Dziewięćdziesiąt trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lawrence

– L., odpuść! – Aqua była coraz bardziej zdenerwowana. Obejrzała się za siebie i rzuciła nienawistne spojrzenie w stronę Lawrence'a, ale to nie zrobiło na nim większego wrażenia. Było sporo osób, które darzyły go większą nienawiścią od tej dziewczyny, a jej gniew był mu obojętny. – Do cholery, po prostu mnie zostaw.

Parsknął wymuszonym śmiechem, chociaż bynajmniej nie czuł się w najmniejszym stopniu rozbawiony. Już nawet nie pocieszało go to, że wampirzyca przed nim uciekała, zamiast stanąć do walki. Nie mogła się skoncentrować i użyć swojego daru, woda zresztą w żadnym wypadku nie była w stanie jej ochronić. Zdawała się jedynie na szybkość i chociaż Lawrence czuł, że jest w stanie ją dogonić, kobieta wciąż była o ten krok przed nią. Ścigali się i ten szalony wyścig wydawał się ciągnąć w nieskończoność, powoli doprowadzając go do szału, chociaż sam nie był pewien, co takiego zrobi, kiedy Aqua już wpadnie w jego ręce.

Chociaż nie, to akurat wiedział – zamierzał ją zabić i to bez większego żalu. Już i tak pozwolił jej na zbyt wiele, a ona wykorzystała go, żeby osiągnąć swoje szalone cele. Nie zamierzał jej tego darować i to był jeden z powodów, dla którego teraz nie zamierzał odpuścić. To była jego sprawa i to chyba nawet bardziej niż któregokolwiek z mieszkańców Miasta Nocy. Oczywiste było, że Aqua nigdy nie chciała spełnić swoich obietnic, a jej zachowanie było jedną, niekończącą się grą, która miała pozwolić jej działać. Rytuał, który rzekomo prowadziła, miał jedynie zamydlić mu oczy i przekonać go, że kobieta faktycznie jest zrobić coś, co w istocie było niemożliwe, chociaż pragnął w to wierzyć. Był gotów zrobić wszystko, żeby odzyskać Beatrycze i to pragnienie po raz kolejny raz przysłoniło mu zdolność rozsądnego podejmowania decyzji, teraz jednak myślał jak najbardziej trzeźwo i nie zamierzał pozwolić, żeby Aqua dalej go zwodziła.

Lawrence zaklął w duchu. Teraz rozumiał już wszystko, chociaż może podejrzewał to od samego początku. Kiedy został nieśmiertelność i zaczął zagłębiać się w nadnaturalny świat, którego stał się częścią, wspomnienie Beatrycze praktycznie go nie opuszczało. Pragnął ją odzyskać i to do tego stopnia, że był skłonny nawet uwierzyć w to, że istnieje szansa na to, żeby przywrócić jego zmarłą żonę do życia. Szukał, planował i powoli zagłębiał się w tym szaleństwie, kiedy zaś na jego drodze stanęli telepaci, wtedy bez wahania zdecydował się ich wykorzystać. Już wcześniej wiedział o tym, jak niezwykłą mocą dysponowali, a liczne podania, które znał z książki, która ostatecznie trafiła w ręce Carlisle'a, a która zabrał Drake, wydawały się brzmieć obiecująco. Kiedy na domiar złego pojawiła się Renesmee, sam już nie był pewien, czego tak naprawdę chciał i jak powinien do tego dążyć, ale nie zamierzał się wycofać. Wciąż planował, chociaż jednocześnie w którymś momencie stracił nad tym kontrolę, a telepaci odwrócili się przeciwko niemu, decydując się wziąć sprawę we własne ręce. Już wcześniej mógł przewidzieć, że Devile'owie i Licavoli są niebezpieczni, i że powinien był bardziej uważać na Laylę i Drake'a, ale kiedy się zorientował, było już za późno, a jemu nie pozostawało nic innego, jak uciec.

Przybycie do Miasta Nocy również nie było wcześniej zaplanowane. Przez długi okres czasu błąkał się bez celu, ćwicząc moc, dokładnie tak, jak powiedział już raz Layli. Zaraz po tym zdecydował się przybyć do miejsca, które znał z licznych opowieści i które kolejny raz rozbudziło w nim nadzieję na znalezienie rozwiązania problemu, który wydawał się dręczyć go już całe wieki. Obecność jego syna i jego przybranej rodziny całkiem wytrąciła go z równowagi, zmuszając do pozostawania w ukryciu i biernego przyglądania się temu, co się działo. Jednocześnie miał czas na planowanie, kiedy zaś napatoczył się na Aquę, zamiast wykorzystać ją do zaspokojenia pragnienia, zdecydował się na coś innego, co ostatecznie po raz kolejny omal nie doprowadziło do jego zguby. To właśnie jej jasne włosy i oczy go powstrzymały – to, że chociaż w niewielkim stopniu była podobna do Beatrycze. Potrzebował zresztą kogoś, kto byłby jego oczami i uszami w mieście, a dziewczyna wydawała się być idealną kandydatką, tym bardziej, że była mu posłuszna. Jej wiedza również była przydatna, kiedy zaś została obdarowana nieśmiertelnością, zdecydował się jej zaufać do tego stopnia, że teraz sam nie mógł w to uwierzyć.

Oszukała go. Wcale nie zamierzała mu pomóc, a – co najbardziej doprowadzało go do szału – dla ukrycia swoich faktycznych planów, była gotowa zamordować siódemkę dzieci, w tym te na których Lawrence'owi w jakimś stopniu zależało. Co więcej, za jego plecami tworzyła armię, żeby w odpowiedniej chwili wysłać ją do miasta i zorganizować rzeź. Lawrence nie miał pojęcia, jak udało się jej to zorganizować, ale być może życie wśród nieśmiertelnych i ciągłe zagrożenie pozwoliły jej lepiej poznać naturę nieśmiertelnych i wszystko dokładnie zaplanować. To było przerażające, ale w jakimś stopniu cenił ją za to, chociaż nawet przez to nie zamierzał darować jasnowłosej nieśmiertelnej życia – ktoś taki zasłużył na śmierć.

Ulice były opustoszałe, ale im bliżej placu się znajdowali, tym wyraźniejsze były ślady prowadzonych w mieście walk. Wkrótce Lawrence był w stanie dostrzec pierwsze ogniska oraz szczątki budynków i przedmiotów, które ucierpiały, kiedy nowonarodzeni wpadli w szał. Najgorszej wydawał się wyglądać plac, ale Aqua nie zatrzymała się nawet tam, natychmiast wpadając w kolejną wolną uliczkę. Kolejne zniszczenia wydawały się znaczyć trasę, którą udali się walczący, najprawdopodobniej prowadząc do aktualnego pola walki – oczywiście pod warunkiem, że bitwa wciąż trwała. L. nie potrafił stwierdzić jak wielką armię zdołała zorganizować Aqua, ale coś podpowiadało mu, że kobieta już teraz poniosła sromotną klęskę i że zdawała sobie z tego sprawę.

– Pani! – Tuż przed nimi pojawił się najwyżej dwudziestopięcioletni chłopak o kasztanowych włosach i krwistych tęczówkach. Nowonarodzony doskoczył w popłochu do Aquy i chwycił ją za ramiona, jednocześnie zmuszając ją do tego, żeby się zatrzymała. Wampirzyca syknęła i szarpnęła się, ale nawet to nie zrobiło na wampirze żadnego wrażenia. – Pani, gdzieś byłaś? Mamy problem. Marie nie żyje i...

– Głupia! – Aqua jęknęła i skrzywiła się na tę wiadomość, po czym odepchnęła wampira na tyle stanowczo, że ten omal nie wylądował na ziemi. – Zejdź mi z oczu – warknęła i natychmiast dalej ruszyła przed siebie.

Lawrence omal się nie roześmiał, zadowolony z tego, jak wszystko się potoczyło. A więc jednak! Teraz zabicie Aquy miało być czystą przyjemnością, którą zamierzał zarezerwować dla siebie, tym bardziej, że nieśmiertelna wiedziała już, jak kiepskie były jej decyzje. Po tym, jak Drake i jego armia zostali rozgromieni, Aqua powinna była się zorientować, ze próba pozbycia się Dimitra i jego straży jest najgorszym pomysłem, jaki można sobie wyobrazić. Może i nowonarodzeni byli jakimś rozwiązaniem, ale ich temperament sprawiał, że byli z góry skazani na niepowodzenie, nawet jeśli na ich czele stanąłby ktoś rozsądniejszy, kto w jakiś sposób potrafił nad nimi zapanować. Najwyraźniej tutaj chodziło o tą całą Marie, która ostatecznie zawiodła.

Szmer głosów doszedł ich, kiedy wpadli w kolejną uliczkę. Lawrence dostrzegł więcej ognisk, gęsty dym i zamieszanie, kiedy znaleźli się blisko walczących. Kilka znajomych twarzy, charakterystycznych dla haremu Dimitra sprawiło, że szybko zorientował się, iż mogą mieć kłopoty – nie tylko Aqua, ale również on – ale bynajmniej nie zwolnił, zbyt skoncentrowany na umykającej wampirzycy. Teraz trudniej było się jej poruszać, dzięki czemu bez problemu się do niej zbliżył, tym bardziej, że nieśmiertelna nieznacznie wytraciła prędkość, żeby z niedowierzaniem zorientować się, jak prezentuje się sytuacja.

– Nie... – szepnęła pod nosem, a potem zaczęła mruczeć coś, co musiało być całą wiązanką przekleństw, które bynajmniej nie pasowały do kobiety.

Lawrence miał na końcu języka jakąś złośliwą odpowiedź, kiedy tuż obok niego śmignęła wiązka ognia. Odskoczył zaskoczony, w ostatniej chwili umykając żywiołowi, po czym rozejrzał się dookoła, szukając dobrze znanej mu sprawczyni ataku. Złociste włosy Layli powiewały za nią niczym sztandar, kiedy dziewczyna zaczęła się przybliżać. Tuż za nią Lawrence dostrzegł Rufusa, ale ten wyjątkowo nie wydawał mu się tak niebezpieczny, jak najstarsza przedstawicielka rodzeństwa Licavoli.

– Ty! – Layla aż gotowała się ze złości; w jej przypadku to porównanie miało tym więcej sensu, że płomienie tańczyły na odsłoniętej skórze dziewczyny, gotowe służyć jej, gdyby tylko sobie tego zażyczyła. – Tu sukinsynu, przecież ja cię zabiję!

– Chociaż raz sobie daruj, Ognista Dziewczyna – warknął, ledwo panując nad tym, żeby samemu nie zacząć przeklinać. - Licavoli, do cholery, prawdziwy problem masz przed sobą! – syknął i przyśpieszył, zostawiając oszołomioną dziewczynę samą sobie.

Nie zamierzał czekać, żeby się przekonać, czy Layla zrozumiała jego słowa i mu uwierzyła. Odwracanie się do niej plecami wydawało się szalone i jego instynkt samozachowawczy stanowczo przed takim rozwiązaniem zaoponował, ale Lawrence zdecydował się zaryzykować. No cóż, w najgorszym wypadku mogła go zabić, chociaż wtedy mogłaby mieć pretensje jedynie do siebie, kiedy już zorientuje się, że wyjątkowo był po tej dobrej stronie.

Razem z Aquą wpadli wprost w sam środek zamieszania, gdzie walczący powoli rozprawiali się z niedobitkami z armii nowonarodzonych. Łatwo było rozpoznać tych, którzy byli przeciwnikami mieszkańców miasta, bo zwykle bez zastanowienia atakowali, nie wyciągając z losu swoich poprzedników żadnych wniosków. Kilku próbowało uciec i tym samym sprowokowało dzieci nocy i Yves'a do natychmiastowej interwencji i jedynie jedna dziewczyna padła na ziemię, kuląc się i szepcąc pośpiesznie przeprosiny. Być może gdyby jej przeciwnikiem był ktoś inny, zawahałby się i dał jej szansę, ale wilkołaki bez zastanowienia pozbawiły dziewczynę życia, nie dając jej nawet okazji na to, żeby krzyknęła.

– Allegro! – Aqua zauważyła kapłankę w tłumie i zwróciła się do pół-wampirzycy. Matka Isabeau uniosła głowę, skupiając wzrok na nieśmiertelnej. – Allegro, udało mi się! Próbował mnie zabić, ale zwabiłam go tutaj... To on. To właśnie on za wszystko odpowiada – oznajmiła drżącym głosem, a Lawrence omal nie dostał szału, kiedy zorientował się, że wampirzyca zamierza kolejny raz wszystkich omamić, zwalając na niego całą winę.

– Co za... – zaczął, ale zabrakło mu słów. Wiedział, że wszyscy już prawdopodobnie go znają, więc szansa na to, że ktokolwiek uwierzy jemu, była mniejsza niż zero.

Oboje wytracili prędkość, Aqua blisko Allegry, jakby chciała się za nią schronić. Lawrence zastygł w bezruchu, w bezpiecznej odległości od obu kobiet i w pośpiechu rozejrzał się dookoła, świadom tego, że na własne życzenie pozwolił otoczyć się ze wszystkich stron. Wśród znajdujących się dookoła nieśmiertelnych, zdołał dostrzec Renesmee i Gabriela; oboje tulili do siebie bliźnięta, a Lawrence poczuł w głębi ducha ulgę, bo miał nadzieję, że jeśli już ktoś dzieciaki w podziemiach znajdzie, to będą właśnie przedstawicielem tej „dobrej" strony. Jego wzrok na moment powędrował w stronę Alessi i z niedowierzaniem odkrył, że oczy dziewczynki rozbłysły na jego widok, ale zaraz odwrócił wzrok, zniechęcony nienawistnym spojrzeniem Nessie.

– Ona kłamie – odezwała się cicho przybrana wnuczka jego syna. Wciąż patrzyła na niego, ale mówiła na temat... Aquy. – Allegro, zaufaj mi. Ona kłamie – powtórzyła z naciskiem, chociaż kolejne słowa wydawały się przychodzić jej z trudem.

Łatwiej byłoby, gdybyś mogła obwiniać mnie, co dziecinko?, pomyślał z rozbawieniem Lawrence, ale nie powiedział tego na głos. Oczywiste było, że Renesmee wolała wierzyć w jego winę, ale – czego mógł się spodziewać – wychowanie sprawiło, że nie miała sumienia do tego, żeby nie stanąć w jego obronie. Jej czekoladowe oczy lśniły gniewne, kiedy oderwała wzrok od Lawrence'a i odważyła się spojrzeć na jasnowłosą Aquę.

Nieśmiertelna zacisnęła usta. Lawrence podejrzewał, że gdyby nie była wampirzycą, w tym momencie pobladłaby jeszcze bardziej niż w tym momencie. Być może to była po prostu gra świateł, ale mleczna skóra wampirzycy sprawiała wrażenie niemal przeźroczystej. Do krwistych tęczówek wkradł się gniew i chociaż kobieta robiła wszystko, byleby jakoś nad nim zapanować, widać było, że przychodzi jej to z trudem. Była spanikowana i świadoma porażki, a jednak nie zamierzała odpuścić. Ten upór miał ją zgubić i to wydawało się oczywiste.

– Nie rozumiem... – Aqua zdecydowała się odezwać. Spojrzała w stronę Renesmee, a potem dostrzegła bliźnięta i nagle przestała grać. – Lawrence... Okłamałeś mnie! – wybuchła, wytrącona z równowagi obecnością Alessi.

– I jak mniemam, masz mi to za złe? – Lawrence wzruszył ramionami. – Głupia, nie moja wina, że uwierzyłaś, że jestem w stanie zabić dziecko. Ale przynajmniej teraz jesteśmy kwita, prawda kochanieńka?

Aqua syknęła i skoczyła do przodu, ale wtedy na jej drodze pojawili się Pavarotti, blokując jej drogę. Allegra w pośpiechu odeszła od nieśmiertelnej i stanęła tuż przed braćmi, uważnie mierząc jasnowłosą wampirzycę wzrokiem. Jej jasne oczy błyszczały gniewem, poza tym jednak nieśmiertelna wydawała się absolutnie opanowana. Jak zwykle olśniewała wdziękiem i pewnością siebie, całą sobą dając wszystkim w koło do zrozumienia, że ma autorytet, którego nikt nie jest w stanie podważyć.

– Czy naprawdę sądzisz, Aquo, że masz przed sobą bandę kretynów? – zapytała cichym, zagniewanym tonem, nie odrywając od pół-wampirzycy wzroku.

– Ależ kapłanko... – Aqua zamrugała i cofnęła się o krok. Wciąż była zła, ale chyba uświadomiła sobie swój błąd, bo znów spróbowała sprawiać wrażenie niewinnej. – Allegro, ty chyba nie sądzisz...? Proszę, przecież dobrze znasz jego dar!

– Możliwe. Ale również znam ciebie, Aquo – przypomniała jej cicho Allegra. – Poza tym ufam swojemu wnukowi – dodała i na moment obejrzała się, żeby spojrzeć wprost na skrytego za plecami Nessie i Gabriela Camerona.

Przez twarz Aquy przebiegł cień, kiedy uświadomiła sobie, że jest na straconej pozycji. Przez moment rozglądała się dookoła, uważnie analizując sytuację. Jej wzrok spoczął na moment na Allegrze, jakby zastanawiała się nad tym, żeby ją zaatakować, ale momentalnie rozmyśliła się, kiedy dostrzegła chroniących kapłankę Pavarottich. Cofnęła się o kolejny krok, kątem oka obserwując znajdującego się niedaleko Dimitra, a już w następnej sekundzie podjęła decyzję; woda trysnęła z jej wyciągniętych rąk, skutecznie oszałamiając stojących najbliżej niej nieśmiertelnych i dając Aqle okazję do tego, żeby odwróciła się na pięcie i rzuciła do ucieczki.

Lawrence instynktownie chciał za nią ruszyć, ale nie miał po temu okazji. Ktoś jęknął, a potem na placu pojawił się ciemnowłosy wampir, którego były pastor natychmiast rozpoznał, chociaż widział go zaledwie raz i to przez ułamki sekund, kiedy jeszcze był człowiekiem. Angel wystrzelił do przodu, mimo ostrzegawczych okrzyków próbującej go zawrócił Loreny i popędził za oddalającą się Aquą, w zatrważającym wręcz tempie pokonując dzielącą go od kobiety odległość. Nieśmiertelna natychmiast zorientowała się, że ma kłopoty i – co najbardziej Lawrence'a zaskoczyło – zamiast próbować uciec, tym razem raptownie odwróciła się w stronę ścigającego ją wampira.

Już w następnej sekundzie wszystko potoczyło się błyskawicznie, kiedy los Angela został przypieczętowany, a śmierć po raz kolejny zebrała żniwo.

Aqua wpadła w szał. Popychana przez gniew i strach, bez trudu popchnąć swojego przeciwnika na ziemię. Oboje potoczyli się po bruku i chociaż Angel wydawał się dość wprawny i szybki, żeby się jej przeciwstawić, ostatecznie wylądował pod rozszalałą nieśmiertelną. Oczy wampirzycy zabłysły gniewnie, kiedy zacisnęła palce na jego gardle. Tym razem nie wahała się i nie czekała na moment, kiedy ktoś zdoła ją powstrzymać. W zasadzie wyglądało to tak, jakby od dłuższego czasu tłumiła w sobie emocje, które omal nie popchnęły jej do zabicia Esme. W tamtym momencie ostatecznie je uwolniła, kiedy – w towarzystwie przeszywającego dźwięku rozdzieranego metalu oraz rozdzierającego wrzasku Loreny – pozbawiła Angela głowy.

Lorena krzyknęła ponownie i poderwała się biegu, ale już i tak nie była w stanie nic zrobić. Aqua poderwała się i szybkim ruchem cisnęła oderwaną część ciała wprost w płomienie najbliższego ogniska. Fioletowy dym wzbił się w powietrze, jeszcze gęstszy i tym bardziej gryzący. Powietrze zdawało się być przesycone śmiercią, chociaż wrażenie mogło brać się stąd, że po raz pierwszy zginął ktoś, kto znaczył tak wiele dla któregokolwiek z uczestników walki.

– Lo, nie! – Lucas zareagował pierwszy i to on pochwycił zrozpaczoną pół-wampirzycę, zanim zdołałaby znaleźć się na tyle blisko Aquy, żeby podzielić los ukochanego. Teraz szarpała się i wciąż krzyczała, wierzgając nogami w powietrzu, ale nie była w stanie wyrwać się trzymającego ją wampirowi. – Lorenko, kochana, przestań... Angel nie chciałby, żebyś... – mamrotał dalej iluzjonista, ale obojętnie jak czułe i kojące słowa by wybrał, jego zabiegi i tak okazałyby się niewystarczające.

– Angel... Angel... – zaczęła powtarzać niczym w transie, coraz ciszej i z mniejszym zaangażowaniem. Jej głos cichły powoli stopniowo przechodząc w szept i cichy szloch. – Przecież wiedziałam. Przecież ja już od miesięcy wiedziałam...

Lorena nagle znieruchomiała i spuściwszy głowę, zaczęła szlochać. Ciemne włosy opadły jej na twarz, zasłaniając oczy i usta, ale i bez tego łatwo było sobie wyobrazić, jaki wyraz twarzy musi mieć dziewczyna. Lawrence potrafił sobie to wyobrazić z tym większą łatwością, że sam przeżył coś podobnego, chociaż w tamtym momencie nie zachowywał w taki sposób, jak teraz Lorena. Ale zdawał sobie sprawę z tego, co takiego musiała w tamtym momencie poczuć – przynajmniej częściowo, bo nie potrafił stwierdzić, jak zachowałby się, gdyby nagle okazało się, że Beatrycze nie tyle umarła, co ktoś na jego oczach ją zamordował. O tak, doskonale rozumiał Lorenę, nawet jeśli ich doświadczenia dzieliła istotna przepaść, której w żaden sposób nie dało się ot tak pokonać.

Być może to była rezygnacja, a może po prostu Lucas wykorzystał swoje iluzjonistyczne zdolności, żeby coś dziewczynie pokazać, ale niezależnie od przyczyny, dziewczyna bezradnie zawisła w ramionach wampira, zraniona i pokonana. Aqua obserwowała ją obojętnym wzrokiem, wciąż zagniewana i absolutnie nieczuła. Jej rubinowe oczy błyszczała, kiedy nieśmiertelna z niepokojem zaczęła rozglądać się dookoła, gotowa odeprzeć kolejny atak, gdyby ktokolwiek zdecydował się ją zaatakować. Pozbawione głowy ciało Angela wciąż leżało u jej stóp, zimne i nieruchome; w momencie, kiedy ogień pochłonął najważniejszą część ciała, szanse na to, że da się jeszcze wampira uratować, ostatecznie zniknęły.

Lawrence zacisnął dłonie w pięści. Teraz tym bardziej miał powód, żeby wampirzycę zaatakować, chociaż bynajmniej nie robił tego dla Loreny. Po prostu czuł, że to on powinien to zrobić, tym bardziej, że nie bez powodu przez tak długi czas nieśmiertelną ścigał, żeby teraz pozwolić zabić ją komukolwiek innego. Wszyscy zresztą byli zbyt oszołomieni śmiercią Angela, a to dawało Aqle szansę na ucieczkę. Lawrence nie zamierzał na to pozwolić, nawet jeśli miałby sprowokować wszystkich otaczających go nieśmiertelnych, ruszając się z miejsca. Jeśli by go zaatakowali, to jedynie potwierdzałoby ich krótkowzroczność. No dobrze, zasłużył sobie na to, żeby go nienawidzić, ale chyba nie mieli mieć żadnych pretensji, jeśli zdecyduje się ich wyręczyć w zabijaniu, prawda?

Aqua podchwyciła jego spojrzenie, a jej wargi wykrzywiły się w coś na kształt prowokującego uśmiechu. Wiedziała, co takiego myślał i najwyraźniej nie zamierzała już dłużej uciekać, naiwnie wierząc w to, że zdoła mu się wymknąć.

– No chodź - rzuciła przez zaciśnięte zęby. – Chodź, L. Może przynajmniej ty okażesz się godniejszym przeciwnikiem – zadrwiła.

Lawrence ruszył w jej stronę, rozjuszony i wściekły, ale nie miał okazji, żeby przejść przynajmniej kilka metrów. Ledwo ruszył się z miejsca, z najbliżej uliczki wypadło kilka kolejnych postaci i to bynajmniej nie będących wampirami.

– STOP! – Isabeau wybiegła przed szereg, unosząc wyrzucając obie ręce ku górze. – Przestańcie walczyć! Natychmiast przestańcie walczyć...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro