Siedemdziesiąt trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Strzała przecięła powietrze i wylądowała w samym środku tarczy. Wpatrywałam się w nią tępo przez kilka sekund, dopiero po chwili pojmując, co takiego się wydarzyło. Nawet kiedy już to do mnie dotarło, potrzebowałam dłużej, żeby zrozumieć, co to właściwie oznacza. Fakt, że Dimitr od razu nie zareagował, jedynie wydawał się ten okres przedłużyć, chociaż z mojej perspektywy wszystko wydawało się dziać błyskawicznie.

Dimitr obserwował mnie spod na wpół przymkniętych powiek, jakby oczekiwanie okropnie go nużyło. W momencie kiedy zorientował się, co takiego zrobiłam, momentalnie się ożywił. Był to niesamowity widok; wyglądało to tak, jakby martwy do tej pory posąg bez ostrzeżenia ożył. Zanim się obejrzałam, wampir wziął mnie w ramiona i nie zważając na moje protesty, podrzucił mnie do góry. Blask, który wkradł się do jego krwistych tęczówek, dosłownie mnie poraził i po prostu nie mogłam powstrzyma się od śmiechu, kiedy entuzjazm króla mi się udzielił. Dopiero teraz zaczęłam pojmować, że naprawdę mi się udało – że w końcu po wielu godzinach żmudnego powtarzania tego samego i niepowodzeń, zdołałam zrobić to, czego naprawdę ode mnie oczekiwał.

– Tak, właśnie tak! – Dimitr raz jeszcze odwrócił się ze mną wokół własnej osi. – Wiedziałem, że nie mogliśmy się z Rufusem aż tak wobec ciebie pomylić!

Obserwowanie jego radości i świadomość, że jednak go nie zawiodłam, zdecydowanie były warte tego, żeby się pomęczyć. Anemiczny blask poranka, który dopiero wkradał się przez okna i drzwi, powoli oświetlając strzelnice, wybitnie świadczył o tym, jak wiele godzin spędziliśmy w tym miejscu. Byłam zmęczona i praktycznie ledwo żywa, ale paradoksalnie nie wyobrażałam sobie, żebym była w stanie tak po prostu wrócić do domu i położyć się spać. Zwłaszcza teraz adrenalina buzowała w moich żyłach, sprawiając, że chciałam pochwycić kolejną strzałę i ponowić swój wyczyn, żeby upewnić się, że długie godziny treningu naprawdę się opłaciły. Co prawda bolały mnie ręce, a od ciągłego naciągania cięciwy i starania się utrzymać broni pod odpowiednim kątem, poraniłam sobie palce, ale to nie miało żadnego znaczenia, wobec satysfakcji, którą w tym momencie naprawdę odczuwałam.

Dimitr jakby domyślił się, czego oczekuję, bo sam z siebie odstawił mnie na ziemię. Natychmiast wyjęłam kolejną strzałę i niemal automatycznie powtarzając wyuczone ruchy, nałożyłam ją i wycelowałam. Teraz już nawet nie zastanawiałam się nad tym, co powinnam robić – pierwszy sukces sprawił, że nareszcie pojęłam, co takiego Dimitr miał na myśli, kiedy mówił mi o traktowaniu łuku jak jednej z kończyn. To nie ja miałam podporządkować się broni, ale ona mnie, dlatego rozluźniłam się w pełni i zachowując się tak, jakbym przez całe życie zajmowała się tą jedną rzeczą, zwolniłam uścisk wokół strzały.

Uświadomiłam sobie, że wstrzymuję oddech, dopiero kiedy z ulgą zobaczyłam, jak strzała ląduje dokładnie tam, gdzie wymierzyłam. Oczywiście brakło mi wprawy i siły Dimitra, dlatego jedynie odbiła się od swojej poprzedniczki i upadła na ziemie, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Nareszcie zrozumiałam i czułam się pewnie; wiedziałam, że na coś się przydam, nawet jeśli cały mój udział w walce miałby się opierać na siedzeniu w bezruchu i staraniu się obezwładnić jak największej ilości naszych przeciwników. Jeśli tylko dzięki temu miałam pomóc któremukolwiek z moich bliskich, a może nawet ocalić mu życie, zamierzałam przyjąć tę rolę z przyjemnością. Chociaż to wydawało się lekkomyślne, byłam skłonna niemal uwierzyć, że mamy szansę na wygraną – teraz już po prostu musiało być dobrze.

– Tak, tak, tak... – Król zacisnął dłoń na moim ramieniu. Tym razem panował nad emocjami, ale i tak wiedziałam, że przychodzi mu to z trudem. Wyglądał na pobudzonego i rozentuzjazmowanego bardziej niż w ciągu minionej nocy. – Dokładnie tak, Renesmee. Mówiłem ci, że do pewnych rzeczy potrzeba czasu. A będziesz w tym jeszcze lepsza – dodał i coś w jego słowach sprawiło, że momentalnie wróciłam na ziemie.

– Będę. Jeśli przeżyjemy dzisiejszą noc – stwierdziłam chmurnie, bo i taką możliwość powinniśmy byli wziąć pod uwagę.

– Nie powinnaś nawet tak myśleć – skarcił mnie stanowczo, zakładając obie ręce na piersi. – Oczywiście, doskonale wiem, że może wydarzyć się wszystko, ale pesymizm to najgorsza z możliwych dróg. Kto jak kto, ale wt – telepaci – powinniście wiedzieć, że myśli mają moc sprawczą. Lepiej nie skupiać się na nieszczęściach, bo mogą stać się rzeczywistością – zastrzegł i zrozumiałam, że jakakolwiek dyskusja jest w tym momencie bezcelowa, bo on całym sobą wierzy, że tak jest w istocie.

Skinęłam głowa, chociaż wciąż dręczyły mnie inne myśli. Zastanawiałam się nad słowami Loreny, bo te wciąż nie dawały mi spokoju. Być może Dimitr miał rację i powinnam była myśleć pozytywnie, ale nie potrafiłam. Podobnie jak i przed walką z wilkołakami, czułam krążącą w powietrzu śmierć i miałam wrażenie, że nie jestem w tym odosobniona. Wojna wciąż pozostawała wojną, i oczywiste było, że obie strony musiały wkrótce ponieść ofiary; Dimitr powinien był o tym wiedzieć i z pewnością tak było, skoro był bardziej doświadczony ode mnie. Wiedziałam, że stara się mnie pocieszyć, a przy okazji przekonać samego siebie, ja jednak nie potrafiłam w pełni skoncentrować się na pozytywnych myślach.

Westchnęłam i spojrzałam na niego zrezygnowana.

– Z tym, że do mnie wciąż nie do końca dociera to, kim naprawdę jestem – wyznałam pod wpływem impulsu.

Rzucił mi nieodgadnione spojrzenie, ale nie podjął tematu. W sumie byłam mu za to wdzięczna, bo nie byłam pewna, czy to z nim chcę o czymkolwiek rozmawiać. Bałam się mówić o swoich wątpliwościach, gdyż myśli wypowiedziane na głos wydawały się bardziej realne i prawdopodobne. Może stąd też brało się przekonanie Dimitra, że czasami można było powiedzieć coś złego w złym momencie, tym samym czyniąc to czymś realnym.

Milczenie zaczynało mi ciążyć i z tym większą ulgą przyjęłam ciche kroki, które wydawały się zbliżać w naszą stronę. W tym samym momencie spojrzeliśmy w stronę drzwi, dosłownie na sekundę przed tym, jak na strzelnicę wkradła się Layla.

– Jak wam idzie? – zapytała; jej głos brzmiał pogodnie, ale byłam w stanie zorientować się, że to tylko maska i w rzeczywistości coś zdecydowanie dziewczynę gryzie.

Spojrzałam na Dimitra, woląc jemu pozostawić ocenę moich postępów. Myślenie przychodziło mi z trudem, nawet jeśli mimo wszystko czułam się zaskakująco pobudzona, bacząc na porę dnia i nieprzespaną noc.

– Moim zdaniem jest bardzo dobrze – zapewnił wampir z przekonaniem. – Mógłbym próbować czegoś jeszcze jej nauczyć, ale to raczej nie ma sensu. Oboje już jesteśmy zmęczeni, poza tym chyba najwyższa pora, żebym odciążył Allegrę i zajął się tym, co naprawdę do mnie należy – stwierdził z westchnieniem, po chwili jednak wysilił się na uśmiech w moją stronę. – Aha, gdzie jest Isabeau? – dodał, spoglądając wyczekująco na Laylę.

– Nie spotka się z tobą teraz – zgasiła go dziewczyna, dobrze wiedząc do czego tak naprawdę zmierzał. – Po pierwsze, jest widno. Po drugie, jeśli pozwolisz, teraz porywam Renesmee, właśnie na prośbę Beau. Zrobimy sobie kilka godzin tylko dla dziewczyn, że tak się wyrażę – powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Dimitr uniósł brwi, ale nie próbował się z nią kłócić. To zabawne, ale Layla również we mnie budziła respekt, sprawiając, że momentami po prostu nie byłam w stanie się jej przeciwstawić, nawet jeśli faktycznie bym tego chciała. Siostra Gabriela wiedziała, czego chce, poza tym okres, kiedy zachowywała się nieswojo, pozostawił na jej duszy trwały ślad, którego nie zawsze byliśmy świadomi, ale wciąż pozostawał widoczny. To już nie była tylko ta słodka dziewczyna, którą znałam z opowieści Licavolich i która momentami znów się pojawiała, chociażby wtedy, gdy za wszelką cenę starała się urządzić ślub mój i Gabriela. W tej nowej Layli było coś jeszcze i zwłaszcza w takich sytuacjach mogłam to dostrzec.

Nie zmieniało to jednak fakt, że wyrażenie „kilka godzin tylko dla dziewczyn" wydało mi się co najmniej szalone. Dimitr wyszedł, zostawiając mnie z Laylą i wcześniej mówiąc nam, że mamy spotkać się na krótki po zachodzie słońca. Miałam nadzieję, że plan się nie zmieni, bo mimo wszystko Isabeau nie potrafiła określić konkretnej godziny ataku, chociaż to bez wątpienia wiele by nam ułatwiło. Działanie na oślep jedynie potęgowało ogólny niepokój usiłowałam jednak zrobić wszystko, byleby dostosować się do rad króla i myśleć pozytywnie. Mimo wszystko łatwiej przychodziło mi to podczas strzelania z łuku, kiedy przynajmniej na kilkanaście godzin mogłam zapomnieć o wszelakich problemach, ale teraz nie miałam już na co liczyć.

Nie patrząc na Laylę, starannie złożyłam wszystkie ocalałe strzały. Z braku lepszych pomysłów przerzuciłam zarówno kołczan, jak i łuk przez ramię, po czym skierowałam się w stronę magazynku, żeby schować sprzęt.

– Nie chcę nic mówić, ale może lepiej byłoby, żebyś zabrała je ze sobą? – zasugerowała mi z wahaniem Layla. – Nie mam pojęcia, czy będziemy mieli okazję, żeby tutaj wrócić, więc lepiej być w pogotowiu – wyjaśniła mi.

– Jasne. – Bynajmniej nie podchodziłam z entuzjazmem do jakiejkolwiek walki, ale przecież nie zamierzałam się wycofać. Musiałam zresztą przyznać, że mając przy sobie łuk, czułam się zdecydowanie pewniej. – Gdzie jest Gabriel? On też z nami idzie? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.

– Mówiłam serio o babskim wyjściu – przypomniała mi. Doskoczyła do mnie i bez wahania wzięła mnie za rękę, jakby spodziewała się, że podobnie jak i w dniu wieczoru panieńskiego, zdecyduję się ją wystawić. – Nie patrz tak na mnie, nie jestem szalona. Isabeau chce nam coś pokazać, więc musimy się pospieszyć. Już jest na miejscu, przez wzgląd na światło słoneczne, oczywiście.

Skinęłam głową, chociaż miałam wątpliwości, a kolejne godziny z dala od Gabriela raczej mi się nie uśmiechały. Podejrzewałam, że i tak nie bylibyśmy stanie skupić się na sobie, poza tym sama też uważałam, że powinniśmy byli skupić się na przygotowaniach, ale przynajmniej czułabym się pewniej. Wolałam wiedzieć, że w razie ewentualnego ataku, będziemy razem; bałam się, że w innym wypadku rozpraszać nas będzie obawa przed tym, czy przypadkiem drugiego nie spotka coś złego, a to mogło się skończyć źle.

Z drugiej jednak strony... No cóż, Layla wydawała się poważana, a ja nie chciałam zostać sama. Chociaż wciąż pełna wątpliwości, spojrzałam na dziewczynę zrezygnowana i chcąc nie chcąc pozwoliłam się wyprowadzić ze strzelnicy.


Zatrzymałam się i z niedowierzaniem spojrzałam na Laylę.

Słońce wisiało nisko nad naszymi głowami, starając się przebić przez cienką warstwę chmur. Chociaż było stosunkowo ciepło – w końcu mieliśmy końcu mieliśmy końcówkę lipca – miałam gęsią skórkę. Chłód niekoniecznie miał związek z temperaturą, ale przede wszystkim napięciem, niewyspaniem, a teraz dodatkowo narastającym niepokojem, który wzmógł się na widok miejsca do którego przyprowadziła mnie bliźniaczka Gabriela.

– Centrum krwiodawstwa? – zapytałam z niedowierzaniem, przerywając panującą ciszę. Ulice były puste, co mnie nie dziwiło, bo miejsce to celowo zostało ustawione na uboczu, a przynajmniej wejście z którego korzystały wampiry. Tym bardziej zdziwiło mnie, że Layla zamierzała skorzystać z tego, które przeznaczone było dla ludzi – czy też raczej dla przymusowych dawców, jeśli już uprzeć się nazywać rzeczy po imieniu. – Layla, o co chodzi? – naciskałam, starając się zachować przynajmniej względny spokój.

– Powiedz mi, Nessie, czy ty mi ufasz? – zapytała w ramach odpowiedzi, spoglądając na mnie swoimi ogromnymi niebieskimi oczami. Skrzywiłam się, bo już raz to przerabiałyśmy, na krótko przed tym jak zaprowadziła mnie i Carlisle'a do Rufusa. – Mnie i Isabeau? – dodała, jakby wiedząc, co takiego musiałam sobie pomyśleć.

– To zależy – przyznałam szczerze. – Ufam, chociaż nie zawsze wychodzi mi to na dobre... Ale co to ma do rzeczy? – zapytałam, unosząc obie brwi ku górze.

– Zaraz obaczysz. Po prostu chodź – odparła wymijająco.

Zacisnęłam usta w wąską linijkę, ale dałam za wygraną. Razem weszłyśmy do budynku, wkraczając wprost do... wyjątkowo luksusowego lobby. Być może po wyglądzie przedsionka w Volterze taki widok nie powinien mnie zdziwić, ale mimo wszystko na moment przystanęłam, bo nie tego spodziewałam się po takim miejscu. Centrum krwiodawstwa zawsze kojarzyło mi się z czymś gorszym nawet od szpitala, przynajmniej jeśli spojrzeć na to z perspektywy człowieka, jednak to co widziałam, skutecznie kontrastowało z moimi niespokojnymi wyobrażeniami. Gdybym nie wiedziała, gdzie się znajduję, pomyślałabym nawet, że trafiłam do jakiego luksusowego hotelu albo innego przyjemnego miejsca.

Kolorystyka utrzymana była w ciepłych brązach i stonowanej bieli, miejscami wpadającymi w beż. Dostrzegłam sporych rozmiarów kontuar, wyjątkowo był jednak pusty, bo i budynek wydawał się opuszczony. Nie dziwiło mnie to, bo ludzie zdecydowanie za tym miejscem nie przepadali, doskonale wiedząc jaki cel spełnia zgromadzona w baku krew. Rozglądając się dookoła, również nie mogłam o tym zapomnieć, nawet jeśli w wystroju lobby było coś uspokajającego.

Szczególnie zachęcająco wyglądały zwłaszcza obite skórą kanapy, które aż prosiły się o to, żeby na nich usiąść i chwilę zaczekać. Pomijając, że byłam zmęczona, więc mebel wydawał się tym bardziej mnie przyciągać, zwróciłam na niego uwagę przede wszystkim dlatego, że na jednym z nich rozsiadła się Isabeau. Podniosła się na nasz widok, jak zwykle pełna gracji i energii, po czym z uśmiechem ruszyła w naszą stronę, nie odrywając wzrok zwłaszcza od Layli.

– Zapytam wprost: powiedziałaś jej, czy nie? – wypaliła, a ja pojęłam, że jak najbardziej miała na myśli mnie.

– Szczerze powiedziawszy...

Isabeau wzniosła oczy ku górze.

– No oczywiście. Dziękuję, siostrzyczko – westchnęła, wyraźnie z takiego obrotu spraw niezadowolona. – Ha, jak widzę Dimitr się spisał – dodała, tym razem zwracając się do mnie i wymownie spoglądając na mój łuk. – Bardzo dał ci w kość? Mnie momentami doprowadza z tą swoją pasją do szału, ale to bynajmniej nie znaczy, że mniej go kocham – przyznała, chyba pierwszy raz tak otwarcie mówiąc o uczuciach do wampira.

– Mnie się podoba – odparłam, wypowiadając pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy. Pokręciłam głową, nie kryjąc rozdrażnienia z powodu tych wszystkich niedopowiedzeń. – Możecie mi w końcu wyjaśnić, co tutaj robimy? – zapytałam stanowczo, wspierając obie ręce na biodrach, żeby wyglądać na bardziej zdecydowaną.

Isabeau rzuciła Layli kolejne rozdrażnione spojrzenie, po czym z westchnieniem ujęła mnie pod rękę. Razem podeszłyśmy do najbliższej kanapy i opadłyśmy na nią, żeby móc porozmawiać. Zadowolona, że w końcu coś stanie się dla mnie jasne, zdjęłam sprzęt i ułożyłam go na podłodze, żeby mi nie przeszkadzał.

– Wiesz dobrze, że jestem szefową straży? – zaczęła Isabeau. Skinęłam głową, bo to było dla mnie oczywiste i w zasadzie nie rozumiałam do czego zmierzała. – Jestem też dobrym strategiem i obserwatorką. I mam cholerne wyrzuty sumienia, bo nawaliłam na całej linii trzy miesiące temu, kiedy... No, sama najlepiej wiesz. – Wywróciła oczami. – A teraz czuję się niepotrzebna. Ironia, prawda? Akurat kiedy mam ochotę skopa kilka nieśmiertelnych tyłków, znajdujemy się w sytuacji, kiedy w znamienitej większości musimy zdać się właśnie na wampiry. Nie powiem, żeby mnie to nie denerwowało, poza tym powoli zaczynam być przytłoczona nadmiarem testosteronu, bo faceci naturalnie próbują zgrywać macho, a nas traktują jak delikatne puste laleczki, które nie mają szansy się wybić. Nie zaprzeczaj, bo oboje wiemy, że również mój brat zachowuje się irracjonalnie, nawet kiedy widać, że dobrze dajesz sobie radę. Swoją drogą, powinnaś być mi wdzięczna, bo od wczoraj sprzeczam się z nim o to, czy nawet z... tymi bardziej śmiertelnymi istotami powinniśmy walczyć na równi. Gabriel się boi, podobnie jak reszta i wiem, że najchętniej wyjątkowo zachowałby się jak cholerny szowinista i wygonił nas wszystkich gdzieś, gdzie nikt nie będzie w stanie nas tknąć. – Wzniosła oczy ku górze, żeby okazać swój stosunek do takiego traktowania. Isabeau nie lubiła, kiedy ktoś miał ją za słabą. – Nie powiem, to nawet urocze, ale cholernie wkurzające. Dlatego uznałam, że może trzeba im przypomnieć, że to również nasza sprawa. I pomyślałam, że jakoś mnie w tym wesprzecie.

Spojrzała na mnie wyczekująco, domagając się reakcji. Musiałam przyznać, że w pełni się z nią zgadzałam, ale wciąż nie pojmowałam, jaki to ma związek z miejscem, w którym się znajdowałyśmy. Licavoli jak zwykle mieli skłonność do mówienia zagadkami, do czego mimo upływu czasu nadal nie byłam przyzwyczajona.

– No dobrze, ale Isabeau... – Wymownie rozejrzałam się dookoła. – Co ma do tego wszystkiego CK? – zapytałam, starannie akcentując każde kolejne słowo.

Oczy dziewczyny zabłysły, jakby tylko czekała na możliwość udzielenia odpowiedzi na to konkretne pytanie.

– Bardzo wiele. Rozmawiałam z Theo... Bez obrazy, ale Carlisle jest zbyt blisko z Edwardem, a ja wolałabym sobie darować jego komentarze. Poza tym Theo ma jakieś bardziej normalne podejście, jeśli chodzi o to, co się dzieje i...

– Isabeau! – ponagliłam ją, powoli tracąc cierpliwość. Zmęczenie jedynie to potęgowało, przez co nie można było mnie nazwać przesadnie cierpliwa, przynajmniej tego dnia. Nigdy zresztą nie byłam zbyt dobra w czekaniu i Beau doskonale o tym wiedziała.

– Okej... – Spojrzała na mnie przepraszająco. – Będziemy potrzebować krwi, to chyba oczywiste. Nie ma czasu na polowania, poza tym przed walka wypadałoby jak najbardziej się wzmocnić. Pomyślałam, że się do tego dołączymy. No wiesz, może jeśli i my weźmiemy w tym udział, to przy okazji zachęcimy do tego ludzi. To nasza wspólna sprawa, bo to nasze miast – powiedziała z naciskiem, spoglądając mi w oczy.

Potrzebowałam kilku sekund, żeby poukładać to sobie w głowie i zrozumieć, że na swój sposób miała rację. To cholernie mi się nie podobało, bo jak zwykle dawała znać moja paranoja, ale Isabeau naprawdę miała rację.

– To znaczy, że chcesz żebyśmy...

Energicznie pokiwała głową.

– Chcę oddać krew. I chcę, żebyście zrobiły to samo – potwierdziła, zaplatając obie ręce na piersi. – Po pierwsze, genialny ruch polityczny. A po drugie, chcę przynajmniej mieć poczucie, że jakkolwiek jestem w stanie walczyć. Mam cholernie złe przeczucia, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, dlatego nie zamierzam czekać aż stanie się coś złego. Poza tym... Och, być może zaczynam być przewrażliwiona, ale wolałabym mieć pewność, że jeśli coś pójdzie nie tak... – Bez ostrzeżenia spojrzała na Laylę. – Już raz omal się nie wykrwawiłaś. Boję się, że coś podobnego się powtórzy. I że wtedy niekoniecznie pod ręką będzie Damien, który zdoła uzdrowić cię w porę. Rozumiecie o co mi chodzi, czy...

Rzuciłam jej stanowcze spojrzenie. O dziwo zadziałało i Isabeau zamilkła, po prostu spojrzała na mnie bezradnie, jakby oczekiwała, że za chwilę zerwę się na równe nogi i ucieknę z wrzaskiem, jak zawsze kiedy w grę miała wchodzić igła. Jasne, nie zmuszała mnie do tego i mogłam się wycofać, ale jak mogłam to zrobić, skoro tak dobrze ja rozumiałam? Bałam się, a świadomość, że nie jestem w tym odosobniona, w jakiś pokrętny sposób dodawała mi siły.

– Isabeau... – Westchnęłam. Dlaczego za każdym razem któraś z sióstr Gabriela musiała stawiać mnie w takiej sytuacji? I dlaczego wtedy zawsze musiałam zmuszać się, żeby zachować się poprawnie? – A niech cię szlag. Ja w to wchodzę.

Nie byłam przekonana, ale to w tym momencie nie miało żadnego znaczenia. Zbyt wiele mogliśmy stracić – byłam tego boleśnie świadoma, nawet jeśli robiłam wszystko, byleby odrzucić od siebie te złe myśli.

Poza tym ja również chciałam poczuć się potrzebna – to pragnienie wystarczyło, żebym zgodziła się na wszystko, niezależnie od nastawienia. Mogło stać się dosłownie wszystko, a ja chciałam być pewna, że moi bliscy będą bezpieczni

Och, gdybym już wtedy wiedziała jak to wszystko się potoczy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro