Trzydzieści trzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabeau

Isabeau zamarła, ale nie była w stanie nawet się podnieść. Natychmiast wyczuła tuż przy sobie czyjąś obecność, a potem ktoś musnął delikatnie jej plecy. Zadrżała od różnicy temperatur, bo – jak mogła się wcześniej domyślić – intruz oczywiście był wampirem.

– Isabeau, co się stało? – zapytał ją natychmiast Carlisle, kiedy w popłochu odsunęła się i z westchnieniem oparła o ścianę. – Słyszeliśmy, że krzyczałaś. Nie miałem pewności, kto tutaj wszedł, ale nie spodziewałem się, że...

– Mnie? – przerwała mu zdławionym tonem. Pośpiesznie otarła oczy, dziękując w duchu, że w pokoju jest ciemno i doktor nie może być po raz kolejny świadkiem jej słabości. – O tak, po czterystu latach zachciało mi się powspominać i... – zaczęła lekkim tonem, chcąc udawać, że nic się nie stało, ale to w tej sytuacji nie było możliwe. W jednej chwili straciła nad sobą panowanie i zapragnęła coś zniszczyć albo w coś uderzyć, ale nie była w stanie wykorzystać do tego celu jakiejkolwiek rzeczy Aldero. – Och, na litość bogini! Ależ ja jestem głupia! – zaklęła pod nosem, ukrywając twarz w dłoniach.

Czuła, że Carlisle ją obserwuje, ale przynajmniej nic nie mówił. Wiedziała, że ich relacje znacznie się zmieniły po tym, jak sporo czasu spędzali razem, kiedy Drake zmusił ich do tego, żeby z nim poszli. To właśnie Carlisle wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się czterysta lat temu i co ją zniszczyło... A przynajmniej wiedział tyle, co ona na początku, zanim Drake udostępnił jej to jedno jedyne wspomnienie, które zmieniło wszystko raz na zawsze. Isabeau nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, ale w jakimś stopniu czuła się lepiej z myślą o tym, że to on ją tutaj znalazł, a nie na przykład ktoś inny, kto nie wiedział niczego i postawiłby ją w jeszcze bardziej kłopotliwej sytuacji.

Była też wdzięczna za milczenie. Gdyby nie poznał jej lepiej przez tamte dni, prawdopodobnie próbowałby ją pocieszyć albo czegoś się dowiedzieć, a tego by nie zniosła. Zdecydowanie lepsze było milczenie, którego potrzebowała, żeby zebrać myśli i zdecydować, co teraz powinna zrobić...

Ale skoro już dwukrotnie widział, jak płakała, równie dobrze mogła poniżyć się do końca i zdecydować się na rozmowę.

– To pewnie zabrzmi dziwnie, ale wcześniej domyśliłeś się, że to nie był pokój Marco, prawda? – zapytała cicho, ostrożnie dobierając słowa.

– Dopiero kiedy Dimitr powiedział nam o twoim bracie – przyznał po chwili wahania. – Isabeau... Powiesz mi, co się stało? – zapytał takim tonem, że nie miała wątpliwości, iż w przypadku odmowy nie będzie na nią naciskał.

– Poczułeś coś, kiedy wszedłeś tutaj po raz pierwszy? – naciskała, zachowując się tak, jakby nie usłyszała jego pytania. Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Spodziewała się, że będzie patrzył na nią tak, jakby postradała zmysły, ale nic podobnego się nie stało. – Chodzi mi o to... O coś... – Westchnęła rozdrażniona. – Cokolwiek nienaturalnego, czego nie powinno w tym pokoju być?

Carlisle powoli skinął głową, po czym z wahaniem podszedł do niej, zachowując się przy tym tak ostrożnie, jakby miał do czynienia z dzikim zwierzęciem, które bardzo łatwo spłoszyć. Pomyślała, że to nie jest znów taka nieuzasadniona analogia, bo momentami faktycznie zachowywała się w dziwny sposób, a nowa natura i instynkt sprawiały, że bardziej przypominała drapieżnika niż człowieka. Co prawda w tym momencie czuła się aż nadto ludzka i rozbita, ale to bynajmniej nie zmieniało tego, jak zachowywała się na co dzień.

– Nie jestem pewien, co masz na myśli, ale chodzi ci o coś... – Zawahał się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.

– Jak obecność. Tak. – Przełknęła z trudem. – On tutaj cały czas był, cały czas na mnie czekał... A ja, idiotka, pozwoliłam mu tak po prostu odejść – mruknęła grobowym tonem.

Dopiero kiedy wypowiedziała te słowa na głos, zrozumiała w pełni ich sens i poczuła się tak, jakby jej dusza kolejny raz została rozbita na kawałki. Nie sądziła nawet, że można przeżyć coś podobnego dwa razy w życiu, a jednak wszystko wskazywało na to, że to było możliwe. Zawyła z frustracji i oparłszy czoło o podciągnięte kolana, ostatecznie dała upust swoim emocjom. Już było jej wszystko jedno, czy ktokolwiek widział jej łzy – i tak czuła się pusta, więc równie dobrze mogła do tego wszystkiego ostatecznie się upokorzyć.

– Isabeau... – Znał ją czy nie, Carlisle w tym momencie był co najmniej zdezorientowany. Zesztywniała, kiedy poczuła jego obecność i spróbował delikatnie ją objąć, ale pozwoliła mu na to, zachowując się dokładnie tak jak wtedy, kiedy chodziło o Esme czy jej siostrę: po prostu zachowywała dystans, nie zamierzając w żaden sposób gestu odwzajemnić. – Beau, spokojnie... Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że on tutaj był? Kto? – zapytał spiętym tonem, decydując się rozproszyć ją zmianą tematu.

Pokręciła głową, całkowicie oszołomiona.

– Aldero... Przez te wszystkie lata czekał, aż do niego przyjdę, a ja...

Spojrzenie Carlisle'a było niemal łagodne.

– Aldero nie żyje, kochanie – przypomniał jej cicho.

Patrzył na nią tak, jakby sądził, że jest w szoku albo oszalała, ale przecież tak nie było! Nie rozumiał jej i chociaż nie miała mu tego za złe, jego wątpliwości sprawiły, że żal momentalnie przerodził się w narastający gniew.

– Ależ ja bardzo dobrze wiem, że mój brat jest martwy! – zawyła, pośpiesznie odpychając go od siebie i zrywając się na równe nogi. Musiała oprzeć się o ścianę, bo mięśnie drżały jej i wydawały się tak wątłe, że nie ufała sobie na tyle, żeby stać samodzielnie. – Od czterech pieprzonych wieków żyję ze świadomością, że Aldero jest martwy. Patrzę na moich synów i to jedyne momenty, kiedy widzę jakieś podobieństwo, ale poza tym nie jestem na tyle naiwna żeby wierzyć, że Al nagle powróci. Jeszcze do tego stopnia nie oszalałam, więc nawet nie mów mi takich rzeczy!

– Isabeau, wiesz dobrze, że nie miałem niczego takiego na myśli – zapewnił ją pośpiesznie, zaskoczony jej wybuchem. – Ale powiedziałaś...

– Wiem, wiem dobrze, co powiedziałam. – Westchnęła i potarła skronie. – Jasne, nic nie zrozumiałeś, ale skąd miałbyś wiedzieć? To, co zobaczyłam, to było zupełnie coś innego. Ech, pewnie nawet będzie dla ciebie interesujące i nie byłabym nawet zdziwiona, gdyby nie to, że dla mnie to jak kołek w serce – stwierdziła z gorzkim uśmiechem.

Wciąż patrzył na nią w milczeniu, wyraźnie sceptyczny, dlatego z westchnieniem zdecydowała się mu wszystko odpowiedzieć. Mówienie było łatwe, zwłaszcza kiedy dotyczyło samego wytłumaczenia tego, co zrobił Aldero i dopiero przy opisaniu spotkania głos zaczął się jej łamać. Była na siebie za to zła, bo mimo wszystko nienawidziła momentów, kiedy zmuszona była okazać słabość, uspokajało ją jednak to, że Carlisle ani słowem tego nie skomentował. Nie miała pojęcia, co sobie o niej myślał, ale doceniała to, że nigdy nie próbował jej ocenić.

To jednak nie zmieniało faktu, że była na siebie zła z różnych powodów. Nie tylko dlatego, że pozwoliła aż do tego stopnia wyprowadzić się z równowagi, ale właśnie dlatego, że pozwoliła Aldero odejść, chociaż mogła z nim porozmawiać. To było głupie, wiedziała o tym, bo przecież nie miała jak widma przy sobie zatrzymać – to i tak był cud, że moc wytrzymała w tym miejscu, skumulowana przez tak długi okres czasu... Ale mimo wszystko mogła lepiej wykorzystać ten czas, który był im dany. Mogła z nim porozmawiać, przeprosić i powiedzieć cokolwiek na temat tego, jak źle się czuła z tym, że już go przy niej nie ma. To nic, że wszystko to Aldero z pewnością wiedział. Ważne, że ona poczułaby się lepiej, mogąc nareszcie to z siebie wyrzucić. Zapytałaby też, czy jest szczęśliwy... I czy kiedykolwiek wybaczy jej to do czego doprowadziła. Przecież gdyby wiedziała, jak wszystko się potoczy, znalazłaby inny, bardziej dogodniejszy moment, żeby powiedzieć mu o zaręczynach. Gdyby...

Gdyby, gdyby...

Miała serdecznie dość gdybania, ale paradoksalnie nie mogła się od tych myśli odpędzić. To od zawsze w niej było, a teraz niepotrzebnie wydostało się na zewnątrz.

– Isabeau, przecież dobrze wiesz, że nie wolno ci się obwiniać. – Carlisle odezwał się po dłuższej chwili milczenia, jednocześnie uświadamiając jej, że część swoich myśli nieświadomie musiała wypowiedzieć na głos. Speszyła się, ale nic nie odpowiedziała. – To, co się stało tamtego dnia... Nie miałaś na to wpływu, podobnie jak i nie mogłaś wiedzieć, co czeka na ciebie w tym miejscu. Co by to zmieniło, gdybyś z nim porozmawiała, skoro później tym trudniej przyszłoby ci to, żeby pozwolić mu odejść? – zapytał przytomnie i uważnie zlustrował wzrokiem jej twarz. – Lepiej się czujesz?

– Na tyle dobrze, na ile może czuć się ktoś, kto zobaczył ducha – mruknęła, wywracając oczami, kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi na odrobinę sarkazmu w jej głosie.

– Wnioskuję, że tak. – Zrobił taki gest, jakby machinalnie chciał pogłaskać ją po głowie, ale w ostatniej chwili rozmyślił się. – Słyszeliśmy, kiedy wróciłaś. Nie wiem, czy chcesz o tym mówić, bo to twoja sprawa, ale... Jak Dimitr to przyjął?

Spojrzała na niego sceptycznie, ale zmianę tematu przyjęła z ulgą.

– Masz na myśli to, czy dalej przypomina żywego trupa i chowa się po kątach, rozpaczając? – zapytała słodkim tonem.

– Mniej więcej? – Poznała po tonie, że podobnie jak i ona nawet nie przypuszczał, że wampir mógłby aż do tego stopnia przygnębiony. – Dimitr mimo wszystko wydawał się dość spokojny, kiedy ostatni raz go widziałem, ale skoro twierdzisz, że aż tak...

– Było gorzej – przerwała mu. – A przyjął mnie bardzo dobrze. – Wyszczerzyła się raptownie, odsłaniając w uśmiechu komplet śnieżnych zębów i wydłużone kły. Jej oczy zdawały się błyszczeć w ciemności. – Na tyle dobrze, że stoi przed tobą najwyższa kapłanka i nowa dowódczyni straży w jednym. Nie żebym wątpiła w umiejętności Aquy, ale podejrzewam, że mam trochę większe predyspozycje od niej.

Carlisle milczał przez kilka sekund, dokładnie analizując jej słowa. Fakt, że był zaskoczony, wcale nie jej nie dziwił, chociaż nie miała pewności czy chodzi o jej nagłą zmianę pozycji, czy to, że w jednej chwili zapanowała nad emocjami.

– A co jest nie tak z Aquą? – zapytał ją nagle, wyraźnie nie mogąc czegoś pojąć. – Z tego co zdążyłem się zorientować, radzi sobie całkiem dobrze jako wampirzyca.

– Z tego, co zdążyłeś zaobserwować? – odparowała, nie mogąc się powstrzymać. Nie była pewna, co powinien o tym myśleć.

– Kilka razy była pomagać przy szpitalu – wyjaśnił jej lakonicznie. – Jest sympatyczna, poza tym niepotrzebnie wciąż próbuje się odwdzięczyć za to, że wtedy jej pomogliśmy.

Isabeau uniosła brwi ku górze.

- Ty jej pomogłeś – powiedziała z naciskiem. – O tak, jakoś jestem w stanie uwierzyć, że jest bardzo sympatyczna z tego powodu – stwierdziła z przekąsem.

Dobra bogini, jak można było się nie zorientować? Dobrze pamiętała, że od Aquy aż bił zachwyt, kiedy spoglądała na doktora Cullena, chociaż ten najwyraźniej tego nie zauważał, zbyt skupiony na Esme. Nie miała pewności, jak dziewczyna zachowywała się teraz, ale coś podpowiadało jej, ze po przemianie mogła okazać się bardziej... odważna.

– Zdecydowanie doszłaś do siebie – stwierdził spokojnie Carlisle. – Mogłabyś mi teraz wyjaśnić do czego właściwie zmierzasz?

– Do niczego – zapewniła pośpiesznie, uśmiechając się i spoglądając na niego z miną niewiniątka. No cóż, to chyba Esme była od tego, żeby go pilnować. – Dobrze, mniejsza o Aquę. Liczy się, że Dimitr chce jutro oficjalnie ogłosić, że wróciłam... Przy okazji chce, żebyśmy pokazali się przy akademii. Jestem zachwycona, że to miejsce znów doczeka się otwarcia i nawet nie obraziłabym się, gdybyś się tam ze swoją dziewczyną pojawił – wyjaśniła i wzniosła oczy ku górze. – Nie patrz tak na mnie. Wszyscy już wiemy, że to jest twoja dziewczyna... Albo partnerka, skoro wolisz. Widziałam dość, a że lubię nazywać rzeczy po imieniu, nie masz nawet co próbować mi wmawiać, że jest inaczej.

– Isabeau... – Carlisle westchnął, ale przynajmniej nie zaprotestował. – Przyjdziemy, skoro tego chcesz. Ta sprawa z akademią zresztą już wcześniej mnie ciekawiła – przyznał.

– Świetnie. Najwyżej znów zabawię się w przewodniczkę. – Isabeau obrzuciła krótkim spojrzeniem pokój Aldero. W oczy kolejny raz wrzuciła jej się jego koszula, którą wyciągnęła z szafy, więc pośpiesznie podeszła, żeby znów ją podnieść. – Będzie dla Gabriela. Nessie będzie zachwycona, bo pewnie sam z entuzjazmem ją dla niej zdejmie – stwierdziła pogodnym tonem, zwijając materiał.

Odrobinę pewniejsza, chciała wreszcie wyjść, ale wtedy poczuła chłodną dłoń na ramieniu i się zatrzymała.

– Ach, Isabeau... – Spojrzała pytająco na Carlisle'a, zachęcając go żeby mówił dalej. – Pytałaś mnie, czy kiedy tutaj pierwszy raz wszedłem, coś poczułem... Wcześniej wydało mi się to mało istotne, ale teraz powiedziałaś mi, że rozmawialiście z Aldero telepatycznie, prawda? – upewnił się. Skinęła niecierpliwie głową. – Nie wiedziałem dlaczego, ale pierwszą moją myślą było wtedy: „Nie pozwólcie jej upaść" . Wydaje mi się, że to też był wtedy twój brat.

Czuła, że drży.

– Tak. To bez wątpienia był mój brat. – Zamrugała pospiesznie i odsunęła się. – Skoro już tak sobie rozmawiamy, to powiem ci jeszcze jedno: to wtedy nie był Drake. Mam na myśli, że on nie zabił Aldero. Pokazał mi to zanim... – Urwała, niezdolna do dokończenia tej myśli. – To był wypadek. Pomyślałam, że skoro jako jedyny widziałeś moje wspomnienia, powinieneś wiedzieć wszystko – wyjaśniła tak cicho, że sama miała trudność z usłyszeniem własnych słów.

Zaraz po tym odwróciła się i jak najszybciej wyszła z pokoju.


Wieczór nastał szybciej niż mogła się spodziewać. Co prawda wciąż było jasno i czuła się nieswojo, stojąc na samym szczycie stromych schodów, prowadzących do Akademii Nocy, ale takie światło w żadnym stopniu jej nie szkodziło. Na sobie czuła spojrzenia dziesiątek, a może i setek osób, które zjawiły się na wezwanie Dimitra, to jednak nie było ważne, przysłonięte troskliwym spojrzeniem stojącego u jej boku wampira.

Wyprostowała się i dumnie odrzuciwszy głowę, spojrzała na tłum. Na sobie miała długą do ziemi, czarną suknię z długim rękawem, ale odsłoniętymi plecami. Nie bała się odsłaniać blizn, które szpeciły jej delikatną skórę, bo i nie miała się czego wstydzić. Doskonale widziała pełne wątpliwości spojrzenia, niektóre gniewne (jak chociażby Yves, kiedy Dimitr nagle ogłosił, że pod względem władzy są sobie równi) albo swego rodzaju niepokój (Aqua), to wszystko jednak wydawało się być poza nią. Wiedziała czego chciała i była pewna tego, co zamierzała zrobić i powiedzieć, więc czego miałaby się w ogóle obawiać?

– Dimitrze... – Weszła mu wpół słowa, nawet nie będąc do końca pewną o czym i co akurat mówił. Natychmiast zamilkł i spojrzał na nią, zupełnie nie zdenerwowany. Jedynie jej mogło ujść płazem jakakolwiek bezczelność wobec króla, więc nikt nie wydawał się być zdziwiony jej zachowaniem. – Chcę coś powiedzieć – oznajmiła.

W jego oczach tańczyły wesołe ogniki – był rozbawiony, bo nie tyle prosiła go o przyzwolenie, co wręcz go żądała. Tęczówki na powrót przybrały soczyście czerwoną, wręcz szkarłatną barwę, zdradzając, że po jej wyjściu Dimitr nareszcie porządnie zapolował. Przyjęła to z ulgą, bo miała serdecznie dość patrzenia na to, jak z jej powodu wampir się katuje.

– Ależ oczywiście, moja kapłanko – zapewnił, ujmując jej dłoń i składając na jej wierzchu czuły pocałunek. Dopiero po tym wycofał się w cień, pozostawiając ją w samym centrum zainteresowania.

Isabeau nie zawahała się. Czuła się pewna, poza tym idealne słowa układały się w jej głowie od jakiegoś czasu, wręcz domagając się tego, żeby je wypowiedziała. Przełknęła z trudem, żeby oczyścić gardło, bo ten moment skojarzył jej się z koniecznością przemówienia w obronie Heatha (och, gdyby wtedy wiedziała, że to i tak nic nie da, a chłopak i tak zginie, wyrządzając wcześniej tak wiele szkód...), chociaż tym razem słowa miały należeć do niej. Nie było już Drake'a, który ułożyłby je za nią, by móc podsunąć w najodpowiedniejszym momencie...

Odrzuciła od siebie tę myśl i stanowczo spojrzała na zebranych.

– Zmiany, zmiany... – zaczęła cicho. Dookoła panowała tak nieprzenikniona cisza, że nawet jej szept był doskonale słyszalny. – Zawsze są potrzebne. Były potrzebne już wcześniej, tych kilka miesięcy wcześniej, zanim miasto spłonęło, a część nas zginęła, walcząc po różnych stronach. Być może gdybyśmy wcześniej zrobili to, co było trzeba, nic by się nie stało, ale... – Zwiesiła głos. – Ale podobno nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz jestem tutaj, chociaż przez miesiące uważano, że jestem martwa. Umarłam, być może, ale mój powrót również jest zmianą. A chcę wprowadzić ich więcej.

Odwróciła się w stronę Dimitra i władczym ruchem wyciągnęła dłoń w jego stronę. Spojrzał na nią w oszołomieniu, ale zaraz po tym ujął ją i pozwolił, żeby przyciągnęła go bliżej, aż zrównali się ramionami.

– Potrzebujemy zmiany i zasad, ale... Bądźmy szczerzy, czy istnieje coś takiego, jak idealne zasady? – zapytała. Nie otrzymała odpowiedzi, ta zresztą nie była jej potrzebna. – Dimitr był tak dobry, że dał mi tak wiele swobody, więc teraz zamierzam ją wykorzystać. Zasady, które chcę zaproponować, są może nieidealne i banalnie proste, ale to jedyne zasady, które mamy. I które w każdej chwili możemy zmienić, gdyby kolejny raz zaszła taka potrzeba. – Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym kontynuowała: – Dość podziałów. To one nas niszczą, czego dowodem był moment, kiedy trzy miesiące temu wilkołaki i ludzie zwrócili się przeciwko nam. Dość hierarchii i tego, że ludzie traktowani są jak zwierzęta. Chcę, żeby od tego momentu karą za odebranie jakiegokolwiek życia była śmierć. Obojętnie czy jest to człowiek i nieśmiertelny. – Urwała i obrzuciła wszystkich gniewnym spojrzeniem, kiedy przez tłum przeszedł szmer. – Nie możemy zrezygnować z podatku krwi, ale sądzę, że teraz przynajmniej jego istnienie będzie uzasadnione. Koniec z polowaniami i zabijaniem śmiertelnych, skoro to, czego potrzebujemy, znajduje się na wyciągnięcie ręki. Nie wnikam co prawda w sytuacje dobrowolnego krwiodawstwa... O tak, partnerzy takich jak ja z pewnością wiedzą, co mam na myśli – uśmiechnęła się złośliwie – ale wszystko w granicach rozsądku. Prawda jest taka, o czym przypominałam podczas Noc Pojednania, że wszyscy jesteśmy równi, bo i każdy z nas był kiedyś człowiekiem. Być może kiedy w końcu to zrozumiemy, będziemy w stanie zacząć nareszcie funkcjonować tak, jak powinno to wyglądać od wieków.

Zamilkła i zamarła, czekając na pierwsze protesty i okrzyki oburzenia, ale nic podobnego nie nastąpiło. Przez kilkanaście sekund panowała absolutna cisza, a potem nagle Dimitr klasnął w dłonie – najpierw raz, potem kolejny – i zanim się obejrzała, uzyskała coś zupełnie odwrotnego do tego, czego się spodziewała. Oklaski całkowicie ją oszołomiły i przez dłuższą chwilę była jedynie w stanie bezradnie rozglądać się dookoła, oszołomiona.

Bez trudu odszukała wzrokiem przytulonych do siebie Carlisle'a i Esme. Oboje patrzyli w jej stronę, wyraźnie zaskoczeni tym, że wzięła pod uwagę ich uwagi, ale przede wszystkim zadowoleni. Uśmiechnęła się blado, po czym skinęła głową, wyraźnie usatysfakcjonowana.

Sądziła, że nie mogło być lepiej – przynajmniej do momentu, kiedy usłyszała ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek spodziewała się usłyszeć:

– Dobra robota, córko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro