Szesnaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Rufus skoczył do przodu, rozgniewany i niebezpieczny. Oczywiste było, że w tym momencie absolutnie nie ma pojęcia, co dzieje się wokół niego i że nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Atakując, przypominał rozmazaną plamę – niewyraźny, zabójczy kształt, którego nie był w stanie zarejestrować nawet bystry wampirzy wzrok.

Ale Lawrence zdołał. Uskoczył pośpiesznie, wręcz kipiąc ze złości, chociaż jego gniew był niczym w porównaniu z furią Rufusa. Layla nie miała wątpliwości co do tego, że pastor wciąż liczy na swoje sztuczki i to, że uda mu się jakoś na swojego przeciwnika wpłynąć, ale Rufus nawet się nie zawahał, kiedy ponawiał atak. Było w nim coś, co przyprawiało o dreszcze i nawet Lawrence wydawał się zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie zrobić niczego, żeby jakoś go powstrzymać. Gdyby nie oszołomienie, Layla może nawet ucieszyłaby się, że sprawy przybrały taki obrót, bo nieśmiertelny mógł nareszcie przekonać się do czego pośrednio doprowadził. Uczynił ich takimi, więc teraz musiał się z tym pogodzić.

Udało jej się ruszyć z miejsca dopiero wtedy, gdy wraz z kolejnym unikiem, Lawrence doprowadził do tego, że Rufus z impetem uderzył w najbliższe drzewo. Siła uderzenia sprawiła, że konar jęknął i z trzaskiem złamał się na dwoje, drzewo zaś runęło na ziemię, wstrząsając lasem. Nawet to nie powstrzymało jednak Rufusa; wręcz przeciwnie – wydawało się jeszcze bardziej go rozdrażnić. Chyba nigdy nie widziała kogoś, kto byłby aż do tego stopnia rozwścieczony; gniew emitujący od nieśmiertelnego był niemal namacalny i chyba jedynie cudem swoją mocą nie sprawił, że Lawrence nie zajął się ogniem.

Pośpiesznie oddaliła się na bezpieczną odległość, wspinając się na gałąź najbliższego drzewa, żeby mieć lepszy widok na walczących i być w stanie ocenić, czego może się po nich spodziewać. Poraziła ją niezwykłość widoku dwóch poruszających się z zawrotną szybkością nieśmiertelnych; było w tym coś pięknego, chociaż zaraz skarciła się za takie myśli, bo przecież przemoc nie powinna być w żadnym stopniu pozytywna. Sposób w jaki odskakiwali i doskakiwali do siebie, poruszając się niczym w jakimś wyćwiczonym, synchronicznym tańcu, mógł być niezwykły, porażający albo coś podobnego, ale w żadnym stopniu nie powinien być piękny...

A jednak był, chociaż nie miała pojęcia dlaczego tak sądzi. Może chodziło o świadomość, że zwykły człowiek nie miałby zaszczytu zobaczenia tego, co ona w tym momencie i na dodatek wyjścia z tego żywym. Patrząc na Lawrence'a i Rufusa, była niczym urzeczona i przez kilka sekund nawet zastanawiała się, czy przypadkiem wciąż nie jest pod działaniem czaru, który wcześniej rzucił na nią wampir. Być może coś by w tym było, gdyby nie fakt, że to bardziej Rufus ją fascynował i to od niego się bała. Prawdopodobnie niepotrzebnie, ale...

Omal nie spadła z gałęzi, kiedy nagle drzewo na którym siedziała zatrząsnęło się niebezpiecznie. Krzyknęła krótko, po czym spojrzała w dół, skąd dochodziły liczne przekleństwa Lawrence'a. Wampir właśnie podnosił się z ziemi, prawdopodobnie po tym, jak Rufus „odwdzięczył się" za wcześniejsze uderzenie i udało mu się odrzucić go na kilka dobrych metrów. Chyba jedynie cudem nie złamało się przy tym kolejnym cudem, ale Layla i tak wolała się ewakuować, dlatego lekko przeskoczyła na kolejne drzewo i pośpiesznie ześlizgnęła się na ziemię. Ukryła się za pniem wyglądającego wiekowo i solidnie dębu, dopiero po kilku sekundach odważając się zza niego wyjrzeć, żeby rozeznać się w sytuacji.

Śmiech Rufusa był cichy, melodyjny i – przede wszystkim, jeśli i nie w szczególności – bardzo niepokojący. Nieśmiertelny już nie miotał się w amoku, tylko spokojnym, ludzkim krokiem kierował się w stronę Lawrence'a. Jasne włosy miał w nieładzie, oczy zaś błyszczały dziko; to było szalone spojrzenie i Layla nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, dlaczego wszyscy uważali, że Rufus jest nie tylko porządnie szurnięty, ale i niebezpieczny.

– Ale co to? Już kończymy zabawę? – zapytał, całkiem dobrze grając, że taka perspektywa go martwi. Znów zachichotał i spojrzał z zaciekawieniem na Lawrence'a, przekrzywiając lekko głowę. – Nie lubię, kiedy ktoś przy mnie w taki sposób traktuje kobiety... Bardzo tego nie lubię. – Znów ten niepokojący, czerwony błysk. – A teraz poproszę, żebyś ją przeprosił. Tylko uważaj, bo będę prosił zaledwie jeden raz i inaczej...

Lawrence wykorzystał okazję i zaatakował. Rufus urwał gwałtownie, kiedy został powalony na ziemię. Nie zdążył nawet spróbować się podnieść, jak pastor – Co za tchórz!, pomyślała w oszołomieniu Layla – zniknął pomiędzy drzewami. Nawet nie próbowała go gonić, wciąż wpatrzona w Rufusa, który chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się właśnie stało.

Ostrożnie zrobiła krok do przodu, obserwując go i próbując stwierdzić, czego może się po swoim wybawcy spodziewać. Serce waliło jej jak oszalałe i nie mogła się pozbyć wrażenia, że jej puls słychać wszędzie w promieniu kilkunastu kilometrów, podobnie jak przyśpieszony oddech. Krew huczała jej w uszach, obrazy zaś rozmazywały się przed oczami, kiedy wciąż rozemocjonowana ruszyła się z miejsca.

Rufus gwałtownie podparł się na łokciach. Ich spojrzenia się spotkały; błysk w czerwieni w jego oczach sprawił, że dziewczyna machinalnie cofnęła się o krok, instynktownie pragnąc rzucić się do ucieczki. Jest niebezpieczny, powtarzała sobie w myślach. Może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że to ty, ale...?

– Layla? – Jego głos był cichy i przypominał zagubionego chłopca. Rufus rozejrzał się nieco przytomnie dookoła; jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, kiedy dostrzegł niepokój malujący się na jej twarzy. – O dobra bogini, czy... on... cię skrzywdził? – zapytał wstrząśnięty, wyraźnie przerażony taką możliwością.

Nie zapytała go o to wprost, ale wiedziała, że jego pytanie pierwotnie miało brzmieć inaczej. Nie on – nie Lawrence. Czuła, że tak naprawdę chciał zapytać: „Czy ja cię skrzywdziłem?". Nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć, ale postanowiła go uspokoić.

– Nie – zapewniła miękkim, łagodnym tonem. – Nie, nic mi się nie stało. – Podeszła bliżej, chociaż instynkt nakazywał jej trzymać się na baczności. Zignorowała go. – Dziękuję ci.

Mruknął coś w odpowiedzi po śpiesznie zerwał się na równe nogi. Przez chwilę patrzył w kierunku, w którym udał się Lawrence, ale na całe szczęście nie zdecydował się go gonić. Layla nie była pewna, co mogłoby się stać, gdyby ci dwaj spotkali się ponownie, dlatego zamierzała zrobić wszystko, byleby do tego nie dopuścić.

– Rufus? – zapytała cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Obejrzał się, chociaż wyraźnie robił wszystko, byleby nie patrzeć jej w oczy.

– Hm? – Skrzywił się, kiedy nie odpowiedziała od razu. – No, mów czego chcesz – ponaglił i tym razem zabrzmiał trochę bardziej jak on, o ile oczywiście mogła pochwalić się tym, że wie jaki jest naprawdę.

Westchnęła, ale nie wycofała się.

– Czy to właśnie się dzieje? – zapytała wprost, zaplatając ręce na piersi. – To z tym próbujesz walczyć, zamykając się tam na dole? Pytam, bo chcę wiedzieć, czy to czeka nas wszystkich – dodała pośpiesznie, bo wyglądało na to, że chciał zaprotestować.

Milczał i to tak długo, że była już prawie pewna, że jednak nie odpowie. Właśnie wtedy postanowił ją zaskoczyć.

– Czasami jest... gorzej – wyznał z wahaniem, po czym westchnął. – Tym razem pamiętam, co się stało. Mniej więcej – sprostował, chociaż przecież w żaden sposób nie podważyła jego słów. – No i powstrzymałem się, a to już coś znaczy. Sama widzisz, że miałem powody, żeby kazać ci wtedy wyjść z laboratorium – dodał oschłym tonem, strzepując nieistniejący pyłek z ramienia.

Dopiero teraz zauważyła, że już nie miał na sobie kitla. Zdziwiło ją, że dbał o takie szczegóły jak ubiór, kiedy opuszczał swoje miejsce pracy, ale kiedy dostrzegła kolor jego ubrania, zrozumiała, że miał w tym swoje powody. Czerń. Jak każdy drapieżnik instynktownie robił wszystko, byleby być jak najmniej widocznym podczas polowania.

– Pamiętasz dzięki tym tabletką? – zapytała z nadzieją. Spojrzała mu w oczy, żeby spróbować wychwycić ewentualne kłamstwo. – Czy te lekarstwa chociaż trochę działają...?

– Tak po prawdzie – uśmiechnął się gorzko – to nie jest nawet próbka tego nad czym pracuję. To najzwyklejsze proszki na uspokojenie, chociaż już dawno przestały dawać jakikolwiek skutek.

– Więc dlaczego teraz się opanowałeś? – naciskała, dopiero po chwili uprzytamniając sobie, że to zabrzmiało tak, jakby o coś go oskarżała i się speszyła. – To znaczy...

Przeczesał w roztargnieniu włosy palcami.

– Wydaje mi się, że tym razem chodzi po prostu o to, że to byłaś ty – przyznał niechętnie. – Albo o twój dar. Nie jestem aż do tego stopnia szalony, żeby dać się usmażyć żywcem.

Kłamał, chociaż nie miała pewności skąd to wie. Fakt, że jego wyjaśnienia brzmiały sensownie też jej podejrzeniom przeczył, ale i tak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to nie jest pełna odpowiedź. Nie odważyła się zwrócić na to uwagi, ale i tak wiedziała swoje.

Obserwowała go, kiedy odszedł o kilka kroków, wpatrując się w przestrzeń. Wydał jej się spokojny i bardziej rozsądny niż wtedy, kiedy spotkała go po raz pierwszy, chociaż nie miała pewności, czy tak jest w istocie. Wiedziała z doświadczenia, że w przypadku kogoś takiego jak ona czy Rufus, pozory często myliły i tak właściwie nie dało się w pełni stwierdzić, w jakim jest nastroju.

– Dlaczego mnie uratowałeś? – odezwała się, nie mogąc znieść przeciągającej się ciszy. – Nie żebym nie była ci za to wdzięczna, ale wydawało mi się, że raczej nie chcesz mnie widzieć na oczy – wyjaśniła, bardzo starając się, żeby nie zabrzmiało to tak, jakby miała o to żal. Gniew, który wcześniej odczuwała, już dawno znikł, poza tym nie mogłaby się na niego złościć po tym, jak jej pomógł.

– Jakbym życzył ci śmierci, już dawno byłabyś martwa – odparł obojętnym tonem, wzruszając ramionami. – A jeśli mam być szczery, śledziłem cię – dodał spokojnie, absolutnie nie obawiając się tego, co mogłaby sobie pomyśleć o takim wyznaniu.

– Śledziłeś? – Zacisnęła dłonie w pięści. – Nie rozumiem. Czego właściwie, do jasnej cholery...?

– Pozwolisz, że tym razem to ja zadam ci pytanie? – przerwał jej i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – O czym rozmawialiście, zanim zmuszony byłem ci pomóc?

Rzuciła mu gniewne spojrzenie, przez kilka chwili mając ochotę pogrywać sobie z nim tak samo, jak on do tej pory. Omal nie uśmiechnęła się na tę myśl, zaraz jednak z westchnieniem porzuciła ten plan, dochodząc do wniosku, że teraz powinna myśleć nieco bardziej perspektywicznie niż tylko o swoich własnych uczuciach.

– A czy jeśli ci odpowiem, wyjaśnisz mi dlaczego za mną poszedłeś? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.

Skrzywił się.

– Wydawało mi się, że to moja kolej na zadawanie pytań – przypomniał jej chłodno, przez zaciśnięte zęby. Drażniła go, ale wcale nie czuła się z tego powodu źle. – Z każdym kolejnym pokoleniem jesteście coraz gorsi. Czy bezinteresowność naprawdę już przeszła do historii? – zapytał, demonstracyjnie wznosząc oczy ku górze.

– Jeszcze nie. Zresztą nic nie poradzę na to, że teraz tylko dzięki układom i szantażowi da się cokolwiek osiągnąć – odparła z miną niewiniątka.

– I ty akurat musiałaś zdecydować się na to drugie? – Znów westchnął, ale wiedziała, że już ma go w garści. – Dobra, jak sobie wolisz. Ale to nie jest uczciwe.

– Życie jest niesprawiedliwe – uświadomiła go, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że drażnienie Rufusa nie jest najrozsądniejszym wyjściem. Raczej nie chodziło jej o to, żeby doprowadzić go do kolejnego ataku furii, którego sama nie była w stanie powstrzymać. – Rozmawialiśmy na temat tego, co się dzieje.

Rzucił jej nieodgadnione spojrzenie, po czym pokiwał głową. Obserwowała go uważnie, kiedy zaczął krążyć dookoła.

– Tyle wiem. Chodzi mi raczej o to, czy wiesz skąd to się wzięło – wyjaśnił, siląc się na cierpliwość.

– Wydawało mi się, że nie chcesz pomocy kogoś z tak nikłą wiedzą. Czy coś się zmieniło? – odparowała, nie szczędząc sobie złośliwości.

Jęknął i zatrzymał się, po czym powoli odwrócił się w jej stronę. Zauważyła, że drży, dlatego instynktownie odsunęła się odrobinę, żeby w razie potrzeby być w stanie się bronić albo rzucić do ucieczki. Jeśli nie chciała go skrzywdzić, musiała bardziej obstawiać to drugi, chociaż miała nadzieję, że nie będzie zmuszona do podejmowania jakiejkolwiek niechcianej decyzji.

– Laylo – odezwał się w końcu, starannie wymawiając jej imię. Odniosła wrażenie, że jest już zmęczony całą tą sytuacją i bynajmniej nie był w tym odosobniony – ona również miała dość. – Proszę cię, zrozum, że to jest ważne. Przestań mnie dręczyć, bo wtedy naprawdę donikąd nie dojdziemy – nalegał. Zaskoczyło ją to, że był w stanie poprosić.

– Trochę wiem, chociaż nie jestem pewna, jak będziesz w stanie to wykorzystać – przyznała. – Nie jestem nawet pewna, czy Lawrence powiedział mi prawdę...

– Lawrence? Tak się nazywa? – Pokiwał w zamyśleniu głową. – To zresztą nieważne. Pytałaś mnie, dlaczego cię śledzę... No cóż, bo mimo wszystko ufam w jakimś stopniu twojej siostrze. I od zawsze miałem szacunek do sióstr Del Vecchio... A jeśli chodzi o ciebie, wyglądałaś na taką, która jest w stanie wplątać się w kłopoty – dodał, jej zdaniem zupełnie niepotrzebnie.

– Bardzo śmieszne – skrzywiła się. – Poradziłabym sobie. Nie jestem pewna jak, ale niepotrzebnie się fatygowałeś – rzuciła gniewnie, wahając się przed odejściem, a potrząśnięciem nim.

Spojrzał na nią pobłażliwie, po czym znienacka się uśmiechnął. Wciąż nie była w stanie przywyknąć do jego nagłych zmian nastroju, dlatego wzdrygnęła się mimowolnie.

– Troszeczkę grzeczniej – doradził pogodnie. – Zwykle wymagam odrobiny szacunku od moich asystentem.

– Grzeczniej... – prychnęła, zamierzając powiedzieć mu, gdzie może sobie wsadzić podobne uwagi, wtedy jednak coś innego do niej dotarło i gwałtownie urwała. – Że co? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem, dopiero po chwili uświadamiając sobie pełny sens jego słów. – O czym teraz do mnie mówisz?

Przeciągnął się leniwie, nawet na nią nie patrząc. Sądziła nawet, że może nawet nie usłyszał jej pytania, ale w tej samej chwili Rufus zdecydował się odezwać:

– Przyszłaś do mnie, bo chciałaś zaoferować mi swoją pomoc. Więc dobrze, niech ci będzie – wyjaśnił spokojnie. – Możesz mi się przydać, tym bardziej, że sama już zauważyłaś, iż nie najlepiej sobie radzę. Stoję w miejscu, a ty wydajesz się mieć kilka istotnych informacji. Co prawda od bardzo dawna nie brałem sobie uczniów, ale spróbuje wyjaśnić ci podstawy, żeby przynajmniej częściowo zrozumiała na czym stoimy. Kto wie, może coś jeszcze z ciebie będzie... – Uśmiechnął się tak, jakby w to mimo wszystko wątpił. – Bardzo dawno z nikim nie rozmawiałem, Laylo, więc nie dziw się, że początkowo nie potraktowałem cię najlepiej. Ale teraz sądzę, że przyda mi się ktoś z kim można porozmawiać... No i dzięki tobie będzie mi zdecydowanie łatwiej zachować kontakt ze światem rzeczywistym, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ryzykuję za każdym razem, kiedy opuszczam laboratorium, a tak będziesz mogła załatwić dla mnie kilka istotnych rzeczy, które – tak myślę – mogą nam się przydać.

Patrzyła się na niego tępo, jakby mówił do niej w obcym języku. Wszystko działo się zbyt szybko i sama już nie miała pewności, co właściwie w tym momencie czuje. Z jednej strony, powinna chyba ucieszyć się, że jednak wszystko poszło tak, jak Isabeau mogłaby oczekiwać, ale z drugiej... Nie, zdecydowanie nie była pewna, co właściwie powinna o tym wszystkim tak naprawdę sądzić.

– Ach, słuchasz mnie w ogóle? – Głos Rufusa przywołał ją na ziemię. – To niezbyt dobry początek, jeśli będę musiał cały czas powtarzać to, co już raz zostało powiedziane.

– Przepraszam? – Spojrzała na niego przytomnie. – Słucham. Mógłbyś swoją drogą przestać zachowywać się tak, jakbyś uważał mnie za idiotkę – dodała, krzywiąc się.

– Tak jak mówiłem, sądzę, że to dobry pomysł, dlatego lepiej zacząć cię uczyć jak najszybciej – powiedział, jakby w ogóle nie usłyszał jej uwagi. Spojrzał na chwilę w przysłonięte baldachimem liści niebo, jakby czegoś nasłuchiwał, zaraz jednak ponownie skupił wzrok na niej. – Zgaduję, że niewiele potrafisz... Łacina? Greka? Cokolwiek...?

Zamrugała oszołomiona.

– Znam włoski – odparła, czując się przy nim jak kompletna idiotka. – No i trochę francuskiego, ale...

– Trudno – westchnął. – A co z naukami ścisłymi? – zapytał, kolejny raz porażając ją swoim staroświeckim sposobem wysławiania się.

– Czy muszę ci przypominać, że wraz z bratem nie załapaliśmy się na akademię? Wcześniej byłam tutaj tylko raz. Jeśli chodzi o szkołę, to też jakoś specjalnie nas nie interesowało..

Prychnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. Odniosła wrażenie, że gdyby mógł, porządnie by jej przyłożył.

– Ludzka szkoła! Dobra bogini, gorzej i tak nie moglibyście trafić! – stwierdził rozemocjonowanym głosem. – Ludzie są bardziej ślepi i głusi, jeśli chodzi o pewne sprawy, niż jakiekolwiek inne istoty, które znam. Mam wrażenie, że prawdziwa nauka wymarła już dawno temu, dlatego może nawet lepiej, że nie zdążono ci zrobić z mózgu sieczki – dodał w zamyśleniu, odrobinę się uspokajając. – Nie żeby podstawy chemii, fizyki albo genetyki nie były tutaj potrzebne, ale mimo wszystko... A filozofia? – zapytał ni stąd, ni z owąd, ale urwał, widząc przerażenie na jej twarzy. – Nie? Ach, tak tylko pytałem...

On mnie zabije, przeszło jej przez myśl. Nie miała pojęcia jak to się stanie, ale czuła, że jeśli nie Rufus podczas jednego ze swoich szałów, sama to zrobi, jeśli dalej będzie wyliczał rzeczy o których nie miała zielonego pojęcia. Wolała nawet o to nie pytać, bo wiedziała, że istotne będzie zachowanie wszystkiego w tajemnicy, ale aż rwała się do tego, żeby zaproponować jej pomoc Carlisle'a, jeśli tylko przestanie naciskać na nią, jeśli chodziło o jakieś naukowe brednie.

– Rufus – westchnęła, postanawiając mu przerwać – ale co z moim rodzeństwem albo znajomymi? Jak ty sobie w ogóle to wyobrażasz? – zapytała, bo wyglądał tak, jakby w każdej chwili był w stanie zaciągnąć ją do biblioteki i obstawić książkami. Nie żeby była przeciwniczką książek, ale obawiała się, że po kilku godzinach w jego towarzystwie będzie krzyczeć za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o czym bardziej skomplikowanym od oczywistych faktów.

– A co ma być? – mruknął w roztargnieniu. – Och, chyba nie musze ci przypominać, że to wszystko zostaje między nami? Wolałbym nie siać paniki, poza tym najlepiej sama wyobraź sobie reakcje Dimitra, jeśli dowiedziałby się o tym, gdzie jestem.

Sądząc stan jego psychiki, nie byłaby znów tak bardzo reakcją króla zaskoczona, ale oczywiście mu o tym nie powiedziała. Zresztą wątpiła, żeby Dimitr był w tym momencie w stanie podjąć rozsądną decyzje, poza tym Isabeau nawet słowem nie wspomniała o kimkolwiek innym prócz Rufusa. To Layla miała go odnaleźć – nikt inny, dlatego dziewczyna ostatecznie do wniosku, że nie ma innego wyboru.

– Oczywiście.

Usatysfakcjonowany Rufus skinął głową.

– Świetnie. Jeszcze sobie na ten temat porozmawiamy, ale teraz... – Raz jeszcze rozejrzał się dookoła. – Jutro w południe. Nie spóźnij się, bo tego nie lubię – zastrzegł i jakby nigdy nic, ruszył w swoją stronę.

– W południe? – powtórzyła niczym echo. Naprawdę chciał ją wyciągnąć z bezpiecznego domu w samym środku dnia? – Co ty gadasz? Hej, zaczekaj! – zaprotestowała.

– O dwunastej – przypomniał jej raz jeszcze, nawet się w jej stronę nie odwracając.

Chwilę później została już sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro