Osiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

– Czy można prosić?

Layla wzdrygnęła się i uniosła głowę. Dylan stał obok, patrząc na nią tymi swoimi przenikliwie zielonymi oczami. Rude włosy miał w nieładzie, co nieco kłóciło się z idealnie wykrojonym garniturem, który pasował do niego idealnie, chociaż nadawał mu zbyt formalnego, obcego wyglądu. Musiała przyznać, że wyglądał... korzystnie.

Znała uśmiech, który błąkał się na jego ustach aż nazbyt dobrze – niepewny i uroczy, jak zawsze kiedy ryzykował zrobienie jakiegoś odważniejszego kroku w jej stronę. Od trzech miesięcy ich relacje były pogmatwane i nie potrafiła ich określić, ale wiedziała czego oczekiwał Dylan. Nie sądził przynajmniej, że są parą – oficjalnie nie – ale wyraźnie do tego dążył i bardzo chciał w to wierzyć. Fakt, że już na nią nie naciskał, był sporym ułatwieniem, ale mimo wszystko... wciąż coś do niej czuł, a to było niedobre. Nie wiedziała dlaczego, ale po prostu nie potrafiła odwzajemnić jego uczuć, nie tak jakby chciał, zwłaszcza po tym, jak potraktował ją w tamtych tunelach. Może właśnie tutaj leżał cały problem – w jej pamiętliwości – ale nawet jeśli tak, nic nie mogła na to poradzić. Dylan od samego początku był jej bliski, ale nie w takim stopniu, w jakim mógłby tego oczekiwać; powinna była mu to jasno powiedzieć, ale wciąż nie miała odwagi i naiwnie czekała na to, aż sam to zrozumie.

A teraz stał przed nią, wyciągając zachęcająco rękę i czekając na jej odpowiedź. To tylko taniec, pomyślała, chcąc samej sobie wmówić, że chłopak nie dostrzeże w tym niczego więcej i że nie powinna się obawiać.

– Jasne – rzuciła, żeby się nie rozmyślić. Zresztą i tak nie miała pomysłu na to, żeby odmówić. Chyba powinna się cieszyć, że przynajmniej to nie ona złapała ślubny bukiet, bo taki zbieg okoliczności Dylan mógłby uznać jako prezent od losu.

Radosny uśmiech i błysk, który rozjaśnił jego wiecznie smutne oczy, był najlepszą nagrodą za to, że się zgodziła. Wciąż miała wyrzuty sumienia przez to, że dawała mu nadzieję, ale pozwoliła żeby objął ją w pasie i tanecznym krokiem poprowadził w stronę innych tańczących. Wkrótce wirowali wraz z innymi parami, a ona poczuła się lekko i zdecydowanie pewniej, kiedy przekonała się, że Dylan naprawdę stara się, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Obie dłonie trzymał na jej biodrach – nie za nisko, jakby chcąc jej udowodnić, że mimo wszystko może mu zaufać – poza tym nie próbował jej przyciągać bliżej, niż było to potrzebne. Nie mogła tego nie docenić, chociaż z drugiej strony nie była w stanie pozbyć się wrażenia, że Dylan chce w ten sposób uśpić jej czujność. Może i zaczynała być przewrażliwiona po tym, jak zachowała się Kristin, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że zarówno ona, jak i jej podopieczni, są znakomitymi łowcami. Nie mogła o tym zapominać, nawet jeśli Dylan zachowywał się przyjaźnie.

Muzyka miała w sobie coś upajającego, chociaż nie hipnotyzowała. Pavarotti widzieli, co robią, ale to chyba nie powinno ją dziwić, bacząc na ich doświadczenie w tej kwestii. Kątek oka dostrzegła, jak obaj świetnie się bawią, zagadując do gości i to momentami w dość odważny sposób. Lucas nawet zdołał wyciągnąć Esme, żeby z nią zatańczyć, chociaż sądząc po spojrzeniu obserwującego ich Carlisle'a, doktor nie był tym zadowolony. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdyby chodziło o nią, Dylan nie ograniczyłby się do tego, żeby stać spokojnie – chyba, że tańczyłaby z Gabrielem, bo tego nie mógłby się przyczepić. Był zaborczy i coraz częściej to dostrzegała, chociaż przecież żadne z nich nie było zobowiązane do czegokolwiek. Nawet ucieszyłaby się, gdyby się zakochał, bo wtedy jej problem rozwiązałby się samoistnie, ale najwyraźniej nie miała na co liczyć.

Muzyka zmieniła się na wolniejszą. Layla zaklęła w duchu i w jednej chwili zapragnęła zacisnąć palce na gardle któregokolwiek z braci Pavarotti, chociaż to raczej nie była ich intryga przeciwko niej. To było wesele, więc oczywiste, że przeważały miłosne melodie, które miały na celu złączyć jak najwięcej par. Podobno najwięcej związków tworzyło się między innymi na ślubach i może faktycznie coś w tym było, chociaż sama wolała się o tym nie przekonywać zbyt szybko. Machinalnie zrobiła krok do przodu i chciała wyswobodzić się z objęć Dylana, ale chłopak jej na to nie pozwolił.

– Coś nie tak, Layl? – zapytał, unosząc pytająco brwi. – Przecież jest w porządku. Po prostu tańczymy – zauważył i na potwierdzenie swoich słów, poluzował uścisk, żeby dać jej wolny wybór.

– Tak... – Być może faktycznie zbytnio się denerwowała. – Po prostu tańczymy – powtórzyła, ale wcale nie czuła się przekonana.

Poczuła się niezręcznie, kiedy otoczyły ją w znamienitej większości wtulone w siebie, zakochane pary. Wiedziała, że Dylan nie miałby nic przeciwko, gdyby się do niego zbliżyła, ale udawała, że tego nie dostrzega. Wciąż tańczyli w sporym oddaleniu, obojętni na zmianę melodii, to jednak zaczynało się robić coraz bardziej niezręczne i Layla nie marzyła już o niczym innym, prócz tego, żeby jak najszybciej się wycofać. Nie chciała tego zrobić wprost, bo nie miała po temu powodów i nie mogła urazić Dylana, ale mimo wszystko...

Dostrzegła, że chłopak obserwuje ją w zamyśleniu. Czuła się dziwnie pod spojrzeniem jego intensywnych, szokująco zielonych oczu i spróbowała odwrócić wzrok, ale okazało się, że nie jest w stanie. Nie chodziło to, że Dylan wykorzystywał telepatyczne zdolności, bo zorientowałaby się, gdyby chciał jakoś na nią wpłynąć. Ta blokada po prostu była w niej i w emocjach, które wytwarzało samo jego spojrzenie.

– Lay? – zapytał cicho. Chciała go zignorować i udawać, że nic nie usłyszała, ale okazało się to niemożliwe.

– Hm?

Zawahał się, wyraźnie zaskoczony obojętnością z jaką się do niego zwróciła.

– Nic, nic... – zapewnił pośpiesznie. – Po prostu... Już dawno chciałem z tobą porozmawiać – przyznał w końcu.

Coś ścisnęło ją za gardło, serce zaś prawie natychmiast jej przyśpieszyło. Wiedziała, że nie chodzi o nic błahego, bo wtedy Dylan nie byłby aż tak zdenerwowany i nie czekał do tak intymnego momentu, żeby zacząć temat. Teraz tym bardziej zapragnęła uciec, ale wątpiła żeby tak po prostu jej na to pozwolił i odpuścił.

– Dylan... – westchnęła. – Po prostu tego nie rób, okej? Po prostu daj sobie spokój... – powtórzyła błagalnym tonem, modląc się w duchu żeby chociaż raz jej posłuchał.

– Ale dlaczego? – zapytał zagniewanym tonem. Było w tym coś desperackiego, podobnie jak w sposobie w jaki ścisnął jej dłonie. Nie bolało, ale nie mogła też powiedzieć, żeby był delikatny. – Proszę, porozmawiaj ze mną. Unikasz mnie od jakiegoś czasu i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – powiedział stanowczo, patrząc jej w oczy.

– Ja nie...

Zaklął pod nosem.

– Przynajmniej nie próbuj kłamać, Lay. Za dobrze cię znam, żebyś zdołała mnie nabrać.

W jednym miał rację – faktycznie znał ją zbyt dobrze. Wypuściła powietrze ze świstem i napięła mięśnie, czując jak paraliżuje ją narastający strach. Dylan wyczuł zmianę w jej postawie i machinalnie wzmocnił uścisk wokół niej, żeby nie próbowała się oddalić. Już nie tańczyli, a po prostu stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzajemnie wzrokiem. To było trudniejsze niż walka wręcz, tym bardziej, że w jakimś stopniu naprawdę jej na nim zależało. Gdyby tylko potrafił zrozumieć, że nie była w stanie spojrzeć na niego inaczej niż na brata albo przyjaciela...

Cofnęła się o krok. Dylan natychmiast zrobił krok w jej stronę, niczym w jakimś upiornym tańcu. Cały czas trzymał obie dłonie na jej biodrach, nie zamierzając jej puścić.

– Dylan! – ostrzegła go, czując narastające panikę i gniew. Gorący dreszcz przeszedł jej ciało, kiedy ogień wypełnił ją, gotów w każdej chwili posłużyć za broń. Wystarczyło, że pozwoliłaby ponieść się emocjom, a nie tylko Dylan, ale i wszyscy obecni na weselu pożałowaliby tego, że ktokolwiek wytrącił ją z równowagi. – Nie chcesz tego zrobić.

– Nie chcę zrobić czego? – Spojrzał na nią zdziwiony, chyba faktycznie nie rozumiejąc, co się dzieje.

– Nie chcesz mnie zdenerwować – syknęła. – Naprawdę chcesz, żebym po kres wieczności wytykała sobie, że z twojej winy zniszczyłam wesele własnego brata? – zapytała, starając się zapanować nad emocjami. Liczyła na to, że może w ten sposób coś do niego dotrze i da jej spokój, ale najwyraźniej się przeliczyła.

– Więc dlaczego...? – zaczął.

Dała upust emocjom – jedynie na chwilę. Poczuła, jak żywioł uwalnia się, wypełniając całe jej ciało przyjemnym ciepłem, wręcz gorącem. Tym razem płomienie nie zatańczyły na jej skórze, ale wypełniły ją od środka, wystarczająco żeby pozbyć się intruza. Dylan zaklął i odskoczył, przyciskając do siebie obie dłonie i patrząc zranionym wzrokiem na Laylę, której dotyk stał się co najmniej nieprzyjemny.

– Co ty robisz? – zapytał z niedowierzaniem. – Oparzyłaś mnie. Layla, czy ty w ogóle wiesz, co...? – dodał, ale i tym razem nie było dane mu skończyć.

– Jakiś problem?

Oboje wzdrygnęli się, kiedy za ich plecami rozległ się nowy głos. Layla poczuła, jak ogarnia ją spokój i zdołała zapanować nad swoim darem; ogień odszedł, pozostawiając za sobą wyłącznie smutek, jakby właśnie zmuszona była pożegnać się z najlepszym przyjacielem. Kiedy rozejrzała się dookoła, z ulgą odkrywał, że chyba nikt nie był świadkiem sceny, która dopiero co się między nimi rozegrała.

Nikt z wyjątkiem Dimitra, który stał w niewielkim oddaleniu i obserwował ich uważnie, czekając na odpowiedź.

– Nie – zapewniła spokojnym głosem. Dziwnie było udawać, że wszystko jest w porządku, ale nie chciała tłumaczyć się przed kimkolwiek z osobistych spraw. – Nie. Dylan po prostu musi już iść – dodała stanowczo, rzucając chłopakowi ponure spojrzenie. W roztargnieniu wygładziła tren sukienki. – Prawda?

Dylan wyglądał tak, jakby był w stanie zabijać spojrzeniem.

– Tak – zgodził się, nie odrywając zielonych oczu od króla. W przeciwieństwie do Layli, dla niego pojawienie się Dimitra było utrudnieniem. – Tutaj nic się nie dzieje.

Dimitr powoli skinął głową. Layla odniosła wrażenie, że wampir i tak wie swoje, ale na szczęście nie dał nic po sobie poznać.

– To świetnie – stwierdził pogodnym tonem. Gdyby go nie znała, być może dałaby się nabrać na to, że aż tak dobrze radzi sobie po stracie Isabeau. – Laylo, uczynisz mi tę przyjemność i ze mną zatańczysz? – zapytał z typową dla siebie grzecznością, wyciągając dłoń w jej stronę.

– Oczywiście – odparła natychmiast, nie patrząc na Dylana. Niemal z ulgą ujęła wampira pod ramię i pozwoliła, żeby odprowadził ją niemal na drugi koniec wypełnionego tańczącymi ogrodu.

Dimitr nie zamierzał tańczyć i domyśliła się tego już w momencie, kiedy dostrzegła jego spojrzenie w momencie, kiedy podawał jej swoją dłoń. Była mu za to wdzięczna, bo propozycja jak nic miała być wymówką do tego, żeby mogła odejść od Dylana, a tego właśnie nade wszystko potrzebowała. Nie znała Dimitra zbyt dobrze – wiedziała jedynie, że był bliski jej siostrze – ale czuła, że może mu zaufać.

– Odniosłem wrażenie, że towarzystwo Dylana nie do końca ci odpowiada – zagadnął, kiedy znaleźli się na tyle daleko, żeby nikt nie mógł ich usłyszeć. Nawet poza obszarem, który zajmowała większość gości, muzyka była doskonale słyszalna i zdawała się wypełniać cały ogród Allegry.

– Cóż, nie wszyscy są urodzonymi dżentelmenami – odparła wymijająco.

Roześmiał się, ale bez wesołości, doskonale pojmując jej aluzję. Puścił jej rękę, żeby poczuła się swobodniej i spokojny, ludzkim krokiem ruszył jedną ze żwirowych ścieżek. Zrozumiała, że jeśli chce, może do niego dołączyć, dlatego pośpiesznie się z nim zrównała.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś powiedziała to kiedyś Mattowi i Lucasowi. Oni uważają, że jestem po prostu nudny – stwierdził, uśmiechając się pod nosem.

– Ja tak nie uważam – przyznała zgodnie z prawdą. Zarumieniła się, porażona własną szczerością, ale Dimitr nie wydawał się tym przejmować. – A Matt i Lucas...

– To są specjalnie przypadki. Znam ich lepiej od ciebie – przerwał jej łagodnie. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że po prostu żartował.

– No, tak... – zreflektowała się. – Posłuchaj, jest mi bardzo przykro, że... tak się stało – powiedziała, nie mając pomysłu na to, jak powinna się zachować.

Przez jego twarz przemknął cień, ale zaraz znikł. Dimitr był dobry w ukrywaniu emocji – podobnie jak Gabriel – ale tym razem mierzył się z czymś zdecydowanie zbyt silnym, więc na jego masce pojawiły się rysy. Poczuła się winna, że zaczęła ten temat, ale przecież oboje musieli porozmawiać. Unikanie tematu Isabeau nie było rozwiązaniem, a Dimitr w jakimś stopniu wydawał się być jej bratnia duszą – i to nie tylko dlatego, że podobnie jak ona znalazł się samotnie w miejscu pełnym zakochanych par.

– Dlaczego? – zdziwił się. Panowanie nad głosem wychodziło mu lepiej niż zachowywanie neutralnego wyrazu twarzy. – Nikt nie miał wpływu na to, co się wydarzyło.

– I ja mam uwierzyć, że ty się nie obwiniasz? – zapytała z powątpieniem, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie.

– Czy wszyscy Licavoli są bezczelni? – rzucił, żeby zyskać na czasie.

Miała ochotę wywrócić oczami, ale jedynie się uśmiechnęła. To też był dobry początek rozmowy, może nawet lepszy, skoro temat do którego dążyli był trudny.

– Jak najbardziej. My po prostu mamy wyprowadzanie innych z równowagi w genach.

– Wierzę ci na słowo – zapewnił i westchnął. – No dobrze, tutaj mnie masz. Wiem co powiesz, ale ja i tak sądzę, że przynajmniej ja mogłem coś zrobić – przyznał z goryczą.

Pod wpływem impulsu chwyciła go za ramię i zmusiła, żeby się zatrzymał. Przysnął i spojrzał na nią pytająco, jakby był zaskoczony tym, że w ogóle wciąż była obok.

– Dimitrze – powiedziała, starannie wymawiając jego imię – Isabeau wiedziała, że to się wydarzy. Powiedziała mi... Nie wprost, ale dała mi do zrozumienia, że to się stanie.

– Ale...

Omal na niego nie warknęła.

– Nie skończyłam – przypomniała mu stanowczo. – Chodzi mi o to, że jej wizje nigdy się nie zmieniają. Czasami źle zinterpretuje coś, co miało się wydarzyć – powiedziała, mając na myśli wizję dotyczącą śmierci Renesmee albo Esme. Widziała, że coś się wydarzy, ale rezultaty dodała sobie sama. – Czasami widzi dwie alternatywy i wtedy mamy wybór. Ale tamta wizja była na tyle jasna, że Isabeau nie miała wątpliwości. Wiedziała, że umrze: ona, Drake i dzieci. Wtedy wszyscy moglibyśmy stanąć na głowie, ale to i tak by się wydarzyło.

Dimitr patrzył na nią pustym wzrokiem.

– Może masz rację – odezwał się w końcu, chociaż w jego tonie było coś, co kazało jej się zastanawiać nad tym, czy nie mówi tak jedynie dla świętego spokoju. – Może faktycznie nie mogliśmy nic zrobić. Ale to wciąż jest we mnie i po prostu nie potrafię o tym nie myśleć. Może za jakiś czas, ale... – Wzruszył ramionami; rozumiała i bez jego dokładniejszych wyjaśnień.

– Kochałeś ją – powiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało. Była porażona siłą tego uczucia.

– Kocham – przerwał jej niemal gniewnie. Nie był zły na nią, chyba bardziej na siebie, ale i tak cofnęła się o krok. – Powiedz mi, że to szalone albo niezdrowe, ale to naprawdę nie jest tak, że próbuję uwierzyć, że ona żyje. Isabeau nie ma, ale ja wciąż ją kocham.

– Wszyscy kochamy – zapewniła łagodnym tonem, żeby zakończyć tę dyskusję, zanim ta wymknie się spod kontroli.

Pokiwał głową i znów ruszył przed siebie, tym razem zdecydowanie szybszym krokiem. Nie miała trudu, żeby dotrzymać mu kroku, chociaż była prawie pewna, że w tym momencie chciał zostać już sam. Z jednej strony chciała mu na to pozwolić, ale z drugiej miała wrażenie, że tego wieczoru potrzebują siebie nawzajem. Nie miała pojęcia skąd brała się ta pewność, ale nie chciała z tym uczuciem walczyć.

– Mogę cię o coś zapytać? – Skinął zachęcająco głową, chociaż widać było, że ma wątpliwości co do tego, czego może się po niej spodziewać. – Co będzie z Kristin?

Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony tak nagłą zmianą tematu. Zwolnił i wyraźnie się rozluźnił, przyjmując to niemal z wdzięcznością. Layla nie była pewna czy to dobrze, czy źle, ale postanowiła się skupić na tym, że wciąż mogli rozmawiać.

– Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia – przyznał odrobinę zmieszany. – Na razie ją zamknęliśmy w jednej z cel, ale spróbujemy wymyślić coś innego. Tam warunki pozostawiają wiele do życzenia, ale co innego mogliśmy zrobić? – zapytał, jakby prosząc ją o trochę zrozumienia. – Wiesz dlaczego to robimy.

– Wiem – zapewniła pośpiesznie – ale to mi się nie podoba. Kris nie jest szalona, tylko...

– Widziałaś, co dzieje się w obecnych szpitalach psychiatrycznych? Moim zdaniem ma tutaj niebo – przerwał jej. – My jedynie ją zamykamy, póki czegoś się nie wymyśli. Ją i wszystkich tych, którzy są... nieprzewidywalny – dodał, ostrożnie dobierając słowa.

Layla pokręciła głową.

– A co później? Mówisz o izolacji, a ja wiem, że kazałeś Theo szukać rozwiązania na własną rękę – powiedziała z lekką pretensją, że musiała to od niego wyciągać siłą.

– Od kogo? Od Theo czy od Pavarottich? – skrzywił się, rzucając jej zagniewane spojrzenie.

– Od Carlisle'a. I tak bym to od kogoś wyciągnęła, przecież wiesz. – Wzruszyła ramionami. – To jest Kristin. Mów co chcesz, ale jestem odpowiedzialna za te dzieciaki – powiedziała stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Cholerny Licavoli", co może byłoby nawet zabawne, gdyby sytuacja była inna. Nie odpowiedział na jej pytanie, chociaż tego się spodziewała, nawet jeśli rozczarowała się odkrywając, że jednak miała rację.

– Dimitrze... – zaczęła.

Westchnął, ale spojrzał na nią.

– Chcesz pomóc? – zapytał i ciągnął, nie zamierzając czekać na jej odpowiedź: – To powiedz mi, co jest z tymi twoimi dzieciakami nie tak. Musisz coś wiedzieć. Nie uwierzę, że ty i Dylan...

– Ja i Dylan to zupełnie inna sprawa – przerwała mu chłodno. – Nie wiem skąd się wzięło to cholerstwo. Nie wiem nawet, co się dzieje i dlaczego tym wszystkim pół-wampirom odwaliła szajba...

– „Odwaliła szajba"? – powtórzył, chyba naprawdę rozbawiony. – Cóż za interesujący dobór parafraz – powiedział, kiwając z uznaniem głową.

Uznała to za delikatną próbę zażegnania konfliktu, dlatego wysiliła się na uśmiech i skinęła głową. Dimitr zrozumiał, bo zamilkł i przez kilka sekund skupiał się przede wszystkim na stawianiu kolejnych kroków, kiedy nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie.

Najpierw był niejasny krzyk, który dopiero po kilku sekundach ułożył się w imię Dimitra. Layla spojrzała krótko na swojego towarzysza, po czym oboje ruszyli biegiem w stronę pozostałych gości. Niewielki tłumek już stworzył się w stronę zdyszanej, bladej jak papier Mayi – człowieka i podopiecznej Tiah, którą teraz pod opiekę wzięła Aqua – która klęczała na trawie, błędnym wzrokiem rozglądając się dookoła.

– Do cholery, co się dzieje? – zapytał Dimitr, przeciskając się przez tłum. Nie miał z tym problemu, bo na jego widok wszyscy natychmiast się rozstąpili, żeby zrobić mu miejsce. – Mayu? – powtórzył bardziej stanowczo, kucając przed dziewczyną i zaciskając obie dłonie na jej ramionach.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się, kiedy go zobaczyła.

– Dymitrze, królu... – wydyszała z ulgą. – Muszę ci powiedzieć. Musisz o tym wiedzieć... – zaczęła powtarzać niczym w transie, wciąż mając trudności ze złapaniem oddechu.

Wampir stanowczo ją potrząsnął, chociaż to niewiele dało. Dimitr zaklął pod nosem, ale spróbował raz jeszcze:

– Powiedz, co się stało.

Maya pokręciła głową.

– Widziałam go. Dopiero co naprawdę go widziałam... – powtórzyła niejasno, nareszcie skupiając na nim wzrok.

– Kogo? – zapytał, powoli tracąc cierpliwość. – Maya, na litość bogini... – westchnął zdenerwowany.

– Jego. Tego, który zasiał w telepatach to całe szaleństwo – powiedziała, nareszcie wydając się poważną w pełni przytomną. – Lawrence jest tutaj. „Noc Oczyszczenia" to jeszcze nie koniec – stwierdziła, a potem najzwyczajniej w świecie straciła przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro