Trzydzieści

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabeau

Isabeau zawahała się. Serce biło jej jak szalone, kiedy stanęła przed bramą Niebiańskiej Rezydencji. Poczuła się tak, jak tamtego dnia, kiedy przekroczyła bramy miasta pierwszy raz od lat i w towarzystwie Cullenów przybyła na spotkanie, którego oczekiwał od niej Dimitr. Tym razem również miała wrażenie, że Pałac Iluzji jest nienaturalnie obcy i niedostępny, być może jeszcze bardziej niż tamtych kilka miesięcy wcześniej. Wiedziała, że tym razem nikt jej nie oczekuje, a jej przybycie może zostać odebrane na wiele różnych sposobów, których nie potrafiła przewidzieć.

Dlaczego dzisiaj? Sama nie była pewna, ale naprawdę czuła, że nareszcie musi to zrobić. Już wcześniej, jeszcze zanim postanowiła się ujawnić przed Cullenami i swoją rodziną, nie raz przyczajała się w okolicy rezydencji i biernie obserwowała, czekając na pojawienie się Dimitra albo któregokolwiek z innych mieszkańców. Obserwowała go, zachwycała się nim i wtedy czuła się tak bardzo ludzka, że prawie była skłonna stwierdzić, że wciąż jest sobą. Łaknęła tych momentów, kiedy czuła się sobą i pragnęła się za wszelką cenę przywiązać do targających nią w tamtych chwilach uczuć, ale te uparcie za każdym razem uciekały jej między palcami. Nie mogła nic zrobić, żeby jakkolwiek to powstrzymać, chociaż chciała. I być może gdyby już na początku przyszła do Dimitra, oszczędziłaby wszystkim wielu cierpień i jakoś pomogła sobie, ale za każdym razem zdarzało się coś...

Tchórzyłam, poprawiła się ze złością w myślach. Zawsze unikała przyznawania się do słabości, zwłaszcza przed samą sobą, ale nie mogła w tym trwać wiecznie. W innym wypadku znów odwróciłaby się na pięcie i uciekła, żeby później w jakiś banalny sposób wytłumaczyć sobie, dlaczego uparcie nie jest w stanie podjąć rozsądnej decyzji, której przecież nade wszystko pragnęła – i która miała być dobra dla ego, którego kochała, nawet jeśli uczucie to nie było nawet częściowo tak silne, jak to, którym darzyła Drake'a. Miłość, która łączyła ją z Devile'm, była tą, która przytrafiała się jedynie raz. Więcej nie miała być w stanie pokochać aż do tego stopnia, ale to przecież nie znaczyło, że nagle przestała cokolwiek czuć. Dimitra również kochała , tylko...

Po prostu nie kochała go w ten sposób.

Westchnęła i zacisnęła obie dłonie na czarnych prętach, nachylając się w stronę rezydencji. Miała ochotę zrobić cokolwiek, byleby zwrócić ewentualną uwagę któregokolwiek z mieszkańców, chociażby Pavarottich, ale jednocześnie bała się tego, że kiedy ktoś do niej wyjdzie, wtedy ostatecznie straci okazję do wycofania się. Musiała przyznać to przed samą sobą – perspektywa spotkania z królem ją przerażała i to z kilku istotnych powodów.

Po pierwsze, bo Dimitr wierzył, że była martwa. Ta świadomość wykańczała go od środka, obojętna na to, że był nieśmiertelny. Były gorsze rzeczy od śmierci, chociażby utrata ukochanej osoby. Wiedziała o tym doskonale i była prawie pewna, że Dimitr w tym momencie przeżywa coś na kształt piekła na ziemi. Żył, a właściwie egzystował, ale to było wszystko. Niejednokrotnie miała okazję go obserwować i w tamtych momentach nienawidziła samej siebie za to, co mu robiła, ale jednocześnie nie była w stanie zrobić nic, żeby jakkolwiek to powstrzymać. Tchórzyła, za każdym razem okazywała się zbyt słaba; umiejętnie już wyłączała wszelakie emocje i po prostu odchodziła, karmiąc się kłamstwami na temat tego, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Oczywiście, jak zwykle egoistka – jak zwykle liczyło się tylko to, co wydawało się dobre dla Isabeau Licavoli.

I właśnie po drugie, to istotniejsze. Bała się. Wiedziała o tym od początku, ale nie potrafiła przyznać się przed kimkolwiek, czego tak naprawę się bała. Strach był w tej sytuacji oczywisty, zwłaszcza, że miała wiele powodów, żeby się spotkania z Dimitrem obawiać. Co było najgorsze, większość z nich sama sobie zagwarantowała, zwlekając przez tak długi okres czasu. Już samo spotkanie z Gabrielem było okropnym doświadczeniem i wciąż czuła lekkie napięcie, jeśli chodziło o relacje z bratem, nawet jeśli było zdecydowanie lepiej niż tydzień wcześniej – przynajmniej rozmawiali i byli dla siebie równie zgryźliwi, co za każdym razem do tej pory. Ale Gabriel chyba nigdy nie był aż do tego stopnia na nią zagniewany, a to o czymś świadczyło. Skoro on zareagował w taki sposób, czego mogła się spodziewać po Dimitrze, którego zraniła jeszcze bardziej?

Nienawiść. Tego właśnie się bała – że on ją znienawidzi za to, co zrobiła. Że nie zrozumie, bo i jak, skoro sama do tej pory nie potrafiła jasno wytłumaczyć tego, co nią kierowało? Brała pod uwagę różne scenariusze, ale zwłaszcza teraz, kiedy wampir był na wyciągnięcie ręki, mogła brać pod uwagę jedynie te najgorsze, napawające ją największym niepokojem. Nie miała pojęcia, co zrobiłaby, gdyby Dimitr spojrzał na nią nie tyle z gniewem, ale właśnie z nienawiścią. Gdyby powiedział jej, że już jej nie kocha, to by ją zniszczyło.

Ale chyba jeszcze gorsza byłaby cisza. Błagam, żeby tylko nie patrzył na mnie w milczeniu...

Wciąż drżała i walczyła z myślami, kiedy podjęła decyzję i postanowiła nareszcie ruszyć się z miejsca. Cokolwiek się w niej zmieniło, niektóre te typowo wampirze sprawy były fantastyczną sprawą. Chociażby już wcześniej była sprawna, ale teraz wydawała się jeszcze bardziej pełna gracji i siły niż na samym początku. Bez trudu wyskoczyła w górę, wyciągając ręce w stronę szczytu bramy i przytrzymawszy się żelaznych prętów, lekko niczym papierowa kartka poderwała się, lądując w kucki po przeciwnej stronie ogrodzenia. Ciemne włosy opadły jej na twarzy, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Natychmiast poderwała się do pionu i odgarniając w biegu loki, ruszyła biegiem w stronę rysującej się na tle atramentowego nieba Niebiańskiej Rezydencji.

W jednej chwili poczuła się tak, jakby po raz kolejny znalazła się w lesie, zmuszona do ukrywania się przed ewentualnym niebezpieczeństwem, które mogło nieść ze sobą ujawnienie się. Bez trudu przywołała moc, zupełnie machinalnie wtapiając się w otaczającą się noc. Stopy stawiała z uwagą, dzięki czemu poruszała się szybko i bezszelestnie, nawet dla najbardziej wyczulonych na wszelakie dźwięki nieśmiertelnych. W ułamku sekund znalazła się przy ciężkich, zdobionych drzwiach rezydencji i chociaż oczywiste wydawało się, że powinna zapukać albo od razu wejść do środka, nie zrobiła tego. Kolejny raz nie rozumiała, dlaczego naturalne zachowania są sprzeczne z jej instynktem, ale nie chciała, żeby ktokolwiek ją zobaczył. Chciała się zobaczyć z Dimitrem, nie z Pavarottimi czy jego strażą.

Doskonale wiedziała, gdzie znajduje się jego komnata. Była przekonana, że nic się nie zmieniło po jej śmierci. Dimitr był z natury kimś, kto uparcie trzymał się przeszłości i marnie znosił wszelakie zmiany, nawet jeśli te wyszłyby mu na dobre. Sama chociażby nie wyobrażała sobie, żeby po śmierci ukochanego mogła mieszkać w tym samym pokoju, gdzie przebywali razem, gdzie kochali się i dzielili uczuciami, ale król był inny. On w tym trwał, nawet jeśli wspomnienia mogły go zniszczyć. Ukrywał to, starał się zachowywać normalnie, ale wciąż pamiętał, a obecność miejsc i przedmiotów jedynie pogarszała sprawę; wampirza pamięć była niezawodna, więc zapomnienie było niemożliwe. Isabeau sądziła, że to równocześnie dar i najgorsze przekleństwo.

Ogród jak zwykle był cichy i tak spokojny, jakby po jej zniknięciu wszystko inne umarło, podobnie jak jakaś cząstka w Dimitrze. Isabeau zadrżała na samą tą myśl i pośpiesznie odrzuciła od siebie wszelakie wyrzuty sumienia. Musiała się skupić na tym, co tutaj i teraz, a resztą... Cóż, mogła zadręczać się później, kiedy już będzie wiedziała, czego może się spodziewać. W zasadzie to wciąż sądziła, że spotka się z najgorszym, ale jeśli miałaby wybierać, pragnęła krzyku i awantury. Wszystko było lepsze od beznamiętności i braku uczuć, a tak przynajmniej oberwałaby za swoje, gdyby Dimitr dostał szału i wprost wygarnął jej to, co na jej temat myślał. Być może była masochistką albo po swojej rzekomej śmierci faktycznie coś poprzestawiało jej się w głowie, ale gniew był naprawdę czymś, czego pragnęła.

Cisza doprowadzała ją do szału, nawet jeśli przez ostatnie miesiące zdążyła do niej przywyknąć. To było od jakiegoś czasu jej jestestwem, jej światem – mrok, cisza i brak jakichkolwiek emocji; wszystko to, co wiązało się z brakiem jakichkolwiek ludzkich zachowań i odbierało człowieczeństwo... Teraz przynajmniej wiedziała i rozumiała z czym Layla na co dzień musiała walczyć, chociaż przecież tak bardzo się wciąż od siebie różniły. Przeżywały to samo, ale jej siostra chociażby nie zmieniła się fizycznie w jakiś widoczny sposób ani tym bardziej nie spalała się na słońcu, czy jakieś inne brednie, które cały czas podsuwał jej Carlisle. Nie rozumiała tego, ale wiedziała, że zrobi wszystko, żeby jakkolwiek odzyskać siebie, a spotkanie z Dimitrem wydawało się doskonałym początkiem.

Nigdy nie interesowała się drzewami i ich nazwami, przynajmniej jeśli rośliny nie miały żadnego związku z zielarstwem, i nie dysponowały żadnymi niezwykłymi właściwościami, ale aż nazbyt dobrze znała solidny dąb, który rósł prawie bezpośrednio przy balkonie komnaty Dimitra. Większą część dzieciństwa spędziła wspinając się na najróżniejsze drzewa, więc dostanie się na jedną z najwyższych gałęzi było zaledwie kwestią chwili. Była lekka i tak się poruszała, kiedy zaś skoczyła do przodu, bez trudu sięgnęła celu.

Uśmiechnęła się tryumfalnie, kiedy wylądowała na balkonie, uśmiech jednak natychmiast zamarł na jej ustach, kiedy uświadomiła sobie, co dopiero ją czeka i zastygła, zdenerwowana. Nie musiała wysilać się, żeby wyczuć słodki znajomy zapach Dimitra – i to nie tyle związany z tym, że znajdowała się w jego pokoju, ale że On tam przebywał. Jej nie był w stanie wyczuć, bo wciąż wykorzystywała moc i otaczającą ją ciemność, żeby skutecznie się przed nim ukryć, ale przecież nie mogła tego robić wieczni. Powinna była wręcz cieszyć się, że jest obecny i tak czy inaczej musi się z nim spotkać, ale wcale nie czuła się dzięki temu pewniej. Wręcz przeciwnie – jakaś jej cząstka żałowała, że jednak nie ma możliwości, żeby móc się wycofać, nawet jeśli to było najgorszym z możliwych rozwiązań. Przecież musiała to zrobić. Obiecywała sobie i...

– Och, Dimitrze... – westchnęła zrezygnowana.

Jej szept był cichszy niż szmer poruszanych wiatrem liści, ale dookoła panowała idealna cisza, a ona nie doceniła jego czujności.

– Kto tam jest? – Jego głos ją sparaliżował. Cofnęła się o krok, z wrażenia omal nie wypadając przez barierkę. Przywarła do niej plecami, czując jak kamień wżyna jej się w plecy, ale i tak żałując, że nie może przez niego przeniknąć. – Lucasie, jeśli to po raz kolejny ty, to wiedz, że nie zmieniłem zdania. Nie zamierzam nigdzie wychodzić, a tym bardziej nie nabrałem ochoty na to, żeby się zabawić, dlatego...

Odezwij się, głupia!, syknęła na siebie w myślach. Przecież to była najlepsza z możliwych okazji, której za nic w świecie nie mogła przegapić. A jednak zastygła w bezruchu, niezdolna nawet złapać oddechu, chociaż ten wciąż był jej momentami potrzebny (kolejna dziwna właściwość, którą w sobie odkryła – nie zawsze musiała oddychać) i porażona tym, do czego doprowadziła. Doskonale słyszała tę nienaturalną, stłamszoną przez obojętność, ale wciąż wyczuwalną nutkę cierpienia w jego głosie. Być może chodziło o to, że go znała – nie miała pojęcia – ale liczył się sam fakt jej obecności. I to z jej winy. To, że odciął się do wszelakiego towarzyskiego życia...

Zamknęła oczy.

– To nie Lucas. To ja – zaoponowała, ale chociaż chciała powiedzieć to głośno i pewnie, wyszedł jej tylko niewyraźny, ledwo zrozumiały szept.

Nie otrzymała odpowiedzi. Zapadła tak przejmująca cisza, że miała ochotę zacząć wyć z rozpaczy, jakby ktoś właśnie ją torturował. Kolejne sekund mijały, a Dimitr nie odpowiadał, chociaż wiedziała, że gdzieś tam jest i że ją usłyszał.

Nie mogła tego znieść. Och, bogini, dlaczego...?

– Dimitrze? – zapytała cicho. Wyprostowała się i na drżących nogach zrobiła kilka kroków, po czym weszła przez otwarte balkonowe drzwi wprost do pogrążonej w mroku sypialni. – Dimitrze... – powtórzyła, tym razem odrobinę pewniejszym tonem, chociaż wciąż czuła się jak intruz. Nie powinna była dopuścić do tego, żeby oboje znaleźli się w takiej sytuacji, zwłaszcza on.

Nie miała trudu z przyzwyczajeniem oczu do ciemności. Mrok nie stanowił dla niej żadnej przeszkody, nawet jeśli do pokoju nie docierało słabe światło księżyca, bo i przecież ciemność była jej częścią, a ona do niej należała. Rozejrzała się czujnie dookoła, nareszcie pozwalając sobie na złapanie oddechu; serce waliło jej nienaturalnie szybko, chociaż od momentu, kiedy wróciła do żywych, wydawało się bić tak cicho i nieregularnie, jakby w każdej chwili na wieczność mogło się zatrzymać.

I wtedy go zobaczyła. Stał w najbardziej zacienionym kącie pokoju, nieruchomy i nienaturalnie wręcz... eteryczny? Nigdy nie sądziła, że będzie mogła określić Dimitra mianem delikatnego albo bezbronnego, ale taki właśnie wydał jej się w tamtym momencie. Przypominał kamienny posąg i chociaż od zawsze wiedziała, że wampiry są mistrzami trwania w bezruchu, jego widok całkowicie ją oszołomił; poczuła się wręcz przerażona, chociaż nie brało się to stąd, że bała się jego. Jeśli już, strach wiązał się z tym, że bała się o niego, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać.

Spojrzała mu w oczy. Spodziewała się zobaczyć dwóch skrzących się czerwienią punkcików, ale w zamian natrafiła na przypominające węgiel tęczówki. To, co dostrzegła w jego spojrzeniu, było nie tyle głodem, ale wręcz związaną z pragnieniem agonią. Zdążyła się co prawda zorientować, że od jakiegoś czasu króla widywano na zewnątrz jedynie okazyjnie, ale kiedy teraz na niego patrzyła... W jednej chwili uświadomiła sobie, że wampir nie tyle unikał wychodzenia poza rezydencję, co wręcz nie ruszał się nigdzie od chwili wesela Renesmee i Gabriela, nawet po to, żeby zapolować. To odkrycie ją zmroziło, zwłaszcza kiedy dodała do tego fakt, że przez cały ten czas zamykał się w tym pokoju, sam na sam z własnymi myślami i wspomnieniami po niej.

Nieświadomie zrobiła krok w tył, nagle pragnąć się wycofać. Posąg o rysach Dimitra natychmiast ożył i zrobił taki ruch, jakby pragnął do niej podejść i ją powstrzymać.

– Nie... – szepnął dziwnie zdławionym głosem. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że jest bliski temu, żeby się popłakać, ale to było niemożliwe. – Proszę cię, nie odchodź tak szybko. Powiedz, że nie zwariowałem, a ty naprawdę tutaj jesteś.

Zatrzymała się, całkowicie oszołomiona. Czy mówił do niej, czy może też myślał, że jest jedynie zjawą – wyjątkowo żywym wspomnieniem – a naprawdę jej tutaj nie ma? Nie miała pojęcia, jak wiele mogą znieść wampiry jeśli odebrać im miłość, ale patrząc na Dimitra, bała się, że zrzuciła na niego za dużo. Dziwiła się, że w ogóle mógł na nią patrzeć po tym wszystkim, ale z drugiej strony... Czy nie tego chciała?

– Isabeau – wyszeptał miękko. Jej imię zabrzmiało w jego ustach tak, jakby je wyśpiewał. – Czy ja oszalałem? Czy jednak postanowiłaś zlitować się nade mną, mój aniele, i przyszłaś żeby mnie ze sobą zabrać?

– Zabrać...? – powtórzyła wstrząśnięta. – Dobra bogini, chcesz żebym cię ze sobą zabrała? – zapytała, nie mogąc pojąć tego, że Dimitr mógłby pragnąć śmierci.

– Proszę o to boginię odkąd zniknęłaś – odparł cicho, takim tonem, jakby rozprawiali o jakimś najnormalniejszym w świecie marzeniu. – O to albo żeby móc cię ostatni raz zobaczyć... Móc ciebie dotknąć to i tak nazbyt wiele, więc nawet nie śmiałem o tym myśleć – dodał, zachowując się jakby mówił do siebie. Zrozumiała, że mimo wszystko do tej pory nie do końca wierzy w to, że mogłaby być prawdziwa.

Drgnęła i zrobiła krok w jego stronę.

– Dimitrze – westchnęła i pokręciła głową. – Kochanie, przecież ja tutaj jestem. To nie jest ani cud, ani przywidzenie. Ja po prostu tutaj jestem – powtórzyła bardziej stanowczo, a widząc, że chce zaprotestować, pośpiesznie podeszła bliżej i ułożyła obie dłonie na jego torsie.

Zesztywniał cały w odpowiedzi na jej dotyk i gwałtownie zakrztusił się powietrzem, kiedy doszedł go zapach jej krwi. Jego oczy jakimś cudem jeszcze bardziej pociemniały, ale nie bała się tego, że jakkolwiek ją skrzywdzi; nawet instynkt podpowiadała jej, że jest bezpieczna, chociaż to i tak wydawało się idiotycznym, podchodzić tak blisko wygłodniałego wampira, kiedy było się śmiertelnym. Ale przecież nie mogła trzymać się od niego z daleka – nie, kiedy tak bardzo za nim tęskniła, a on jej potrzebował.

Zareagował bez ostrzeżenia, nagle zamykając ją w ramionach i jeszcze bardziej przyciągając do siebie. W pierwszej chwili drgnęła, instynktownie chcąc się bronić, szybko jednak uświadomiła sobie, że to nie atak, a Dimitr nie pragnie krążącej w jej żyłach krwi. Nie – on pragnął czegoś innego, a ona mogła mu to dać. Wystarczyło, że była i pozwalała mu, żeby ją dotykał. Czuła jego dłonie na plecach i biodrach, we włosach, kiedy przeczesywał je czule palcami, jednocześnie chcąc się upewnić, że jest prawdziwa. Dotykał ją, a ona drżała z nadmiaru emocji, całkowicie oszołomiona jego reakcją. Nie tego się spodziewała – nie, że przyjmie to tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Nie tego, że będzie w szoku.

Nie...

– Isabeau... Isabeau... – Zaczął powtarzać jej imię, chociaż przecież była obok, tak blisko jak mógł sobie tego zażyczyć. W jednej chwili zapragnęła znaleźć się jeszcze bliżej, chociaż wątpiła żeby zasłużyła na taki dar po tym, jak zraniła go odchodząc z Drake'm, a później znikając na te wszystkie miesiące. Nie powinien chcieć jej widzieć, a już na pewno nie powinien cieszyć się z jej obecności. – Na ogrody pięknej Selene, ty naprawdę tutaj jesteś! – zawołał wstrząśnięty, chyba dopiero teraz w pełni to sobie uświadamiając.

– A gdzie miałabym być? – zapytała niezbyt inteligentnie, wysilając się na uśmiech. – Przecież do początku ci to powtarzałam, głuptasie.

Ujął jej twarz w obie dłonie i zajrzał wprost w jej błękitne oczy; jego własne, chociaż czarne i wygłodniałe, zdawały się skrzyć w panującym wokół mroku.

– To brzmi dokładnie jak ty – stwierdził cicho i mogłaby przysiąc, że gdyby był sobą, na jego ustach pojawiłby się uśmiech. Była wdzięczna losowi, że jednak go nie dostrzegła, bo to zdecydowanie byłoby dla niej zbyt wiele – nie powinien się do niej uśmiechać! – Och, Isabeau... – westchnął, wciąż błądząc dłońmi po całym jej ciele i jakby ucząc się jej na pamięć.

– Dimitrze... – zaczęła, chociaż nie miała pojęcia, jak powinna mu wytłumaczyć to, co zrobiła. Spróbowała się odsunąć, żeby mieć więcej swobody i móc zebrać myśli, ale w odpowiedzi przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. – Dimitrze, ja...

– Cii, moja kochana. To nie ma znaczenia, bo... Później – powtórzył stanowczo. Głos miał nieco przytłumiony, bo cały czas wtulał twarz w jej ramię. – To nie ma znaczenia, moja kochana. Nie chcę marnować czasu, który mamy.

– Kiedy ja nigdzie nie idę – zaoponowała zrezygnowanym tonem. – Dimitrze, mówiłam ci, że naprawdę tutaj jestem.

– Więc tym bardziej będziemy mieli czas później – odparł.

Jak na złość, logice jego argumentów nie dało się niczego zarzucić. Co więcej, sama również pragnęła zapomnieć i poddać się tego, co wzajemnie czuli, ale to przecież było zbyt proste. Najpierw musiała...

– Ale... – zaczęła, jednak Dimitr nie dał jej skończyć.

W momencie, kiedy poczuła jego wargi na swoich, wszelakie myśli uciekły z jej głowy. A potem była już tylko ona, on i nieograniczona miłość, którą wzajemnie się darzyli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro