Osiemdziesiąt osiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Alessia kurczowo tuliła się do mnie. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mała naprawdę tutaj jest, podobnie jak i Damien oraz Cammy. Dłuższa chwila minęła, zanim w końcu zdobyłam się na to, żeby spróbować odsunąć całą trójkę od siebie, ale w odpowiedzi na moje starania, Ali jęknęła i jeszcze mocniej przywarła do mnie.

– No już, skarbie. – Pogładziłam córkę po czarnych włosach i ucałowałam ją w czoło. – Już w porządku. Nigdzie nie idę... – zaczęłam ją uspokajać, ale chyba obojętnie jak długo bym tego nie robiła, to i tak nie przyniosłoby żadnych efektów.

Damien chwycił mnie za rękę, skutecznie ściągając na siebie moją uwagę. Wciąż przytulając jego siostrę do siebie, uniosłam głowę, żeby spojrzeć na synka i stojącego obok Camerona.

– Boli cię. – Bystre oczy Damiena odnalazły moje własne, mały zaś jak zwykle zaskoczył mnie swoją spostrzegawczością i zdolnością empatii. – Dlaczego?

– To nic – uspokoiłam go, wolną dłoń układając na jego policzku. Był podobny do mnie, ale i tak zdołałam dostrzec pewne cechy jego ojca. Były widoczne zwłaszcza teraz, kiedy dostrzegłam jak bardzo Damien był blady i zmęczony. – Nie musisz się przejmować, kochanie. Mnie nic nie będzie, ale...

Nagle zesztywniałam, przypominając sobie o Gabrielu. Wiedziałam, że ukochany nie miał mieć mi za złe tego, że przeciągnęłam poszukiwania Theo, skoro również dzieci mnie potrzebowały, ale i tak się martwiłam. Gabriel potrzebował pomocy, a Damien mógł mu jej jeszcze szybciej udzielić, ale nie byłam pewna, czy będzie w stanie. Cała trójka wydawała się bardzo zmęczona, a ja nie potrafiłam zachować się aż do tego stopnia egoistycznie, żeby dla pomocy mężowi zaryzykować zdrowie Damiena.

Wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby wziąć się w garść. Chociaż aż rwało mnie do tego, żeby wydostać się z podziemi i zacząć działać, usiadłam na ziemi i posadziłam sobie Alessię na kolanach, mocno ją do siebie przytulając. Mała wtuliła się we mnie i chyba zaczynała przysypiać, wymęczona, ale nie mogłam pozwolić jej zasnąć, żeby później nie męczyć jej przerywanym snem.

– Ali... – szepnęłam. Skrzywiła się, ale zamrugała i spojrzała na mnie. – Wytrzymaj jeszcze troszeczkę, kochanie. Niedługo wrócimy do domu i sobie pośpisz – obiecałam, wyjątkowo wierząc, że w istocie będę w stanie tego dopilnować; teraz miałam cel i tym bardziej zamierzałam się go trzymać.

Alessia jęknęła, ale nie próbowała się ze mną kłócić. Raz jeszcze musnęłam wargami czubek jej głowy, po czym przeniosłam wzrok na Damiena i Camerona. Zwłaszcza Cammy, przez wzgląd na porę dnia, wydawał się wyjątkowo pobudzony i przytomny.

– Gdzie Aldero i Cassie? – zapytałam spiętym tonem. Nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

Chłopcy wymienili spojrzenia, a mnie omal serce nie stanęło, kiedy naszła mnie niepokojąca myśl, że jednak się pomyliśmy – i że któremukolwiek z nich stała się krzywda. Momentalnie przed oczami stanął mi obraz zmasakrowanego ciała Seana, a później twarz Caroline, kiedy dowiedziała się o śmierci Jack'a. Zaraz po tym przypomniałam sobie to, jak pół-wampirzyca na mnie naskoczyła i jak umarła na moich oczach, i ledwo zmusiłam się do tego, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo jestem przerażona.

– Nie wiemy. – Po oczach Damiena zrozumiałam, że on i tak wie o wszystkim. Westchnęłam, ale poza tym i tak starałam się zrobić wszystko, byleby nie być zmuszoną tematu podejmować. – Cassie...

– Zabrała ją – wtrącił się Cameron, najwyraźniej nie mogąc dłużej się powstrzymywać. – A Al'owi udało się uciec.

Damien energicznie pokiwał głową, żeby potwierdzić słowa kuzyna. W następnej sekundzie obaj zaczęli mówić jednocześnie i chociaż przez moment miałam wrażenie, że za chwile się we wszystkim pogubię, ostatecznie zrozumiałam dość, żeby rozeznać się w sytuacji. Z tym, że nic nie brzmiało tak, jakbym mogła się tego spodziewać i przez dłuższą chwilę musiałam koncentrować się przede wszystkim na próbach przeanalizowania wszystkiego, co usłyszałam i zrozumieniu tego.

Udział Lawrence'a mnie specjalnie nie zdziwił, ale w relacji Aldero i Cammy'ego wampir i tak nie odegrał na tyle złej roli, ja mogłaby się tego spodziewać. Co więcej, obaj zdawali się mówić o nim ta, jakby był w stanie stać się naszym sojusznikiem, a to zdecydowanie nie mieściło mi się w głowie. Nienawidziłam ojca Carlisle'a całym sercem i zdążyłam przywyknąć już do myśli, że to najprawdopodobniej on stoi za wszystkimi złymi rzeczami w Mieście Nocy, dlatego czułam się zagubiona i co najmniej zdezorientowana, kiedy nagle okazało się, że jednak mogę się mylić. Nie chciałam tego, a już na pewno nie przypuszczałabym, że faktycznie za wszystko mogłaby odpowiadać tak niepozorna osoba, jaką była Aqua!

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie nie zdołałam wykrztusić z siebie ani słowa. Damien i Cameron zamilkli, dysząc ciężko i raz po raz spoglądając na siebie, jakby chcąc się upewnić, że czegoś nie pominęli. Siedziałam, patrząc się na nich i prawie nieświadomie głaskając Alessię po głowie, w nadziei, że moje zabiegi sprawią, że moja córeczka jednak wytrzyma i zmusi się do tego, żeby nie zasnąć.

Damien spojrzał na moją rękę i na bladą twarzyczkę siostry, a w jego czekoladowych oczach pojawiło się zmieszanie i troska.

– Pozwól jej spać, mamo – poprosił mnie niemal błagalnie. – Ali jest chora. Ja naprawdę chciałem coś zrobić, ale nie potrafiłem... Nie potrafię pomóc jej, kiedy zaczyna potrzebować tego – powiedział z przejęciem, starannie akcentując ostatnie słowo.

Zesztywniałam cała, słysząc jego słowa i w pierwszej chwili nie będąc w stanie zrozumieć, co takiego miał na myśli. Dopiero kiedy delikatnie odchyliłam Alessię, żeby przyjrzeć się jej dokładniej, dostrzegłam, że Ali faktycznie wygląda marnie. Wcześniej wzięłam to za zmęczenie, ale kiedy przyjrzałam się uważniej jej skórze, dostrzegłam, że w istocie jest niemal całkiem przeźroczysta i krucha. Dopiero wtedy pojawiło się zrozumienie i swego rodzaju ulga, bo wystraszyłam się, że to naprawdę mogło być coś poważnego.

– Och... – Spojrzałam na Damiena znacząco, skutecznie przerywając jego tłumaczenia. Przecież to nie była jego wina. – Już dobrze, zaraz coś wymyślimy – zapewniłam, żeby przejąć kontrolę nad sytuacją. – Ali, kochana, spójrz na mnie.

Dziewczyna natychmiast usłuchała, a mnie ulżyło przynajmniej z tego powodu, że nie była aż w tak złym stanie, jak wtedy, kiedy po urodzeniu praktycznie marniała w oczach. Teraz przynajmniej wiedziałam, co powinnam zrobić, poza tym w przypadku Gabriela doświadczałam tego nie raz, ale i tak coraz bardziej się o Alessię martwiłam. Później i tak zamierzałam poprosić dziadka, żeby dla pewności przebadał przynajmniej Ali, teraz jednak ważniejsze było przede wszystkim to, żeby mała dostała to, czego tak bardzo potrzebowała.

Energia wciąż mnie wypełniała, zaś wypełnienie nią krwi przyszło mi z taką łatwością, jakbym przez resztę życia nie robiła niczego innego. Ostrożnie zsunęłam Alessię z kolan i posadziwszy ją na ziemi, przyklękłam przy niej. W pośpiechu ściągnęłam łuk i kołczan, po czym zaczęłam odgarniać włosy, żeby odsłonić kark. Każdy wdech przypominał mi o obolałych żebrach, poza tym wiedziałam, że gdyby Gabriel tutaj był, nie pozwoliłby mi oddać Alessi krwi po tym, jak pod namową Layli i Isabeau zgodziłam się na zabieg w centrum krwiodawstwa, ale przecież nie miałam innego wyboru, poza tym tutaj chodziło o moje dziecko. Mała była dla mnie ważniejsza i nawet gdybym miała zemdleć albo dostać anemii, wolałam to niż ryzykować, że Ali stanie się cokolwiek złego.

Alessia zawahała się, nawet mimo zmęczenia pojmując, co zamierzam zrobić. Zauważyłam, że jej ciemne tęczówki rozszerzyły się i teraz z uwagą obserwowały moją szyję, ale i tak nie ruszyła się z miejsca, kiedy zachęcająco wyciągnęłam rękę w jej stronę. Chociaż bez wątpienia czuła głód i wyczuwała moją wypełnioną energią krew, nie zamierzała się pożywić i to mnie zaniepokoiło.

– Mamo...?

Wysiliłam się na uspokajający uśmiech.

– Chodź, kochanie – zachęciłam ją bardziej stanowczym tonem. – Za chwilkę poczujesz się lepiej. Mnie nic nie będzie – dodałam, bo odniosłam wrażenie, że to najbardziej ją niepokoiło, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Zgadywałam, że coś złego musiało się wydarzyć, zanim Lawrence zdecydował się ich tutaj zostawić (Damien zapewniał mnie, że wampir stwierdził, że tutaj będą bezpieczni i kazał im nie ruszać się z miejsca, ja jednak nie potrafiłam w to uwierzyć), ale postanowiłam zapytać ją o to później. – Ali...

Być może to przede wszystkim głód, a może po prostu coś w moim tonie ją przekonało, bo w końcu mi uległa i drobne ciałko kolejny raz znalazło się w moich objęciach. Uznałam, że Ali jest już dość duża, żeby była w stanie poradzić sobie z piciem z szyi; tak miało być zdecydowanie szybciej, chociaż jednocześnie czułam się dziwnie z myślą, że w ten sposób miał żywić się ktokolwiek inny prócz Gabriela.

Sama myśl o ukochanym sprawiła, że zaczęłam być jeszcze bardziej spięta i chociaż nie chciałam córeczki poganiać, zaczęłam szeptać jej uspokajające słowa, zachęcając żeby się nie wahała. Czułam, że Alessia nie jest przekonana i niepewnie podchodzi do tego, co jej oferowałam, ale kiedy już odważyła się wgryźć w moją szyję, jej mięśnie natychmiast się rozluźniły, a oddech uspokoił. Zaczęła pić, jednocześnie instynktownie sięgając po to, czego pragnęła; poczułam znajome szarpnięcie, przypominające trochę ukłucie, kiedy sięgnęła umysłem do mojego własnego, żeby skoncentrować się przede wszystkim na energii, ale w żaden sposób nie uważałam tego za coś nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie, bo jak i w momentach, kiedy karmiłam Gabriela, tak i przy Ali rozluźniłam się całkowicie, świadoma tego, że pomagam komuś, kogo tak bardzo kocham.

Alessia odsunęła się ode mnie po kilku minutach. Od upływu krwi kręciło mi się w głowie, poza tym miałam problem z uchwyceniem równowagi, ale pośpiesznie spróbowałam wziąć się w garść. Oddałam za dużo i czułam to aż nazbyt wyraźnie, ale nie byłam w stanie zmusić się do żałowania swoich decyzji, bo były najlepszymi, jakie mogłam podjąć. To zresztą nie był koniec, bo musiałam pozostać przytomna i trzeźwa, tym bardziej, że teraz już nie odpowiadałam tylko za siebie, ale i trzy dodatkowe istnienia. Co więcej, wciąż pamiętałam o Gabrielu, który potrzebował pomocy; jedynym pozytywem wydawało się to, że Damien miał pomóc swojemu ojcu bardziej niż Theo czy Carlisle, a przynajmniej miałam wrażenie, że mały będzie do tego zdolny.

Poczułam ciepłe paluszki na szyi, kiedy Damien podszedł do mnie, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które wypełniło moje ciało, dodając mi energii, to uczucie jednak zniknęło w momencie, kiedy rana na mojej szyi zasklepiła się, a ja stanowczo zmusiłam synka, żeby się odsunął.

– Jesteś zmęczony – wyjaśniłam spokojnie, kiedy otworzył usta, żeby zaprotestować. Stłuczone żebra nie były teraz najważniejsze, bo tym równie dobrze mógł zająć się dziadek, kiedy już będzie po wszystkim. Teraz najważniejszy był Gabriel i tego zamierzałam się trzymać. – Dacie radę iść? Będziesz musiał mi pomóc, kochanie, a przynajmniej mam nadzieję, że dasz radę – dodałam dość lakonicznie, ale nie chciałam ich niepotrzebnie martwić, wspominając o stanie Gabriela; już sama byłam wystarczająco zaniepokojona, dlatego przynajmniej Damienowi chciałam zaoszczędzić niepotrzebnego stresu.

Nie usłyszałam protestu, dlatego powoli ruszyłam w stronę otworu, którym dostałam się do tunelu. Przymus, który rzucił na dzieci Lawrence, żeby powstrzymać je przed opuszczaniem kryjówki, musiał już zniknąć albo po prostu ograniczał je tak długo, jak nie pojawił się ktokolwiek obcy, bo maluchy bez wahania były w stanie wydostać się na zewnątrz. Alessia wciąż chwiała się na nogach ze zmęczenia, ale przynajmniej okazała się wystarczająco silna, żeby bez trudu dotrzymać nam kroku, kiedy – cały czas czujnie rozglądając się dookoła – ruszyliśmy ulicami miasta, powoli kierując się w stronę miejsca gdzie zostawiłam Edwarda i Gabriela. Ulżyło mi, bo nie byłam pewna, czy przypadkiem nie będę musiała córeczki nieść; gdyby była taka potrzeba, zrobiłabym to bez wahania, ale jednocześnie cały czas miałam wrażenie, że osłabiona utratą krwi, w każdej chwili mogłabym przypadkiem dziewczynkę upuścić, a tego wolałabym nie ryzykować.

Dookoła było wręcz podejrzanie cicho, chociaż sama nie byłam pewna, czy spokój powinnam przypisać szczęściu, czy może zacząć martwić się o wynik starcia. Starałam się myśleć optymistycznie, ale tak nie mogłam doczekać się momentu, kiedy nareszcie zobaczę tatę i mojego męża; dopiero wtedy ta naprawdę miałam się uspokoić, o ile w ogóle było to możliwe w sytuacji, kiedy w mieście toczyła się walka na śmierć i życie. Zdenerwowanie sprawiało, że byłam strasznie zirytowana tempem, które przez wzgląd na osłabienie dzieci i własne musiałam narzucić, i chociaż przemieszczaliśmy się bez żadnych przeszkód, wciąż miałam wrażenie, że droga zajmuje nam całą wieczność.

– Renesmee... – Edward odetchnął na mój widok, po czym nagle urwał, kiedy dostrzegł, że nie jestem sama. Maluchy momentalnie do niego podbiegły, wpadając mu w ramiona. – Boże, nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem. Ledwo poszłaś, pojawił się Theo... – zaczął, ale ja praktycznie nie słuchałam, bo fatycznie dopiero po chwili zauważyłam wampira.

– Chyba trochę się minęliśmy – stwierdził sam zainteresowany. Theo kucał przy Gabrielu, a po jego minie nie byłam w stanie stwierdzić absolutnie niczego, co jedynie potęgowało mój niepokój. Natychmiast znalazłam się u jego boku, osuwając się na ziemię, żeby również dostać się do mojego męża. – Nie rób takiej miny. Nic mu nie będzie... A przynajmniej tak mi się wydaje – dodał, a ja omal nie warknęłam z frustracji.

Gabriel wciąż był nieprzytomny, a ja sama nie miałam pojęcia, jak wiele czasu minęło od momentu, kiedy opuściłam jego i tatę, żeby poszukać lekarza. Moje palce natychmiast powędrowały do ciemnych włosów ukochanego; wplotłam je w czarne kosmyki, co trochę mnie uspokoiło, ale i tak byłam zdenerwowana.

– Tak ci się wydaje? – powtórzyłam, starając się zachować spokój. – Theo, o czym ty do mnie mówisz? – zapytałam, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Mówię ci prawdę. Myślisz, że jak wiele mogę ci powiedzieć w takich warunkach? – Spojrzał na mnie niemal łagodnie. W tamtym momencie poczułam się jak niedoświadczone dziecko, które nie rozumie oczywistych rzeczy. – Na pewno nic nie grozi jego życiu, tak? Może jakbyśmy skorzystali z sytuacji i spróbowali dostać się do szpitala...

– Nie ma czasu – zaoponowałam natychmiast, prostując się i rozglądając dookoła. – Damien. Damien, czy mógłbyś...? – zaczęłam i dokładnie przyjrzałam się synkowi, żeby raz jeszcze ocenić, czy mały będzie w stanie cokolwiek zrobić.

Ali i Damien w pośpiechu wyswobodzili się z objęć przytrzymującego ich do tej pory Edwarda. Moja córeczka spojrzała na mnie z paniką, chyba dopiero teraz pojmując, że coś jest nie tak, jej brat zaś bez zbędnych emocji wcisnął się pomiędzy mnie a Theo. Wymieniłam krótkie spojrzenia z lekarzem i razem odsunęliśmy się trochę, żeby zrobić małemu miejsce. Dla pewności objęłam w pasie Alessię i delikatnie odsunęłam ją do tyłu, pozwalając patrzeć, ale powstrzymując ja przed rzuceniem się ojcu na szyję.

Theo już wcześniej był zafascynowany darem Damiena, więc jego rubinowe oczy momentalnie rozbłysły z zainteresowaniem.

– To się chyba nazywa zostać wygryzionym przez młodsze pokolenie, nie? – Tym razem uśmiechnął się do mnie bez większego wysiłku.

– I tak będziesz nam potrzebny – stwierdziłam na pocieszenie, z nieopisaną ulgą obserwując, jak pod wpływem dotyku Damiena, skóra Gabriela nabiera koloru. Oddech stał się bardziej wyrównany i nie miałam wątpliwości, że gdybym pozbyła się krwi, która oblepiała ciemne włosy chłopaka, przekonałabym się, że nie ma ani śladu po jakiejkolwiek ranie. Gabriel wyglądał lepiej, chociaż nie dało się tego powiedzieć o Damienie, który bezradnie opadł na tors swojego ojca i teraz właściwie zasypiał na siedząco. – Wątpię, żeby Damien był w stanie zdobyć się na cokolwiek więcej, przynajmniej w tej chwili.

Twarz Theo rozjaśnił uśmiech.

– Fakt. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Mam zacząć od ciebie? Ty też nie wyglądasz za dobrze – stwierdził, krytycznie spoglądając na moją bladą skórę. Oddychałam płytko, chcąc sprawiać sobie jak najmniej bólu, chociaż i tak żebra coraz częściej dawały o sobie znać. – Teraz jestem poważny. Marnie wyglądasz i...

– Co ty opowiadasz? – Nowy głos włączył się do naszej rozmowy. – Przecież ona jak zwykle wygląda niczym anielica – zbeształ go spokojnie właściciel cudownego barytonu, a mnie omal serce nie wyrwało się z piersi, tak wielką poczułam ulgę.

– Gabriel!

Uśmiechnął się, kiedy wypowiedziałam jego imię. Wciąż leżał na ziemi i dopiero po chwili uniósł powieki, żeby spojrzeć na mnie tymi swoimi czarnymi niczym bezksiężycowa noc oczami. Nie zważając na ból i omal nie zapominając o Damienie, bez zastanowienia rzuciłam się ukochanemu na szyję, mocno do niego przywierając. Drżałam na całym ciele i dopiero teraz pozwoliłam sobie na okazanie emocji, które już od jakiegoś czasu wydawały się rozrywać mnie od środka.

Gabriel z lekkim trudem podniósł się z ziemi, żeby móc wciąć w ramiona mnie oraz dzieci. Jego oczy zabłysły, kiedy dostrzegł Alessię i Damiena, a maluchy momentalnie rzuciły się go przytulać; spojrzał na mnie pytająco, a w jego oczach pojawiła się troska, kiedy zauważył to, co wcześniej Theo, ale nawet jeśli podejrzewał, co zrobiłam, nie dał nic po sobie poznać.

– Przepraszam – wyszeptałam drżącym głosem, nie mogąc się powstrzymać. Czułam się winna tego, co się stało i teraz próbowałam znaleźć najodpowiedniejsze słowa, żeby jakoś wytłumaczyć mu tamtą utratę kontroli. Przecież to nie ja mogłam na tym naprawdę ucierpieć, a gdybym nie znalazła Damiena... – Ja nie chciałam, ale... Och, Gabrielu, przepraszam!

– Ale za co? Za co ty mnie przepraszasz? – Jego wargi musnęły moje usta, skutecznie powstrzymując mnie od wyrzucania z siebie kolejnych nieskładnych usprawiedliwień. – Już w porządku. Najważniejsze, że wam nic nie jestem – dodał i spojrzał na wtulone w niego bliźnięta. Zaraz po tym jego wzrok powędrował w stronę Cammy'ego, chwilę później zaś Gabriel wyciągnął rękę. Cameron nie zawahał się i natychmiast wpadł swojemu wujkowi w ramiona, najwyraźniej czując się pewniej, że nawet mimo braku Isabeau nie został pominięty. – Musimy się stąd wydostać, zanim ktoś nas tutaj znajdzie – stwierdził cicho, a ja nie zaprotestowałam, bo ze względu na obecność dzieci, zapewnienie im bezpieczeństwa faktycznie stało się priorytetem.

Pokiwałam głową, chociaż nie byłam pewna, czy znalezienie bezpiecznego miejsca będzie na tym etapie walk takie proste. Powoli podniosłam się i zachwiałam, utrzymując równowagę jedynie dzięki Edwardowi, który nie wiadomo kiedy znalazł się za mną. Tata podtrzymał mnie i nie puścił, nawet kiedy już uchwyciłam równowagę, dlatego ostatecznie pozwoliłam mu na to, żeby mnie obejmował. To sprawiało, że czułam się bezpiecznie, przynajmniej względnie, bo i tak byłam świadoma otaczającego nas ze wszystkich stron zagrożenia.

Gabriel podniósł się bez większego trudu, ignorując chętnego pomóc mu Theo. Miałam ochotę wywrócić oczami, bo chociaż to mnie niejednokrotnie wytykano niezależność, mój mąż zdecydowanie częściej próbował udawać silniejszego niż był w rzeczywistości. Mimo wszystko ulżyło mi, kiedy zauważyłam, że Gabriel trzyma się na nogach i to nawet zdecydowanie pewniej ode mnie. Alessia i Damien praktycznie już spali mu na rękach, i jedynie Cammy okazał się na tyle pobudzony, żeby bez wahania stanąć samodzielnie.

– Świetnie. – Gabriel spojrzał na każdego z nas z osobna. - Więc ostatecznie jaki mamy plan? – zapytał, ale żadne z nas nie zdążyło mu odpowiedzieć.

– Wydaje mi się, że ja mam jeden – usłyszeliśmy, a potem Kristin wyszła z cienia, pojawiając się w zasięgu naszego wzroku. Mogłabym przysiąc, że Theo aż odetchnął z ulgi, kiedy zauważył, że dziewczyna jest cała i zdrowa. – Dimitr oczekuje, że wszyscy zbiorą się na placu. Najwyższa pora się przegrupować – oznajmiła.

Nie podobało mi się to, podobnie jak i pozostałym, ale co tak naprawdę mogliśmy zrobić? Mieliśmy plan i chociaż nieidealny, wydawał się lepszy niż żaden – w tym momencie jedynie to się liczyło, bo żadne z nas nawet nie podejrzewało, jak to wszystko ostatecznie się potoczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro