Siedemnaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Radosne piski Alessi słychać było praktycznie wszędzie. Kątem oka obserwując zapatrzonego w siostrę Damiena, jednocześnie odrobinę zdenerwowana obserwowałam, jak Gabriel próbuje nauczyć małą jazdy na Tempeście. Nie byłam do tego przekonana, bo w porównaniu z niską, wyglądająco na najwyżej dziesięć lat dziewczynką, klacz wydawała się olbrzymia, ale moja córeczka chyba zabiłaby mnie, gdybym wprost przed czymkolwiek zaprotestowała. Poza tym ufałam Gabrielowi i wierzyłam w jego refleks, no i... No i – jakby nie patrzeć – wciąż mieliśmy coraz bardziej zafascynowanego swoimi zdolnościami Damiena.

Właściwie cały dzień od momentu przebudzenia (zasnęłam dopiero nad ranem z oczywistych względów) spędziłam na oglądaniu domu. Esme, Carlisle i Edward zajrzeli do nas koło południa, żeby przyprowadzić mocno już zniecierpliwione dzieci, a ja odkryłam, że prócz mojej przybranej babci nikt nie miał pojęcia o tym, jaki prezent postanowił z okazji ślubu sprawić nam wszystkim Gabriel. Nawet Esme właściwie nie była w domu, jedynie słownie udzielając kilku rad mojemu mężowi, kiedy ją o to zapytał. Podobnie jak reszta była zachwycona, chociaż jednocześnie wyczułam pewnego rodzaju opór przed tym, żebyśmy się od Cullenów wyprowadzali.

Propozycja jazdy konnej padła wieczorem, kiedy po obejściu domu raz jeszcze, znaleźliśmy się na tyłach. Dobrze podejrzewałam, że znajdziemy tam sad, ale nigdy nie przypuszczałabym, że wielkość niezagospodarowanego pola jest na tyle wielka, żeby konie miały dość swobody. Alessi najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo już próbowała nakłonić Gabriela, żeby pozwolił jej przejechać się w pojedynkę. Kolejny raz mogłam podziwiać jej uparty charakter, co nieustannie kojarzyło mi się z Isabeau.

– Chyba raczej z tobą – usłyszałam tuż za sobą znajomy, pogodny ton. Tata przysiadł przy mnie na trawie, również wpatrzony we wnuczkę. – Potrafisz być równie uparta, jeśli nawet nie bardziej.

– Mam to uznać za wadę? – zapytałam, przekrzywiając lekko głowę. Jego słowa nie do końca do mnie docierały, chociaż prawdopodobnie gdyby nie było we mnie chociaż odrobiny uporu, ostatecznie nie osiągnęłabym tego, co miałam teraz.

– To zależy z czyjej perspektywy na to spojrzeć – stwierdził wymijająco, całkiem sprawnie wymijając się od odpowiedzi.

Zamilkliśmy i przez kilka minut trwaliśmy w całkowitej ciszy. Nie miałam pojęcia, gdzie są Carlisle i Esme – wiedziałam jedynie, że zniknęli gdzieś razem. Odpowiadało mi to, bo ogrody przylegające do domu były duże, a o tej porze wydawały mi się jeszcze bardziej... romantyczne. Nie byłam pewna, czy to miało jakiś związek z tym, jak wampirzyca znalazła mój bukiet ślubny, ale zdecydowanie uważałam taki stan rzeczy za sprzyjający. Między nimi musiało się w końcu coś zacząć dziać!

Edward rzucił mi krótkie spojrzenie, być może chcąc odpowiedzieć na moje myśli, ale powstrzymałam go spojrzeniem. Nie chciałam robić sobie nadziei, poza tym – w przeciwieństwie do niego – nie chciałam zbytnio ingerować w to, co było między moimi bliskimi. Już i tak wystarczająco skomplikowałam sprawy, kiedy wprost powiedziałam im, że będą razem, dlatego teraz zamierzałam spróbować wszystko naprawić i po prostu siedzieć cicho. Tym bardziej teraz, kiedy wciąż byłam pod wpływem emocji związanych ze ślubem i nocą poślubną, która – przynajmniej w mojej opinii – skutecznie przewyższała wszystkie inne, jakich do tej pory doświadczyliśmy wraz z Gabrielem.

Gabriel i Alessia zdążyli zniknąć mi z oczu, ale nie zdążyłam się przejąć, bo tuż obok mnie pojawił się Buio. Znudzone zwierzę rzuciło mi niemal oskarżycielskie spojrzenie, jakby nie rozumiejąc w czym Tempesta jest lepsza od niego. Westchnęłam, tym bardziej widząc błysk w oczach Damiena, który spojrzał znacząco wpierw na zwierzę, a później na mnie. Zdenerwowałam się trochę, bo przecież nie jeździłam konno od czasu naszej wycieczki do Volterry, poza tym to klacz była podobno spokojniejsza, ale z drugiej strony mój synek...

– Idź – zachęcił mnie Edward. – Ja sobie tutaj chętnie posiedzę i... poobserwuję – zapewnił, uśmiechając się i starając się ukryć rozbawienie. O tak, mogłam się założyć, że widok mnie na koniu musiał być dla niego świetną rozrywką.

I ty nazywasz się ojcem?, pomyślałam, żeby się z nim podrażnić. Parsknął śmiechem, dlatego pośpiesznie wstałam, chcąc zająć się czymś bardziej konkretnym, nawet jeśli miałam w tej kwestii wiele wątpliwości. Damien natychmiast podbiegł do mnie, dobrze przeczuwając moje intencje i wręcz promieniejąc.

– Przecież ja wiem, że ty też musisz tak potrafić – stwierdził z przekonaniem. Coś ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o tym, że w ogóle mogłabym go zawieść.

– Oczywiście, skarbie – powiedziałam, starając się przestać zachowywać tak, jakbym była przewrażliwiona. Teraz powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego moi bliscy tak bardzo się zawsze o mnie bali.

Buio parsknął ze zniecierpliwieniem, kiedy podeszłam do niego i poklepałam go po pysku. Było w tym zwierzętach coś uspokajającego, kiedy zaś dotknęłam konia, poczułam jak spływa na mnie spokój. Gdyby nie to, że było to niemożliwe, pomyślałabym nawet, że to sprawka Jaspera i jego niezwykłego daru. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl, nie chcąc dodatkowo katować się myśleniem o domu i straconej przeszłości, która paradoksalnie stała się moją przyszłością; to była po prostu niezwykłość tych stworzeń, co nawet nie powinno mnie dziwić.

– Carlisle też jest zafascynowany – stwierdził Edward, przypominając mi o swojej obecności. – Wiem, że kilka razy zastanawiał się nad działaniem jadu na zwierzęta, ale coś takiego... – Wzruszył ramionami. – Cóż, chyba są bardziej niezwykłe od pół-wampirów – dodał.

– To cudowne, że konie są ode mnie lepsze – powiedziałam, starając się żeby to zabrzmiało tak, jakbym była na niego zła, ale oczywiście nic mi z tego nie wyszło.

Westchnęłam i przestałam o tym myśleć, ponownie skupiając się na Buio. Stał spokojnie, patrząc na mnie wyczekująco i jakby czekając na moment, kiedy ktoś nareszcie na niego wsiądzie. Pośpiesznie pochyliłam się i wzięłam na ręce Damiena, po czym posadziłam go na grzbiecie konia, modląc się w duchu żeby ten w żaden sposób przed tym nie zaprotestował i nie zdecydował się małego zrzucić. Na całe szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne, bo Buio nawet nie drgnął, nawet po tym, jak i ja usadowiłam się tuż za Damienem. Tym razem było zdecydowanie prościej, bo miałam na sobie spodnie i nie musiałam katować się siedzeniem bokiem.

Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc, po czym stanowczo ujęłam lejce, jednocześnie starając się objąć Damiena. Wystarczyło, że lekko stuknęłam obcasami w boki zwierzęcia, a to natychmiast wystrzeliło do przodu, całkowicie mnie zaskakując. Mocniej się przytrzymałam, ale chociaż prędkość była znacząca, wcale nie chciałam żeby Buio zwolnił. W jednej chwili wszelakie moje myśli zniknęły, wyparte przez narastające uczucie radości i takiej lekkości, jakbym właśnie nauczyła się latać. Czułam się fantastycznie i w jednej chwili zapragnęłam radośnie się roześmiać, poddając się wszechogarniającej radości, która wypełniła mnie w jednej chwili.

– Tempesta pobiegła tamtędy – oznajmił z entuzjazmem Damien, skinieniem głowy wskazując odpowiedni kierunek. Jedynie potaknęłam, po czym bez trudu skierowałam Buio we właściwą stronę.

Odniosłam wrażenie, że jazda konna jest prostsza niż nawet ta przysłowiowa jazda na rowerze. Być może różnica brała się również z tego, jak niezwykłe były konie należące do matki Gabriela, ale to nie miało większego znaczenia, skoro wrażenia były tak wspaniałe. Buio biegł przed siebie, pewny i posłuszny każdemu mojemu rozkazowi, nawet temu najsubtelniejszego. Czułam, jak wywołane pędem powietrze rozwiewa mi włosy i szarpie ubranie, przynosząc ze sobą równie wielką euforię, co nawet najszybszy bieg.

Czułam również radość Damiena, chociaż nie przypominałam sobie żebym jakkolwiek próbowała wnikać w jego umysł albo emocje. Niemniej miałam pojęcie, że synek ufa mi całkowicie i jest równie rozemocjonowany jak ja w tym momencie. Ta świadomość dodawała mi skrzydeł i sprawiała, że czułam się jeszcze bardziej pewnie niż powinnam, skoro jechałam na koniu dopiero drugi raz życiu.

Tak bardzo pewna...

Zbyt pewna.

Kiedy nagle Damien drgnął w moich ramionach, dotarło do mnie, że coś jest nie tak, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Zdążyłam zaledwie zamrugać kilkukrotnie i spróbować skupić się na drodze, kiedy spomiędzy drzew wypadła ciemna postać. Przypominało to rozmazaną plamę, która w mgnieniu oka przecięła nam drogę, poruszając się tak szybko, że nawet z wyostrzonym wampirzym wzrokiem nie byłam w stanie rozpoznać z kim mamy do czynienia.

Albo raczej nie chciałam przyjąć tego do świadomości, chociaż gdzieś w głębi serca wydawało mi się, że wiem. To nie miało żadnego sensu i z pewnością było jedynie złudzeniem, ale mimo wszystko mogłabym przysiąc, że to była kobieca sylwetka. Tu za nią, niczym czarny welon, powiewały gęste, czarne włosy. Znałam tylko jedną osobę, która tak wyglądała, ale ta była martwa od kilku miesięcy, dlatego nie było możliwe, żeby teraz przechadzała się po Mieście Nocy i jego okolicach, ale mimo wszystko...

– Mamo, uważaj!

Damien sprowadził mnie na ziemię. Wciąż jeszcze w oszołomieniu, nie zdołałam w porę zapanować nad oszołomionym Buio, który gwałtownie skręcił i zawrócił. Nagły zwrot zaskoczył mnie do tego stopnia, że z wrażenia omal nie spadłam na ziemię, ciągnąć za sobą Damiena, które wciąż mocno obejmowałam.

– Buio, stój! – zażądałam mocno zdenerwowana z całej siły szarpiąc za lejce.

W tym momencie popełniłam błąd, bo w zdenerwowaniu byłam w stanie raczej stworzenie udusić niż jakkolwiek na nie wpłynąć o czym Buio przypomniał mi, stanowczo protestując. Kiedy nagle poderwał się, odrywając przednie nogi od ziemi i stanął niemal idealnie pionowo, zdążyłam jedynie pomyśleć o tym, że muszę postarać się zrobić wszystko, byleby Damien upadł na mnie albo jakkolwiek inaczej zamortyzować jego upadek, nawet własnym kosztem.

Poczułam, że tracę równowagę. Lejce wyślizgnęły mi się z rąk i już nic nie było w stanie utrzymać mnie na grzbiecie Buio. Usłyszałam krzyk, chociaż nie miałam pojęcia czy należał do mnie, czy do Damiena. To zresztą nie miało żadnego znaczenia, bo nie miało w żaden sposób zmienić tego, co miało wydarzyć się za chwilę. Zacisnęłam powieki, nie mogąc zrozumieć jak w ciągu ułamków sekund można zarejestrować tak wiele rzeczy jednocześnie. Czy nie powinnam już wylądować na ziemi? Zamarłam w oczekiwaniu na nadejdzie bólu albo czegokolwiek innego, ale żaden z bodźców uparcie nie nadchodził.

Ciepłe ramiona bez ostrzeżenia owinęły się wokół mnie, podrywając mnie ku górze. Zaskoczona otworzyłam oczy, ale i tak potrzebowałam dłuższej chwili, żeby rozpoznać twarz Gabriela. Zanim się obejrzałam ukochany odskoczył ze mną na kilka dobrych metrów, po czym lekko ułożył mnie na ziemi.

– Gdzie jest Damien?! – zapytałam natychmiast, prostując się do pozycji siedzącej i zaczynając panikować. Ulżyło mi dopiero po chwili, kiedy mały wpadł mi w ramiona, uświadamiając jednocześnie, że Gabriel zdążył pochwycić nas oboje.

Buio opadł na ziemię i pędem zniknął nam z oczu. Dostrzegłam Tempestę i wciąż siedzącą na niej Alessię, która obserwowała całą scenę szeroko rozszerzonymi oczami. Opadłam z westchnieniem ponownie na trawę i znieruchomiałam, wpatrzona w niebo. Czułam obecność Gabriela i Damiena, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu albo zareagować w jakikolwiek inny sposób.

– Co się stało? – zapytał mnie spiętym głosem Gabriel, układając się obok. Kątem oka zauważyłam, że Alessia zsiadła z wprawą z konia, poruszając się tak, jakby urodziła się żeby móc je dosiadać.

– Coś go wystraszyło – wyjaśniłam, lekko drżącym głosem. Powoli zaczynałam się uspokajać, chociaż wciąż wiele brakowało, żebym poczuła się w pełni wyluzowana. Ciężko było dojść do siebie tak szybko, tym bardziej, że wciąż męczyło mnie to, co zobaczyłam. To nie było możliwe, żeby... – Chyba jakieś zwierzę – skłamałam...

Ale czy na pewno?

– Nie ma szans! – żachnął się Gabriel, spoglądając na mnie z powątpiewaniem. Znał mnie zbyt dobrze, żebym była w stanie go oszukać. – Nie. Nie zapominaj, że to nie są zwykłe konie. Cokolwiek to było, musiało być czymś groźniejszym od zwierzęcia. Przecież nawet wampiry nie robią na nich wrażenia – przypomniał mi, ale jego głos nie brzmiał na oskarżycielski. Martwił się.

– Więc może wilkołak. Albo zmiennokształtny – dodałam, chcąc samą siebie przekonać, że tak w istocie było. – Gabrielu, na Boga, tutaj wszystko jest równie prawdopodobne.

– Może. Ale to nie zmienia faktu, że kłamca z ciebie marny – powiedział wprost.

Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach, mając kompletny mętlik w głowie. Chciałam wprost powiedzieć Gabrielowi, co widziałam – albo raczej wydawało mi się, że widziałam – ale bałam się, że uzna mnie za kompletną wariatkę. Tym bardziej, że sama nie byłam pewna, co tak naprawdę zobaczyłam, a nie chciałam niepotrzebnie go martwić, gdyby kolejny raz priorytetem stało się temat Isabeau.

Gabriel cierpliwie czekał, chociaż sposób w jaki wodził dłonią po moim policzku był na swój sposób subtelną próbą skłonienia mnie do powiedzenia czegokolwiek. Byłam na niego zła za te zabiegi, ale prawda była taka, że nie mogłam go tak po prostu zignorować.

– Sęk właśnie w tym, że ja nie jestem pewna, co właściwie zobaczyłam, Gabrielu – odezwałam się cicho, starannie dobierając słowa. – To działo się szybko, potem rozproszył mnie Buio i... – Westchnęłam i pokręciłam głową. – Widziałam... kogoś, okej? Ktoś przeciął nam drogę i zaraz zniknął, zanim zdążyłam się przyjrzeć. Myśl sobie co chcesz, ale ja naprawdę nie mam pojęcia kto i dlaczego to zrobił – wyjaśniłam cierpliwie.

W żaden sposób na moje słowa nie zareagował, tylko po prostu wziął mnie w ramiona. Przyjęłam to z ulgą, jednocześnie starając się zapanować nad poczuciem winy. Przecież tak naprawdę go nie okłamywałam, bo faktycznie nie miałam pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Miałam pewne podejrzenia, ale one również nie miały sensu. Isabeau nie żyła, a ja nie zamierzałam zmuszać Gabriela do tego, żeby zaczął mieć wątpliwości. Gdybym się pomyliła, to byłoby okrutne, a ja nie mogłam pozwolić na to, żeby w jakikolwiek z mojej winy cierpiał.

Pozwoliłam, żeby pomógł mi wstać, kiedy tylko to zaproponował. Niczym w transie ujęłam dłoń Damiena i przytuliłam do siebie Alessię, kiedy tylko podbiegła na tyle blisko, żeby znaleźć się w zasięgu moich rąk. Słyszałam, jak Gabriel rozważa to, czy nie powinien pójść poszukać Buio, ale – na moje szczęście – zdecydował się odłożyć to na później. Zresztą konie były bystre i same miały znaleźć drogę.

Przez kilka minut szliśmy w milczeniu, kierując się w stronę domu. Słońce już dawno skryło się za drzewami, drzewa zaś rzucały wszędzie dookoła długie cienie. Mimochodem pomyślałam, że to dobra okazja, żeby ktoś mógł się skutecznie ukryć, ale zaraz odrzuciłam od siebie tę myśl. To było Miasto Nocy, gdzie pełno było różnych dziwnych mieszkańców, poza tym niejeden musiał być nas ciekaw. W końcu – jak powiedział Dimitr – ślub mój i Gabriela był wielkim wydarzeniem, a liczba gości na weselu była idealnym na to dowodem.

– Wszystko w porządku? – odezwał się w końcu Gabriel, postanawiając się przerwać panującą ciszę.

– Nic mi nie jest – zapewniłam, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nie o to pytał. Postanowiłam udawać, że tego nie zauważyłam, byleby jak najszybciej zapomnieć o tym incydencie z końmi. – Chyba po prostu powinnam się trzymać z daleka od siodła – zażartowałam, chociaż wyszło mi to dość marnie.

– Nie przesadzaj – skarcił mnie. – Przecież widziałem, że jeździsz świetnie. Po prostu... – Urwał, żeby się zastanowić.

– Po prostu hamowanie jeszcze nie do końca mi wychodzi – podpowiedziałam i tym razem udało mi się go rozbawić.

– Właśnie – poparł, przyciągając mnie do siebie. – Chodź, bo twój ojciec zaraz dostanie nerwicy. Powiedzmy, że twoje myśli są zbyt poplątane, żeby miał właściwy obraz sytuacji – wyjaśnił, ostrożnie dobierając kolejne słowa.

Skrzywiłam się, ale posłusznie przyśpieszyłam, starając się w myślach Edwarda uspokoić. Nic dziwnego, że się martwił, ale mimo wszystko uważałam, że przesadzał, skoro nic mi nie było. Miałam zresztą nadzieję, że nie wychwycił przypadkiem niczego na temat moich rzekomych przypuszczeniach względem Isabeau, bo nie zamierzałam się z tego później tłumaczyć.

– Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę wrócić do domu i po prostu się wyluzować – zasugerował mi pogodniejszym tonem Gabriel. Objął mnie mocniej i niby to przypadkowo musnął wargami mój policzek, żeby dać mi do zrozumienia, co ma na myśli.

Uśmiechnęłam się słodko; fakt, że udało mi się uspokoić, uznałam za dobry znak.

– To ty się wyluzuj, chociażby zajmując dziećmi, a ja w tym czasie spotkam się z Michaelem – zaproponowałam spokojnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak Gabriel zareaguje na moje wyznanie.

– Z Michaelem? – niemal wysyczał, raptownie tracąc humor. – Dzisiaj? Ach... A niech to – westchnął, chyba jedynie przez wzgląd na bliźnięta powstrzymując się przed tym, żeby nie zakląć.

– Gabrielu Licavoli, czy mam to uznać za scenę zazdrości? – zapytałam prowokacyjnym tonem.

Musiałam wykorzystać sytuację, żeby zapomniał o jakichkolwiek pytaniach na temat tego, co właściwie wydarzyło się chwilę wcześniej. Sama też potrzebowałam chwili wytchnienia, a drażnienie Gabriela było idealną po temu okazją.

– Ależ skąd! – żachnął się, wywracając oczami. – Po prostu zapomniałem... No i wiesz, co o tym myślę – dodał, ale przynajmniej nie próbował już wypytywać mnie o to, czy przypadkiem nie zmienię zdania. – Chociaż... Ty też mogłabyś o tym zapomnieć – zaproponował nagle, uśmiechając się i starannie akcentując ostatnie słowo.

– Naprawdę wolisz poczekać aż Michael zmaterializuje się w naszej sypialni, żeby przypomnieć mi o tym, gdzie powinnam się znaleźć? – zapytałam, chociaż propozycja Gabriela była co najmniej bardzo kusząca.

– A niech go diabli – westchnął. Trzepnęłam go w ramię, zanim zdążyłby się rozkręcić. – Ale i tak mi się to nie podoba.

– Nie musi – stwierdziłam obojętnym tonem. – Już i tak jestem spóźniona, a przynajmniej tak mi się wydaje... Postaram się szybko wrócić – dodałam pośpiesznie, chociaż wątpiłam żeby cokolwiek uspokoiło go, skoro miałam się spotkać z Michaelem wieczorem. Sama również dość sceptycznie podchodziłam do propozycji otwarcia kawiarni o tej godzinie, ale z drugiej strony, wampirom pora była obojętna.

Gabriel nie odpowiedział, tylko z westchnieniem przyciągnął mnie do siebie, żeby skraść pocałunek. Odwzajemniłam pieszczotę z pasją, coraz bardziej żałując, że jednak nie zostanę w domu. Oczywiście tego nie powiedziałam, żeby nie dawać ukochanemu okazji do wymyślania kolejnych argumentów, ale mimo wszystko jego propozycje były coraz bardziej kuszące. No cóż, znał mnie jak nikt inny, ale to przecież nie znaczyło, że miałam dać mu się tak podejść i zmanipulować. Naprawdę zależało mi na tym, żeby mieć jakiś udział w tym, co działo się w mieście, a Michael dawał mi po temu okazję, nawet jeśli jego charakter pozostawał sporo do życzenia. Nie miałam pojęcia, jakim okaże się szefem, ale miałam pewne obawy.

Pośpiesznie ucałowałam Alessię i Damiena, po czym ostatecznie zmusiłam się do tego, żeby ruszyć w stronę miasta. Chwila samotności była mi potrzebna, poza tym pozwalała mi uniknąć spotkania ze zmartwionym Edwardem. Nie żebym uważała, że zwalenie na Gabriela odpowiedzialności uspokojenia mojego ojca jest uczciwe, ale chłopak bez wątpienia miał sobie poradzić. Poza tym nie kłamałam, bo sądząc po pozycji słońca zdecydowanie miałam się spóźnić, a to miało zdecydowanie się Michaelowi nie spodobać.

Trudno, pomyślałam, kiedy już znalazłam się w lesie. Odnalezienie ścieżki, która prowadziła w stronę miasta, okazało się dziecinnie proste. Michael jakoś to przeboleje, a ja...

Cóż, ja przynajmniej miałam mieć okazję do tego, żeby pomyśleć... I być może zrozumieć dlaczego ktoś, kto tak łudzącą przypominał Isabeau, wciąż przebywał w okolicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro