Osiemdziesiąt pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Chłodna dłoń wylądowała na moim ramieniu. Zesztywniałam cała, a z gardła wyrwało mi się ostrzegawcze warknięcie. Momentalnie napięłam mięśnie i jedynie resztki zdrowego rozsądku powstrzymały mnie od zerwania się z miejsca i stanięcia do obrony Gabriela. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że nie mam powodów do obaw i właśnie dzięki temu pozostałam na miejscu, zamiast w pośpiechu wstać i pozwolić, żeby głowa mojego męża bezceremonialnie wylądowała na bruku.

– Nessie, cii... – Edward zabrał rękę i przykucnął przy mnie. – To tylko ja, wampirku – uspokoił mnie. Prawie uśmiechnęłam się, słysząc w jego ustach znajome mi przezwisko. – Co z nim? – zapytał cicho, przenosząc wzrok na nieprzytomnego Gabriela.

– Nie wiem... Żyje – dodałam, chcąc chyba bardziej przekonać samą siebie niż jego. Wciąż przeczesywałam palcami czarne włosy Gabriela, ale w tamtym momencie na chwilę przerwałam, póki nie upewniłam się, że mówię prawdę. – Tato, co ja zrobiłam? – jęknęłam, a potem coś we mnie pękło i rozszlochałam się na całego, dając upust wszystkim emocjom, które kumulowały się we mnie od jakiegoś czasu.

Edward westchnął i spojrzał na mnie bezradnie, dobrze widząc, że nawet gdyby próbował mnie uspokoić, słowa i tak byłyby niewystarczające. Ostatecznie objął mnie i przygarnął do siebie i chociaż zdawałam sobie, że we trójkę wyglądaliśmy trochę dziwnie, wtuliłam się w niego, chociaż na moment będąc w stanie się rozluźnić.

– Nic nie zdobiłaś, skarbie – szepnął mi tata do ucha. – Cii... Nie kłóć się ze mną, a przynajmniej nie teraz. Wszystko będzie w porządku, ale najpierw musimy wziąć się w garść i skupić się na tym, co najważniejsze – powiedział stanowczo, odsuwając mnie na długość wyciągniętych ramion i korzystając z okazji, żeby spojrzeć mi w oczy.

Zamrugałam pospiesznie, powoli zapanowując za szlochem. Tata miał rację i byłam tego świadoma, chociaż nie zawsze łatwo było zmusić się do zrobienia pewnych rzeczy, nawet jeśli wiedziało się, że były słuszne.

Wciąż wpatrując się w złociste tęczówki Edwarda, otarłam oczy wierzchem ręki i posłusznie pokiwałam głową.

– Tak, tak... Najpierw Gabriel – powiedziałam cicho. Wypowiadania myśli na głos sprawiało, że łatwiej było mi nad nimi zapanować. Musiałam zresztą dać tacie do zrozumienia, co planuję, bo nie miałam pewności, co mógł rozumieć przez „to, co najważniejsze". – Theo. Musimy znaleźć Theo – dodałam i uczepiłam się tej myśli, czerpiąc z niej swego rodzaju pocieszenie. Miałam plan i teraz wystarczyło się go trzymać.

Edward skinął głową i nachylił się, żeby krótko ucałować mnie w czoło.

– Poszukam go – obiecał mi i chciał wstać, ale w pośpiechu chwyciłam go za nadgarstek, chcąc na powrót zwrócić na siebie uwagę.

– Ja pójdę – zaoponowałam i pokręciłam głową, nie pozwalając wejść sobie w słowo. – Jestem szybka, więc mnie nie złapią. Ale nie poradzę sobie, jeśli ktoś nas nagle tutaj zaatakuje – zauważyłam przytomnie; po wyrazie oczu Edwarda poznałam, że dopiero teraz dotarło do niego, że praktycznie jestem bezbronna, a zostawiając mnie samą z Gabrielem, jedynie narażał mnie na niebezpieczeństwo. – Zostaniesz z nim, prawda? – Musiałam wiedzieć.

Tata skrzywił się, po tonie mojego głosu szybko orientując się, że już podjęłam decyzję i nie zamierzam się z niej wycofać. Chociaż się o mnie martwił, nie mógł znaleźć argumentu, który byłby w stanie podważyć logikę mojego rozumowania, dlatego ostatecznie nie pozostało mu nic innego, jak pozwolić mi działać.

– Wiesz dobrze, że nigdy nie pozwolę skrzywdzić mojej rodziny – przypomniał mi cicho. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i ostrożnie zsunąwszy z kolan głowę Gabriela, zaczęłam się podnosić. Żebra momentalnie cały o sobie znać, ale zacisnęłam zęby i chaos nie stanęłam na nogi. – W porządku? Nie chciałem odepchnąć cię tak mocno, ale bałem się, że stanie ci się krzywda. Jesteś pewna, że dasz sobie radę? – zapytał natychmiast, dla pewności mnie podtrzymując i z powątpieniem spoglądając na to, jak się kulę.

– Jestem cała – powiedziałam z naciskiem. Wolałam później nawet odkryć, że coś złamałam, jeśli tylko w ten sposób miałam jakoś pomóc Gabrielowi. – Zaraz wracam – dodałam z przekonaniem i nie czekając aż którekolwiek z nas się rozmyśli, w pośpiechu ruszyłam przed siebie.

Dopiero w drodze uświadomiłam sobie, że właściwie nie mam pojęcia, gdzie może znajdować się Theo. W mieście panowało istne pandemonium i właściwie ciężko było mi stwierdzić położenie kogokolwiek. Biegłam przed siebie, nasłuchując i uważnie rozglądając się dookoła. Głownie wypatrywałam Theo albo Kristin, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że szukanie Carlisle'a jest najprawdopodobniej bezcelowe. Oczywiście, że dziadkowi ufałam najbardziej, ale nie tylko z tego powodu miałam nadzieję, że jednak on i Esme gdzie się tutaj znajdowali. Ich nieobecność mnie martwiła i chociaż nie chciałam, żeby brało udział z masakrze, która rozgrywała się dookoła, pragnęłam przynajmniej przekonać się, że oboje są cali i nic złego ich nie spotkało.

Martwiłam się również o Isabeau, ale siostra Gabriela znikała już tyle razy, że nie miałam żadnych wątpliwości, jeśli chodziło o to, czy sobie poradzi. Miałam zresztą nadzieję, że dziewczyna wykorzystała okazję i kiedy tylko przekonała się, jak wielki mieliśmy problem, oddaliła się i teraz była w jakimś bezpiecznym miejscu. Nie wspominając już o dzieciach, których nigdzie nie było, chociaż w tym przypadku sama już nie wiedziałam, czy powinnam się bardziej z tego powodu martwić, czy może raczej cieszyć, że maluchy nie znalazły się w samym centrum wojny z nieśmiertelnymi, którzy byliby zdolni do tego, żeby bez wahania je skrzywdzić. Już ja czy Gabriel byliśmy praktycznie bezbronni, wiec co tutaj dopiero mówić o maluchach, których zdolności były jeszcze mniejsze niż nasze? Nie miałam żadnych złudzeń, jeśli chodziło o to, czy którykolwiek z nowonarodzonych wampir zawahałby się, gdyby przed sobą zobaczył dziecko – to, że nawet wtedy zachowałby się nieprzewidywalnie i po prostu maleństwo zaatakował, nie podlegało żadnej dyskusji i ta świadomość mnie przerażała.

Instynktownie skierowałam się w stronę placu, postanawiając zacząć poszukiwania od początku. Zamierzałam rozejrzeć się w okolicy, a jeśli to nic by nie dało, zawsze mogłam poszerzyć zakres poszukiwań. Nawet nie chciałam brać pod uwagę tego, że wampir mógłby być martwy. Theo również należał do osób, których los był dla mnie ważny, poza tym – chociaż to było z mojej strony egoistyczne – obawiałam się, że prócz niego nikt nie jest w stanie zając się Gabrielem. Musiałam coś zrobić, chodziło zresztą o zdrowie mojego męża, dlatego poszukiwanie lekarza wydało mi się jeszcze bardziej istotne niż gdyby to mnie stało się coś złego.

Wraz z kolejnymi przecznicami, które minęłam, zaczynałam powoli sobie uświadamiać, jak daleko od centrum odbiegliśmy z Gabrielem. Krążąc miałam nawet wrażenie, że się zgubiłam i że biegam w kółko, ale potem dostrzegłam znajome budynki i wrażenie ostatecznie zniknęło. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że prawdziwa walka rozgrywa się właśnie na placu i na moment aż poraziło mnie to, co działo się w tamtym miejscu. Ledwo byłam w stanie nadążyć za przemieszczającymi się postaciami, nie wspominając już o ewentualnym wyniku starcia, bo nic nie było jeszcze przesądzone. Dookoła panował zbyt wielki chaos, żebym mogła ocenić straty którejkolwiek ze stron, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że ofiar jest wiele. Pierwsze ogniska już płonęły, a powoli unoszacy się ku atramentowemu niebu fioletowy dym, skutecznie przysłaniał srebrzysty księżyc, pogrążając Miasto Nocy w nieprzeniknionym mroku.

Na wspomnienie ciemności, przed oczami momentalnie stawały mi sceny sprzed miesięcy i omal nie dostałam ataku paniki, kiedy tuż przede mną przebiegła na wpół wilczą postać. Yves rzucił mi krótkie spojrzenie i zaraz pobiegł dalej, prasie natychmiast znikając mi z oczu. Chwilę później ponad panujący harmider wybił się czyje wrzask, chociaż nie potrafiłam stwierdzić do kogo mógł należeć głos. Pozostawało mi mieć nadzieję, że to znaczyło, iż nie ucierpiał nikt, kogo znałam, ale wiedziałam, że to wcale nie dawało gwarancji tego, że faktycznie ofiara nie należała do tych, którzy było naszymi sojusznikami.

Ruszyłam dalej, starając się skoncentrować na zadaniu, które miałam, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Z czasem zaczęłam lepiej koncentrować się na toczących się wokół mnie walkach i nawet dostrzegałam kolejne znajome mi z widzenia twarze. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nawet nowo narodzeni, chociaż kilka razu omal nie wpakowałam się w kłopoty, kiedy któryś z nieśmiertelnych spoglądał na mnie, skuszony zapachem mojej krwi. Na całe szczęście za każdym razem pojawiał się ktoś, kto wykorzystywał chwile nieuwagi wampira i wkrótce jego szczątki lądowały na stosie, gdzie ostatecznie zostawały zniszczone. Nie skupiałam się na tych momentach szczególnie, nie chcąc nawet patrzeć na rozrywanie marmurowych ciał, ale to, czego nie widziałam, przychodziło do mnie samo w postaci przerażającego dźwięku darcia metalu oraz mdlącego zapachu, który unosił się z ognisk. Oba te czynniki, w połączeniu z moją zdecydowanie zbyt plastyczną wyobraźnią, sprawiały ostatecznie, że byłam aż nadto świadoma tego, co działo się na placu.

Przeniosłam wzrokiem na Lucasa i Matthew, którzy nawet podczas walki pozostawali nierozłączni. W zasadzie ta dwójka działała niczym jeden organizm, uzupełniając się w walce i działając tak synchronicznie, że wyrwało się to niemal niemożliwe. Zwykle zachodzili ofiarę z dwóch rożnych stron i mamiąc ją swoimi sztuczkami z iluzją, szybko rozczłonkowywali kolejnych przeciwników. Na mój widok obaj uśmiechnęli się blado i zaraz na powrót skoncentrowani się na walce, skuteczni i szybcy, zupełnie jakby zostali do tego stworzeni. Gdyby nie powagą sytuacji i to, jak przerażająca była panosząca się po całym placu śmierć, pomyślałabym nawet, że Pavarotti czerpią ze swoich poczynań przyjemność, chociaż to wydawało się przez wzgląd na okrutność niemożliwe.

Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, powoli wytrącając prędkość. Instynktownie przeskoczyłam nad jednym z większych kawałków ściany, która zalegała na drodze i zatrzymałam się niemal na samym środku placu. Theo nigdzie nie było, chociaż oczywiste wydawało mi się to, że znalezienie go w tym miejscu byłoby zbyt proste i mało prawdopodobne. Ignorując panujące dookoła zamieszanie, spróbowałam przypomnieć sobie, gdzie widziałam wampira po raz ostatni i stwierdzić, w którą stronę mógł pobiec, ale to wcale nie było takie łatwe, tym bardziej, że nie mogłam się skupić.

Gdzieś w oddali mignęły mi złociste włosy, ale chociaż nie miałam pewności, czy należą do Allegry, chociaż wierzyć w to, że matka Isabeau jest cała. Wzdrygnęłam się, kiedy tuż przede mną śmignęło coś białego i bezkształtnego, po czym instynktownie rzuciłam się ponownie do biegu, woląc nie przekonać się, czy to była jakaś cześć wampirzego ciała. Musiałam znaleźć Theo, a stanie na środku placu wydawało się dość marnym pomysłem, jeśli nie chciałam skończyć jako kolejna ofiara.

Kolejny raz znalazłam się w labiryncie uliczek, ale chociaż okolice placu wydawały się względnie bezpieczne, jednocześnie zmniejszały moje szanse na znalezienie kogokolwiek. Byłam coraz bardziej spanikowana i to świadomość ciążyła mi tym bardziej. Bolały mnie żebra, a od nadmiaru wrażeń i niepokoju o wszystkich wkoło, ledwo byłam w stanie ustać na nogach i zmusić się do dalszego biegu. Wiedziałam, że moje starania powoli zaczynają tracić sens, ale to tylko powodowało, że byłam tym bardziej zdeterminowana i zdolna do tego, żeby wciąż przeć do przodu.

Gabriel, pomyślałam i jego imię sprawiło, że poczułam się pewniej. Chodziło o Gabriela. Robię to dla Gabriela. On też zrobiłby dla mnie wszystko i...

Właśnie, co takiego zrobiłby Gabriel?

Zatrzymałam się tak gwałtownie, że jedynie cudem z rozpędu ponownie nie wylądowałam na ziemi. Rozwiązanie wydawało się oczywiste i właściwie cały czas miałam je przed oczami, chociaż nawet nie wpadłam na to, żeby problem rozwiązać w sposób, w który powstał. To przeze mnie Gabriel był nieprzytomny – przeze mnie i przez to, że źle wykorzystałam moc – ale chociaż teraz bałam się przywołać krążącą wciąż w moich żyłach energię, to właśnie telepatia była moim rozwiązaniem.

Powoli wycofałam się w cień najbliższego budynku, żeby być jak najmniej widoczną. Tylko raz wykorzystywałam zdolności, żeby spróbować kogokolwiek znaleźć, ale jak że było to stosunkowo niedawno, wciąż pamiętałam, co powinnam zrobić. Tym razem skoncentrowanie się przyszło mi łatwo, bo byłam zdeterminowana i nie czułam się bliska załamania nerwowego, jak wtedy, kiedy w panice szukaliśmy dzieci. Udało mi się wyciszyć i sprawić, żeby słyszalne nawet w tym miejscu odgłosy walki stały się cichsze i jakby przytłumione. Wkrótce byłam już tylko ja i moje myśli; otaczała mnie ciemność, ale to było dobre, bo miałam całkowitą kontrole i nad swoim umysłem. W tamtym momencie byłam aż nadto świadoma swojego ciała i niemal widziałam jasny blask, skumulowanej w moim wnętrzu telepatycznej mocy. Tym razem energia ta przyjemnie rozgrzewała mnie od środka, a ja nie czułam potrzeby, żeby wykorzystać ją w jakikolwiek niszczycielski sposób.

Uśmiechnęłam się, nie mogąc się powstrzymać. Mimochodem przypomniałam sobie ćwiczenie, które zasugerowała mi kiedyś Isabeau, kiedy dopiero zaczynałam uczyć się wykorzystywać moc, a które polegało na tym, że miałam sobie wyobrazić płomień świecy i zwizualizować go przed oczami. Teraz czułam się podobnie i byłam niemal w stanie dostrzec wewnętrzny blask, dokładnie tak, jak podczas ciąży, kiedy byłam w stanie samym tylko umysłem wyczuć siłę, która emitowała od dwóch małych istot, które rozwijały się w moim wnętrzu.

Bez trudu przypomniałam sobie, jak wykorzystuje się myśl sondującą, którą czasami wykorzystywał Gabriel, kiedy chciał kogoś zlokalizować. W pełni skoncentrowała, skumulowałam energię i wypchnęłam ją poza ciało, chociaż w zupełnie innych celu, niż kiedy robiłam to podczas walki z nieśmiertelnymi. Momentalnie pojawiło się znajome mi już uczucie unoszenia się w powietrzu, a już w następnej chwili sięgnęła umysłem na wszystkie możliwe strony. Natychmiast poraziła mnie intensywność i mnogość najróżniejszych doznań, które zaatakowały mnie ze wszystkich kierunków. To na moment mnie oszołomiło i potrzebowałam dłuższej chwili, żeby opędzić się od tych doznań, które były mi zbędne i skoncentrować się na szukaniu konkretnej osoby, czy też raczej osób, bo jednocześnie próbowałam koncentrować się na Isabeau i moich dziadkach, chcąc upewnić się, czy oby na pewno nigdzie ich tutaj nie było.

Nie byłam pewna, jak powinnam się zabrać za poszukiwania, ale wydawało mi się, że wszystko przebiegało dokładnie tak samo, jak odróżnianie od siebie aur snów albo poszczególnych głosów, kiedy przebywało się w jakimś mocno zatłoczonym miejscu. Wystarczyło po prostu wiedzieć, czego się szuka, a mózg sam reagował, kiedy cokolwiek wydawało mu się znajome. Ja koncentrowałam się na Theo, próbując przywołać w pamięci jego głos, rysy twarzy i zapach, w nadziei, że dzięki temu zdołam właściwie wykorzystać energię, żeby go odnaleźć. Wiedziałam, że to wcale nie jest aż takie łatwe, ale nawet mimo tego nie chciałam brać pod uwagę, że cokolwiek pójdzie nie tak, skoro cena była aż tak wysoka. Potrzebowałam pomocy wampira i zamierzałam go znaleźć, nawet jeśli miałoby to być ostatnią rzeczą, którą zrobię w życiu.

Rozpraszały mnie obecności innych i ciągle zmieniające się położenie poszczególnych osób. W zasadzie czułam jedynie energię, zupełnie jakby każda istota w promieniu kilkudziesięciu metrów ode mnie była osobnym świetlistym punktem, ale to i ta było irytujące. Nie miałam wprawy w takim wykorzystywaniu telepatii i poszczególne postacie mieszały mi się ze sobą, skutecznie mnie rozpraszając i doprowadzając do tego, że kilka razy ledwo udawało mi się odzyskać koncentrację i nie przerwać poszukiwań. Chociaż wierzyłam w to, że jeśli się skoncentruję i będę wiedziała, kogo szukam, zdołam jakoś tę osobę rozróżnić, ale prawda była taka, że sama już nie wiedziałam, co czuję, widzę i słyszę, a to jedynie podsycało rozdrażnienie, które już i tak odczuwałam. Zaczynałam być zmęczona, bo telepatia zawsze miała swoją cenę, poza tym coraz bardziej dawały mi się we znaki żebra i sama już nie byłam pewna, co powinnam zrobić, żeby ból przestał być aż do tego stopnia dokuczliwy.

Właśnie wtedy, gdzieś na granicy świadomości, poczułam coś, co na kilka sekund dosłownie mnie oszołomiło. Gwałtownie wróciłam do siebie i trzepocąc powiekami, bez zastanowienia poderwałam się do biegu. Właściwie nie wiedziałam, skąd wiem dokąd mam biec; po prostu zdawałam się na instynkt i resztki telepatycznego transu, w którym się znajdowałam. Pomyślałam, że może właśnie w taki sposób czuł się Demetri, kiedy wykorzystywał swoje niezwykłe zdolności, kiedy tropił kogoś na polecenie Aro. Prawie natychmiast zresztą o tym zapomniałam, kiedy wszelakie myśli uleciały z mojej głowy, przysłonięte innym pragnieniem, czy raczej narastającą nadzieją, która wypełniła mnie w momencie, kiedy rozpoznałam energię, która mogła należeć tylko do kilku konkretnych osób. To odkrycie sprawiło, że na moment zapomniałam nawet o tym, że powinnam szukać Theo i że Gabriel potrzebuje pomocy, ale uspokajałam sumienie, doskonale wiedząc, że gdyby mój mąż wiedział, natychmiast by mi tę chwilę słabości wybaczył.

Nie od razu znalazłam kratkę ściekową, ulokowaną w rzadko uczęszczanym miejscu, tuż na samym końcu jednej ze ślepych uliczek. Bez zastanowienia szarpnęłam za metalowe pręty i nawet nie zdziwiłam się, kiedy ustąpiły bez większego problemu. W zasadzie otwór został przysłonięty jedynie po to, żeby zmylić każdego, kto ewentualnie mógł go dostrzec, ale nie blokować wejścia do czegoś, co powinno być kanałem, ale ostatecznie okazało się wejściem do kolejnego z biegnących pod miastem tuneli. Zsunęłam się do środka i lądując w kucki, natychmiast rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się, czy dla pewności raz jeszcze nie powinnam wykorzystać mocy, żeby upewnić się, że przypadkiem nie zbłądziłam albo – co gorsza – czegoś nie pomyliłam. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym cokolwiek zrobić źle albo sobie uroić, zwłaszcza, że dla sprawdzenia swoich podejrzeń byłam gotowa poświęcić nawet zdrowie Gabriela.

Nie miałam czasu, żeby dłużej bić się z myślami, bo nagle dostrzegłam jakiś ruch w ciemności. W normalnym wypadku natychmiast bym zesztywniała, ale tym razem instynktownie wiedziałam, że nie mam się czego obawiać. Natychmiast zrobiłam kilka kroków do przodu, żałując, że nie potrafię tak jak Layla przywołać ognia i sprawić, żeby dookoła zrobiło się jaśniej. Pamiętałam co prawda, jak z pomocą Gabriela kilka razy wytworzyłam trochę światła, ale tym razem byłam zbyt wyczerpana i podekscytowana, żeby pozwolić sobie na kolejne użycie mocy i to w tak krótkim czasie po tym, jak przywoływałam ją już wcześniej.

Nie potrzebowałam zresztą światła, żeby rozróżnić w mroku trzy drobne postacie, które czaiły się w mroku, trzymając razem i nieufnie rozglądając się dookoła. Również i one potrzebowały chwili, żeby mnie rozpoznać, kiedy zaś im się to udało, doszedł mnie cichy jęk a potem, jedna z nich ruszyła wprost w moją stronę, bez wahania rzucając mi się w ramiona.

Natychmiast rozłożyłam ramiona i – czując, że mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa – niemal z ulgą osunęłam się na kolana, żeby móc wziąć Alessię w ramiona.

– Mamo... – zaszlochała mi do ucha. – Mamo, znalazłaś nas. Ja już chcę do domu – poskarżyła mi się Ali, ale chociaż aż trzęsłam się od nadmiaru emocji, w odpowiedzi na jej słowa jedynie przygarnęłam ją mocniej do siebie, wtulając policzek w jej czarne włosy.

W następnej sekundzie tuż przy nas znaleźli się Damien i Cameron. Nie zastanawiając się długo, oswobodziłam rękę i objęłam również ich, nie zważając na ból w żebrach.

Kiedy dzieci – również Cammy, bo na jego widok ucieszyłam się równie mocno – znalazły się w moich objęciach, pierwszy raz tego dnia poczułam, że jedna może być dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro