Trzydzieści cztery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabeau

Szmer, który przeszedł przez tłum, przypominał wstrząs elektryczny, chociaż w rzeczywistości było to tylko jedno, jedynie imię.

– Allegra...

Allegra, Allegra...

Allegra.

Isabeau nie była pewna, kto pierwszy je wypowiedział. Momentalnie z wrażenia zakręciło jej się w głowie, kiedy niczym echo zaczęto powtarzać to jedno imię. Miała wrażenie, że to jakiś marny żart i ktoś próbuje zabawić się jej kosztem, ale przecież dopiero co sama słyszała ten głos, który wypowiedział te cudowne słowa, które owijały się wokół niej niczym podmuch ciepłego powietrza.

A potem zauważyła, że zebrani zaczynają się rozstępować, żeby zrobić miejsce istocie, która powolnym, pełnym gracji krokiem zaczęła zmierzać w jej stronę.

Allegra wyglądała tak, jakby dosłownie płynęła w powietrzu. Słońce zdążyło prawie całkowicie zajść, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, ale nawet ten słaby srebrzysty blask, wyciągał świetlne refleksy z złocistych włosów kobiety. Poruszała się z gracją, wręcz emitując pewnością siebie i samym tylko wyglądem wzbudzając ogromny szacunek tych, którzy ją obserwowali. Na sobie miała idealnie skrojoną, dopasowaną do jej sylwetki staromodną suknię z krótkim rękawem. Ciemnoniebieski materiał idealnie dopasowywał się do jej smukłego ciała, rozszerzając się w pasie i kaskadami spływając do samej ziemi i sprawiając, że każdy kolejny krok wprawiał go w drżenie.

Beau stała, ledwo łapiąc oddech i będąc w stanie jedynie patrzeć na pół-wampirzycę. Allegra spojrzała wprost w jej stronę, a jej błękitne niczym zamarzająca woda oczy – będące dokładnie takie same, jak oczy Isabeau – zabłysły radośnie. Kobieta prawie natychmiast przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się bliżej, chociaż jednocześnie wciąż poruszała się z typową dla siebie gracją, którą dosłownie oczarowywała wszystkich w koło.

To Dimitr pierwszy był w stanie ruszyć się z miejsca. Równie zaskoczony, ale przede wszystkim wyraźnie rozentuzjazmowany, pośpiesznie wyminął oszołomioną Isabeau i zbiegł ze schodów, żeby wyjść Allegrze naprzeciw. Isabeau nie mogła pojąc, jak nawet w najbardziej oszałamiającej sytuacji, był w stanie zachować pewność siebie i pamiętać o zachowaniu, którego od niego oczekiwano.

– Witaj, kapłanko – powiedział miękko, ujmując wyciągniętą dłoń Allegry i pomagając jej wspiąć się po schodach akademii.

– Dimitrze, jak zwykle oficjalny. – Zaśmiała się perliście. – Wydawało mi się, że straciłam ten tytuł w momencie, kiedy zdecydowałam się odejść. W tej chwili jedyną prawdziwą kapłanką jest moja kochana córka, co sam dopiero co zaznaczyłeś.

– Naturalnie – zgodził się natychmiast wampir, uśmiechając się blado przy wzmiance na temat Isabeau. – Co nie zmienia faktu, że i ciebie niezwykle dobrze widzieć, moja pani.

Allegra jedynie się uśmiechnęła, po czym ponownie wbiła wzrok w zastygłą Isabeau. W jej oczach pojawiło się powątpienie i zatrzymała się w bezpiecznej odległości, patrząc wyczekująco na córkę i próbując stwierdzić, jaka może być jej reakcja. Beau po prostu stała, całkowicie oszołomiona, zwłaszcza, że w jednej chwili wszystko w niej zaczęło się aż rwać do tego, żeby rzucić się do przodu i wpaść kobiecie w ramiona. Nie miało nawet znaczenia to, że tym samym okazałaby słabość i to na oczach tak wielu osób. To była Allegra – jej matka, której niejednokrotnie potrzebowała w ostatnim czasie, a której zdecydowanie nie miała zastąpić jej Esme.

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Isabeau z jękiem dała za wygraną i poddała się instynktowi. Poczuła się jak małe dziecko, kiedy ciepłe ramiona Allegry zamknęły się wokół niej, ale jednocześnie nareszcie poczuła upragnione od dawna ukojenie. Wszystko to, co się wydarzyło – śmierć Drake'a, jej własna zmiana i powrót, spotkanie z Aldero... – uparcie nie chciało dać jej spokoju, bezustannie zajmując myśli i przesuwając się pod jej powiekami. Miała tego serdecznie dość, a Allegra w jednej chwili wydawał jej się jedyną osobą, która byłą w stanie ją zrozumieć.

– Cześć, mamo – mruknęła cicho, całkowicie speszona, nie mogła jednak zdobyć się na to, żeby odsunąć się do Allegry chociaż o krok.

Słyszała jakieś zamieszanie i teraz tym wyraźniej czuła na sobie spojrzenia tych, którzy przybyli żeby wysłuchać jej i Dimitra, ale uparcie ich ignorowała. Teraz niemal niczym błogosławieństwo przyjęła głosy Pavarottich, którzy w typowy dla siebie, zdecydowanie zbyt bezpośredni sposób, dawali gapiom do zrozumienia, żeby się rozeszli i znaleźli sobie jakieś lepsze zajęcie. Pomyślała, że będzie musiała ich jakość wynagrodzić... Albo i nie, bo załazili jej za skórę tyle razy, że to było jak najbardziej uzasadniona, zasłużoną przysługą z ich strony. Zresztą nie mogła pozwolić na to, żeby stracić pozycję tej wrednej zołzy, jak kilkukrotnie ją za jej plecami nazywali, kiedy byli przekonani, że tego nie słyszy – albo jak najbardziej chcieli, żeby usłyszała i mogła się zdenerwować.

Uniosła głowę, kiedy tylko wszelakie szepty i kroki ucichły. Prawie natychmiast napotkała roześmiane oczy Allegry; kobieta wręcz chłonęła ją wzrokiem, kiedy zaś Isabeau się poruszyła, czule ujęła jej twarz w dłonie i westchnęła.

– Dobrze się spisałaś. Isabeau, sama najlepiej wiesz, że dobrze się spisałaś – powiedziała stanowczo, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– Nie rozumiem...

Allegra westchnęła.

– Twój dar to cud i przekleństwo – wyjaśniła spokojnie. – Mam na myśli to, że zrobiłaś wszystko to, co było trzeba. Nie powinnaś mieć sobie niczego do zarzucenia, córko.

Isabeau wyprostowała się niczym struna i odsunęła, patrząc na matkę z niedowierzaniem. Skąd Allegra mogła wiedzieć, czego tak naprawdę się obawiała i jakie miała wątpliwości? Ba! Skąd mogła mieć pojęcie, jakie decyzje musiała podejmować jej córka, skoro nie widziały się od wieków? Chociaż wciąż w szoku, Isabeau momentalnie uświadomiła sobie, że coś jest nie tak, chociaż wciąż nie potrafiła wyjaśnić czego konkretnie ta świadomość dotyczy.

– Skąd ty...? – zaczęła, ale urwała, kolejny raz pozwalając, żeby błękitne oczy Allegry przejęły nad nią kontrolę.

– Nie domyślasz się? – zapytała tamta, ujmując Isabeau za rękę i dając jej do zrozumienia, żeby poszła za nią. Dziewczyna kątem oka spojrzała na przyczajonego tuż obok Dimitra, po czym pozwoliła, żeby matka sprowadziła ją ze schodów. Dopiero kiedy za nią ruszyła, dostrzegła wahających się przed odejściem Carlisle'a i Esme. Mimo wszystko ucieszyła się, że nie poszli z pozostałymi, bo sądziła, że należały im się pewne wyjaśnienia. – Wiem o wszystkim, co się wydarzyło... Ale moja droga córka zawsze miała skłonność do zapominania o zdolnościach, którymi dysponuję – dodała pogodnie, stając naprzeciwko wampirów.

Isabeau gwałtownie zassała powietrze.

– Alba!

Allegra pokiwała energicznie głową, po czym mocniej ścisnęła dłoń Isabeau. Dziewczyna pośpiesznie przeczesała włosy palcami wojen ręki i spojrzała na Cullenów.

– No tak, to jest właśnie moja... Moja mama – wyjaśniła, starając się zebrać myśli i przestać zwracać uwagę na to, że wciąż jest pod obstrzałem spojrzeń. – Allegra Del Vecchio...

– Po prostu Allegra – żachnęła się tamta. – Nie jestem pewna ile Isabeau wspominała, ale ja wiem wystarczająco dużo na wasz temat.

– Isabeau w zasadzie mało mówi, jeśli chodzi o rodzinę – odezwała się po chwili zastanowienia Esme, obdarzając Allegrę niepewnym uśmiechem. – Allegra... – upewniła się, wyraźnie oczarowana rzadko spotykanym imieniem.

Pół-wampirzyca pokiwała głową i spojrzała przelotnie na Isabeau, ale niczego nie powiedziała. Komu jak komu, ale jej zdecydowanie nie trzeba było tłumaczyć, dlaczego jej córka była skryta w kwestii rodziny, zwłaszcza tej najbliższej.

– Jestem zdziwiona, że wróciłaś – wtrąciła się Isabeau, nie mogąc się powstrzymać. – Mówiłam wam, że rozdzieliłyśmy się po tym, co się stało. Mama odeszła, kiedy ja szukałam Gabriela i Layli – przypomniała spokojnie.

– Odeszłam albo raczej się wycofałam. No, Isabeau, ty chyba najlepiej powinnaś wiedzieć, że są momenty, kiedy jesteśmy zmuszeni podjąć pewne, nie do końca mile widziane decyzje. – Allegra zmarszczyła brwi. – Ale może zacznijmy od początku. Rodzina wybranki mojego siostrzeńca patrzy na nas jak na dwie wariatki, co nawet mnie nie dziwi, bo obie cały czas mówimy zagadkami.

– Ależ to nie jest tak – zapewnił natychmiast Carlisle, w końcu decydując się odezwać. – Po prostu...

Allegra znów tylko się uśmiechnęła. W takich momentach aż nadto przypominała Isabeau, bo w wyrazie jej twarzy wyraźna była odrobina złośliwości.

– Ależ jak najbardziej jest tak. Sama bym na siebie tak patrzyła. W zasadzie każdy tak na mnie patrzył, ale to już chyba taki urok kapłanki. – Zarzuciła długimi włosami, odrzucając je na plecy.

– Yves powiedziałby, że to raczej upierdliwość albo pycha. O, albo jeszcze wrodzona złośliwość – mruknęła Isabeau, wywracając oczami.

– Dobrze wiedzieć, że wciąż jest sobą. Zresztą, Isabeau, co nam zostało, jeśli nie to kim jesteśmy? – zapytała spokojnie. – Pamiętasz, co ci mówiłam? Przeznaczeniem kapłanki...

– Tak, mamo. Pamiętam. Pożądaj i bądź pożądaną; radź i słuchaj rad; dawaj siłę, kiedy tego od ciebie oczekują... – przerwała jej pośpiesznie, speszona obecnością Dimitra i Cullenów. Przeznaczeniem kapłanki nie jest kochać – my decydujemy; dajemy wsparcie; nas się pożąda... Bez trudu przywołała słowa Allegry, ale nie wypowiedziała ich na głos, zwłaszcza przez wzgląd na tego pierwszego. Bo jak mogła się tym w tej sytuacji kierować? – Mogę właściwie wiedzieć, dlaczego znowu traktujesz mnie tak, jakbym była nastolatką i dopiero się wszystkiego uczyła? – zapytała zmęczonym głosem; była wyczerpana od nadmiaru emocji, zresztą mogła się założyć, że na nogach była już prawi dwie doby, nie będąc w stanie poddać się zmęczeniu nawet za dnia.

– To proste Isabeau: bo chcę oficjalnie przekazać ci to, co jest naszym dziedzictwem. – Raptownie spoważniała i odszukała wzrokiem Dimitra. – Królu mój złoty – mrugnęła do niego porozumiewawczo – chyba planowaliście naznaczenie, prawda? Wiem, co dopiero powiedziałam i podtrzymuje to, ale chciałabym przynajmniej tę uroczystość poprowadzić.

Dimitr westchnął, ale nie zaprotestował, chociaż Isabeau wiedziała, że podobnie jak i ona, nawet nie pomyślał o tym, żeby urządzać jakiekolwiek ceremonie albo inicjacje. Beau była dla niego kapłanką w każdym calu, a po śmierci Tiah po prostu poprosił ją, żeby zajęła to miejsce. Teraz to wydawało się oczywiste, zwłaszcza dla samej zainteresowanej, ale wcześniej... No cóż, przecież pierwotnie nie zamierzała zajmować tego stanowiska na stałe. Zdecydowała się na to dopiero wczoraj i to dosłownie w ostatniej chwili, bo pozostały czas został skutecznie zajęty przez Dimitra i to na sprawy zupełnie niezwiązane z jakimikolwiek formalnościami.

Nawet jeśli Allegra zorientowała się, że tak jest, nie dała nic po sobie poznać. Jedynie skinęła głową i ponownie zwróciła się do Isabeau:

– Wyjaśnisz swoim bliskim, jakimi zdolnościami dysponuję, czy sama mam to zrobić? – zapytała spokojnie, nie odrywając oczu od córki.

Beau westchnęła.

– Allegra – jednak pewniej czuła się wykorzystując imię matki – potrafi komunikować się ze zwierzętami. Nie tyle się z nimi porozumiewa, co po prostu wykorzystuje ich umysły, tak jak ja chociażby wnikam w podświadomość ludzi albo swoich pobratymców.

Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy zrozumieli, natychmiast się ich wyzbyła, kiedy zauważyła spojrzenie Carlisle'a. Wampir wydawał się zafascynowany, tym bardziej, kiedy – podobnie jak i ona wcześniej – skojarzył ze sobą fakty.

– Alba... Ach, od początku wydawała mi się zbyt niezwykła, żeby być zwykłym zwierzęciem. – Spojrzał z zainteresowaniem na Allegrę. – Więc faktycznie obserwowałaś nad od dawna.

– Co nie znaczy, że byłam blisko – zaoponowała. – Zwierzęta były moimi oczami i uszami. Albę... Tak ją nazwaliście? – Uniosła brwi. – No tak, Albę wysłałam, kiedy tylko dowiedziałam się, jak bardzo skomplikowały się pewne sprawy.

Isabeau wsparła dłonie na biodrach i z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Chwileczkę... A skąd wiedziałaś, jak bardzo się wszystko skomplikowało, skoro ciebie nie było? – zapytała podejrzliwie. – Już mniejsza o to, skąd wiedziałaś o Renesmee i telepatach, zanim sama postanowiłam się tam pofatygować, ale to... Nie mogłaś znać moich wizji, mamo.

Allegra patrzyła na nią spokojnie.

– Sądzę, że sama najlepiej znasz odpowiedź na to pytanie – odparła, bynajmniej nie speszona. – Zawsze was chroniłam. Ciebie i Aldero, kiedy jeszcze wszystko było w porządku. – Jej błękitne oczy pociemniały, kobieta jednak szybko wzięła się w garść. – Masz wiernych przyjaciół, ale zapominasz, że i ja dysponuję znajomościami.

– Michael... – Isabeau syknęła gniewnie. – A niech go szlag. Mam przez to rozumieć, że cały czas kontrolowałaś wszystko to, co robiłam?

– Nie nazwałabym tego kontrolą. Nie, kiedy również ode mnie jest uzależnione to, co się dzieje. – Allegra spojrzała ponownie na Cullenów. – Sądzę, że za moje pojawienie się możesz podziękować ojcu – zwróciła się do Carlisle'a. – O tak, Lawrence'owi bardzo na mnie zależy... Co prawda nie mam pojęcia dlaczego, ale może być z siebie zadowolony. Wróciłam. – Potarła dłońmi skronie. – No dobrze, ale wystarczy tego. Mam dość stania w tym miejscu, zresztą chciałabym poznać nareszcie moich siostrzeńców i – uśmiechnęła się blado – moje wnuki.

Isabeau pokiwała głową. Nie miała pojęcia, co powinna o tym wszystkim myśleć, ale wiedziała jedno – obojętnie jak bardzo cieszyła się z powrotu Allegry, jej obecność zdecydowanie nie zwiastowała czegoś dobrego.


Theo

– Kristin... – Theo powoli zaczynał mieć dość błagania, ale dziewczyna najwyraźniej dopiero się rozkręcała. – Kris, porozmawiasz ze mną, proszę?

Zesztywniała, słysząc zdrobnienie imienia w jego ustach. Wiedział, że zdecydowanie nie była tym zadowolona, ale przynajmniej w końcu jakoś zareagowała i odwróciła się w jego stroną. Jej szare oczy ciskały błyskawice.

– Jak ty mnie nazwałeś? – zapytała, a właściwie wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Wampir westchnął.

– Kris. Czy coś jest nie tak? – Spojrzał na nią zaskoczony. – Dylan i Layla cały czas wyrażają się o tobie w taki sposób – usprawiedliwił się.

– A nie wpadłeś na to, panie medyk, że to dlatego, że jestem ich przyjaciółką? – zapytała i nagle roześmiała się odrobinę histerycznie. – Ach, faktycznie... Przyjaciółki nie pozwalałoby się trzymać w takim miejscu! – jęknęła rozdrażniona, w złości uderzając pięścią w ścianę celi.

Theo westchnął. Łatwo było słuchać i gdybać, kiedy Dimitr kazał mu znaleźć rozwiązanie (albo raczej próbować) tego, co działo się z pół-wampirami, ale kiedy przychodziło co do czego, wszystko zdecydowanie się komplikowało. Po pierwsze, samym problemem już była Kristin, która nie chciała albo nawet nie potrafiła udzielić mu jakichkolwiek informacji. A po drugie... No cóż, ciężko było patrzeć na kogoś takiego jak Kristin tak, jakby była szalona, niebezpieczna albo jakkolwiek zła. A już na pewno nie mógł jej nazwać swoją pacjentką albo kimś w tym rodzaju – i to nie tylko dlatego, że chyba wtedy wpadłaby w taki szał, że jakimś cudem wyrwałaby kraty i go zabiła.

Kristin była najbardziej niezwykłym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział. Zdecydowanie była ładna, chociaż to nie powinno dziwić, skoro była pół-wampirzycą. Miała gęste, ciemne włosy i regularnie rysy twarzy. Ładne, migdałowe oczy miały swój urok, nawet jeśli dziewczyna najczęściej patrzyła na niego wrogo i się denerwowała. Wiedział, że to głównie jego winiła za to, że cały czas ją tutaj przetrzymywali, ale przecież tak naprawdę Theo nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Co innego miał zasugerować Dimitrowi? Szpital? To była jeszcze gorsza perspektywa i to nie tylko dlatego, że nie było tam żadnego pokoju, przystosowanego do przetrzymywania nieśmiertelnych. Kristin zresztą pewnie zinterpretowałaby te przenosiny w nieodpowiedni sposób, a tego nie chciał.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że on sam sądził, że trzymanie ją w tym miejscu jest bezsensowne. Cokolwiek się z nią działo, nie miał tego z jej pomocą ustalić, zresztą Kristin wcale nie sprawiała wrażenia, jakby była chora. Jasne, wiedział o tej dziewczynie, którą zabiła, a czego nie chciała bądź nie mogła sobie przypomnieć, ale przez cały ten okres, kiedy do niej przychodził, nie zaobserwował niczego niewłaściwego. Co prawda dziewczyna łatwo wpadła w złość, ale to w żadnym wypadku nie przypominało jakiegoś niekontrolowanego szału, którego mógł się spodziewać. Miał wręcz wrażenie, że Kristin krzyczy, przeklina i próbuje się na niego rzucać z bezsilności, nie będąc w stanie znieść tego, jak była traktowana i co sugerowali wszyscy wkoło.

Kristin spojrzała w jego stronę, podchwytując jego uważne, czujne spojrzenie. W jej własnych oczach pojawił się dobrze mu już znany żal.

– Co się tak na mnie gapisz? – warknęła. – Szykujesz kolejną genialną opinię, żeby później nawijać na mój temat Dimitrowi albo jakiemuś innego medykowi od siedmiu boleści? Co takiego znowu na mój temat stwierdziłeś, doktorze? – zapytała gniewnie.

– Masz pojęcie, że w ten sposób jedynie się pogrążasz? – odpowiedział pytaniem, opierając się niedbale o kraty i nareszcie odrywając od niej wzrok.

Wypowiadanie pierwszej rzeczy, która przyszła mu do głowy, nie było najlepszym pomysłem i zdecydowanie nie było w jego stylu, ale nie mógł się powstrzymać. Kristin prychnęła i ruszyła w jego stronę, zachowując się jak rozjuszona kotka. Zatrzymała się dopiero tuż przed kratami, tak, że dzieliła ich zaledwie cienka warstwa posrebrzanego metalu.

– Myśl sobie co chcesz, ale ja nie jestem szalona – powiedziała stanowczo, patrząc mu w oczy. – Pogrążam się? Prawda jest taka, że nawet gdybym przez cały dzień siedziała i w spokoju gapiła się w jeden punkt, wtedy też byście mnie nie wypuścili.

– I właśnie dopiero to byłoby niepokojące, a przynajmniej tak mi się wydaje – odparł. Choroby psychiczne nigdy nie był jego mocną stroną, zresztą nie w tym się specjalizował. – A ja nie ma cię za wariatkę, Kristin – dodał łagodniej, w nagłym przypływie szczerości.

Musiała mu uwierzyć, bo zamrugała pośpiesznie, na moment wytrącona z równowagi. Natychmiast wzięła się w garść i spojrzała na niego, nieufnie mrużąc oczy.

– Więc co takiego sobie myślisz? – zapytała zaskakująco spokojnym głosem. Miała bardzo ładny sopran, zwłaszcza kiedy nie krzyczała.

– Zastanawiam się, czy bardzo bym ryzykował, gdybym zdecydował się wejść do środka i porozmawiać z tobą bez tego żelastwa.

Odsunęła się o krok i rozłożyła ramiona.

– Więc spróbuj – zaproponowała spokojnie.

Wahał się przez moment, ale coś podpowiadało mu, że może jej zaufać – przynajmniej w niewielkim stopniu, ale jednak. Pośpiesznie wyjął klucz i otworzył drzwi, po czym w pośpiechu wślizgnął się do środka, ale Kristin wcale nie wyglądała na taką, która zamierza oszukać go i uciec. Kiedy starannie zamknął drzwi i na nią spojrzał, przekonał się, że nadal stoi w tej samej pozycji, biernie go obserwując.

– I co? – zapytała obojętnie, uśmiechając się z odrobiną goryczy? – Jestem taka przerażająca, jak mogłeś podejrzewać? Jak widzisz nie rzuciłam ci się do gardła i jak na razie nie mam takiego zamiaru.

Westchnął i wywrócił oczami.

– Jesteś zdecydowanie sympatyczniejsza, kiedy nie przeklinasz – stwierdził, zakładając ramiona na piersi.

Zaśmiała się perliście. Chyba pierwszy raz słyszał, żeby naprawdę się śmiała, oczywiście pomijając te momenty, kiedy zachowywała się jak histeryczka.

– Chyba każdy byłby niesympatyczny, gdyby trzymano go w takim miejscu – powiedziała i spojrzała na niego ostrzegawczo, kiedy chciał zaoponować. – Nie wmawiaj mi nawet, że to dla mojego dobra, bo oboje wiemy, że to nie jest prawda. Gdybym chciała, mogłabym rozerwać sobie żyły i wykrwawić się tutaj na śmierć.

– Jak już ci mówiłem, nie uważamy cię za wariatkę – przypomniał jej cierpliwie. – Nie żebym był niewdzięczny, ale powiesz mi skąd ta nagła zmiana w nastawieniu?

– Coś ci nie odpowiada? – Sam nie był pewien, kiedy właściwie przeszła z nim na „ty". Ignorował to, kiedy się do niego rzucała, ale przy normalnej rozmowie ta swoboda wydawała się aż nazbyt wyrazista. – Pomyślałam po prostu, że jesteś moją jedyną deską ratunku, jeśli nie chcę tutaj faktycznie zbzikować. Myśl sobie co chcesz, ale darcie się bez celu wcale nie sprawia mi przyjemności. A tak... Och, po prostu ze mną porozmawiaj, dobrze? – poprosiła i uświadomił sobie, że jej głos brzmi niemal błagalnie.

Kristin naprawdę się bała. A on zamierzał zrobić wszystko, byleby zyskać jej zaufanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro