Osiemdziesiąt dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Podróż przez ciemne tunele minęła im w milczeniu. Rufus szedł przodem, wskazując jej drogę i prowadząc, chociaż narzucał przy tym takie tempo, że momentami Layla musiała biec, żeby dotrzymać mu kroku. Miała wrażenie, że pół-wampir toczy zażartą walkę z czasem, z góry skazaną na niepowodzenie. Co prawda nie powiedział jej tego wprost, ale zdawała sobie sprawę z tego, że kolejny atak tej dziwnej choroby – Syndromu Agresji – jest coraz bliżej i że wkrótce może być świadkiem czegoś, czego zdecydowanie nie chciała oglądać.

W zasadzie wciąż nie potrafiła stwierdzić, dlaczego w tamtym domu tak po prostu mu uległa. Być może chodziło po prostu o to, że nigdy nie widziała Rufusa aż do tego stopnia zdesperowanego, żeby aż zniżył się do błagania. Przez moment miała zresztą cichą nadzieję, że ją pocałuje i chociaż w jakimś stopniu odczuła ulgę, kiedy tego nie zrobił, jednocześnie czuła się dziwnie rozczarowana. Nawet nie patrzyła na niego, kiedy pokazał jej kolejne z ukrytych przejść, prowadzących prosto do podziemi, a potem już tylko błądziła w ciemnościach, opierając się na zaufaniu do kogoś tak nieprzewidywalnego jak Rufus.

Tunele ciągnęły się w nieskończoność, a Layla kolejny raz miała wrażenie, że właśnie została pogrzebana żywcem. Już od pierwszego razu, kiedy wraz z Dianą, Kristin, Williamem i... Dylanem odkryła to miejsce, szczerze go nienawidziła, może dlatego, że było w nim coś, co zdawało się ją przyciągać. Kiedy zdradziła rodzeństwo i dopiero zaczynała się oswajać ze swoją nieokiełzaną naturą, łatwo przychodziło jej ignorować ten dziwny pociąg do mroku i wszystkiego, co się z nim wiązało, ale teraz czuła się tym zjawiskiem przerażona. Ciemność zdawała się ją wzywać – czuła to zwłaszcza w tunelach, kiedy poruszając się, mogła zdawać się wyłącznie na instynkt i swoje nienaturalnie wyostrzone zmysły, oczywiście pomijając wzrok. Oczywiście, mogła wykorzystać dar i zapalić światło, ale coś ją powstrzymywało i po prostu czuła, że nie powinna tego robić. W zamian błądziła, starając się samą siebie przekonać, że wszystko jest z nią w porządku, a mrok wcale nie spowija jej duszy, tak jak miała czasami wrażenie. Ta zła strona, która czasami się odzywała, kiedy Layla wpadała we wściekłość, nie mogła być przecież gorsza i bardziej wpływowa od tego, co kryło się w każdym nieśmiertelnym – a przynajmniej chciała w to wierzyć.

Nie miała pojęcia jak to możliwe, ale Rufus poruszał się po tunelach z jeszcze większą pewnością niż Dylan. Trochę ją to niepokoiło, chociaż jednocześnie sprawiało, że czuła się bezpieczniej. Rufus szedł pewnie, nie wahając się, kiedy prowadził ją labiryntem ciemnych korytarzy. Nawet mimo wątpliwości, miała świadomość, że pół-wampir wie dokąd ją prowadzi, a kiedy nareszcie znaleźli wyjście i ponownie wylądowali w lochach Niebiańskiej Rezydencji, Layla zawstydziła się trochę, że w ogóle mogła mieć wątpliwości. Było wiele kwestii, w których lepiej było trzymać Rufusa na dystans, ale ta jedna wydawała się nie podlegać dyskusji i jasne było, że może mu zaufać.

Rufus natychmiast skierował się w stronę laboratorium. Obserwowała go, kiedy niemal automatycznie chwycił za laboratoryjny kitel i niedbale zarzucił go na siebie. Już wcześniej mogła podziwiać jego proporcjonalne, niezbyt umięśnione ciało, opięte czarnym swetrem i wygodnymi spodniami, które idealnie sprawdzały się w walce. Ten kolor mu pasował, ale i tak przywykła do kitla, który w zestawieniu z jasnymi włosami, wydawał się czynić Rufusa na swój sposób groźnym i... pociągającym – i to zwłaszcza w momencie, kiedy w roztargnieniu przeczesał włosy palcami, tworząc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.

– Czego szukasz? – zapytała cicho, decydując się przerwać panującą ciszę. Chciała mu pomóc, bo jak na razie czuła się zbędna.

– Leków – odpadł lakonicznie. Niespokojnie rozejrzał się dookoła, w nowym laboratorium czując się wyraźnie nieswojo i obco. – Muszą wystarczyć, przynajmniej na chwilę. Może jeśli się pospieszymy, zdołam stworzyć coś, co nam pomoże, ale... – Urwał i skupił się na poszukiwaniach, sprawiając wrażenie coraz bardziej oszołomionego.

Layla zacisnęła usta; kiedy się tak zachowywał, zwykle można było się spodziewać najgorszego i obawiała się, że jednak zrobiła błąd, kiedy zdecydowała się za nim pójść. Ten Rufus ją przerażał i martwił, zwłaszcza kiedy czasami zastygał czasami w miejscu i kurczowo przytrzymując się mebli, po prostu patrzył się błędnym wzrokiem przed siebie, tocząc swego rodzaju wewnętrzną walkę, którą wydawał się z coraz większym trudem wygrywać; za którymś razem mogło mu się to nie udać, a wtedy...

– Rufus, czy ty dobrze się czujesz? – zapytała go z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. Cały czas uważnie obserwowała, jak krąży po pomieszczeniu, zaglądając do różnych szafek i szuflad, i wykładając na laboratoryjny blat coraz to dziwniejsze rzeczy. Większości z nich nie była w stanie nazwać, nie wspominając o tym, że nie potrafiła zidentyfikować płynów i substancji w licznych fiolkach, które przygotował. – Rufus...

– Nie. – Westchnął i oparł się o drzwiczki szafy do której akurat zaglądał. Powoli odwrócił się w jej stronę i posłał jej udręczone spojrzenie. Miał bladą skórę, a chociaż jego tęczówki pozostawały czekoladowe, momentami dostrzegała w nich znajomy czerwony błysk. – Nie, nie czuję się dobrze. Właśnie dlatego musimy się spieszyć, Laylo.

Tym razem w jego tonie również wyczuwalna była prośba i głownie to sprawiło, że skinęła głową. Nie zamierzała udawać, że zachowanie Rufusa nie napawa go niepokojem, jednak zamierzała wykorzystać ten okres, kiedy jeszcze wydawał się być normalny i pewny swoich poczynań.

– Rufusie, chociaż raz wyjaśnij mi, co takiego robisz – poprosiła, robiąc kilka kroków w jego stronę i drastycznie zmniejszając dzielącą ich odległość. – Proszę. Chociaż raz pozwól sobie pomóc, skoro już mnie o to poprosiłeś.

Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy, a już w następnej chwili osunął się po szafce na podłogę, siadając na ziemi i ukrywając twarz w dłoniach. Layla spojrzała na niego zaniepokojona i przykucnąwszy, chciała położyć mu dłoń na ramieniu, ale powstrzymał ją jego głos.

– Kiedy nie mam pojęcia – wyznał. W jego głosie pobrzmiewała rozpacz. – W tym właśnie sęk, że nie wiem. Szukam, cały czas, ale... Coś mówi mi, że powinienem... Że powinienem być tutaj. Zrezygnowałem z walki, bo czuję, że to ważne, żebym nareszcie zrozumiał, ale to wydaje się bez sensu! – Pokręcił głową. – Jest tak jak mówiłeś i naprawdę nie jestem w stanie teraz stworzyć czegoś, co nie wyszło mi przez te wszystkie tygodnie, ale i tak... Och, czy to, co mówię, w ogóle ma jakikolwiek sens?

Patrzył na nią błagalnie, a ona nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Czuła się oszołomiona, jego słowa i ton zaś sprawiały, że nagle już nie marzyła o niczym innym, a jedynie o tym, żeby móc go przytulić i jakkolwiek pocieszyć. To nagle wydało się jej bardzo ważne, ale nie była w stanie się na to zdobyć, dobrze wiedząc, że nie sztucznego pocieszenia Rufus od niej oczekiwał. On potrzebował czegoś zdecydowanie bardziej złożonego, ale Layla nie wiedziała, czy jest w stanie mu to dać.

Lekarstwo. Dlaczego właśnie teraz zaczęło być dla niego aż do tego stopnia istotne? Dlaczego zamiast na placu, znajdowali się właśnie w laboratorium, usiłując znaleźć rozwiązanie problemu, który pokonał ich już tyle razu wcześniej? Co najważniejsze, dlaczego dawała się na to namówić, chociaż prawdopodobnie wraz ze swoim darem była potrzebna gdzie indziej...?

Z tym, że najprawdopodobniej wiedziała. Rozwiązanie cały czas miała przy sobie, bliżej niż sądziła, a wizja Isabeau dodatkowo motywowała Rufusa do działania. Cokolwiek by nie powiedział, ufał widzeniom Beau, a dla Layli stało się jasne, iż miał podejrzenia co do tego, kim były istoty, które zobaczyła – może i kim byli oni sami, jakże odmienieni z powodu Lawrence'a i Jaquesa. Pragnęła go o to zapytać – w końcu był genialny i co do tego nie miała żadnych wątpliwości – ale jednocześnie nie miała pewności, czy chce poznać odpowiedzi. Rufus zresztą i tak najprawdopodobniej by jej ich nie udzielił, przynajmniej teraz.

Już nie chodziło tylko o unieszkodliwienie roztworem z dodatkiem srebra. Rufus potrzebował czegoś innego, a ona naprawdę mogła mu w tym pomóc.

– Czy ty...? – Przełknęła z trudem. – Ty potrzebujesz mojej krwi, prawda?

Spojrzał jej w oczu; jego własne zwykle nie wyrażały żadnych emocji, ale tym razem było inaczej. Nagle zrozumiała, że wszystko, co powiedział jej podczas kłótni, było jednym wielkim kłamstwem i chociaż wciąż była na niego za te wszystkie gorzkie słowa zła, jednocześnie poczuła się okropnie z myślą o tym, że zniszczyła wszystkie wyniki ich pracy. Gdyby nie ona, może nie byłby w taki stanie, dysponując przynajmniej jedną dawką tamtego środka – nietrwałego, ale jednak dającego jakieś efekty.

– Tak – szepnął. – Tak. Sądzę, że twoja krew jest rozwiązaniem, chociaż nie rozumiem dlaczego – wyznał o doceniła to, że wyjątkowo był w stanie przyznać się do jakiejkolwiek słabości.

Powoli skinęła głową i zaczęła się podnosić. Wciąż analizując jego słowa, spojrzała na zgromadzone przez Rufusa składniki. Czuła, że ją obserwuje, ale prawie nie zwracała na to uwagi, zbyt skoncentrowana na tym, co musiała zrobić. Niczym w transie rozejrzała się dookoła, wzrok zatrzymując na srebrzącym się w ostrym świetle laboratoryjnych lamp skalpelu. Bez wahania ujęła go w palce i – wcześniej ustawiwszy na stole przed sobą pustą fiolkę – przyłożyła ostrze do nadgarstka i jednym precyzyjnym ruchem rozcięła sobie skórę. Krew natychmiast pojawiła się na linii rozcięcia, gdzie zaczęła spływać po jej dłoni i skapywać do naczynia. Rubinowe krople połyskiwały łagodnie, powoli osiadając na dnie.

Layla usłyszała cichy szelest, kiedy Rufus zaczął podnosić się z podłogi. Natychmiast stanął za nią i przez kilka sekund przypatrywał się jej zabiegom, zanim zdecydował się przejąć nad nimi kontrolę. Ujął jej nadgarstek i nachyliwszy jej rękę pod innym kątem, lekko ucisnął punkt powyżej rozcięcia. Natychmiast popłynęło więcej krwi i chociaż w pierwszym momencie zabolało, Layla nie wyrwała ręki. Udała, że wiedział, co robi, zwłaszcza po tym, jak mógł przekonać się, że już oddała dość sporo krwi na życzenie Isabeau, żeby wesprzeć walczących.

Jej wzrok samoistnie uciekł w stronę twarzy Rufusa. Wydawał się wyjątkowo spokojny, spojrzenie zaś utkwił w jej ręce, gdzie kontrolował upływ krwi. Czuła, że jednocześnie bada jej puls, być może na coś czekając, żeby wiedzieć, kiedy powinien przerwać. Jego wargi poruszały się prawie niezauważalnie, kiedy pod nosem odliczał kolejne uderzenia jej serca albo kiedy nabierał powietrza do płuc. Nawet jeśli zapach jej krwi był dla niego uciążliwy, w żaden sposób nie dawał tego po sobie poznać i może właśnie dlatego całkiem zapomniała o tym, co może się wydarzyć.

– Wystarczy – stwierdził Rufus, kiedy fiolka została napełniona mniej więcej do ćwierci jej pojemności. Przeniósł palce w inne miejsce i ściskając tak, żeby krew przestała płynąć, zaczął rozglądać się za czymś, czym mógłby opatrzyć ranę. – Teraz...

Nagle urwał i wydał z siebie taki dźwięk, jakby nagle zachłystnął się powietrzem. Layla zamrugała, a kiedy spojrzała na zaciśnięte na jej nadgarstku palce, zauważyła, że kilka kropli zatrzymało się na smukłych palcach Rufusa. To właśnie na nie patrzył nieśmiertelny, chwile później zaś – jakby w transie – dhampir powoli zabrał rękę i chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zlizał rubinowy płyn, wyraźnie delektując się jego smakiem. Jego oczy znów zmieniły barwę i tym razem czerwony błysk był aż nadto wyraźny, Layla zaś podświadomie wyczuła, że znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie.

– Rufus? – szepnęła, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Nie podziałało, bo chociaż na nią patrzył, miała wrażenie, że jej nie widzi; to było co najmniej przerażające i Layla powoli zaczęła pojmować, że czas właśnie im się skoczył. – Rufusie, czy wszystko w porządku? – zapytała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to głupie pytanie i że i tak nie uzyska na nie odpowiedzi.

Palce ponownie zacisnęły się na jej nadgarstku, ale tym razem nie było w tym nic dobrego, a już na pewno nie delikatnego czy czułego. Layla syknęła z bólu i szarpnęła ręką, ale nie była w stanie wyrwać się z żelaznego uścisku pół-wampira. Co więcej, w odpowiedzi na jej starania, uścisk jedynie się wzmocnił i przez moment miała wrażenie, że za chwilę połamię jej rękę.

Layla z niedowierzaniem spojrzała na Rufusa. Jego oczy już nie wyglądały normalnie, ale chociaż wiedziała, że to nie ma sensu, spróbowała przemówić mu do rozsądku.

– Rufusie – jęknęła, starannie wymawiając jego imię. – Rufusie, proszę, to boli!

Nie była pewna dlaczego, ale zareagował. Coś w jego oczach zgasło i na moment stały się na powrót czekoladowe, ale prawie natychmiast znów zabłysły czerwienią i to jeszcze bardziej intensywną niż wcześniej. Layla wykorzystała tę chwilę przytomności i zdołała się wyrwać, po czym instynktownie wycofała się, jednak jeszcze robiąc kolejne kroki, zorientowała się, że zrobiła poważny błąd.

Rufus gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Nawet nie zorientowała się, kiedy skoczył do przodu i jedynie cudem udało jej się w porę zejść mu z drogi. Ledwo złapała oddech, musiała kolejny raz rzucić się do ucieczki, kiedy nieśmiertelny powoli zwrócił się w jej stronę. To nie była po prostu utrata kontroli albo coś podobnego do amoku, w który mógłby wpaść nowonarodzony wampir. W przypadku Rufusa było to coś zdecydowanie bardziej złożonego i zabójczego, ale chociaż Layla była świadoma tego, że w tym momencie nieśmiertelny byłby w stanie ją zabić, coś uparcie podpowiadało jej, że tego nie zrobi.

Poczuła szarpnięcie i ból, kiedy Rufusowi udało się chwycić ją za włosy. Syknęła i pozwoliła mu przyciągnąć się do siebie. Chyba go tym zaskoczyła, bo na moment poluzował uścisk, a już w następnej sekundzie stanowczo odwrócił ją w swoją stronę. Jego palce wżynały się w jej ramiona, skutecznie ją unieruchamiając, ale chociaż była do tego zdolna, Layla nie zamierzała walczyć.

Rufus uważnie zmierzył ją wzrokiem, tak uważnie, jakby widział ją po raz pierwszy. Nie poznawał jej, a przynajmniej miała takie wrażenie; coś ścisnęło ją w gardle z żalu, co było dziwne, bo w tym momencie miała ważniejszy problem od tego, cz Rufus był w stanie rozpoznać rysy jej twarzy. Jego czerwone oczy ją przerażały, ale jednocześnie sprawiały, że tym bardziej chciała zrobić coś, byleby jakoś mu pomóc.

Czerwony błysk wzmógł się, ale Rufus nie wgryzł się w jej szyję, tak jak mogłaby się tego spodziewać. W zamian zmarszczył brwi i lekko pokręcił głową, wyraźnie czegoś nie rozumiejąc. Myśli mu się plątały, a Layla mogła tylko zgadywać, co takiego musiał w tym momencie widzieć, zwłaszcza kiedy patrzył na nią.

– Dziewczyno... Powiedz mi, panienko, kim jesteś i jak się tutaj znalazłeś? – zapytał łagodnie, tym szarmanckim tonem, który słyszała u niego tak rzadko, a który pociągał ją w równym stopniu, co jego nieprzewidywalność i nieokiełzany, czasem irytujący charakter.

Zawahała się i spojrzała na niego zagubiona. Panienko? Jego słowa, jak i ton, brzmiały staroświecko i pięknie, a na dodatek naprawdę do niego pasowały. On wiele przeżył, przypomniała sobie. Nigdy nawet go nie spytałem jak wiele... W tym momencie w jego mniemaniu mogli znajdować się w jakimkolwiek czasie, który był mu znajomy.

– Ja... – Urwała, żeby zebrać myśli. Co powinna powiedzieć, żeby było dobrze? – Mam na imię Layla. Pamiętasz mnie? Jestem Layla – powtórzyła, przez cały czas patrząc w jego zamglone tęczówki.

– Layla... – Wydawał się smakować jej imię. Coś w jego tęczówkach drgnęło, ale wciąż nie zdołał w pełni dojść do siebie. – Wydajesz mi się... znajoma. Czy jesteś przyjaciółką Rosy? Ach, jeśli tak, tracisz czas, szukając jej w tym miejscu. Rosa zwykle tutaj nie przychodzi, zwłaszcza kiedy ja pracuję – powiedział w roztargnieniu, jednocześnie się rozluźniając, chociaż wciąż nie puścił jej ramion. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle pamięta, że ją trzyma.

Kim jest Rosa?, pomyślała, ale nie zadała tego pytania. Bała się, że może go sprowokować, kiedy zaprzeczy temu w co wierzył, a jej podejrzenia stały się uzasadnione, bo Rufus raptownie spoważniał, zaniepokojony jej milczeniem.

– Ale ty nie masz pojęcia o czym ja mówię, prawda? – zapytał, a Layla spanikowała i instynktownie podjęła decyzję.

– Przepraszam, po prostu się zamyśliłam – zapewniła w pośpiechu. – Ja... Tak, masz rację. Jestem przyjaciółką... Rosy – powiedziała, modląc się w duchu, żeby nie wychwycił wahania w jej głosie.

Rufus patrzył na nią przez kilka sekund, wzrokiem całkowicie wypranym z emocji. Layla czuła, że jej serce rozpaczliwie trzepoce się w piersi, zdradzając zdenerwowanie. Co gorsza, skoro ona je słyszała, on również był do tego zdolny, przez co tym bardziej prawdopodobne było, że zdoła zorientować się, że nie jest do końca szczera.

Ale wtedy ją puścił, co całkiem ją zaskoczyła. Powoli odszedł o kilka kroków, stając do niej plecami i nawet nie spoglądając w jej stronę. Odetchnęła, chociaż to wydawało się lekkomyślne, bo jednocześnie wciąż czuła, że coś jest w zachowaniu Rufusa nie tak. Nigdy nie widziała go w takim stanie, bo – jak nagle do niej dotarło – robił nigdy, żeby nie zobaczyła pełni jego ataków, teraz zaś była tym bardziej oszołomiona tym, jak wiele wysiłku musiało go kosztować codzienne funkcjonowanie, skoro zebranie myśli w jego wypadku było takie trudne. Rufus sam się w tym gubił, a jednak od ich pierwszego spotkania robił wszystko, byleby zapewnić jej przynajmniej względne bezpieczeństwo. Mogła jedynie zgadywać, co kryło się za jego postępowaniem, ale pewnie nawet wtedy nie pojęłaby jego intencji, zwłaszcza, że wciąż pozostawał najbardziej nieprzewidywalną osobą, jaką kiedykolwiek poznała.

Teraz jej nie poznawał i to wydawało się przerażające. Layla spojrzała z wahaniem na fiolkę ze swoją krwią i na przygotowane przez Rufusa składniki; teraz żałowała, że zniszczyła wszystkie próbki płynu, bo może byłaby w stanie jakoś pomóc mu wrócić do siebie, ale jak na razie pozostawało jej czekanie. Jeśli ktoś miał cokolwiek zdziałać, to był to właśnie Rufus, a ten jak na razie wydawał się nieosiągalny i dziwnie oddalony.

Wbiła wzrok w jego plecy, zastanawiając się, jak zareagowałby, gdyby odważyła się do niego podejść i położyć mu dłonie na ramionach. Pierwszy raz tak naprawdę łaknęła fizycznego kontaktu i to na dodatek z mężczyzną, a to musiało coś znaczyć, skoro wcześniej wzdrygała się nawet wtedy, kiedy przytulał ją własny brat. Wiedziała, że w sytuacji, kiedy Rufus był w takim stanie, zbliżanie się do niego jest niebezpieczne, ale powstrzymywanie się było trudne i machinalnie zrobiła niepewny krok w jego stronę.

Odwrócił się tak nagle, że aż się wzdrygnęła. Raz jeszcze zmierzył ją wzrokiem, a na jego ustach pojawił się grymas.

– Powiedziałaś, droga Laylo, że jesteś przyjaciółką Rosy, prawda? – zapytał znienacka i chociaż nie oczekiwał odpowiedzi, Layla i tak skinęła głową. – Powiedz mi, naiwna istoto, dlaczego usiłujesz mnie okłamać?

– Ja nie... – Z wrażenia aż otworzyła usta i cała się spięła. – Rufusie, posłuchaj, to przecież nie tak...

Rzucił jej chłodne spojrzenie, dlatego natychmiast zamilkła. Nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać i to ją przerażało, bo najwyraźniej kolejny raz wszystko zepsuła.

– Kłamiesz. Więc przestań. Nie mam pojęcia, dlaczego tak powiedziałaś, ale jasne jest, że nie jesteś przyjaciółką Rosy. Gdybyś ją znała, wiedziałbym o tym, ty zresztą byś jej nie szukała. Wiedziałabyś, że Rosa nie żyje! – powiedział, przy końcu podnosząc głos. Żal, który wkradł się do jego głosu, dosłownie ją sparaliżował. – Ona... ona... Zresztą nieważne. Nieważne jest również to, kim jesteś i skąd mnie znasz.

Mówił coś jeszcze, ale Layla praktycznie go nie słuchała, wciąż zapatrzona w jego twarz. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać, ale jednocześnie nie mogła zmusić się do tego, żeby ruszyć się z miejsca chociaż o milimetr. Wciąż stała w tym samym miejscu, pozwalając mu mówić i czekając na rozwój sytuacji.

Właśnie wtedy Rufus zamilkł i spojrzał na nią w najbardziej niepokojący sposób, jaki mogła sobie wyobrazić.

– Obawiam się, moja droga Laylo, że w tej sytuacji muszę cię zabić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro