Siedemdziesiąt jeden

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

To bez wątpienia była strzelnica. Już w momencie, w którym przekroczyliśmy próg, stało się to dla mnie jasne, ale i tak nie byłam w stanie uporządkować myśli, żeby w pełni pojąć, dlaczego tutaj przyszliśmy.

Stałam, uważnie rozglądając się dookoła i chłonąć każdy najdrobniejszych detal pokoju, coraz bardziej podekscytowana. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając moje emocje, również to, że w jakimś stopniu byłam zdenerwowana. Czułam, że Dimitr obserwuje mnie w milczeniu, kiedy krążyłam dookoła, próbując oswoić się z nowym miejscem. Milczał, dając mi czas na dojście do siebie i czekając aż ponownie będę w stanie skupić na nim uwagę.

Z tym, że ja byłam zbyt podekscytowana widokiem strzelnicy. Nigdy nie byłam w takim miejscu, nie wspominając o tym, że już na pewno nie miałam w ręku łuku albo strzał. Dzięki temu widok ustawionych w równych odstępach kolorowych tarcz wzbudził we mnie jeszcze większy entuzjazm, co trochę mnie zaskoczyło. Mimo zdenerwowania i zmęczenia aż rwało mnie do tego, żeby sprawdzić się w nowej roli, chociaż nigdy wcześniej nie wykazywałam szczególnego zainteresowania tego rodzaju sportem.

Teraz jednak coś ciągnęło mnie do tego miejsca. Nie potrafiłam tego opisać, ale chyba można było przyrównać to do tego, jak czułam się, kiedy pierwszy raz przekroczyłam Piekielną Bramę, która prowadziła wprost do Miasta Nocy. Wtedy czułam się onieśmielona, ale i podekscytowana, zupełnie jakbym po długiej bezcelowej podróży nareszcie zdołała wrócić do domu. Tym razem było podobnie, a atmosfera tego miejsca w jakoś pokrętny sposób działała na mnie kojąco.

– Podoba ci się. – To nie było stwierdzenie, ale i tak skinęłam głową. – Nie wiem dlaczego, ale już kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, wydałaś mi się idealną kandydatką do tego, żeby nauczyć się strzelać. Może o tym nie wiesz, ale od zawsze miałem słabość do łucznictwa i chyba liczyłem, że znajdę bratnią duszę, skoro Isabeau mojej fascynacji nie podziela – wyznał Dimitr z niepewnym uśmiechem. – Oboje wiemy, że Beau woli bardziej... bezpośrednie formy ataku... Tak czy inaczej, to właśnie dlatego wypytywałem cię o strzelectwo, kiedy zwróciłaś uwagę na to miejsce. Co prawda, jak już mówiłem, nie sądziłem, że wrócimy tutaj w tych okolicznościach, ale... – Wzruszył ramionami; nie musiał kończyć, żebym zrozumiała.

– Więc chcecie, żebym nauczyła się strzelać z łuku – powiedziałam lekkim tonem, chociaż w rzeczywistości byłam coraz bardziej zaniepokojona.

Skąd mogłam wiedzieć, że będę potrafiła, skoro nigdy tego nie robiłam, a na naukę miałam tak mało czasu? Może nawet wcale się do tego nie nadawałam... Coraz bardziej sceptycznie podchodziłam do tego pomysłu, świadoma tego, że mogę zawieść i zrobić z siebie idiotkę.

Dimitr uśmiechnął się uspokajająco, jakby jakimś cudem był w stanie wniknąć w moje myśli.

– Rufus chce – poprawił mnie spokojnie. – Ja mam po prostu cichą nadzieję, że się nie pomylił. Jedyne czego naprawdę chcę, to tego, żebyś przynajmniej spróbowała. To swoista różnica.

– Jasne – mruknęłam, ale po tonie mojego głosi słychać było, że nie jestem co do tego przekonana. Uspokajał mnie jedynie fakt, że Dimitr pochodził do całej sprawy o tyle rozsądnie, by brać pod uwagę niepowodzenie. Paradoksalnie to tym bardziej mnie mobilizowało, bo nie chciałam go zawieść i okazać się bezużyteczna. Miałam o co walczyć i ta myśl podnosiła mnie na duchu. – Więc co mam robić,

Dimitr skinął znacząco głową w moją stronę, po czym szybkim, ale wciąż ludzkim tempem, ruszył w stronę znajdujących się po lewej stronie drzwi. Poszłam za nim, wcześniej rzucając jeszcze jedno spojrzenie w stronę tarczy, zanim ponownie skupiłam się na wampirze. Bez wahania pociągnął za klamkę, a drzwi otworzyły się przed nami z cichym skrzypnięciem. Stanęłam na palcach, chcąc ponad jego ramieniem dostrzec, co znajduje się w środku. Jak mogłam się domyślić, to tam trzymano sprzęt, ale i tak serce zabiło mi szybciej, kiedy po krótkim rozeznaniu Dimitr sięgnął po jeden z zestawów i wyciągnął go w moją stronę.

Łuk zaciążył mi w ręce, ale bynajmniej nie w negatywnym sensie. Okazał się zaskakująco lekki, poza tym drewniana cześć idealnie wpasowywała się w moją dłoń. W zamyśleniu przesunęłam opuszkami palców po łuku, zachwycona gładkością i głęboką czernią drewna; nie potrafiłam stwierdzić z jakiego drzewa został wykonany, ale była w stanie zaryzykować stwierdzenie, że jest piękny i doskonały, chociaż zupełnie się na tym nie znałam.

W następnej kolejności szturchnęłam palcami cieniutką, ale mocną cięciwę, zupełnie jakby była stroną od gitary. Zawibrowała, wydając przy tym wysoki, pulsujący dźwięk – dla człowieka prawdopodobnie zbyt cichy, ale dla mnie słyszalny doskonale.

– Hm, jestem dobrej myśli – stwierdził Dimitr, z nabytą przez lata wprawą i gracją, przerzucając przez ramię kołczan. Cały czas przypatrywał mi się uważnie, wyraźnie coś analizując. Musiałam przyznać, że zaczynałam się czuć z tego powodu niezręcznie, ale ani słowem nie zamierzałam tego komentować. – Ale zaraz zobaczymy, czy naprawdę jesteś coś warta.

Ruszył się z miejsca tak szybko, że przez pierwszych kilka sekund po prostu gapiłam się w miejsce w którym dopiero co stał, całkowicie oszołomiona. Dopiero po chwili zauważyłam go naprzeciwko stojących po drugiej stronie pomieszczenia drewnianych tarcz. Stał do mnie plecami, wzrok utkwiwszy w jednej z nich; w jednej chwili coś się w nim zmieniło, była to jednak tak subtelna zmiana, że nie potrafiłam jej nazwać – wiedziałam jedynie, że napawała mnie niepokojem.

– Chodź tutaj i popatrz – nakazał mi cicho, a ja nie miałam odwagi, żeby jakkolwiek mu się sprzeciwić.

Już kilka razy widziałam Dimitra zagniewanego albo zdeterminowanego. Wtedy wyglądał naprawdę niebezpiecznie, jak prawdziwy wampir. W takich chwilach również rozumiałam, dlaczego to jego wybrano na przywódcę. Chociaż na co dzień niezwykle uprzejmy i szarmancki, w istocie był urodzonym strategiem i niebezpieczną istotą, której śmierć nie była obca. W takich momentach jego oczy błyszczały intensywnie i po prostu wiedziało się, że teraz trzeba zachować szczególną ostrożność, żeby nie sprowokować go do ataku.

Widziałam również przygnębionego Dimitra, zachowującego się jak żywy trup po śmierci Isabeau. Temu Dimitrowi wszystko było obojętne, bo stracił sens życia, jednak także i wtedy potrafił być naprawdę groźny. To po prostu w nim było – ta ukryta, wampirzą natura – która chyba tak naprawdę miał w sobie każdy z nas, chociaż na co dzień ukrywał ją za maską pozostałego w nim człowieczeństwa.

Pomyślałam o Zniszczeniu, które pokazał mi Gabriel i w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że to dotyczy również mnie. Mrok był w każdym z nas, chociaż nie zawsze zdawaliśmy sobie z tego sprawę.

I mrok czaił się w tym nowym Dimitrze, którego teraz mogłam zaobserwować.

Nie przypuszczałam nawet, że strzelectwo jest dla niego aż tak ważne i że w tak niezwykły sposób na niego wpływa. Wszelaka troska i obawy, które dręczyły go do tej pory, odeszły w momencie, kiedy ujął łuk i ustawił się naprzeciwko tarczy. Wyglądało to tak, jakby nareszcie znalazł się w miejscu i sytuacji do których został stworzony. Skupiony i opanowany, miał w sobie coś niepokojącego i jednocześnie pociągającego, czego w żaden sposób nie potrafiłam opisać słowami. Ale czułam to i ta świadomość sprawiała, że raz po raz przechodziły mnie dreszcze, które bynajmniej nie miały niczego wspólnego z temperaturą powietrza, bo noc była dość ciepła.

Dimitr wziął kilka głębszych wdechów i uśmiechnął się. Był to drapieżny, ale piękny uśmiech i coś podpowiedziało mi, że prawdopodobnie to widzą ludzie na sekundę przed tym, jak wampir decyduje się wgryźć w ich szyję. Przez chwilę musiała nawet ze sobą walczyć, bo instynktownie zapragnęłam wycofać się i zostawić wampira samego, kiedy był w takim stanie. Nie znałam go od tej strony i nagle po prostu przestałam czuć się przy nim bezpieczna; fakt, że byliśmy tutaj sami i nie miałam pewności, czy ktokolwiek wie o naszym wyjściu, jedynie potęgował odczuwalny przeze mnie niepokój.

Serce omal mi nie stanęło, kiedy Dimitr przystąpił do ataku. Jego ruchy były tak precyzyjne, że wyglądały niczym taniec; płynnie uniósł łuk lewą ręką, prawą wykręcając na plecy, żeby błyskawicznie wyciągnąć jedną z idealnie wyważonych strzał. Zanim się obejrzałam, zdążył już naciągnąć cięciwę i zwolnić chwyt, pozwalając żeby strzała ze świtem przecięła powietrze, ostatecznie zatrzymując się, kiedy jej grot sięgnął samego środka tarczy. Wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, byłam jednak pod takim wrażeniem, że minęło kilka sekund, nim ponownie zdołałam się poruszyć i zaczęłam normalnie oddychać. W tym czasie Dimitr zdołał powtórzyć operację jeszcze kilka razy, każdą kolejną strzałę posyłając dokładnie w sam środek i przy okazji rozpoławiając jej poprzedniczki. Wkrótce w tarczy tkwiło siedem strzał, wbitych jedna w drugą i w efekcie tworzących sporych rozmiarów, ciemny kształt; na ziemi walały się odłamki drewna, grotów i materiału z którego stworzono usprawniające lat strzały lotki.

Dimitr powoli opuścił ramiona. Oczy miał zamknięte, oddech zaś wyrównany i spokojny. Wyglądał niczym posąg i jedynie ruch klatki piersiowej, kiedy nabierał zbędnego mu powietrza, zdradzał, że jest kimś więcej niż tylko kawałkiem marmuru. Uśmiech, który gościł na jego twarzy, był niemal lubieżny, a już na pewno pełen samozadowolenia. Nie dziwiło mnie, że wcześniej nie miałam pojęcia o jego zdolnościach – podejrzewałam, że dopiero treningi w samotności sprawiały mu pełnię przyjemności. Co więcej, strzelając, wydawał zatracać się do tego stopnia, że przez kilka sekund nie miałam pewności, czy wciąż pamięta o mojej obecności.

Co ja właściwie tutaj robię?, pomyślałam z niedowierzaniem, bo teraz jak nic miałam zrobić z siebie idiotkę; Dimitr był prawdziwym mistrzem, więc kontrast między nami miał być jeszcze wyraźniejszy, oczywiście pod warunkiem, że król w ogóle zamierzał pozwolić mi tknąć się łuku.

Wampir bez ostrzeżenia otworzył oczy i spojrzał w moją stronę. Wzrok miał nieco zamglony, dlatego zamrugał szybko, żeby szybciej wrócić do normy. Nie mam pojęcia, jaką miałam minę, ale na jej widok zaśmiał się i z przepraszającym uśmiechem ruszył w moją stronę.

– Wybacz, troszeczkę się zagalopowałem – zreflektował się, zatrzymując się w odległości, którą byłam w stanie uznać za wystarczającą. Wciąż byłam pod wrażeniem jego umiejętności, poza tym w pamięci miałam obraz tego innego, dzikiego Dimitra, co sprawiało, że czułam się w jego obecności nieswojo. – Chyba cię nie wystraszyłem?

– Nie. - Mój głos sugerował zupełnie coś innego, ale król w żaden sposób tego nie skomentował. – Po prostu nie sądziłam, że... – Wzruszyłam ramionami; przecież doskonale wiedział o co mi chodzi.

– No tak... Nie da się ukryć, że każdy z nas ma jakieś pasje, prawda? – zauważył, a ja zrozumiałam, że nie zamierzał ciągnąć tematu. Chyba jedynie Isabeau miała wiedzieć coś więcej na jego temat, a może nawet jej nie zdradził swoich szczegółów swojej przeszłości. – Dobrze, stań tutaj. Pokażę ci wszystko od początku.

Wciąż miałam wiele wątpliwości, ale nie pozwoliłam sobie na zbyt długie zwlekanie, żeby ostatecznie nie zrezygnować. Posłusznie zajęłam wskazane mi miejsce, w dłoniach wciąż ściskając własny łuk. Dimitr stanął za mną, niepokojąco wręcz blisko, starałam się jednak o tym nie myśleć. Przecież cię nie skrzywdzi, skarciłam się w duchu, usiłując jakoś się rozluźnić. Przecież sama miałam okazję się przekonać, że dopiero to było kluczem do sukcesu: absolutny spokój i pozwalanie, żeby to instynkt przejął kontrolę nad ciałem.

Skupiając się na tych myślach, ujęłam łuk pewniej i uniosłam go, starając się chwycić tak, jak wcześniej pokazał mi Dimitr. Wampir bez słowa chwycił mnie za ramię i pomógł ułożyć ręce w odpowiedni sposób, największą uwagę zwracając na kąt pod jakim trzymałam broń.

– Dobrze. No i wyprostuj się – doradził mi cicho, kładąc obie dłonie na moich ramionach i lekko je pocierając. – Jesteś strasznie spięta. Przestań się denerwować, bo naprawdę nie ma czym. Łuk powinien stać się częścią ciebie, zupełnie jakby był dodatkowym organem...

Jego głos miał w sobie coś kojącego, chociaż nie do końca sprawiał, że czułam się pewnie. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić i chyba nawet zaczęło mi to wychodzić. Dimitr musiał to zauważyć, bo skinął z zadowoleniem głową i zdecydował się przejść do następnej lekcji, tudzież do sposobu w jaki powinnam nałożyć strzałę na cięciwę. To on wciąż dzierżył kołczan, nie chcąc niepotrzebnie mnie obciążać, skoro nie miałam jeszcze wprawy, chociaż wątpiłam, żeby trzymanie czegokolwiek na ramionach robiło mi w tej sytuacją jakąkolwiek różnicę.

Ujęłam strzałę z największą ostrożnością, z lekkim niepokojem obserwując ostro zakończony grot. Wyglądał na śmiercionośny i bardzo niebezpieczny, dlatego zaczęłam się w duchu modlić, żebym przez przypadek nie wycelowała w kogoś niewinnego, nawet w Dimitra, chociaż jemu i tak nie miałam być w stanie zrobić krzywdy. Dłonie drżały mi, kiedy starałam się odpowiednio przygotować i naciągnąć cięciwę, przez co Dimitr musiał mi pomóc, jednocześnie mocno podtrzymując broń, żebym przypadkiem jej nie upuściła. Chociaż utrzymanie naciągniętej cięciwy nie kosztowało mnie zbyt wiele wysiłku, mimo wszystko i tak miałam niejasne wrażenie, że w każdej chwili strzała wymknie mi się w najmniej odpowiednim momencie, zupełnie nieposłuszna mojej woli. Chciałam być przynajmniej w niewielkiej części tak perfekcyjna jak Dimitr, przez co nawet nie brałam pod uwagę tego, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak, nawet jeśli oczywiste było, że za pierwszym razem mało prawdopodobne jest, żeby mi się udało.

Dimitr przytrzymał mnie jeszcze przez kilka sekund, czekając aż zapanuję nad drżącymi mięśniami. W zasadzie nie odzywał się, ewentualne komentarze ograniczając do absolutnego minimum, ale to było lepsze niż gdyby udzielił mi tysiąca najróżniejszych, w większości zbędnych uwagi i wskazówek. Panujące milczenie miało w sobie coś kojącego, co pozwalało mi się wyciszyć. Puls znacznie mi zwolnił i wkrótce dostosowałam swój oddech do bicia serca – jedynego dźwięku, który dało się usłyszeć; Dimitr przestał oddychać i gdyby nie świadomość, że stoi za mną, byłabym skłonna całkiem zapomnieć o jego obecności.

Właśnie wtedy wampir zdecydował się mnie puścić i odsunąć o krok. Ta decyzja zaskoczyła mnie do tego stopnia, że na powrót zesztywniałam. W tamtym momencie popełniłam błąd – strzała wyślizgnęła się z mojego uścisku, pod dziwnym kątem przeleciała kilka dobrych metrów, odbiła się rykoszetem od ścian i ostatecznie śmignęła spory kawałek od najbliższej tarczy, lądując gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku.

Wyrwał mi się cichy jęk frustracji i poczułam, jak opuszcza mnie cały entuzjazm; już wcześniej podejrzewałam, że się do tego nie nadaję i że Dimitr niepotrzebnie traci tutaj ze mną czas, ale do ostatniej chwili starałam się wierzyć, że może coś jednak z tego będzie. Ta świadomość sprawiała, że rozczarowanie przyjęłam w tym gorszy sposób i w pierwszym odruchu miałam ochotę cisnąć łukiem o ziemię, obojętna na to, czy przy tym go zniszczę. Powstrzymała mnie jedynie świadomość, że Dimitr wciąż mi się przygląda, dlatego dla odmiany po prostu wbiłam wzrok w ziemię, nie mając odwagi nawet na niego spojrzeć. Gdyby i on był rozczarowany, chyba bym tego nie przeżyła, tym bardziej, że w głowie wciąż miałam jego słowa na temat szukania bratniej duszy. Sądził, że coś we mnie dostrzegł, ale teraz musiał widzieć jak bardzo się pomylił. Był mi z tego powodu więcej niż wstyd i zaczynałam żałować, że w ogóle zgodziłam się z nim tutaj przyjść, skoro dobrze wiedziałam, że nic z tego nie będzie.

– Spróbuj jeszcze raz – usłyszałam i potrzebowałam kilka sekund, żeby zorientować się, że to Dimitr do mnie mówi.

Zamrugałam pośpiesznie, niechętnie spoglądając w jego stronę. Zdziwiło mnie, kiedy zorientowałam się, że jego wzrok jest spokojny, a krwiste tęczówki bynajmniej nie wyrażają rozczarowania. Nie potrafiłam tego pojąć, tym bardziej, że sama tak bardzo przeżywałam fakt, że prawdopodobnie zawiodłam.

– Ale ja...

Dimitr uniósł brwi.

– Ale co? – Podszedł do mnie z kolejną strzałą. – Dobra bogini, ty chyba nie myślisz, że mnie udało się za pierwszym razem? – Odpowiedź musiała być oczywista, bo wampir z niedowierzaniem pokręcił głową. – No proszę, a ja sądziłem, że to Isabeau cierpi na nadmierne ambicje... Nessie, szczerze powiedziawszy, kiedy pierwszy raz miałem łuk w rękach, omal nie ustrzeliłem mojego nauczyciela. A warto dodać, że już wtedy byłem wampirem i to na dodatek nowo narodzonym – przyznał z nutką goryczy.

– Poważnie? – Spojrzałam na niego zaskoczona, ale i odrobinę sceptyczna. Skąd mogłam wiedzieć, że nie mówił mi tego tylko po to, żeby mnie pocieszyć? – Być może, Dimitrze, ale... Ale ty nie miałeś kilku godzin na to, żeby nauczyć się czegoś, co mogło uratować komuś życie – zauważyłam przytomnie.

Strach powrócił, przysłaniając podekscytowanie, a nawet rozczarowanie niepowodzeniem. Spojrzałam na Dimitra z niepokojem, nie zamierzając udawać, że jestem pewna tego, co miało nam przynieść jutro. Bałam się, podobnie zresztą jak i on – ukrywanie tego i wmawianie sobie, że jest inaczej, byłoby największą głupotą. Licavoli zresztą kiedyś powiedzieli mi, że strach nie jest głupotą; wierzyłam w to, dlatego nie wstydziła się tego przyznać, zwłaszcza teraz, kiedy miałam tak wiele wątpliwości.

– Faktycznie, nie miałem – przyznał nieco niechętnie – ale to przecież nie o to chodzi. Nie chcę żebyś pomyślała, że którykolwiek z nas na ciebie naciska... No dobrze, ja nie naciskam – poprawił się, uświadamiając sobie, że niekoniecznie może wypowiadać się w imieniu Rufusa. Oboje wiedzieliśmy, że ten najprawdopodobniej dostałby szału, gdybym tylko okazała słabość, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo ze swoją nieprzewidywalnością nieśmiertelny był dla mnie wielką zagadką. – Nie możesz patrzeć na to tak, jakby było przymusem, bo to nic nie da. Powiedziałem ci zresztą, że to tylko nasze niezobowiązujące nadzieje. Oczywiste jest, że jeśli chcesz się wycofać, w każdej chwili możesz to zrobić.

Patrzył na mnie, ale w jego oczach nie było ponaglenia. Wiedziałam również, że gdybym w tamtym momencie zdecydowała się poddać, w żaden sposób by mnie nie oceniał ani też nie okazałby rozczarowania. Było w tym coś pocieszającego, co sprawiło, że poczułam się zdecydowanie pewniej, nawet jeśli wciąż dręczyła mnie świadomość tego, że coś może pójść nie tak i wraz z nadejściem kolejnej nocy spotka nas coś bardzo złego.

Przez moment to widziałam. Było jak mgła, jak czarna mgła... Była wszędzie, owijała się o mnie i o was wszystkich... To była śmierć. To miejsce jest jednym wielkim polem, gdzie śmierć będzie zbierać żniwo, przypomniałam sobie słowa Loreny, chociaż nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego właśnie teraz do mnie wróciły. Być może chodziło o świadomość zbliżającej się walki, zdecydowanie bardziej niebezpiecznej od tej sprzed miesięcy, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Słowa dziewczyny nie dawały mi spokoju, jedynie potęgując mój strach i uświadamiając mi jak wiele w ciągu najbliższej doby wszyscy mogliśmy stracić.

Przecież właśnie dlatego tutaj byłam, dlatego też chciałam się nauczyć czegokolwiek, co pomogłoby nam w walce. Jak mogłam się teraz wycofać, skoro czułam, że moi najbliżsi będą mnie potrzebować.

– Daj mi tę strzałę – poprosiłam, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wypowiedziałam te słowa na głos.

Spojrzałam na Dimitra, wyciągając rękę w jego stronę. Zareagował bez wahania, jakby od samego początku wiedział jaka będzie moja decyzja. Skinęłam głową, obracając w palcach ostro zakończoną broń, po czym stanęłam twarzą w stronę tarczy.

Zapowiadała się bardzo długa noc – a ja zamierzałam wykorzystać ją w pełni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro