Pięćdziesiąt dziewięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Damien

Damien siedział pod ścianą, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Dookoła panowała nieprzenikniona cisza, przerywana jedynie oddechami jego i pozostałych oraz biciem ich serc. Najbardziej charakterystyczne wydawały się urywany oddech wymęczonej szlochem Cassie oraz chrapliwy, należący do Alessi. Ta druga spała, zwiniętą w kłębek na jednym z materaców, które znaleźli. Wcześniej wzbraniali się przed używaniem czegokolwiek, co zgromadzili dla nich Lawrence i Aqua, ale teraz sytuacja była inna. Ali słabła w oczach, co zaczynało go przerażać, tym bardziej, że nie był w stanie w żaden sposób jej pomóc.

Ulżyło mu, kiedy kilka godzin po wyjściu Aquy, Alessia odzyskała przytomność, radość jednak szybko zniknęła, równie szybko, co się pojawiła, kiedy przekonał się, że z jego siostrą jest źle. Była słaba i nie zdawała sobie sprawy z tego, co się wokół niej działo, a pierwsze o co zapytała, to to, gdzie są rodzice. Od tamtego czasu co jakiś czas budziła się z płaczem, wołając mamę i za każdym razem wyglądając na jeszcze bardziej wymęczoną. Była głośna i potrzebowała tego, czego nie była w stanie dać jej krew, a czego nie byli w stanie jej w tym momencie dostarczyć. Liczył nawet, że może Lawrence jakoś się ugnie i coś zrobi, ale ten po prostu obserwował, co jakiś czas dyskretnie obserwując ich z progu i uciekając za każdym razem, kiedy go zauważyli. Jedynie raz wszedł do środka, żeby dowiedzieć się, co takiego się z Alessią dzieje i przynieść im trochę krwi, której Ali za żadne skarby nie chciała tknąć. Najpierw potrzebowała czegoś innego, chociaż i krew była jej potrzebna; głód wyniszczał ją w zastraszającym tempie, bo w zaledwie kilka godzin.

A to wszystko dlatego, że on, Damien, nie powstrzymał jej przed wykorzystaniem mocy, a teraz nie potrafił jej jakoś pomóc. Przecież wiedział, że już wtedy była nie tyle spragniona, co właśnie głośna, a jednak zgodził się, żeby próbowała, wysilając się bardziej niż zwykle. Przecież tyle razy słyszał, kiedy zwłaszcza tata tłumaczył jego siostrze, że kiedy tylko czuje, że to nadchodzi, powinna natychmiast postarać się o zaspokojenie tego pragnienia. Zawsze to kontrolował, dzięki czemu Alessia nigdy nie znalazła się w takim stanie, poza tym uczył ich oboje, żeby nie forsowali się, jeśli kiedyś znaleźliby się w sytuacji, kiedy polowanie byłoby niemożliwe. Uczył ich od najmłodszych lat, zdając sobie sprawę z tego, jak wielką odpowiedzialnością jest moc, a jednak teraz...

– Damien? – Drgnął i machinalnie spojrzał w stronę Alessi, ta jednak wciąż spała, zwiniętą pod kocem. – Damien, masz jakiś pomysł? – zapytał cicho Cammy, kucając przy nim.

– Nie. – Spojrzał na kuzyna z powątpieniem. Nawet w ciemnościach zdawało mu się, że widzi jasne włosy tego z synów Isabeau. – Ani jeśli chodzi o ucieczkę, ani o Alessię – przyznał i jęknął. – Moja moc nie działa!

– Wiesz dobrze, że jest inaczej. Uzdrowiłeś Ali – zaoponował natychmiast Cameron. – Teraz po prostu... No wiesz, mama nam mówiła, co jest nie tak z Alessią i wujkiem Gabrielem.

Damien westchnął. On też wiedział, że jego ojciec i siostra momentami używali tak wiele energii, że musieli uzupełniać ją z zewnątrz, ale to przecież niczego nie zmieniało! Gdyby lepiej panował nad swoją uzdrowicielską mocą, może byłby w stanie oddać bliźniaczce dość, jednocześnie samemu na tym nie cierpiąc. Raz słyszał jak Gabriel i Carlisle rozmawiało na temat jego daru; tata mówił wcześniej, że tak jak on czy Alessia mają jej momentami zbyt mało, tak Damien był w stanie stworzy jej o tyle więcej, że potrafił się nią dzielić. Co więcej, jego energia była tak niezwykła i czysta, że uzdrawiała nie tylko te widoczne urazy, ale również choroby. Już raz mogli się o tym przekonać, kiedy pomógł mamie i Alessi, gdy te były chore albo gdy uzdrowił ciocię Laylę, ale teraz... Czuł się bezsilny, ale nie mógł nic zrobić. Przecież nie mógł pozwolić, żeby siostra odebrała mu zbyt wiele, bo wtedy oboje byliby bezużyteczni. Musiał zachować przytomność, skoro groziło im tam wielkie niebezpieczeństwo, a wciąż nie znaleźli sposobu na to, żeby się wydostać.

– Posłuchaj... Aldero chciał, żebym cię zapytał, czy Alessia dałaby radę biec – oznajmił nagle Cammy, wyrywając go z zamyślenia.

Damien spojrzał na niego mało przytomnie. Potrzebował dłuższej chwili, żeby przyswoić sobie słowa pół-wampira i być w stanie odpowiedzieć.

– Nie wiem, chyba nie... Ale dlaczego?

Zanim Cammy zdążył odpowiedzieć, tuż przy nich coś się poruszył, a potem doszedł ich charakterystyczny zapach Aldero. Chwilę później w ciemnościach zdołali dostrzec jego szczupłą sylwetkę.

– Chyba mam pomysł, ale będziecie musieli wszyscy mu pomóc – oznajmił bez ogródek Aldero. Damien pomyślał, że w tym momencie brzmiał równie pewnie i konkretnie, co Isabeau. Miał w sobie również coś, czego nie potrafił określić słownie, ale sprawiało, że po prostu nie dało mu się sprzeciwić; być może cecha po ojcu, chociaż żadne z nich nie miało okazji go poznać, żeby móc to z całą pewnością stwierdzić. – Uciekniemy dzisiaj, kiedy tylko wróci Aqua.

Spojrzeli na niego z niedowierzaniem, ale żadne z nich nie zaprotestowało. Aldero pokrótce przedstawił im swój plan, zachowując się przy tym tak, jakby to było dziecinną igraszką, chociaż nawet on musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak wiele słabych punktów miał pomysł. Najgorsze było to, że z powodu zamknięcia nie potrafili stwierdzić jaka jest pora dnia, Aldero o Cammy jednak zgodnie twierdzili, że wciąż jest dostatecznie ciemno, żeby byli w stanie przebywać na dworze; wyczuwali to, a ich pobudzenie wydawało się to potwierdzać.

Sądzili, że Cassie śpi, dlatego zdziwili się, kiedy dziewczynka bez słowa podczołgała się do nich, kiedy rozmawiali. Również ją Aldero uwzględnił w swoim pomyśle, a mała zgodziła się bez słowa. Przynajmniej już nie szlochała, poza tym zaczęła po cichu powtarzać, że może będą w stanie odnaleźć Jack'a i jej rodziców. Żaden z nich nie był w stanie wyznać jej, że podejrzewają, iż chłopak nie żyje, dlatego jedynie kojącym tonem powtarzali, że wszystko będzie dobrze i wkrótce wszyscy będą bezpieczni. Mówiąc o tym, Damien prawie sam w to uwierzył, ale jednocześnie wciąż nie mógł pozbyć się dręczącej go myśli, że coś pójdzie nie tak. Że może...

Zamknął oczy, chociaż w ciemnościach nie robiło to żadnej różnicy i nikt nie był w stanie tego zauważyć. Teraz pozostawało im tylko modlić się o to, żeby wszystko skończyło się dobrze.

– Ali? – Dziewczyna jęknęła i pokręciła głową. – Alessia, błagam...

Damien był zdesperowany. Zostało mało czasu i dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak wielki błąd być może właśnie robili. Nie był w stanie dobudzić Alessi, poza tym pozbawiając ją snu, czuł się jak najgorszy potwór na świecie. Jeśli nie był w stanie jej uleczyć, oczywiste było, że to odpoczynek jest w tej sytuacji dla niej wskazany.

Tak mało czasu... Już kilka minut wcześniej usłyszeli głos i kroki, które były charakterystyczne dla Aquy. Wiedział, że Aldero, Cammy i Cassie są już gotowi; pozostawało czekać na nich, a konkretnie na moment, kiedy uda mu się doprowadzić Alessię do porządku. Teraz zaczynał wątpić, żeby to było w ogóle możliwe, bo jego siostra była blada i wyglądała gorzej niż wcześniej. Jęknęła ponownie i w końcu zatrzepotała powiekami, żeby spojrzeć na niego mało przytomnie. Jej niemal czarne oczy lśniły w niezdrowy sposób, ale przynajmniej go rozpoznała, bo prawie natychmiast wyciągnęła ręce, żeby go dotknąć.

– Damien...? – zapytała płaczliwym tonem. – Gdzie jest mama? Ja chcę... – Urwała i przez moment miał wątpliwości, czy czasem nie straciła przytomności.

– Cii... – Obejrzał się nerwowo w stronę, gdzie były drzwi, ale te jak na razie pozostawały zamknięte. – Ali, już dobrze. Zaraz stąd wyjdziemy, ale najpierw będziesz musiała trochę przejść. Dasz radę? – zapytał nerwowo, modląc się w duchu, żeby już teraz plan nie zaczął się sypać.

Potrzebowała dłuższej chwili, żeby odpowiedzieć, ale w końcu mruknęła coś pod nosem i zaczęła się podnosić. Uznał to za zgodę i chociaż wciąż miał mnóstwo wątpliwości, pomógł siostrze stanąć na nogi. Był od niej kilka centymetrów wyższy, poza tym Alessia wydawała się jeszcze drobniejsza i bardziej krucha niż zwykle. Uwiesiła się na jego ramieniu całym ciałem, słaniając się na nogach i mocno go przytulając, jakby był jedynym czynnikiem, który pomagał jej utrzymać się w pionie.

– Jesteś pewna, że dasz radę? – zapytał z powątpieniem, kiedy nareszcie uchwyciła równowagę i stała w miarę stabilnie. Musiał mieć pewność, poza tym wszystko rwało się w nim, żeby odwołać całą akcję, póki wcześniej nie wymyślą tego, jak pomóc Alessi; nie mieli na to czasu, ale mimo wszystko w tym stanie nie miała być dostatecznie szybka i przydatna.

– Ja... Chyba tak... – wydyszała, chociaż jej głos świadczył o czymś zupełnie innym. – Damien, co...

Chciała o coś zapytać, jednak nie miała mieć po temu okazji. Jej głos został zagłuszony przez rozdzierający krzyk Cassie, która stała na samym środku pokoju, zawodząc i drąc się w niebo głosy. Jej krzyk odbijał się echem od ścian pomieszczenia, poza tym był tak głośny, że aż chciało się zatkać uszy dłońmi albo w jakikolwiek inny sposób chociaż na chwilę pozbawić się słuchu. Damien poczuł, że Alessia drgnęła wystraszona, ale hałas przynajmniej trochę ją pobudził; trzymała się na nogach pewniej, poza tym ostatecznie wyrwała się z letargu i teraz nerwowo rozglądała się dookoła, próbując zrozumieć, co takiego się działo. Damien uznał to za dobry znak, chociaż to wciąż nie świadczyło, że mają szansę na powodzenie w tym, co planowali zrobić.

Reakcja była natychmiastowa. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka blade światło lamp. Chwilę później pojawiła się wytrącona z równowagi Aqua, rozglądając się dookoła i próbując zrozumieć, co takiego się dzieje. Jej krwiste tęczówki natychmiast spoczęły na krzyczącej Cassie, a dziewczynka prawie natychmiast zamilkła, spoglądając na wampirzycę z niepokojem. Bała się Aquy od momentu, kiedy ta potraktowała ją tak chłodno, a na dodatek zabrała jej brata, nie mówiąc nawet słowa o tym, co zamierzała z nim zrobić.

– Co się stało? – zapytała, ale jej głos nie zabrzmiał tak ostro, jak mogli się tego spodziewać. Brzmiała raczej na spiętą i zmęczoną, poza tym chyba naprawdę obawiała się, że mogło im się stać coś złego. Nie żeby troszczyła się o ich życie – najwyraźniej umrzeć mogli dopiero wtedy, kiedy ona uznała to za słuszne. – Cassie, co się stało? Dlaczego krzyczałaś? – powtórzyła, podchodząc bliżej do pół-wampirzycy i uważnie lustrując ją wzrokiem.

Właśnie wtedy wszyscy zareagowali tak, jak wcześniej to sobie zaplanowali. Skryci niedaleko drzwi Aldero i Cameron wystrzelili do przodu, wypadając przez otwarte drzwi na zewnątrz. Cassie znów rozdzierająco krzyknęła, po czym błyskawicznie wyminęła Aquę i wciąż piszcząc, ruszyła za nimi. Hałas przynajmniej na moment oszołomił wampirzycę, dlatego dopiero po chwili zareagowała, rozumiejąc, co takiego się dzieje. Damien postanowił nie czekać na jej reakcję i nic nie tłumacząc Alessi, mocno chwycił ją za rękę i stanowczo pociągnął w stronę drzwi. Ruszyła za nim posłusznie, jakimś cudem będąc w stanie biec niemal równie szybko, co on, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że kosztuje ją to mnóstwo energii, poza tym cały czas pozostawała z tyłu; zwykle to ona była tą szybszą, czym zawsze się szczyciła, zwłaszcza odkąd Edward stwierdził, że talent do biegania odziedziczyła po nim.

Korytarz okazał się ciemny i dość długi, ale nie mieli czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Biegnąć, Damien dopiero wtedy pomyślał, że nawet nie wzięli pod uwagę tego, gdzie się znajdują. Nie znali układu domu ani nie mieli pojęcia, gdzie może znajdować się wyjście, to jednak nie miało już żadnego znaczenia. Nie mogli się zatrzymać, a może jeśli mogli liczyć na chociaż łut szczęścia, prędzej czy później jednak uda im się wydostać się na zewnątrz. Jeśli tak, wtedy mogli spróbować skontaktować się z pozostałymi, jeśli oczywiście dar Lawrence'a miał przestać działać...

Korytarz zakręcił gwałtownie. Damien w ostatniej chwili skręcił, ciągnąć za sobą Alessię i unikając kolizji z kamienną ścianą. Chciał przyśpieszyć, żeby dogonić pozostałych, ale kiedy tylko spróbował, Ali natychmiast zaprotestowała głośnym jękiem. Czuł, że znacznie zwolniła, poza tym miał wrażenie, że jej drobna dłoń w każdej chwili może wyślizgnąć się z jego uścisku.

– Damien... Ja nie nadążam... – jęknęła i wyczuł, że to ją irytuje. Znów była bliska płaczu, uparcie jednak starała się tego nie okazywać. Kiedy się na nią obejrzał, przekonał się, że skórę ma jeszcze bledszą, a jej oczy lśnią od napływających łez. – Proszę...

Nie uda nam się.

Ta myśl pojawiła się nagle i była czymś równie oczywistym, co to, że niebo jest niebieskie, a słońce oświetla cały świat wraz z nadejściem dnia. Zatrzymał się, nawet się nad tym nie zastanawiając, po czym odwrócił się w stronę Alessi. Wyhamowała z trudem, po czym bezradnie zachwiała się i byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzymał. Ostrożnie pomógł jej usiąść na podłodze i pozwolił, żeby wpadła mu w ramiona, zanosząc się płaczem. Była zmęczona, a on nie zamierzał pozwolić, żeby spotkało jej coś złego. Miał tylko nadzieję, że Aquy nie poniesie, kiedy już ich dogoni; byli zresztą dla niej zbyt cenni, żeby spróbowała ich skrzywdzić, dlatego był dobrej myśli.

Oboje usłyszeli szybko zbliżające się kroki. Aqua znalazła się tuż obok, ale nie poświęciła im zbyt wiele czasu. Rzuciła jedynie krótkie spojrzenie na na wpół przytomną Alessię, po czym pobiegła dalej; dobrze wiedziała, że żadne z nich nie będzie w stanie uciec. Skinęła z uznaniem głową, wyraźnie usatysfakcjonowana, po czym ruszyła dalej, skupiając się na ważniejszym problemie, w postaci Cassie, Aldero i Camerona.

Albo raczej tylko Aldero i Camerona. Kiedy ich uszu doszedł krzyk wystraszonej Cassie, Damien zrozumiał, że ich plan sypiał się w oczach i że już nic nie byli w stanie zrobić.


Aldero

Aldero biegł przed siebie, nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie miał pojęcia, gdzie są pozostali, ale obawiał się najgorszego. Alessia i Damien już dawno zniknęli mu z oczu, zostając gdzieś w tyle, podobnie zresztą jak Cassie, która zgubiła się po drodze. Jedynie jemu i Cammy'emu udało się dotrzeć do prowadzących w górę schodów. Wydostali się na zewnątrz, lądując w czymś na kształt pogrążonego w mroku przedsionka, ale nie mieli pojęcia, co dalej. Decyzja o rozdzieleniu się wydawała się w tej sytuacji najrozsądniejsza, dlatego każdy z nich ruszył w inną stronę, żeby zmniejszyć szanse na to, że komukolwiek uda się ich złapać. Jeśli były szanse, że przynajmniej jedno z nich się wydostanie, warto było spróbować, nawet jeśli to wciąż był ryzykowny pomysł.

Z tym, że błądząc po obcym sobie budynku, Aldero zaczął tracić nadzieję na to, że cokolwiek zdziała. Był zdenerwowany, poza tym bał się każdego ciemnego zakamarka albo zagięcia korytarza, przekonany, że za chwilę ktoś wyskoczy zza rogu i go zaatakuje. Dookoła panowała nieprzenikniona cisza i to było gorsze nawet od najgłośniejszych krzyków. Wiedział, że wampiry poruszają się bezszelestnie, poza tym nie musiały oddychać, dlatego szanse na to, że wcześniej usłyszy, zanim ktoś się do niego podkradnie, były mniej niż po prostu nikłe. Błądzenie bez celu również wydawało się marnym rozwiązaniem, bo nie miał pojęcia, gdzie powinien iść i jedynie niepotrzebnie tracił dzielący go od świtu czas. Czuł, że wschód słońca jest coraz bliżej, a przecież kiedy już będzie jasno, nawet po znalezieniu wyjścia będzie musiał zostać w tym domu. Wtedy byłby to ostateczny koniec, a na to nie mogli sobie pozwolić.

Wyścielający tę kondygnację budynku dywan, skutecznie tłumił jego kroki. Aldero już nie biegł, tylko skradał się korytarzem, niespokojnie spoglądając na otaczające go z obu stron drzwi. Próbował otworzyć przynajmniej pięcioro z nich, w nadziei na znalezienie przynajmniej tymczasowej kryjówki, ale wszystkie pokoje albo były zamknięte, albo znajdowały się w nich zbyt duże okna, które nie zapewniłby mu skrawka wolnej od słońca przestrzeni. Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby nie mieć możliwości ucieczki, bo wtedy równie dobrze sam mógłby wrócić do piwnicy i pozwolić, żeby Aqua ponownie zamknęła go wraz z resztą w tamtym pomieszczeniu.

Słyszał swój przyśpieszony oddech i bicie serce; były to jedynie dźwięki, które towarzyszyły mu w panującej ciszy, poza tym zdawały się tak głośne, że wciąż dziwił się, iż Aqua do tej pory go nie wyczuła. Przecież przy swoich wyostrzony wampirzych zmysłach, kobieta powinna być od razu w stanie wpaść na jego trop. Teraz widział, że nie powinien tak uparcie przekonywać reszty do swojego planu, tak bardzo był nieprzemyślany i dziecinny, ale kiedy wcześniej o tym myślał, był prawie pewien, że to może się udać. To zresztą była ich jedyna szansa, a jeśli chcieli przeżyć...

Uczucie bycia obserwowanym pojawiło się nagle. Z wrażenia omal nie potknął się o własne nogi, kiedy uniósłszy głowę, dostrzegł na końcu korytarza czyjąś postać. Lawrence obserwował go w milczeniu, poza tym jednak nawet nie ruszył się z miejsca ani nie próbował go gonić. Aldero zawahał się i spojrzał wprost w rubinowe oczy wampira, wahając się między wycofaniem się a ruszeniem do ataku. Być może to drugie wydawało się idiotyczne, ale przynajmniej miałby świadomość, że nie poddał się bez walki – no i mama jak nic byłaby z tego powodu dumna.

– Musisz zawrócić. – Cichy głos Lawrence'a całkowicie go zaskoczył. Były pastor mówił cicho i to do tego stopnia, że Aldero prawie musiał czytać z ruchu jego warg. – Na dół schodami i pierwszy korytarz po lewej. Biegnij do samego końca i nawet się za siebie nie oglądaj – nakazał poważnym tonem. – No dalej! – ponaglił, kiedy chłopiec nawet nie ruszył się z miejsca.

Dopiero jego ostatnie słowa otrzeźwiły Aldero. Nie wiedział dlaczego, ale po prostu mu uwierzył i nie zastanawiając się, odwrócił się na pięcie, rzucając biegiem przed siebie. Nie sprawdzał, czy Lawrence biegnie zanim ani czy gdzieś nie pojawiła się Aqua. Wpadł na schody, przeskakując po kilka stopni na raz, po czym bez trudu odnalazł korytarz o którym wspomniał mu wampir. Biegnąc przed siebie z zawrotnym tempie, miał jedynie nadzieję, że na końcu faktycznie znajdowały się drzwi albo jakiekolwiek wyjście. Nie sądził, żeby Lawrence był najbardziej wiarygodnym doradcą, ale tym razem mu zaufał i szybko przekonał się, że to była słuszna decyzja.

Drzwi dosłownie przed nim wyrosły, solidne i dwuskrzydłowe. Przyśpieszył, po czym dosłownie skoczył na ciężką zdobioną klamkę, wieszając się na niej całym ciężarem. Zdziwił się, kiedy odkrył, że mechanizm ustąpił bez problemu a drzwi nie są zamknięte, ale nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Wypadł na zewnątrz, wprost na niewielki trawnik i zaraz ruszył dalej przed siebie, wprost w rozciągający się kilka metrów przed domem las. Prawie natychmiast otoczyły go drzewa, niosąc ze sobą znajome uczucie swojskości oraz bezpieczeństwa, których tak bardzo potrzebował. Z mamą bardzo dużo czasu spędzali kryjąc się w lesie, więc wiedział jak powinien się po nim poruszać.

Wkrótce zostawił dom daleko za sobą, ale i tak nie zatrzymał się tak długo, aż nie zmusił go do tego instynkt samozachowawczy. Wschód był coraz bliżej i już teraz widział, przebijające się przez rozciągnięty nad jego głową baldachim z liści, różowawe promienie wstępującego na nieboskłon słońca. Nie miał pojęcia, gdzie może się znajdować i w którą stronę powinien biec, to zresztą i tak nie było teraz priorytetem. Słońce mogło go zabić, a to zdecydowanie nie pomogłoby jego bratu i pozostałym. Zdążył zresztą nauczyć się, że działanie impulsywnie nie jest najlepszym pomysłem; teraz musiał się schować i dokładnie przemyśleć to, co powinien zrobić dalej.

Rozejrzał się dookoła, gorączkowo szukając jakiejś kryjówki. Jego wzrok padł na dość sporą szczelinę w pniu drzewa. Dopadł do niej, bez trudu w całości wślizgując się do środka. Musiał się skulić, żeby móc się zmieścić, ale przynajmniej zyskał pewność, że słońce nie będzie w stanie w żaden sposób go zranić. Teraz tylko musiał poczekać i chwilę odpocząć, a potem...

Przyłożył policzek do wilgotnej ziemi i zamknął oczy. Oddychał szybko, starając się zapanować nad pulsem i jakoś się uspokoić. Przyszło mu to z trudem, ale przynajmniej nareszcie poczuł się bezpieczny – i bardzo, ale to bardzo zmęczony.

A więc dobrze. Musiał poczekać do zachodu, żeby cokolwiek zdziałać, liczyło się jednak to, że nareszcie się wydostał. Kiedy tylko zajdzie słońce, ruszy dalej i zrobi wszystko, żeby dostać się do Miasta Nocy i odnaleźć rodzinę.

Dopiero wtedy będzie móc pomóc reszcie – i zamierzał to zrobić, nawet jeśli musiałby z tego powodu poświęcić życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro