Dziewięćdziesiąt jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Milczenie zwykle było uciążliwe, ale tym razem było w tym coś dobrego. Layli odpowiadała cisza, tym bardziej, kiedy alternatywą rozmowy była praca. Dzięki temu nie musiała myśleć i była za to wdzięczna, bo nie była pewna, czego mogłaby się po samej sobie spodziewać.

Rufus wydawał się czytać jej w myślach, jakby w ogóle to było możliwe. Swoją drogą, Gabriel pewnie jak zwykle posłałby jej rozdrażnione spojrzenie, jak zwykle kiedy ktokolwiek używał przy nim zwrotu „czytanie w myślach". Jej zdaniem coś w tym było, bo umysł w istocie był czymś zdecydowanie bardziej skomplikowanym od książki, ale nie była aż tak czuła na słowa. Ważniejszy był sam fakt tego, że Rufus naprawdę dobrze ją znał i podświadomie dostosowywał się do tego, czego mogłaby oczekiwać.

Mimowolnie wspomniała moment, kiedy wyznała mu wszystko, co wiązało się z przeszłością i jej ojcem. Teraz czuła się zawstydzona tym, że to przy nim pozwoliła sobie na słabość, nawet jeśli teraz czuła się zdecydowanie lepiej. Przytulał ją, kiedy szlochała i czekał aż się uspokoi, na całe szczęście nie strzępiąc sobie języka na bezsensowne pocieszenia i jakiekolwiek komentarze. Po prostu był i to jej wystarczyło, bo Layla miała dość bezsensownych, nie skutkujących niczym słów, które zwykle w takiej sytuacji słyszała. Rufus to rozumiał, co ją zaskoczyło, bo wciąż nie mogła przywyknąć do momentów jego delikatności, po wszystkim zaś czuła się nie tylko wyczerpana, ale zła na siebie za to, że pozwoliła mu oglądać siebie w takim stanie. Okazywania słabości przy nim wydawało się czymś złym, chociaż w żaden sposób nie dał jej odczuć, że przez to traktuje ją jakoś inaczej.

Pokręciła głowa i obróciła w palcach srebrzystą fiolkę – tą, którą mogła włożyć do broni, którą dał jej Rufus. Nie mogła uwierzyć, że stracili tak wiele czasu, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia i zdawała dobie z tego sprawę. Najważniejsze było to, że Rufusowi udało się odtworzyć próbne remedium, które w gniewie zniszczyła, chociaż wciąż miała wątpliwości do tego, czy powinni stosować to na kimkolwiek, a tym bardziej na nim. Rufus przyznał, że sam nie na pojęcia, jak i czy w ogóle jest w stanie zadziałać, ale postanowiła mu zaufać, tym bardziej, że nie mieli czasu i pomysłów na cokolwiek innego.

– Tym razem to weźmiesz, czy dalej będziesz się narażać – usłyszała. Z westchnieniem popatrzyła na broń i wzruszyła ramionami. – Oni zabijają bez wahania, Laylo. Weź to pod uwagę i...

– Z tym, że jeśli masz rację, prócz wampirów mogą się pojawić tacy jak ty, ja czy Isabeau. To też biorę pod uwagę – przypomniała mu.

Zmrużył oczy, ale w żaden sposób nie skomentował tego, że znowu weszła mu w słowo i podważała jego słowa. Wyglądał raczej tak, jakby jej zachowanie jedynie go bawiło.

– Chyba już ci lepiej – stwierdził obojętnie, ale i tak drgnęła na wspomnienie wcześniejszych łez i wyznań. Udał, że tego nie widzi, ale jednocześnie niby to przypadkiem musnął palcami jej dłoń, zostawiając za sobą mrowienie i przyjemne ciepło, którym teraz pulsowała jej skóra w tamtym miejscu. Dotyk Rufusa działał na nią niczym ogień na benzynę i była tego świadoma. – Wiem o tym. Ale wiem też, że nawet gdybym to ja cię zaatakował, powinnaś się bronić... Ale ty tego nie zrobisz, prawda?

– Dlaczego mnie o to pytasz, skoro dobrze wiesz? – odparła lakonicznie, chcąc skoczyć temat, zanim w ogóle zdążyłby się rozwinąć.

Rufus westchnął, ale nie odpowiedział. Odetchnęła w duchu, bo nie mieli czasu na kolejną bezsensowną kłótnię. Kątem oka obserwując, jak nieśmiertelny w pośpiechu krąży, chcąc upewnić się, czy zrobili wszystko, co mogli, podkradła się do miejsca, gdzie pracował i dla pewności zgarnęła jedną ze stworzonych fiolek z rubinowym płynem. Jeśli już miałaby być zmuszona, żeby do niego czymś strzelać, wolała już, żeby to było niestabilne lekarstwo, a nie srebro, które mogło doprowadzić do tragedii. Dopiero wtedy wzięła broń i roztwór srebra, ale jedynie po to, żeby go uspokoić i nie prowokować do kolejnych uwag i komentarzy, które tak bardzo ją irytowały. Z jednej strony była pod wrażeniem tego, że był w stanie się o nią martwić, ale z drugiej, było to co najmniej uciążliwe, zwłaszcza, że podobnie jak i we wszystkich innych wypadkach, Rufus zachowywał się wtedy w niemal przesadny sposób.

Przestała o tym myśleć, kiedy Rufus kolejny raz znalazł się przy niej. Rzucił jej krótkie, przenikliwe spojrzenie, które sprawiło, że zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem nie zauważył, że wzięła cokolwiek z tego, co zostawił na stole. Nawet jeśli w istocie tak było, nie skomentował tego ani słowem, po prostu biernie ją obserwując.

– Możemy iść? – upewnił się, spoglądając na nią wyczekująco. Skinęła głową, niepewna tego, jak mógłby zabrzmieć jej głos, kiedy już zdecydowałaby się odezwać. – Świetne. W takim razie pośpiesz się, dziewczyno. Tylko ja mogę cię wyprowadzić z tuneli... Bo chyba nie masz ochoty na to, żeby błąkać się po podziemiach, prawda?

– Dlaczego znowu zaczynasz mówić na mnie „dziewczyno"? – żachnęła się, ale posłusznie ruszyła za nim. Wyszli z laboratorium, kierując się w stronę wejścia do tuneli, które biegły pod Niebiańską Rezydencją. – Mam wrażenie, że coraz bardziej podoba ci się robienie mi na złość – stwierdziła chmurnie, kiedy nie odpowiedział.

– Masz wrażenie, bo tak jest w istocie – odparł pogodnie, uśmiechając się. – Kiedy się denerwujesz, wydajesz się bardziej skoncentrowana na tym, co trzeba zrobić.

Prychnęła urażona.

– Żebym tylko ja nie zaczęła denerwować ciebie, doktorku – zastrzegła, doskonale wiedząc, że nie cierpiał, kiedy ktokolwiek zwracał się do niego w taki sposób. Podziałała, bo mina mu zrzedła. – Sam widzisz. Lepiej byłoby, gdybyś mnie nie prowokował.

– Może powinnaś się zastanowić, kto tutaj tak naprawdę jest niebezpieczny – doradził jej cicho, raptownie poważniejąc i tym samym skutecznie zniechęcając ją do podjęcia tematu ponownie; wiedziała już mniej więcej, gdzie leżą granice jego wytrzymałości, dlatego wolała ich nie przekraczać, nawet w żartach.

Tunel jak zwykle okazał się ciemny i chłodny. Layla skrzywiła się, kiedy zaczęli oddalać się od znajomych korytarzy Niebiańskiej Rezydencji, powoli pogrążając w mroku. Wkrótce była w stanie dostrzec naprawdę niewiele, zaś obecność Rufusa mogła stwierdzić jedynie na postawie przeczuć i prawie niesłyszalnego oddechu; nieśmiertelny jak zwykle poruszał się niemal bezszelestnie, co w normalnym wypadku zaczęłoby ją niepokoić.

Wrażenie pogrzebania żywcem... Zacisnęła dłonie w pięści, walcząc z pokusą zapalenia odrobiny światła. To były po prostu tunele i trochę ciemności, które zwykle jej nie przeszkadzały, w tym mieści jednak wydawały się co najmniej uciążliwe. Czuła się z tym źle i sama nie była w stanie stwierdzić dlaczego to miejsce na nią tak działa. Podziemia ją niepokoiły, poza tym wciąż miała wrażenie, że coś przyzywa ją do ciebie, nakłaniając do tego, żeby poddała się instynktowi i ruszyła w nieznane. Sama myśl o tym przyprawiała ją o rozkoszny dreszcz oczekiwania, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że poddając się temu pragnieniu, jednocześnie popełniłaby najgorszy z błędów, jakie mogłaby napotkać w całym nieśmiertelnym życiu.

Dla pewności przysunęła się bliżej Rufusa, a przynajmniej tak jej się wydawało. Czuła jego ciepło i było w tym coś kojącego, chociaż pewniej poczułaby się, gdyby mogła go dotknąć albo wziąć za rękę. Wstydziła się tej słabości i była za to na siebie zła, bo naprawdę nigdy wcześniej nie czuła takiej potrzeby, żeby przebywać blisko kogokolwiek, zwłaszcza mężczyzny. Gabriel był wyjątkiem, bo był jej bliźniakiem i przy nim zawsze czuła siebie bezpiecznie. Poza tym nawet wtedy starała się być niezależna, nie chcąc żeby brat musiał znosić jej lęki i niepokoje; już i tak widział dość, kiedy jeszcze długo po ucieczce ojca zdarzało jej się krzyczeć w nocy albo zrywać się z powodu dręczących go koszmarów. Teraz była lepiej, dlatego chciała, żeby tak pozostało. Tamte wspomnienia były jej brzemieniem i Gabriel czy Isabeau nie powinni byli w żaden sposób ingerować, a tym bardziej zadręcza się z jej powodu.

No tak, ale z Rufusem było inaczej. Jakaś cząstka niej chciała, żeby to stało się jego sprawą, a i on wydawał się do tego dążyć...

– Jak to jest, że się tutaj nie gubisz? – zapytał cicho, kiedy skręcili w kolejny korytarz. Sama nie widziała nic i jedynie instynkt podpowiadał jej, gdzie w tym momencie znajdował się Rufus. – Ja nawet w świetle... Ach, wciąż nie rozumiem, dlaczego te tunele tutaj są – westchnęła, dając upust swojej irytacji.

– Światło niewiele zmienia, przynajmniej w tym miejscu – odparł lakonicznie. – Te tunele... No cóż, jesteśmy we Francji, prawda? Katakumby pod Paryżem nie są jedyne, chociaż jeśli się nad tym zastanowisz, sama przyznasz, że w przypadku Miasta Nocy miejsce to spełnia zdecydowanie istotniejszą rolę. Niezbyt wiele o tym miejscu wiadomo, ale wydaje się łączyć istotne punkty miasta nad naszymi głowami. Wydaje mi się, że to jakby miasto pod miastem, rozumiesz? Być może kiedyś Miasto Nocy zostało zniszczone, a potem odbudowano je na jego własnych szczątkach – dodał i zamyślił się. – Dziwnie się tutaj czujesz, prawda? Nie mam na myśli ciemności, ale...

– Ale samo uczucie? – uzupełniła i przygryzła dolna wargę. – Tak. Bardzo dziwnie... Skąd wiesz? – zapytała po chwili, nie mogąc się powstrzymać. Czy to możliwe, że i on czuł to dziwne przyciąganie, które przez cały czas ją dręczyło.

Nie widziała jego twarzy w mroku, ale poczuła, że spogląda w jej stronę. To spojrzenie sprawiło, że na moment się speszyła i zaczęła cieszyć się, iż również on nie jest w stanie dostrzec tego, jak musiała wyglądać.

– To srebro – wyjaśnił takim tonem, jakby wcześniej wcale nie wahał się przed odpowiedzią. – Ściany zostały wzmocnione srebrem. To jeden wielki labirynt i ciężko poruszać się tutaj nawet kierując się instynktem i logiką. Żeby dostać się do korytarza, który biegnie równolegle, czasami trzeba błądzić cały dzień. Rozumiesz? Gdybyśmy weszli w jednym miejscu, ale ruszyli różnymi drogami, małym prawdopodobieństwem byłoby, że udałoby nam się spotkać – przyznał, a ona zadrżała i z jeszcze większą uwagą zaczęła kontrolować to, gdzie Rufus zmierzał. – Swoją drogą, to zastanawiające. Wiesz, że spędzałem tutaj dużo czasu i nawet próbowałem doprowadzić tutaj trochę światła, przynajmniej do tych tuneli, które wyglądają na główne i bardziej... solidne? Do części nawet nie ma wejścia, a pewnie jest mnóstwo takich o których nie mam zielonego pojęcia. Tak czy inaczej, jeśli się nad tym zastanowić, użycie srebra nie jest głupie. Dzięki temu nasza siła jest pozbawiona wartości, nawet w przypadku wampirów – nie jesteśmy w stanie naruszyć struktury tego miejsca. To dobrze, bo gdyby coś się przypadkiem stało... No cóż, jeden nieszczęśliwy wypadek, a całe Miasto Nocy może zapaść się do podziemi – stwierdził i aż nie mogła uwierzyć w to, że mógł mówić o tym z taką beztroską w głosie.

– Rufus! – zaoponowała. – Żartujesz sobie? Dopiero teraz mówisz, że w każdej chwili...?

Westchnął, więc zamilkła, chociaż to było trudne, bo aż rwało ją do tego, żeby mówić dalej. W jednej chwili tunele wydały jej się jeszcze bardziej niebezpieczne, bo teraz nie tylko miała wrażenie, że ściany oraz ciemność napierają na nich z obu stron, ale i zaczęła spodziewać się tego, że za chwilę sufit zwali im się na głowy. Było to tym łatwiejsze, że wciąż pamiętała moment, kiedy dostał szału w swoim wcześniejszym laboratorium, a strop zerwał się, zmuszając ich do natychmiastowej ewakuacji z tamtego miejsca. Wtedy wrażenie było okropne i teraz bez trudu przywołała emocje oraz bodźce, które dochodziły do niej, kiedy wszystko trzęsło się, a powietrze wypełniały tumany kurzu.

– Szlag, czyli jednak cię przestraszyłem? – Rufus ponownie westchnął; była w stanie sobie wyobrazić, że w tym momencie wznosi oczy ku niebu w niemej prośbie o trochę cierpliwości. – Czy ja powiedziałem, że to może stać się w każdej chwili? To tylko teoria, zwykłe gdybanie. Zauważ, że miasto istnieje już ponad tysiąclecie, a jednak jak na razie wytrzymało i nic nie wskazuje na to, żeby ten stan rzeczy miał się w najbliższym czasie zmienić.

Mruknęła coś w odpowiedzi, nie do końca uspokojona. Przez kolejnych kilka minut znów przemieszczali się w milczeniu, ale cisza jedynie jej ciążyła i wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. Ludzkie tempo ją dobijało, podobnie jak brak światła. Już dawno straciła poczucie czasu i teraz mogła tylko zgadywać, gdzie też mogli się znajdować i jak długo już tak przemieszczali się w absolutnych ciemnościach.

Layla mocniej ścisnęła pistolet na fiolki ze srebrem. Co takiego działo się w mieście? Czy walka już trwała i czy wielkie ponieśli straty? Jak wiele czasu pozostało do świtu i ile go stracili, kiedy zdecydowali się oddalić? Pytania kłębiły się w jej głowie, a odpowiedzi uparcie nie nadchodziły i chyba dopiero na zewnątrz miała być w stanie cokolwiek ustalić. Miała wrażenie, że od momentu, kiedy walczyła z nowonarodzonym na placu minęły całe wieki, chociaż w rzeczywistości musiały być to najwyżej dwie godziny, jeśli nie krócej. To wydawało się wręcz nierealne, tym bardziej, że w tak krótkim czasie wydarzyło się wiele rzeczy i od nadmiaru wrażeń zaczynało kręcić jej się w głowie. Co gorsza, wiedziała, że prawdziwe problemy dopiero ich czekają, zwłaszcza jeśli okaże się, że wizja Isabeau się ziści, a do nowonarodzonych dołączą istoty, których zdolności i tożsamości mogli się jedynie domyślać.

Co wtedy miała zrobić? Czy byłaby w stanie zaatakować kogokolwiek, kto byłby taki jak ona, Rufus czy Isabeau?

Co ważniejsze, czy zaatakowałaby Rufusa, żeby się bronić?

Tego mogła tylko się domyślać, chociaż pewnie i tak nie znalazłaby odpowiedzi.

– Czy zdążyłem ci już podziękować? – usłyszała i aż zamrugała oszołomiona, kiedy usłyszała pytanie Rufusa.

– Podziękować za co? – zapytała mało przytomnie, zwracając twarz w stronę z której się znajdował. – Rufusie, ja przecież...

– Za to, że mi zaufałaś – przerwał jej. – I za to... No wiesz, za to, co się między nami wydarzyło. No i chyba powinienem być wdzięczny, że nie dałaś mi w twarzy, tylko zdecydowałaś się mnie pocałować – stwierdził spokojnie.

Nie wiedziała dlaczego, ale w odpowiedzi na jego słowa jedynie się roześmiała. Był to czysty, szczery i piękny dźwięk, dodatkowo wzmocniony przez niosące go po tunelach echo. Sama siebie zaskoczyła się tym, że była jeszcze zdolna do tego, żeby się śmiać, ale jednocześnie była tym odkryciem szczerze zaskoczona.

– Kiedy ja cieszę się, że cię pocałowałam. To chyba znaczy, że jesteśmy kwita? – upewniła się, nie przestając się uśmiechać. – I wiesz, co ci powiem? Nigdy... Nigdy – powtórzyła z naciskiem – nie czułam się tak, jak wtedy, kiedy to ty mnie dotkałeś albo całowałeś. Nigdy też tego nie pragnęłam, naprawdę – dodała, nagle dochodząc do wniosku, że skoro już zaszli tak daleko, równie dobrze do samego końca może pozwalać sobie na szczerość.

– Nigdy? – wyszeptał ktoś cicho, ale tym razem głos nie należał do Rufusa.

Layla omal nie potknęła się o własne nogi, kiedy gwałtownie zahamowała. Usłyszała, że Rufus również się zatrzymuje, ale nie miała czasu, żeby stwierdzić cokolwiek więcej, zbyt oszołomiona tym, że mogła nie zorientować się, że ktokolwiek prócz nich znajduje się w korytarzu. Kiedy się skoncentrowała, wyczuła jakiś ruch tuż przed nimi, najwyżej pięć metrów dalej w głąb tunelu, którym szli.

Kiedy postać przed nimi się poruszyła, Layla instynktownie wyciągnęła rękę przed siebie i przywołała do siebie ogień. Świetlista kula natychmiast zawisła w powietrzu, w pierwszym momencie ją oślepiając, ale w następnym wyłaniając z mroku dość szczegółów, żeby była w stanie rozeznać się w sytuacji. Zauważyła, że stojący u jej boku Rufus machinalnie cofa się o krok i osłania oczy, ale zaraz jej wzrok powędrował na innego nieśmiertelnego, którego obecność sprawiła, że serce omal nie wyrwało jej się z piersi.

Dylan stał tuż przed nią, krzyżując obie ręce na piersi i opierając się o ścianę. Rude, sięgające ramion włosy w tym oświetleniu wydawały się jeszcze bardziej płomienne, szmaragdowe oczy zaś utkwił w niej. Dostrzegła ból w jego tęczówkach, jednak prawie natychmiast wszelakie uczucia zostały wyparte przez gniew i gorycz. Dylan był zły, a to mogło doprowadzić do kłopotów i była tego doskonale świadoma.

– Dylan... – wyszeptała, ale zanim zdążyła dodać cokolwiek, Rufus zdecydowanie wypchnął się do przodu, zmniejszając dystans między sobą a telepatą.

– Co ty tutaj robisz? – zapytał gniewnie, wyraźnie oszołomiony tym, że mieli towarzystwo. – Nie ma na to czasu. Na górze trwa walka, a...

– No właśnie, na górze trwa walka! – zakpił Dylan, mrużąc gniewnie oczy. Jego głos był niczym smagnięcie bicza, podniesiony i przeszywający. – Widziałem, kiedy weszliście do tamtego budynku i postanowiłem na was zaczekać. Z tym, że długo nie wracaliście, a ja naiwnie pomyślałem, że stało się coś złego... Ostatecznie trafiłem tutaj, ale najwyraźniej tracę czas, bo wy macie ważniejsze priorytety. Co tam walka i dobro miasta, skoro można pieprzyć się po kątach, prawda gołąbeczki? – zapytał z goryczą.

Layla gwałtownie pokręciła głową. Każde jego słowo było niczym ostry odłamek, który powoli wbijał się w jej serce.

– Dylan, proszę, to nie tak... – zaczęła, ale urwała, bo spojrzał na nią w tak nienawistny sposób, że aż ją zmroziło.

– Nie spodziewałem się tego po tobie, Laylo – wyszeptał. Coś w jego oczach się zmieniło; zieleń zniknęła, wyparta przez znajome jej czerwone błyski. – Mówiłaś mi, że nie potrafisz ze mną być. Dawałem ci czas, robiłem... wszystko. Wierzyłem w to, że nie jesteś gotowa i że to nie ma żadnego związku ze mną, ale jedynie z tym, co cię spotkało. Z tym, że nie potrafisz znieść mojego dotyku, bo spotkało cię to, co cię spotkało. – Dylan zrobił krok w jej stronę. – Ale ty kłamałaś. Cały czas byłaś z nim i najwyraźniej bardzo dobrze się bawiłaś moim kosztem. To jego zapach czułem na tobie za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy, mylę się? Nawet nie zaprzeczysz, że zachowywałaś się jak dziwka.

Aż zachłystnęła się powietrzem. Równie dobrze mógłby ją w tamtym momencie spoliczkować, a jednak nawet nie poczułaby różnicy. Czuła cisnące jej się do oczu łzy i chciała zaprotestować, powiedzieć cokolwiek...

Ale Dylan tego nie chciał. On po prostu patrzył się na nią, a w jego oczach widziała już nie tylko złość, ale i pogardę.

Gardził nią.

– W tej chwili ją przeproś. – Rufus wtrącił się, ale chociaż głos miał spokojny, pobrzmiewała w nim groźba. – Słyszałeś? Masz ją przeprosić.

Dylan spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał i warknął cicho. – Nie wtrącaj się, bo nie z tobą rozmawiam. A już na pewno nie zamierzam pozwolić, żeby ktokolwiek dyktował mi, co powinienem zrobić – dodał.

– Powiedziałem... – wysyczał Rufus i zrobił taki ruch, jakby chciał się na Dylana rzucić, ale Layla w porę chwyciła go za ramię.

– Rufus, przestań! – zaoponowała. Nie chciała, żeby i on się do tego mieszał, bo ostatnim, czego potrzebowali w tym momencie, była walka między tą dwójką. – Dylan, och Dylan... Dlaczego wciąż mi to robisz? – wyszeptała drżącym głosem. – Przecież za każdym razem starałam się robić wszystko, byleby cię nie krzywdzić. Chciałam cię od siebie odsunąć, żebyś mógł o mnie zapomnieć.

– Kiedy nie potrafię. Sęk właśnie w tym, że nie potrafię... – Zamknął oczy. – Ale to już nie ma znaczenia. Nie ma żadnego znaczenia...

Właśnie wtedy uniósł powieki. Jego oczy lśniły czerwienią, mięśnie zaś napięły się, kiedy Dylan przygotował się do ataku. Nie wahając się nawet i nie dając im nawet okazji do namysłu, skoczył w ich stronę. W tamtym momencie nie był już sobą i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało go powstrzymać.

Layla krzyknęła i cofnęła się o krok, niezdolna do tego, żeby odpowiedzieć na atak. W tym samym momencie zareagował Rufus. Poczuła, że jej palce zaciskają się wokół pustki, kiedy nieśmiertelny wyrwał jej broń z ręki i błyskawicznie wycelował, po czym nacisnął spust. Wypełniony roztworem srebra nabój idealnie sięgną celu. Layla jęknęła i przyłożyła dłonie do ust, kiedy zaskoczony Dylan zamarł w miejscu, wpatrując się w swoje ramię, gdzie wbiła się igła. W następnej chwili zachwiał się, a potem bez życia osunął na ziemię.

– Dylan! – Layla bez zastanowienia do niego dopadła i odsunęła się obok na kolana. Odetchnęła, kiedy zorientowała się, że chłopak żyje, ale to bynajmniej nie umniejszyło jej nerwów. – Rufus, do cholery, dlaczego to zrobiłeś? – jęknęła i drżącymi dłońmi dotknęła policzka zakochanego w niej telepaty. – Dylan...

Rufus powoli podszedł do niej, uważnie obserwując leżącego na ziemi nieśmiertelnego, zupełnie jakby podejrzewał, że telepata za moment zerwie się z miejsca i ponownie ich zaatakuje.

– Laylo, nie mamy teraz na to czasu – powiedział cicho. Nachylił się i szybkim ruchem wyszarpnął fiolkę ze srebrnym płynem, odrzucając ją na bok. – Nic mu nie będzie. Ale my musimy już iść – powiedział stanowo.

Layla uniosła głowę i pokręciła głową, ale i tak podniosła się, kiedy Rufus podał jej rękę. Wciąż drżąc, pozwoliła poprowadzić się przed siebie, chociaż jednocześnie nienawidziła siebie za to, że podjęła taką decyzję.

Już chwilę później Dylan znikł im z oczy i kolejny raz otoczyła ich ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro