uczuciem, bo to kiedyś mogło doprowadzić jedynie do tego, że ją zniszczy. – Rufus, zrozum, że tutaj nie chodzi o ciebie... Nie chodzi nawet o Dylana, ale to inna sprawa. To po prostu jestem ja i nic nie mogę poradzić na to, że...

– Że sztywniejesz za każdym razem, kiedy cię dotykam? – przerwał jej, ale w jego głosie nie było słychać złośliwości. Powoli skinęła głową, zastanawiając się, czy odważy się podjąć ten temat, skoro już na niego zeszli. – Laylo, zrozum, że ja ciebie nie skrzywdzę. Nie w taki sposób, jak w tym momencie myślisz. Ktoś wyrządził ci kiedyś wiele złego, prawda? Ale ja... Na litość bogini, nawet w szale! Mogę posunąć się do tego, że cię uderzę, mogę na ciebie skoczyć i później tego żałuję... Mogę nawet powiedzieć coś okropnego, chociaż później tego nie pamiętam, ale jestem absolutnie pewien, że nie skrzywdziłbym cię w taki sposób.

Spojrzała na niego okrągłymi ze zdumienia oczami. Nie sądziła, że może domyśleć się, co takiego ją spotkało, nawet jeśli nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okropne było jej dzieciństwo. Może po jej zachowaniu domyślał się, że kiedyś doświadczyła gwałtu, ale za pewnie nie wpadłby na to, kto był jej oprawcą i że to zdarzyło się więcej niż raz.

– Nie patrz na mnie tak, jakbyś była zaskoczona. Powiedziałem ci, że jestem dobrym psychologiem, pamiętasz? Łatwo jest łączyć fakty, jeżeli wie się na co patrzeć i wyciągnąć z tego najbardziej prawdopodobne wnioski. – Westchnął i przeciągnąwszy się lekko, zaczął się podnosić. – Nie kazałem ci tego wtedy i dalej nie uważam, że musisz ze mną o tym rozmawiać. Najlepiej odłóżmy to na później, kiedy już będzie po wszystkim. Mamy teraz inne rzeczy do zrobienia, a ja nie mam pewności, jak dużo czasu zostało mi zanim... No cóż, to w każdej chwili może się powtórzyć – przyznał i pojęła, że wciąż nie czuł się na tyle stabilnie, żeby uznać, że atak minął.

Tym razem nie zatrzymała go, kiedy wstawał. Usiadła na podłodze i zaczęła w pośpiechu poprawiać włosy i ubranie, kątem oka obserwując Rufusa. Czuła się okropnie, ale nie z powodu jego zachowania czy tego, co jej powiedział, bo w tym nie było niczego złego. Tym razem chodziło o nią sami i o to, że mogła mieć przed nim jakiekolwiek tajemnice. Oczywiście, on również nie wyjaśnił jej kim jest Rosa, ale chyba tylko dlatego, że sama uparcie odmawiała zrobienia pierwszego kroku. Powinna była mu powiedzieć, zwłaszcza kiedy stało się jasne, że nawzajem im na sobie zależy, ale to mimo wszystko nie było takie łatwe i Rufus zdawał się to wiedzieć.

Wciąż pełna wątpliwości, stanęła na równe nogi i podeszła do niego, obserwując. Wydawał się wpaść w swój stały trans, kiedy skupiał się na pracy do tego stopnia, że już po prostu krążył po całym laboratorium, machinalnie robiąc to, co sobie zaplanował. Wciąż miała wiele obiekcji względem mieszanki, którą przygotowywał, ale postanowiła wyjątkowo się z nim nie kłócić, wciąż pod wrażeniem tego, co wydarzyło się, między nimi chwilę wcześniej. Najgorsze było to, że czuła się rozczarowana samą sobą, zdążyła już bowiem nabrać nadziei na to, że może wreszcie wydarzy się między nimi coś jeszcze – i że tym razem przeszłość nie będzie w stanie sprawić, że ulegnie strachowi. Pragnęła dać mu siebie i to uczucie było niemal bolesne, tym bardziej, że pierwszy raz w swoim długim życiu zależało jej na jakimkolwiek mężczyźnie. Co więcej, pierwszy raz sama chciała, żeby ktoś ją dotykał, a to jeszcze miesiąc wcześniej byłoby nie do pomyślenia.

Panowało milczenie i ta cisza powoli zaczynała jej ciążyć. Przez moment jeszcze obserwowała Rufusa, po chwili jednak zaczęła krążyć po laboratorium, szukając czegoś, czym mogłaby zająć ręce i umysł. Jej wzrok spoczął na broni, którą dzień wcześniej pokazywał jej Rufus, a którą mu oddała, kiedy kolejny raz zdecydowała się zrobić mu na złość. Wzięła ją do ręki i uważnie przypatrując się metalowej powierzchni, musnęła palcami miejsce, gdzie został umieszczony wypełniony roztworem srebra nabój – niebezpieczna mieszanka, która była w stanie nieśmiertelnego powstrzymać, a nawet zabić i na którą jedynie wampiry zdawały się być uodpornione. Aż zadrżała na wspomnienie tego, jak Rufus próbował wymóc na niej obietnice tego, że mogłaby użyć tej broni przeciwko niemu i ze wstrętem odsunęła pistolet od siebie, porażona jego śmiercionośnością.

Dlaczego to musiało by takie trudne? Co zabawne, mimo tego, że na zewnątrz rozgrywała się walka na śmierć i życie, dla niej priorytetem były niezrozumiałe uczucia. To była miłość, niepewność oraz pożądanie – jakże obce jej i sprzeczne z tym, co wydawało jej się, że powinna czuć. Ten ogień, który przechodził ją, kiedy Rufus jej dotykał i energia, którą czuła, kiedy mogła z nim przebywać albo pracować. Nawet jeśli przez większość czasu ją irytował i doprowadzał do szału, jednocześnie uwielbiała te momenty i tęskniła za nim, kiedy próbowała się od niego odciąć. Tych wiele twarzy, które jej pokazywał i które momentami ją przerażały, w rzeczywistości składały się w jedno, bo i były jego częścią – i to właśnie za to naprawdę go kochała.

Kochała. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie do tego zdolna, ale teraz wiedziała, że przez długi okres czasu oszukiwała samą siebie, bo naprawdę kochała Rufusa – tego nieprzewidywalnego, niebezpiecznego i szalonego naukowca.

– Marco... – zaczęła i zawahała się. Momentalnie poczuła na sobie spojrzenie Rufusa, ale nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. – Powiedziałeś, że wypowiadałam jego imię, a potem zaczęłam krzyczeć. Marco... Marco jest moim ojcem – wyznała i gniewnie wymierzyła pistoletem w ścianę, po czym nacisnęła spust.

Kolejny raz zapadła cisza, przerwana głuchym uderzeniem, kiedy strzykawka z pistoletu wbiła się w ścianę. Layla pustym wzrokiem obserwowała nabój, ale w rzeczywistości nie widziała nic, bo obrazy rozmazywały jej się przed oczami. Nie czuła, żeby płakała, ale i tak zaczęła pośpiesznie mrugać, chcąc zapanować nad sobą i skoncentrować się na tym, gdzie była i co musiała zrobić. To było trudne, ale już nie zamierzała się wycofać; najwyższa pora, żeby przestać uciekać nad przeszłością i spróbować się ja zmierzyć.

Rufus się nie odzywał i już chyba na nią nie patrzył, ale wiedziała, że uważnie nasłuchuje. Czekał, dobrze wiedząc, że jeszcze nie skończyła.

– Znasz dobrze historie Gabrielli i Allegry, chociaż wiem, że to jedynie mamę Isabeau znasz. Co więcej, pewnie gdyby mama się zgodziła, może nawet pomagałbyś, gdyby rodziła mnie i Gabriela. Może wtedy byłoby inaczej... Ale Gabriella umarła, a mój ojciec nigdy się z tym nie pogodził. Jej śmierć go zniszczyła, ale nawet jeśli to wiem, wciąż nie potrafię zrozumieć ja... – Urwała i przełknęła z trudem. – Jestem bardzo podobna do mamy, a przynajmniej tak mówią mi wszyscy, którzy ja znali – dodała i w tym momencie musiała urwać, żeby złapać oddech.

– Z tym się nie sprzeczam. – Rufus jednak postanowił się odezwać. – Allegra jest niezwykle urodziwa, więc widzę podobieństwo...

Pokiwała głową, po czym zdecydowała się na niego spojrzeć. Opierał się plecami o laboratoryjny stół, a jego czekoladowe oczy dosłownie przeszywały ją na wskroś. Nagle poczuła się jak pod mikroskopem i prawie zaśmiała się przez to porównanie, tak bardzo wydawało się do Rufusa pasować. Miał naturę badacza, a teraz to ona stanowiła ciekawy obiekt jego obserwacji, do tej pory niedostępny i pozostający poza jego zasięgiem.

– Marco też to widział – podjęła temat. Nie potrafiła mówić o wampirze jak o „ojcu", chociaż w myślach udawało jej się go tak nazywać. Czasami nawet potrafiła uwierzyć w to, że w głębi serca ją i Gabriela kochał, zwłaszcza kiedy zdarzało mu się zachowywać względem nich niemal poprawnie, ale to zdarzało się tak rzadko, że równie dobrze mogło być jedynie snem. – Zwłaszcza kiedy zaczęłam dorastać. Sądzę, że widział we mnie mamę i to doprowadzało go do szaleństwa. Kochał ją nawet po śmierci, a ja byłam jej częścią i... W jakimś stopniu zastąpił ją mną. Zastępował ją przez te wszystkie lata, kiedy mieszkaliśmy z nim pod jednym dachem. Wykorzystywał mnie od momentu, kiedy byłam na tyle duża, żeby mógł sobie na to pozwolić, a ja nie potrafiłam zrobić nic, żeby się mu sprzeciwić – wyszeptała i chociaż do tej pory jego twarz pozostawała neutralna, dostrzegła szok w jego oczach, kiedy powoli zaczął pojmować do czego zmierzała. – Te wszystkie lata... W porównaniu z wiecznością wydają się niczym, ale co mam powiedzieć ja, skoro już sama nie pamiętam jak wiele razy byłam gwałcona przez własnego ojca?

Teraz już drżała, całkowicie wytrącona z równowagi i na granicy załamania. Czuła, że mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa i musiała przytrzymać się najbliższego blatu, żeby zachować równowagę. Czuła na sobie oszołomione spojrzenie Rufusa i to sprawiało, że miała ochotę zacząć krzyczeć z frustracji, błagając go o to, żeby coś zrobił – cokolwiek, byleby przestał się na nią tak bezczynnie patrzeć...

– Layla. – Jego głos był cichy i kojący. – Laylo, spójrz na mnie – powiedział bardziej stanowczo i chociaż wymagało to od niej sporo samozaparcia, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie zauważyła, kiedy właściwie znalazł się tak blisko, że mógł wziąć ją w ramiona. Nie zrobił tego, ale w zamian położył obie dłonie na jej barkach i lekko je uścisnął. – Ja cię nigdy nie skrzywdzę. Mogę zakląć się na cokolwiek zechcesz, ale błagam, uwierz mi, że ja cię nigdy w ten sposób nie skrzywdzę.

Przekonywał ją, chociaż nie musiał, bo – jak nagle do niej dotarło – ufała mu od samego początku, obojętnie jak lekkomyślne się to wydawało. Zrozumiała to i zorientowała się, że czuje się strasznie zmęczona i oszołomiona. Poza tym, co najważniejsze, potrzebowała ukojenia i to było pragnienie, którego w żaden sposób nie była w stanie zignorować.

Nie zastanawiając się nad niczym, wpadła mu w ramiona, a potem po prostu zaczęła szlochać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro