Trzydzieści dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabeau

Isabeau westchnęła i oparła się o ścianę w korytarzu. Na sobie wciąż czuła pocałunki i muśnięcia lodowatej skóry Dimitra; już samo to przyprawiało ją o dreszcze i sprawiało, że czuła się znakomicie. Miała wrażenie, że wciąż otacza ją jej prywatna otoczka szczęścia, która towarzyszyła jej od momentu, kiedy nareszcie wyrwała się z komnaty Dimitra i – ścigając się ze słońcem – dotarła do domu. Chociaż już dawno zaczęło świtać, a ona czuła się padnięta, nie mogła nawet wyobrazić sobie tego, że byłaby w stanie tak po prostu położyć się i zasnąć. Czuła się zbyt pobudzona, zupełnie jakby wypiła cały dzbanek mocnej kawy z kofeiną i to uczucie zaczynało ją irytować.

Sapnęła rozdrażniona. Musiała się ruszać, a jak na złość nie była w stanie wyjść na dwór, bo już więcej by z niego nie wróciła. Musiała czekać aż do zachodu, a to nagle wydało jej się perspektywą gorszą i bardziej niemożliwą niż coś tak abstrakcyjnego jak wieczność. Dom też nie był jej do końca przyjazny, bo chociaż Carlisle i Esme zadbali o to, żeby z myślą o niej i bliźniakach, zasłonić większość okien w najczęściej używanych pomieszczeniach, dobijała ją panująca dookoła ciemność. Kiedy uwielbiała noc, ale teraz zaczęła tęsknić a światłem i ciepłem promieni na skórze. Chyba nigdy nie czuła się w ten sposób i te nagłe pragnienia doprowadzały ją do szału.

Korytarz był cichy i pogrążony w półmroku. Nie przeszkadzało jej to, bo w ciemnościach widziała doskonale, poza tym znała dom swojego dzieciństwa tak dobrze, że mogła bez problemu się po nim poruszać nawet z zamkniętymi oczami. Zwłaszcza teraz, kiedy dzięki Cullenom odzyskał dawną świetność; Esme oczywiście musiała wszystko wysprzątać, ale poza tym nie ruszyła żadnych rzeczy ani nie zmieniała mebli, wciąż nie czując się w tym miejscu swobodnie. Z jednej strony Isabeau była jej za to wdzięczna, ale z drugiej żałowała, że nie może uwolnić się od przeszłości. Sama nie miała odwagi czegokolwiek zmienić, dlatego wampirzyca ułatwiłaby jej zadanie, podejmując jakąkolwiek decyzję.

Słyszała spokojne oddechy Aldero i Cammy'ego, którzy zajmowali jeden z licznych pustych pokoi na piętrze. Sama Isabeau preferowała swoją ukrytą sypialnię na poddaszu o której wciąż nikomu nie powiedziała, chociaż podejrzewała, że mieszkające w jej domu wampiry albo już znalazły to miejsce, albo kiedyś miały na nie trafić. Nie przeszkadzało jej to, póki nie musiała się przejmować tym, że zaczną być z tego powodu uciążliwi, zresztą wolała trwać w przekonaniu, że to wciąż jej prywatny zakątek o którym nikt inny nie ma pojęcia.

Edward musiał być w salonie, bo słyszała, jak cicho przygrywa na pianinie. Pomyślała, że teoretycznie mogłaby do niego dołączyć, bo dawno nie miała okazji, żeby cokolwiek zagrać albo zaśpiewać, ale rozmyśliła się, kiedy uświadomiła sobie, że są tam również Carlisle i Esme. Nie żeby sądziła, że którekolwiek z nich mogłoby ją wypytywać o spotkanie z Dimitrem, chociaż z pewnością byli ciekawi, a odpowiedź jasno dało się wyczytać z wyrazu jej twarzy, a po prostu nie miała ochoty na kolejne zaciekawione spojrzenia albo sugestie Carlisle'a, czy przypadkiem nie chciałaby dowiedzieć się o sobie czegoś więcej.

Oczywiście, chciała, ale nie tego, co mówią podania i ile jest w tym prawdy. Raczej interesowało ją to, jak to się stało i dlaczego dotyczy tylko jej. Wiedziała, że i tego wampir pewnie byłby w stanie się dowiedzieć albo przynajmniej spróbowałby tego dokonać, ale nie chciała go o cokolwiek prosić. Nie rozumiała dlaczego, ale było w tym coś intymnego i po prostu czuła, że powinna w jakikolwiek sposób dojść do tego sama.

Westchnęła i odrzuciła od siebie te myśli. Sama już nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale samotność zdecydowanie jej nie służyła, chociaż i do towarzystwa jej nie ciągnęło. Wciąż czuła się dziwnie w towarzystwie i momentami żałowała, że się ujawniła. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę chciała i nie mogła się pozbyć wrażenia, że bezustannie toczy wewnętrzną walkę z samą sobą. Przynajmniej wspomnienia sprzed miesięcy nie próbowały jej dręczyć, ale doskonale wiedziała, że to jedynie dlatego, że skutecznie dusiła je w sobie. Niemniej czuła i wiedziała, że gdzieś tam wciąż są – ukryte, ale wciąż obecne, czaiły się gdzieś na granicy jej świadomości, czekając na moment jej największej słabości. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy moc wymknęła jej się spod kontroli i kolejny raz przeżywała to, co przytrafiło się ponad cztery wieki temu, kiedy jej brat...

Aldero.

Jego imię już nie raniło, być może dlatego, że nadała je swojemu synkowi. To było dobrym wyjaśnieniem, ale mimo wszystko wiedziała, że to trochę bardziej skomplikowane i wiąże się... z Drake'm. Jego wspomnienie – to, które pokazał jej przed śmiercią – zmieniało wszystko. Wiedziała, że jej nie okłamał, bo nie było możliwości, żeby przy tak intymnym zbliżeniu był w stanie tego dokonać. Wszystko, co zobaczyła, było prawdą, która od tamtego momentu żyła w niej, burząc jej spokój. Bo gdyby wiedziała wcześniej... Gdyby pozwoliła mu wytłumaczyć... Wtedy zdecydowanie wszystko byłoby inne i może oboje byliby inni – a Drake by żył. Nie mogła pozbyć się myśli o tym, że nie tylko go zabiła, ale doprowadziła do tych wszystkich okropnych rzeczy, ale skąd mogłaby wiedzieć, jak wielkie konsekwencje pociągną za sobą jej decyzje? To się wydarzyło wieki temu, kiedy jeszcze była psychicznie niedojrzałym dzieckiem, dodatkowo zranionym w najgorszy z możliwych sposobów. Wtedy liczyło się wyłącznie to, że Aldero jest martwy i że ma to jakiś związek z kimś, kogo kochała nad życie – wszelakie wyjaśnienia nie miały racji bytu, skoro ona wiedziała swoje...

Jestem taka głupia!, warknęła na siebie w myślach. Była na siebie zła za to, że po tym, jak spotkała się z Dimitrem, jej myśli kolejny raz uciekały do Drake'a, ale nie mogła nic na to poradzić. Była rozdarta – kochała ich oboje – i nie mogła pozbyć się wrażenia, że na swój sposób wspomnienia o nich są ze sobą powiązani. Od zawsze byli we dwoje; był Drake i był Dimitr. A jeśli dodać do tego ich walkę, ich wieczne starania o jej względy...

Zatrzymała się gwałtownie, jakby wyrwana z transu. Chociaż z trudem, pośpiesznie odsunęła od siebie wszelakie myśli. Nie było to zresztą takie trudne, bo nagle uświadomiła sobie w którym miejscu się znalazła. Wciąż była na korytarzu, teraz jednak stała tuż przez zakazanymi drzwiami do pokoju, którego progu nie przekroczyła od momentu, w którym On umarł. Natychmiast się cofnęła, zupełnie jakby poraził ją prąd, chociaż wiedziała, że to jedynie jej własne przewrażliwienie. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że jej własne ciało się temu sprzeciwia, chcąc żeby nie odchodziła...

Proszę...

Zadrżała i przejął ją nagły chłód. Od wieków unikała tego miejsca jak ognia, kiedy zaś przebywała w pobliżu, zawsze czuła się dziwnie. Jednocześnie chciała uciekać, ale z drugiej strony, coś przyciągało ją do pokoju Aldero, kusząc i przyzywając. Zawsze to ignorowała, powtarzając sobie, że to jej wyobraźnia, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że miejsce to zawsze emitowało jakąś dziwną energią, którą jako telepatka był w stanie wyczuć. Nie potrafiła tego wyjaśnić – nie odważyła się nawet zapytać kogokolwiek innego, czy również coś podobnego wyczuwał – ale teraz...

Musiała stąd odejść. Jak najszybciej musiała...

Isabeau, proszę...

Ktoś ją wołał. Powtarzał jej imię, kusił i wabił, wręcz błagając żeby została. Powtarzała sobie, że to po prostu jej wyobraźnia, ale przecież doskonale wiedziała, jak rozróżnić cudzą myśl we własnym umyśle od tych, które należały do niej. Nie mogła, nie potrafiła tego przyjąć do wiadomości, ale...

Isabeau...

Ten głos...

To nie mogło być możliwe, nie mogło, ale...

Powinna zrobić cokolwiek, uciec, ale nie była w stanie. Niczym w transie położyła dłoń na klamce i stanowczo ją nacisnęła, zanim zdążyłaby się rozmyślić, ale... nic się nie stało. Drzwi nawet drgnęły i dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że są zamknięte. Pamiętała, że faktycznie Carlisle coś jej o tym wspominał, mając nadzieję, że takie zabezpieczenie ją uspokoi, ale pośpiesznie wyrzuciła tę uwagę z pamięci, jak wszystko co mogło dotyczyć jej zmarłego brata. Teraz jednak, kiedy stała przed drzwiami jego pokoju, a wszystko ciągnęło ją żeby tam wejść...

Zamknęła oczy. Zamek kliknął, drzwi zaś prawie natychmiast ustąpiły, ledwo tylko zdecydowała się użyć mocy. Omal się nie uśmiechnęła, rozbawiona wiarą doktora w to, że jakikolwiek telepata byłby w stanie oprzeć się najzwyklejszym w świecie drzwiom, zaraz jednak przestała o tym myśleć, kiedy kolejny raz poczuła przenikające ją dreszcze. Bała się otworzyć oczy, ale jednak odważyła się to zrobić i z wahaniem uniosła powieki. W pokoju było jeszcze ciemniej niż na korytarzu, ale to odkrycie nie sprawiło, że jakkolwiek wycofała się do swoich pierwotnych zamiarów.

Doskonale widziała zarys mebli i łóżka oraz zaciągnięte ciężkie zasłony, które skutecznie tłumiły światło słoneczne. W powietrzu czuła zapach kurzu, który drażnił jej gardło, ale w żadnym wypadku jej nie dziwił, bo pokój był nieużywany od wieków. Sama nie była tutaj ani raz od wydarzeń w ogrodzie pod drzewkami cytrynowymi; nie miała w sobie tyle siły, co Allegra, która zdołała uporządkować wszystko to, co było konieczne, zanim ostatecznie opuściła to miejsce. Spodziewała się ewentualnie znaleźć ślad po tym, jak wysłała tutaj Carlisle'a, ale w zasadzie sama nie wiedziała czego powinna szukać i niemal natychmiast z tych prób zrezygnowała.

Czuła, że drży, chociaż sama nie była pewna czy to z powodu emocji, czy nienaturalnego wręcz chłodu, który panował w tym miejscu. Z wahaniem zrobiła krok do przodu i zaraz zapragnęła się cofnąć, ale coś ją powstrzymało, stanowczo pchając do przodu. Zachwiała się i pośpiesznie zrobiła kolejny krok, żeby utrzymać równowagę, po czym cała zesztywniała, kiedy drzwi za jej plecami zamknęły się z trzaskiem. Natychmiast rzuciła się w jej stronę, kiedy jednak szarpnęła klamką, natychmiast przekonała się, że zamek się zatrzasnął. Zaklęła w duchu, pragnąc natychmiast wykorzystać moc, żeby się wydostać, nie mogła jednak skupić się na tyle, żeby być w stanie to zrobić.

Zaklęła w duchu i odwróciła się tak, żeby z westchnieniem móc oprzeć się o drzwi. Czego się bała? Przecież to był tylko pokój, który doskonale znała i który w jakimś stopniu wciąż był jej drogi. Zapach Aldero już dawno znikł, chociaż wspomnienia okazały się na tyle żywe, że wciąż miała wrażenie, iż go czuje i że dosłownie przenika każdą rzecz, którą była w stanie zobaczyć. Szafa była uchylona, więc doskonale widziała wiszące w niej rzeczy, nagle też zapragnęła porwać którąkolwiek z nich i wtulić w nią twarz, w nadziei, że ta chociaż trochę ukoi jej roztrzaskaną duszę.

Warstwa kurzu na ziemi skutecznie tłumiła jej kroki. Nie była pewna, co wyjęła, ale miękkość materiału, który zaciążył jej w dłoniach, skutecznie podsunął jej wspomnienie brata w dziwnej, wzorzystej koszuli, którą sama mu podarowała. Zaśmiała się cicho na to wspomnienie, tym bardziej, że nie był z prezentu zadowolony i przymierzył ją jedynie przez wzgląd na nią, nawet nie myśląc o tym, że dostarczy jej w ten sposób rozrywki.

– Byłeś na mnie wtedy zły, prawda Al? – mruknęła pod nosem, powoli podchodząc do zaścielonego łóżka i ciężko na nie opadając. – Nie powiedziałeś mi tego, ale ja wiem...

Urwała gwałtownie, chociaż niczego nie zobaczyła ani nie usłyszała. A jednak wiedziała, że coś się zmieniło, chociaż w żaden sposób nie potrafiła tego nazwać. W jednej chwili chłód przybrał na sile i nie mogła się pozbyć niejasnemu wrażeniu, że nie jest sama. Poderwała się gwałtownie, wciąż ściskając koszulę i czujnie rozglądając się dookoła. Serce waliło jej jak oszalałe i miała problemy z łapaniem oddechu; miała wrażenie, że od nadmiaru emocji kręci jej się w głowie, chociaż przecież nie mogła sobie pozwolić na utratę przytomności. Nie tutaj, nie w tym miejscu...

Światło pojawiło się nagle. Przypominało srebrny błysk, który nagle wyłonił się w ciemności. W pierwszej chwili zapragnęła cofnąć się do ucieczki, zaraz jednak uprzytomniła sobie, że blask nie dochodzi od strony okna i zdecydowanie nie powinien zrobić jej krzywdy. Zamarła w miejscu, zapatrzona w ten jeden punkt i starająca się znaleźć jakiekolwiek jasne wyjaśnienie tego, co się wydarzyło. Być może jednak zwariowała, przytłoczona wspomnieniami i emocjami, którymi wręcz emitowało to miejsce, ale mimo wszystko czuła, że tutaj chodzi o coś więcej.

Isabeau...

Znów usłyszała ten głos, wypowiadający jej imię i wzywający ją. Tym razem wyraźnie słyszała wypowiadane słowa i rozpoznawała ton tego, który ją wołał, za nic jednak nie chciała przyjąć tego do świadomości. Przycisnęła obie dłonie do ust, chcąc jakkolwiek powstrzymać się od wydania z siebie dźwięku, ale i tak całym jej ciałem wstrząsnął nagły szloch. Czuła się tak, jakby nagle oberwała czymś ciężkim po głowie i chyba jedynie cudem wciąż była w stanie utrzymać się w pionie.

Srebrzyste światło wciąż rosło, nabierając kształtu i teraz mogła wprost stwierdzić, że powoli przybiera konkretną postać... Ludzką postać. Teraz doskonale widziała sylwetkę, chociaż ta wciąż nabierała kształtów, a Isabeau nie była w stanie dostrzec szczegółów, jak chociażby rysów twarzy. Ale przecież doskonale je pamiętała i wiedziała, jakie będą. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, nie mogła też znieść tego, że miałaby je zobaczyć, ale mimo wszystko i tak..

Nie, proszę..., pomyślała bezradnie.

Światło wciąż tak było. Nieruchome, ale obecne i teraz mogła już je nazwać. Przypominało trochę kroplę astralną, ale mimo wszystko nią nie było. To było coś innego, bardziej złożonego, o czym kiedyś słyszała, ale czego nigdy nawet nie próbowała stworzyć.

To było...

Proszę cię, nie bój się. Znajomy głos kolejny raz rozległ się w jej głowie, omal nie ścinając jej z nóg. Czuła się tak, jakby miliony drobnych igiełek wbijały się w jej oszołomione ciało, ale jednocześnie wszystko w niej pulsowało radością za to, że dano jej możliwość, żeby jeszcze raz... Żeby... Jestem wspomnieniem, kochanie. Proszę cię, siostrzyczko, po prostu pozwól mi się uwolnić.

Drżała, ale coś w słyszanych przez nią słowach sprawiło, że poczuła się lepiej. Prośby owijały się wokół niej, sprawiając, że była na siebie zła za to, że tak długo zwlekała z tym, żeby tutaj przyjść. Dopiero teraz, chociaż wciąż ledwo przebijając się przez oszołomienie, fakty zaczęły docierać do jej świadomości, powoli składając się w jedną całość.

To ciągłe wołanie.

Energia tego pokoju.

Ten chłód...

To ty, uświadomiła sobie nagle. Zrozumienie spłynęło na nią, całkowicie ją rozstrajając. Teraz już płakała, ale prawie nie była tego świadoma. Byłeś tutaj cały czas. Czekałeś aż ja... Zabrakło jej odwagi, żeby dokończyć.

Cały czas, potaknął spokojnie. Podświadomie wyczuła, że jest równie rozbawiony, co uradowany i bez trudu wyobraziła sobie uśmiech na jego twarzy. Ale ty się bałaś. Och, Isabeau, tak bardzo mi przykro..., westchnął.

Już mnie przepraszałeś, pomyślała mimochodem. To było pierwsze, co przyszło jej do głowy, telepatia zaś wydała jej się nagle najbardziej odpowiednią formą komunikacji. Aldero... Ja... Czy mogłabym cię zobaczyć? Proszę...

Nie odpowiedział i pomyślała, że odszedł albo po prostu wszystko sobie wymyśliła, przytłoczona energią tego miejsca, ale wtedy dostrzegła ponownie ten srebrzysty blask. Poruszył się i też zbliżał do niej – powoli, jakby chcąc dać jej okazję do zmiany decyzji – z każdą chwilą przybierając na sile. Postać nabierała coraz więcej wyrazistości i zanim Beau się obejrzała, już nie tyle widziała niewyraźny kształt, ale dokładną sylwetkę młodego, dobrze znanego jej chłopaka.

Aldero wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Jasne włosy opadały mu na twarz, zaś brązowe oczy błyszczały jak zawsze, kiedy na nią patrzył. Stał tuż przed nią, pulsując łagodnym srebrzystym świateł i wydając się ta bardzo eteryczny, że przestraszyła się, że zniknie, kiedy tylko stracił go z oczu. Wyglądał na zdecydowanie słabszego niż kropla astralna, którą przecież sama kilka razy była, zupełnie jakby najdelikatniejszy podmuch wiatru mógł sprawić, żeby się rozmył.

Teraz płakała już na całego. Drżała, szlochając bezgłośnie i obejmując się ramionami, chociaż nade wszystko pragnęła rzucić się bratu w ramiona. Rozumiała teraz, co czuł Dimitr, kiedy ją zobaczył, Isabeau jednak nie miała mieć tego szczęścia – Aldero był od wieków martwy i nic nie miało przywrócić go do życia. To, co widziała, było zaledwie czymś niewiele więcej od myśli; zachowanym wspomnieniem, które skryło się w tym miejscu za sprawą mocy, którą wykorzystał jej brat, kiedy uświadomił sobie, że umrze. Ona wykorzystała ją, żeby móc objawić się bliskim, Aldero jednak zrobił coś bardziej złożonego o czym nawet nie sądziła, że którekolwiek z nich będzie w stanie.

Też nie miałem pojęcia, zapewnił ja pośpiesznie, wciąż śledząc wszystkie jej myślach. Nawet najlepsza osłona, którą ciągle otaczała swój umysł, nie była w stanie go powstrzymać. Czekałem tutaj na ciebie, Isabeau, nawet nie wiesz jak długo. Sądziłem, że tutaj przyjdziesz, ale...

Pokręciła głową. Po prostu nie miała siły i on o tym wiedział.

Dlaczego sam do mnie nie przyszedłeś?, zapytała z goryczą. Dlaczego jakkolwiek nie dałeś mi znaku? Przyszłabym, Al. Wiesz dobrze, że bym przyszła...

Cały czas cię wołałem, Isabeau, przerwał jej spokojnie. Jak zwykle był opanowany, dokładnie tak, jak go zapamiętała. Dopiero dzisiaj na to zareagowałaś, ale dobrze wiesz, że próbowałem cię wzywać. Tylko ciebie, chociaż wiem, że twoja siostra również mnie wyczuła.

Nasza siostra, poprawiła machinalnie. Srebrzysta postać jej brata uśmiechnęła się. Ale to nie zmienia faktu, ze mogłeś do mnie przyjść.

Już zapomniałaś, siostrzyczko, co mama mówiła na temat uwięzionych wspomnień?, zapytał spokojnie. W tym momencie zabrzmiał dokładnie tak, jak go zapamiętała – jak ten irytujący, wszystko wiedzący starszy brat, który uwielbiał przypominać siostrze, gdzie jest jej miejsce, i omal nie roześmiała się histerycznie.

Isabeau westchnęła i pokręciła głową. Jak przez mgłę pamiętała słowa Allegry, która wyjaśniała swoim dzieciom na czym polegają niektóre sztuczki telepatów. Wtedy nie zwróciła na to uwagi, zbyt zafascynowana możliwościami podróżowania poza ciałem, ale teraz była na siebie za to wściekła. Pamiętała, że czasami można uwięzić fragment siebie w jednym miejscu, jak to zrobił Aldero, żeby zawsze być w stanie porozumieć się ze swoimi najbliższymi. No i widmo nie mogło opuszczać wyznaczonego miejsca... Jak Aldero miał do niej przyjść, skoro był uwięziony w tym pokoju? Poczuła się winna, zaraz jednak przestała o tym myśleć, zbyt porażona tym, jak mało musieli mieć czasu – oraz tym, że jej brat był na tyle zdeterminowany, żeby być w stanie trwać aż tak długi okres czasu, czekając na to, żeby się pojawiła.

Dlaczego na mnie czekałeś?, zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź na jego pytanie.

Bo musisz wiedzieć, co się wydarzyło, odparł prawie natychmiast, jakby tylko czekał, aż padnie to pytanie. Że to nie była wina Drake'a. Ale o tym już się dowiedziałaś, prawda?

Poczuła się tak, jakby właśnie ktoś kopnął ją w żołądek, ale pokiwała głową. Wspomnienia momentalnie zaczęły ją dręczyć, pragnąc wydostać się na zewnątrz, jednak nie pozwoliła na to, żeby były w stanie to zrobić. Po prostu nie mogła, ale...

Przepraszam, powtórzył raz jeszcze. Wiem, zrobiłem to. A to, co się wydarzyło... Beau, moja kochana, to po prostu dlatego, że tak bardzo cię kocham. Uznaj, że to nie było czyste, że byłem szalony, ale to naprawdę tylko miłość.

Przecież ja też cię kocham, Aldero, przypomniała mu stanowczo. Wiedziała, że nie zawsze patrzył na nią jak na siostrę, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Mogło być i tak, jeśli tylko miałaby możliwość, żeby go odzyskać.

Miała tak wiele pytań i tak wiele chciała mu powiedzieć... A przynajmniej tak było kiedyś, bo kiedy nareszcie miała po temu okazję, w głowie miała kompletną pustkę. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, jak się odezwać i to ją wykańczało. Była na siebie zła, bo przecież zwłaszcza teraz powinna coś mu powiedzieć, cokolwiek, ale...

Krucha postać Aldero uśmiechnęła się i skinęła głową.

To dobrze... To dobrze, siostrzyczko, zapewnił ją cicho. Pamiętaj o tym, w porządku? I powiedz mamie, że ją też kocham, jeśli kiedyś się zobaczycie.

Skinęła głową, prawie jego słów nie słysząc. Bardziej poraził ją istny fakty, który przyprawił ją o dreszcze – to, że Aldero brzmiał, jakby już się z nią żegnał, chociaż dopiero co się pojawił. Ledwo o tym pomyślała, coś w jego oczach uświadomiło jej, że ma rację i poczuła się jeszcze gorzej.

Chyba nie chcesz mnie znów zostawić, Al, pomyślała w panice, czując i widząc, że srebrzyste światło przygasa, a postać się zamazuje. Nie możesz mi tego znowu zrobić. Powiedz mi, Aldero... Proszę cię, powiedz mi, że...

Kocham cię, odparł, ale tym razem była to cicha myśl, jakby dochodząca z daleka i równie dobrze mogąca należeć do niej.

Aldero uśmiechnął się po raz ostatni. Jego postać zamigotała i znikła, zanim Isabeau zdążyła cokolwiek zrobić. Krzyknęła, nagle odzyskując czucie w ciele i natychmiast rzuciła się w kierunku, gdzie dopiero co było widmo, ale to już nie miało sensu. W jednej chwili potknęła się o własne nogi, a potem ciało odmówiło jej posłuszeństwa i opadła na ziemię.

Skuliła się, wyczerpana. Zniknął. Straciła okazją, a przecież...

Zostawił ją, zostawił...

Usłyszała jakiś hałas, ale nie podniosła głowy. Chwilę później ktoś otworzył drzwi do pokoju, ale nawet nie pofatygowała się, żeby sprawdzić kto to.

Wiedziała jedno – Aldero już nie było.

A ona zmarnowała ostatnią możliwą okazję, żeby z nim porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro