Pięćdziesiąt pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Poczułam, że tracę grunt pod nogami. Dookoła był tylko kurz, tynk i odłamki najróżniejszych przedmiotów, które wbijały mi się w skórę, kiedy zwinęłam się w kłębek na podłodze, osłaniając głowę rękami. Huk i hałas walącego się sufitu był oszałamiający i ledwo byłam w stanie zapanować nad dziecinnym odruchem zatkania sobie uszu dłońmi i zaczęcia nucenia pod nosem jakiejkolwiek melodii. Wszystko wydawało się ciągnąć już całe wieki, a ja nie byłam w stanie zrobić nic, żeby jakkolwiek zapanować nad tym koszmarem, nie wspominając już o ucieczce.

I nagle wszystko się skończyło. Zapanowała cisza tak nieprzenikliwa i nienaturalna, że aż zadrżałam, całkowicie oszołomiona tym, co się stało. Zamarłam w bezruchu, bojąc się poruszyć w przekonaniu, że jeśli sobie na to pozwolę, wszystko zacznie się od początku. Nie chciałam tego za żadne skarby, nawet jeśli coś podpowiadało mi, że to mimo wszystko już koniec. Spokój był jednoznaczny, a ja byłam w stanie myśleć jedynie o tym, że bardzo chcę zerwać się na równe nogi i nareszcie stąd uciec. Była na siebie za to zła, bo powinnam była na początku zatroszczyć się o pozostałych, a jednak ostatecznie nie potrafiłam wykrzesać z siebie dość siły, żeby zdecydować się na cokolwiek. Po prostu leżałam w bezruchu, wciąż w jednej pozycji, wdychając kurz i zaciskając powieki, w oczekiwaniu na coś, czego sama nie potrafiłam określić.

– Renesmee? Layla? – Jak na ironię, w tamtym momencie omal się nie popłakałam, kiedy usłyszałam głos Carlisle'a. Przez moment mogłam musieć jedynie o tym, że gdybym mogła, pewnie rzuciłabym mu się w ramiona, obojętna na to, jak wcześniej potraktowałam jego i Esme. To jak nic musiał być szok, a to, że ledwo zachowywałam przytomność, wydawało się dodatkowo to potwierdzać. – Nic wam nie jest? – zapytał spiętym głosem doktor, wyraźnie zaniepokojony.

– Żyję – odpowiedziała mu jako pierwsza Layla i zaśmiała się nerwowo. – A przynajmniej tak było, kiedy ostatni raz sprawdzałam. Cholera, chyba trochę przesadziłam...

Mówiła coś jeszcze, ale to raczej nie było przeznaczone dla nas. Uspokojona ich głosami, również chciałam się odezwać, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu i to bynajmniej nie dlatego, że pył drażnił moje gardło. Nie mogłam się ruszyć, a tym bardziej zebrać myśli, chociaż z upływem czasu odkryłam, że powoli zaczynam dochodzić do siebie.

– To dobrze. Nie ruszaj się stamtąd... Reszta w każdej chwili może runąć – doradził Layli Carlisle, starając się przejąć kontrolę nad sytuacją. Wyraźnie mu ulżyło, kiedy przekonał się, że przynajmniej Layla jest cała. – Nessie, słyszysz mnie? – dodał, zaniepokojony moim przeciągającym się milczeniem.

Wystraszyłam się, że będzie chciał mnie szukać, dlatego spróbowałam wziąć się w garść. Wiedziałam co prawda, że jako wampirowi nie może mu się stać nic złego, ale wolałam żeby z mojego powodu sytuacja jeszcze się nie pogorszyła.

– Tak... Ja też jestem cała... Nic mi się nie stało, dziadku.

Co prawda nie miałam pewności, czy tak jest w istocie, ale chciałam go uspokoić. Głos miałam cichy i drżący, ale udało mi się sklecić jakąkolwiek wypowiedź, poza tym nie miałam wątpliwości, że dysponujący wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelny musiał doskonale usłyszeć moje słowa. Nie czułam zresztą, żeby cokolwiek mnie bolało albo żebym była unieruchomiona, dlatego zakładałam, że było dość dobrze.

Zaryzykowałam i spróbowałam się podnieść. Bez trudu strzepnęłam z siebie resztę pyłku i odłamków, które miałam na plecach i we włosach, po czym spróbowałam usiąść. Skrzywiłam się nieznacznie, bo byłam obolała i psychicznie zmęczona wszystkim, co wydarzyło się jednego dnia (a właściwie nocy), ale przynajmniej miałam już pewność, że prócz siniaków i zadrapań, nic poważnego mi się nie stało. Co prawda ubrudzona i poszarpane sukienka Michaela już raczej do niczego, poza tym znowu pokaleczyłam sobie dłonie i trochę krwawiłam, ale bynajmniej nie zamierzałam z tego powodu ubolewać.

Pewna tego, jak prezentuje się mój stan psychiczny, spróbowałam rozejrzeć się dookoła. Z zaskoczeniem odkryłam, że wytworzone przez Laylę kule ognia, nie zgasły podczas walenia się sufitu i wciąż wisiały w powietrzu, niegroźne dla otoczenia. W bladym świetle najbliższej z nich, dostrzegłam otaczające mnie ze wszystkich stron kawałki drewna, szkła, metalu i innych surowców, również papieru. Leżałam na ziemi, pośród całej masy ostrych odłamków i pyłu, a tuż obok mnie leżały między innymi szczątki czegoś, co kiedyś musiało być oszkloną szafką albo gablotką. Tuż obok walała się jej zawartość, czyli przede wszystkim jakieś zapisane chaotycznym pismem papiery, fiolki z jakiś rubinowym płynem oraz kilka innych rzeczy, których nie rozpoznałam, bo i nie byłam nimi zainteresowana. Bardziej przejęłam się tym, że kiedy uniosłam głowę, przekonałam się, że resztki zniszczonego sufitu znajdują się niepokojąco nisko i chyba jedynie cudem nie zawaliły się do końca. Teraz widziałam, że doktor miał rację – w każdej chwili wszystko mogło ostatecznie runąć, a jeśli nawet to nie my mieliśmy się do tego przyczynić, siła grawitacji prędzej czy później miała nas w tym wyręczyć.

– Wszystko będzie w porządku, tylko musimy stąd jakoś wyjść – odezwał się ponownie Carlisle. Nie widziałam go, ale teraz łatwiej było mi określić skąd dochodzi jego głos, chociaż wcale nie pocieszyło mnie odkrycie, że i on jest z daleka od schodów. – Nessie, będziesz w stanie do mnie dojść? – zapytał nagle, intensywnie nad czymś myśląc.

– Nie wiem – przyznałam, bezradnie rozglądając się dookoła. Żadna droga nie wydawała mi się bezpieczna, zwłaszcza, że wciąż miałam wrażenie, iż za chwile wszystko zwali mi się na głowę. – Mogę spróbować, ale nie jestem pewna.

– Nigdzie się nie spieszymy – uspokoił mnie, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Przecież nie mogłam tak po prostu zapomnieć, że Gabriela i resztę zaniepokoi nasze zniknięcie, poza tym wciąż nie mogłam przestać zastanawiać się nad tym, co może spotkać nasze dzieci.

– A właśnie, że powinniśmy – wtrąciła się Layla. Po jej głosie poznałam, że znajduje się zdecydowanie bliżej Carlisle'a ode mnie. Poza tym wydawała się cała i przede wszystkim poirytowana, co dało mi znać, że przynajmniej jest cała po walce z... O cholera! – Co z Rufusem? Rufus?! – zawołała, dosłownie czytając mi w myślach, bo z opóźnieniem zorientowałam się, że wcześniej żadne z nas się nim nie zainteresowało.

Zaskoczył mnie ton Layli, zwłaszcza wyczuwalny w jej głosie niepokój. Bała się i to mnie zaskoczyło. Zorientowałam się już wcześniej, że Lay zależy na tym pół-wampirze, ale to było coś więcej niż po prostu zwyczajna troska albo znajomość. Przypomniałam sobie jej pytanie, kiedy jeszcze szliśmy ulicami miasta i to, jak gwałtownie zareagowała, kiedy zasugerowałam, że mogłoby jej chodzić o Dylana. Być może nie miałam racji i po prostu szukałam dziury w całym, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że całkiem sporo się podczas nieobecności Layli wydarzyło, zwłaszcza jeśli chodziło o jej życie uczuciowe. Nie miałam co prawda okazji poznać Rufusa z jakiejkolwiek sensownej strony, ale siostra Gabriela i owszem, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Layla wydawała się mocno wytrącona z równowagi i zaczęłam się niepokoić, że w końcu zrobi coś głupiego, na przykład spróbuje przeszukać ruiny, tym samym jeszcze bardziej naruszając konstrukcję. To zdecydowanie nie było nam w obecnej sytuacji potrzebne, a już na pewno nie miało komukolwiek pomóc; mieliśmy spory problem i teraz należało się skupić na jego rozwiązaniu, zamiast poddawać się emocjom. Być może łatwo mi się mówiło, bo z podejmowaniem konkretnych działań było zdecydowanie gorzej, ale przynajmniej miałam jakiś wstępny plan i tego zamierzałam się trzymać.

Otworzyłam usta, chcąc się odezwać i jakoś na Laylę wpłynąć, nim jednak zdążyłam sklecić jakiekolwiek sensowne zdanie, przerwał mi cichy jęk i warknięcie. Moja szwagierka również go usłyszała, bo zamilkła i na moment nawet przestała oddychać. Mogłam tylko sobie wyobrazić jej minę, nie wspominając już o mojej własnej, bo dźwięk dochodził z miejsca, które znajdowało się bardzo blisko mnie.

– Cóż, pomijając to, że podyskutować możecie sobie kiedy indziej, możemy przejść do rzeczy? – wtrącił się Rufus, jakby od samego początku uczestniczył w naszej wymianie zdań, a sytuacja wcale nie prezentowała się tak tragicznie. Nawet jeśli był ranny albo coś mu się stało, uparcie nie dawał tego po sobie poznać. – Dziecko... Ty, dziewczyno... – zaczął i urwał, próbując coś sobie przypomnieć.

– Renesmee – podsunęłam mu odrobinę rozeźlona; po tym jak wymogłam na Michaelu, żeby mówił do mnie po imieniu, znów zaczynało się dokładnie to samo.

– Och, no właśnie. – Rufus nie wydawał się zbytnio zainteresowany moimi uwagami, ale przynajmniej mnie nie zbył. – Jestem bardzo blisko ciebie. Dasz radę się do mnie przemieścić? Nie odpowiadaj... Zanim sprawdzisz, to powiedz mi... Nie widzisz gdzieś obok siebie fiolek z czerwonym płynem? Coś mi się wydaje, że gdzieś tam stała szafka, gdzie je trzymałem...

Ponownie zerknęłam na zasłaną odłamkami podłogę, bez trudu odszukując to o czym mówił, a co już wcześniej przykuło moją uwagę. I tym razem nie odważyłam się czegokolwiek ruszyć, ale przynajmniej mogłam mu odpowiedzieć.

– Mam je tutaj – zapewniłam, ostrożnie dobierając słowa. Zdążyłam się już przekonać, że Rufusowi nie wolno ufać, dlatego wolałam zachować dystans. – Mam ci je przynieść? – upewniłam się, chociaż to wydawało się oczywiste.

– Absolutnie. Weź też igłę. Jakby co, o ile dobrze się orientuję, powinny być zapakowane w papier – dodał spokojnie, ale ja cała zesztywniałam, bo powoli zaczynałam rozumieć coś, co jeszcze nie dotarło do mojej świadomości.

– Nie bardzo rozumiem... – pożaliłam się, ale wątpiłam, żeby ktokolwiek zwrócił na moje wątpliwości uwagę.

Gdzieś tam usłyszałam prychnięcie Layli, poza tym jednak nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, dlatego ostatecznie skupiłam się na tym, co miałam zrobić. Zebrałam fiolki, łącznie trzy i schowałam dwie z nich do kieszeni. Znalazłam też trochę płynu w wyciśniętej do połowie, ale przynajmniej całej, strzykawce i wzięłam ją jedynie dlatego, że pozbawiona była igły. Mimo to i tak trzymałam ją z taką ostrożnością, jakby w każdej chwili mogła się na mnie rzucić, kiedy z równie wielką uwagą odszukałam białe zawiniątko o którym wspominał Rufus. Dopiero wtedy zaczęłam rozglądać się dookoła za jakąkolwiek drogą, którą względnie bezpiecznie mogłabym zacząć kierować się w stronę z której znajdował się pół-wampir.

– Masz wszystko? – zapytał mnie odrobinę rozdrażnionym tonem, najwyraźniej wyczuwając, że się poruszyłam.

– Mhm, tak mi się wydaje – odparłam. Kiedy mówił, łatwiej było mi orientować się w terenie. Bałam się podnieść, a już na pewno nie miałam wystarczającego pola manewru, żeby się wyprostować, dlatego ostatecznie zaczęłam czołgać się po podłodze, dokładnie planując każdy kolejny ruch i wzdrygając się za każdym razem, kiedy coś poruszyło się gwałtowniej w moim otoczeniu. Bałam się, że w każdej chwili piekło rozpęta się na nowo, ale tym razem nie będziemy mieli tyle szczęścia, żeby wyjść z tego bez szwanku. Tak po prawdzie, jedynie Carlisle znajdował się w komfortowej sytuacji, bo jemu nic nie mogło się stać, ale ja, Layla czy Rufus nie mogliśmy cieszyć się podobną swobodą w tej kwestii. – Gdzie ty jesteś? – Co prawda nie przeszliśmy na „ty", ale to nie była pora na zawracanie sobie głowy dobrym wychowaniem.

– W lewo. Musisz skręcić jeszcze trochę w lewo.

Skrzywiłam się i przygryzłam dolną wargę, bo to wcale nie było takie proste, jak mogło mu się wydawać. Nie słyszałam już głosów Layli i Carlisle'a, i w zasadzie nie wiedziałam, co powinnam o tym myśleć. Z jednej strony, pewnie trochę by mnie rozpraszali, ale przynajmniej miałabym trochę więcej pewności w tym, co robię. Skupianie uwagi przede wszystkim na Rufusie zdecydowanie nie było czymś o czym skrycie marzyłam, poza tym niepokoiły mnie te wszystkie rzeczy, które kazał mi zabrać ze sobą.

Odrzucając od siebie wszelakie myśli, skupiłam się na metodycznym posuwaniu do przodu. Zdawałam sobie sprawę, że to jedynie wrażenie, ale nie mogłam pozbyć się świadomości, że poruszam się ślimaczym tempem, a czas niemiłosiernie wręcz się wlecze. Tym bardziej zirytowałam się, kiedy nagle natrafiłam na przeszkodę, w postaci kolejnych kawałków mebli, sufitu i drewna, która blokowała mi przejście. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że to ryzykowne, zaryzykowałam przeciśnięcie się przez niewielką szczelinę; fakt, że znajduję się w idealnym punkcie na zawalenie się wszystkiego, co miałam nad głową, wcale nie napawał mnie entuzjazmem, ale przynajmniej zmobilizował mnie do tego, żeby przyśpieszyć i ostatecznie bezpiecznie znalazłam się po drugiej stronie.

– Nareszcie – westchnął Rufus, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, dlaczego w jego głosie pobrzmiewała ulga.

To, co zobaczyłam, na moment całkowicie mnie oszołomiło. Nie zorientowałam się po tonie Rufusa, że mogło spotkać go cokolwiek złego, dlatego nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mógłby znajdować się w najgorszym położeniu z nas wszystkich. Wylądował na ziemi, powalony ciężarem solidnej, chyba metalowej szafy, która skutecznie uniemożliwiała mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Bez wątpienia był obolały, a pozycja w której się znajdował, jedynie to potęgowała, jednak nie to było najgorsze. Chociaż z trudem, bez wątpienia byłby w stanie odepchnąć od siebie zalegający mu na plecach mebel – ale jedynie pod warunkiem, że zrobienie tego nie równałoby się ostatecznemu zawaleniu sufitu. Wyglądało to tak, jakby cała konstrukcja opierała się właśnie na tym jednym punkcie, podtrzymywana przed szafę i Rufusa, i stabilna tak długo, jak długo nieśmiertelny zachowywał spokój.

Na mój widok Rufus zmrużył oczy. Poruszyłam się niespokojnie, uświadamiając sobie, że cały czas mi się przygląda, a ja gapię się na niego z rozchylonymi ustami. Natychmiast wzięłam się w garść, machinalnie kierując wzrok wprost na jego oczy, żeby przekonać się, czy powinnam się czymkolwiek martwić, nie dostrzegłam jednak niczego niepokojącego. Czekoladowe tęczówki wyglądały normalnie, poza tym były nadzwyczaj wręcz przytomnie. Jakakolwiek była pierwsza reakcja Rufusa na mój widok, jak na razie wydawał się dojść do siebie i ja też musiałam się o to postarać.

– Już jestem – powiedziałam, prawdopodobnie niepotrzebnie, ale chciałam przerwać panującą ciszę. Mimo tego, że byłam bezpieczna, nie odważyłam się zbytnio do Rufusa zbliżyć. – Co mam zrobić? – zapytałam natychmiast, chcąc zacząć działać. Przecież musiał mieć jakiś plan, a przynajmniej tak zakładałam.

– Masz fiolki? – odparował, ale wtedy jego wzrok spoczął na strzykawce, którą cały czas ściskałam, a na ustach pojawiło się coś, co można było określić mianem nieco roztargnionego uśmiechu. Było w tym coś czarującego, chociaż w tamtym momencie przyprawiło mnie o dreszcze. – Świetnie. Powinno wystarczyć. Teraz tylko musisz nałożyć na to igłę – wyjaśnił mi i zabrzmiało to niemal pogodnie.

Spojrzałam na niego z powątpieniem, ale zaczęłam się mocować z papierowym opakowaniem, które znalazłam. Ostrożnie chwyciłam za ten mniej ostry koniec i drżącymi palcami dopasowałam obie części strzykawki do siebie. Natychmiast chwyciłam za plastikową część, żeby z ulgą przekonać się, że wszystko zrobiłam dobrze, bo igła i strzykawka wydawały trzymać się ze sobą dość stabilnie.

– Dobrze. Niech pomyślę... – Zmarszczył brwi, intensywnie coś analizując. – Laylo, czy ty i twój przyjaciel jesteście blisko siebie? – zapytał, nieznacznie podnosząc głos. Nie musiał się wysilać, bo nawet najcichszy szept był dla nieśmiertelnych doskonale słyszalny.

– Jesteś pewien, że dobrze dopasowałeś moje imię? – Layla wciąż wydawała się rozeźlona, ale wyraźnie jej ulżyło, kiedy przekonała się, że Rufus jest przytomny. – Poza tym ni cholery nie wiem, o co właściwie ci chodzi – dodała z westchnieniem.

– Prawdopodobnie ma na myśli to, czy będziesz w stanie do mnie dotrzeć – odpowiedział jej Carlisle, postanawiając wtrącić się do rozmowy. Przynajmniej on wydawał się spokojny i nieczuły na złośliwości siostry Gabriela.

– Mniej więcej – zgodził się Rufus, z premedytacją decydując się uwagi dziewczyny zignorować. – Pod zachodnią ścianą, czyli tam, gdzie chyba oboje stoicie, są drzwi do tego okrągłego pokoju. Wiesz gdzie, prawda Laylo? Jak dobrze przyjrzysz się podłodze w tamtej okolicy, powinnaś znaleźć zarys klapy. Otwórz ją.

Sądziłam, że znów padnie jakaś złośliwa uwaga, ale pomyliłam się. Layla nie odpowiedziała, ale usłyszałam, że się poruszyła. Wzdrygnęłam się i rozejrzałam niespokojnie, kiedy usłyszałam jakiś hałas, zaraz jednak uprzytomniłam sobie, że to po prostu dźwięk odgarnianych ułamków. Zaraz po tym usłyszałam okrzyk zadowolenia dziewczyny i ciche skrzypnięcie, co dobitnie świadczyło o tym, że wszystko szło po myśli Rufusa.

– Mam! – zawołała, wyraźnie z siebie zadowolona. – Tunele? Mówisz poważnie? – dodała i tym samym humor zdecydowanie jej się popsuł.

– Zamknij się i złaź. Albo przynajmniej bądźcie w pogotowiu. My musimy się jeszcze trochę przemęczyć – westchnął i przeniósł wzrok na mnie. – Masz wszystko gotowe? Kiedy ci powiem, będziesz musiała mnie po prostu tym dźgnąć i będzie po problemie – wyjaśnił, a ja – jeszcze kiedy mówił – poczułam się tak, jakby zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Jeśli to miał być żart, mnie zdecydowanie nie było do śmiechu.

– Ja zrobię co? – powtórzyłam z niedowierzaniem. Mimowolnie zrobiłam taki gest, jakbym chciała odrzucić od siebie strzykawkę ze wstrętem. Nienawidziłam zastrzyków, nie znosiłam wszystkiego, co miało w związek z medycyną, a on oczekiwał, że zrobię to, czego w tym momencie ode mnie wymagał? Chyba prędzej miałam pozwolić pogrzebać się żywcem. – Nie ma mowy. Ja nie zamierzam...

Nie zdążyłam skończyć, bo Rufus nie zamierzał mnie słuchać. Na moment zacisnął powieki, jakby miał problemy z zachowaniem koncentracji; kiedy na mnie ponownie spojrzał, zauważyłam w jego oczach czerwony poblask, który skutecznie zamknął mi usta. Rufus ze sobą walczył i to odkrycie oszołomiło mnie do tego stopnia, że na moment zapomniałam o tym, co trzymam w rękach i że miałam właśnie wytknąć mu to, jak bardzo głupia była jego prośba.

Właśnie wtedy kolejny raz stracił nad sobą kontrolę, a przynajmniej tak w pierwszej chwili pomyślałam. Skoczył do przodu, z trudem zrzucając z siebie szafę i przy akompaniamencie huków oraz jęków walącego się pomieszczenia, rzucił się wprost w moją stronę. Zareagowałam instynktownie i nie zastanawiając się nad tym, co robię, wykorzystałam strzykawkę jako broń, wyciągając ją przed siebie, igłą wymierzoną w jego pierś. Nadział się na nią, ale i tak wylądował na mnie, przy okazji swoim ciężarem dociskając tłoczek do samego końca.

Nie miałam pojęcia, czym był ten rubinowy płyn, ale Rufus cały zesztywniał, kiedy tylko znalazł się w jego krwiobiegu. Zauważyłam, że jego oczy rozszerzyły się, ciało zaś wzdrygnęło, jakby poraził go prąd. Zaraz po tym pół-wampir opadł na mnie bez przytomności i znieruchomiał. Oszołomiona zdążyłam jedynie pomyśleć o tym, że to już koniec. Wkoło po raz kolejny panował istny chaos – konstrukcja ostatecznie się poddała i teraz już nic nie miało powstrzymać tego, co się wydarzyło. Gdzieś tam usłyszałam krzyk Layli i to, że Carlisle raz po raz powtarza moje imię, nie byłam jednak w stanie odpowiedzieć żadnemu z nich, bo ciężar ciała przygniatającego mnie Rufusa skutecznie wypchnął powietrze z moich płuc.

Właśnie wtedy Rufus otworzył oczy. Zerwał się gwałtownie i zanim zdążyłam zorientować się, co się dzieje, porwał mnie na ręce. Krzyknęłam, kiedy nagle znalazłam się jego objęciach, nie mogłam jednak zmusić się do tego, żeby zamknąć oczy. Poruszając się tak szybko, że nawet dla nieśmiertelnego wydawało się to niemożliwe, Rufus rzucił się w kierunku, gdzie wcześniej znajdowała się Layla. Raz po raz wzdrygałam się, kiedy tuż obok nas lądowało coś ciężkiego, co nie zawsze byłam w stanie zinterpretować, Rufus jednak za każdym razem wprawnie wymijał wszelakie niebezpieczeństwa. Zanim się obejrzałam, dostrzegłam błysk złota – bez wątpienia włosy Layli, która w pośpiechu wskoczyła do czarnego otworu, ziejącego gdzieś w ziemi.

Właśnie wtedy poczułam, że ramiona Rufusa już mnie nie obejmują. Otoczyła mnie ciemność i zrozumiałam, że spadam – wciąż w dół, coraz niżej, zupełnie nie mając kontroli nad własnym ciałem. Nawet nie krzyknęłam, powoli przywykając do świadomości, że za chwilę nastąpi uderzenie, wtedy jednak po raz kolejny wylądowałam w czyichś silnych, ciepłych ramionach i ostatecznie znieruchomiałam.

Uniosłam powieki, ale i bez tego wiedziałam, że to Rufus mnie trzyma. Gdzieś wyżej wciąż słyszałam dźwięk walącego się laboratorium, to jednak już żadnego z nas nie obejmowało, bo i nie mogło objąć znajdującego się poniżej ciemnego korytarza. Jakkolwiek wydawało się to w tamtym nierealnie, żyliśmy i jedynie to się dla mnie liczyło.

Bo nareszcie byliśmy bezpieczni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro