Czterdzieści siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gabriel

Trzymał ją, kiedy osunęła się w jego ramionach. Przez chwilę tulił do siebie, póki nie opadła na materac, pogrążona w niespokojnym śnie.

Och, uśpił ją. To nie było uczciwe, ale jaki miał wybór? Podejrzewał, że później miała być na niego zła, ale ta perspektywa nie wydała się Gabrielowi niepokojąca. Z dwojga złego wolał rozdrażnioną Nessie niż... taką.

Jej przerażone spojrzenie jeszcze długo miało go prześladować.

Widział ślady łez na jej policzkach. Miał ochotę je zetrzeć, ale nie zrobił tego, w zamian nerwowo zaciskając dłoń w pięść. W ustach wciąż czuł słodycz jej krwi – ciepłej i znajomej równie dobrze, co i ona cała. Energia, której mu użyczyła, krążyła w organizmie Gabriela, będąc niczym jaśniejący, wypełniający go punkt. I choć było jej za mało, by w pełni uciszyć szalejący z głodu organizm, mimo wszystko rozjaśniła mu w głowie.

Niech to szlag.

Bezszelestnie poderwał się, stając na równe nogi. Raz jeszcze obrzucił śpiącą żonę spojrzeniem – znajomą sylwetkę w sukience jego matki. Odwrócił wzrok, z trudem powstrzymując pełne frustracji warknięcie. Miał ochotę coś rozwalić i to bynajmniej nie przez alkohol.

Musiał stąd wyjść. Przynajmniej na chwilę, chociaż jakaś jego cząstka protestowała przed zostawieniem żony samej. Ucieczka i tak prowadziła donikąd, a może to wyrzuty sumienia skutecznie dawały mu się we znaki, przypominając o ostatnim razie. Doprowadził ich do miejsca, z którego nie było powrotu, a konsekwencje głupich decyzji ciągnęły się za nimi nawet teraz.

Zacisnął usta. Tak swoją drogą... Kiedy w ogóle doszło do tego, że przestała mówić mu o wszystkim, co ją dręczyło? Jakim cudem nie zauważył oczywistości, podczas gdy nawet Rufus okazał się wtajemniczony? Rufus, do cholery!

Dopadł do drzwi, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zatrzaśnięciem ich z hukiem. Nie chciał obudzić Renesmee, a tym bardziej pozwolić na to, żeby widziała go w takim stanie. Z trudem skupił się, sięgając wprost do łączącej ich więzi – tej lśniącej, ledwo odzyskanej linii mocy, która ciasno splatała ich dusze. Wiedział, jak odsunąć ją od siebie. Jak skumulować w sobie emocje, trzymając Nessie jak najdalej od tego, co ją raniło. Póki spała, to było najlepszym posunięciem. To przynajmniej sobie wmawiał.

Powinien coś zrobić, ale w głowie miał pustkę. Uświadomił sobie, że powinien porozmawiać z Amelie, ale i to brzmiało pod każdym względem abstrakcyjnie. Mogła być gdziekolwiek, o ile wciąż znajdowała się w Seattle. Tak naprawdę nie widział jej od dnia, w którym ocknął się w jej ramionach, jak nic po raz kolejny zawdzięczając tej kobiecie życie. Nie miał pojęcia, w co pogrywała, a tym bardziej czy miała w planach mu pomóc, ale nad tym wolał się nie zastanawiać.

Zbiegł ze schodów, przeskakując po kilka stopni na raz. Dopiero wtedy dotarło do niego, że tak naprawdę nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Krążenie bez celu prowadziło donikąd, ale wciąż wydawało się bardziej sensowne niż rzucenie się w nocy. Co prawda mógł sprawdzić miejsce, w którym po raz ostatni widział Amelie, ale szczerze wątpił, by ją tam zastał. Była na to zbyt sprytna, zresztą minęło tyle czasu.

– Braciszku?

Wyprostował się niczym rażony prądem. Błyskawicznie odwrócił, by spojrzeć wprost w skupione, zatroskane oczy Layli. Jego bliźniaczka przystanęła w progu – zarumieniona, ze zmierzwionymi włosami i wciąż w odświętnej sukience. Sęk w tym, że już nie wyglądała tak radośnie jak w klubie, kiedy śpiewała i tańczyła w rytm wygrywanej przez niego melodii. Wrażenie było takie, jakby radosna atmosfera sprzed kilku godzin odeszła w zapomnienie, niczym przyjemny sen, który zbyt szybko dobiegł końca.

Nie odpowiedział. Miał ochotę zapewnić ją, że wszystko w porządku albo przynajmniej spróbować zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, ale dobrze wiedział, że Layla zbyt dobrze znała jego nastroje, by się na to nabrać. Spojrzenie, którym go obdarowała, mówiło samo za siebie.

– Dobrze, że jesteś – stwierdził w zamian. – Muszę wyjść na chwilę.

– Dokąd?

Skrzywił się w odpowiedzi na to pytanie – podejrzliwe i dość jednoznaczne. Zauważył, że Layla spina się, nawet nie próbując ukrywać zmartwienia. Jej spojrzenie stało się bardziej zdecydowane, a ona czujna i – cholera – mógł wręcz przysiąc, że byłaby w stanie stworzyć krąg piekielny, jeśli tylko w ten sposób powstrzymałaby go przed zrobieniem głupstwa.

Spojrzał jej w oczy. Uśmiechnął się, ale był to wymuszony, nieco cyniczny gest.

– W tych sprawach – oznajmił z naciskiem. To nie do końca było kłamstwem. – Nessie śpi, tak swoją drogą. Upiliśmy się.

Tyle że wcale nie czuł się pijany. Działanie alkoholu ustąpiło zbyt szybko, a Gabriel pozostawał aż nazbyt przytomny. Wystarczająco, by z całą mocą poczuć, że nawet własna siostra miała względem niego wątpliwości. Oczywiście żadna z nich nie pytała – ani Layla, ani Nessie, ani nawet Isabeau – choć miały święte prawo na niego naciskać. Po tym, co stało się kilka tygodni wcześniej, nie potrafiłby mieć o to do nich pretensji.

Znów mu to robiły. Traktowały o wiele lepiej niż na to zasłużył, choć przy tym pozostawały czujne. Zdecydowanie zbyt długo krążyli wokół tematu, jednocześnie wciąż go unikając. Niemalże słyszał pytania, które każda z nich chciała zadać: o jego nieobecności, o Amelie... O Isobel.

Ale żadne nie padło.

Tego wieczoru również.

– No, tak... – Layla w roztargnieniu przeczesała włosy palcami. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle speszona. – Nie dotknąłbyś kobiety po alkoholu.

– Poniekąd.

Parsknęła, choć jej śmiech nie był aż tak radosny jak zazwyczaj.

– Dobrze. Dotknąłbyś Nessie w każdej sytuacji – rzuciła zaczepnym tonem. – Skoro tak, dlaczego nie jesteś na górze?

– Dopiero co ci odpowiedziałem – mruknął, nie kryjąc rozdrażnienia.

Nie o to pytała. I wciąż drążyła, choć wciąż nie zapytała wprost – nie w sposób, który uznałby za wystarczająco bezpośredni. Ile tak naprawdę mogła wyczuć? Ich krew? Łzy Nessie? To, jak bardzo był zdenerwowany...?

Czekał, ale poza kolejnym wymownym spojrzeniem, siostra uraczyła go wyłącznie ciszą. Uznał to za jednoznaczny sygnał.

Mimo wszystko nie próbowała go zatrzymywać, kiedy wyminął ją, ruszając ku wyjściu.

– Wrócisz, prawda?

Jej słowa sprawiły, że się zatrzymał. Przystanął nagle, zupełnie jakby zderzył się z niewidzialną ścianą. Nie odwrócił się.

– Jasne – zapewnił cicho. – Nie przejmuj się, sis.

Nie sądził, żeby ją tym uspokoił, ale na ten zaufania akurat sobie zasłużył. Wiedział o tym doskonale i to wystarczyło, by dodatkowo wzmóc wyrzuty sumienia. Niech to szlag, jasne, że się przejmowała.

Chłodne, wieczorne powietrze go otrzeźwiło, ale nie pozwoliło w pełni ukoić nerwów. Stojąc na pogrążonym w mroku podjeździe i poprawiając pośpiesznie zgarniętą z przedpokoju kurtkę, Gabriela kolejny raz uderzyło to, że nie miał pewności, co zrobić. Przez myśl przeszło mu, że może jednak powinien spróbować przeniknąć umysł Nessie – sprawdzić, co działo się w jej snach i spróbować udowodnić, że dręczące ją obawy były bezpodstawne – ale na dłuższą metę sobie tego nie wyobrażał. Gdyby okazało się, że sytuacja wcale nie była aż taka prosta, aż tak opanowana...

Amelie. Kto, jeśli nie ona?

Po kolei. Najpierw podstawy.

Machinalnie uniósł dłoń do szyi, energicznie ją pocierając. Rana zasklepiła się, gdy tylko Renesmee przestała pić, ale upływ krwi mimo wszystko dawał mu się we znaki. To, że pozwolił sobie na czerpanie z żony, by chwilę później wykorzystać telepatię, dodatkowo wszystko komplikowało. Jedynie bardziej pobudził pragnienie, już nie wyobrażając sobie tego, że miałby go nie zaspokoić.

Z drugiej strony, może tak naprawdę szukał pretekstu do wyjazdu do Seattle. To wcale nie tak, że zamierzał szukać potencjalnej ofiary akurat tam, gdzie ostatnio widział Amelie. Wcale nie tak...

W kieszeni wciąż miał kluczyki do lexusa Nessie. Nie sądził, by miała do niego pretensje o pożyczenie samochodu.

Przymierzał się do otwarcia drzwi od strony kierowcy, kiedy kątem oka wychwycił ruch. Tym razem nie zaskoczył go znajomy głos, który usłyszał chwilę później.

– Masz jakieś cudowne usprawiedliwienie na to, dokąd się wybierasz, czy dowiemy się za kolejne dwa tygodnie? – zapytał Rufus, dosłownie materializując się w pobliżu samochodu.

Gabriel już dawno powinien był przywyknąć do sposobu, w jaki wampiry takie jak jego szwagier wydawały się współgrać z nocą. Mimo wszystko poczuł się nieswojo, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ciemność faluje, gęstsza niż dotychczas i na swój sposób niepokojąca.

Powiedzieć, że Rufus po prostu za nim nie przepadał, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Cóż, ze wzajemnością. Ich relacja już od jakiegoś czasu przypominała równię pochyłą – i to zmierzająca coraz to niżej. Już dawno zwątpił w to, czy w ogóle będą w stanie się porozumieć. Podejrzewał, że zaprzepaścili to jeszcze w Mieście Nocy, wraz z powrotem Isobel i szaleństwem, które przyniosła.

Tak naprawdę nie sądził, że mogłoby być gorzej. A jednak kiedy usłyszał ten ironiczny ton, nie wspominając już o samej obecności Rufusa...

Szarpnął za drzwiczki, z trudem powstrzymując się przed użyciem nadmiaru siły. Tłumaczenie się z uszkodzonego samochodu było ostatnim, czego potrzebował. W pośpiechu wślizgnął się do środka, w duchu modląc o to, żeby wampir nie dodał niczego więcej. Wrzucenie wstecznego biegu i sprawdzenie, czy udałoby mu się pozbierać, gdyby spróbował przejechać go samochodem, było zbyt kuszącą perspektywą.

A gdyby jednak...

Potrząsnął głową, po czym w pośpiechu wsunął kluczyk do stacyjki. Zaraz po tym odpalił silnik i po prostu odjechał.


Ulica sprawiała wrażenie opustoszałej. Szedł szybkim, choć mimo wszystko ludzkim krokiem, czujnie rozglądając się dookoła. Zupełnie jakby Amelie miała ot tak pojawić się gdzieś w obok i powiedzieć „cześć"...

Zacisnął usta. Wysłał myśl sondującą, ale ta nie przyniosła niczego, co uznałby za przydatne. Zbyt wiele bodźców na raz atakowało jego wyostrzone zmysły – cała mieszanka cudzych oddechów, bijących serc i drażniących zapachów. To i szum tętniącego życiem miasta. Już dawno zdążył się przekonać, że znalezienie kogokolwiek w metropolii graniczyło z cudem – i to nawet gdy dysponowało się wyostrzonymi zmysłami.

Wciąż pamiętał, gdzie udał się ostatnim razem. Dziwnie było krążyć tymi samymi ulicami, co i kilka tygodni wcześniej, gdy jeszcze trwał w przekonaniu, że wszystko zniszczył. Oczami wyobraźni niemalże widział przerażoną twarz Nessie... Albo raczej Leany, którą wówczas niemalże rozniósł na kawałki. Pamiętał, a jednak wspomnienie tego momentu pozostawało zamazane, przypominając całą mieszankę niespójnych obrazów i zbyt głośnych dźwięków. Na pierwszy plan wysunął się głód, choć wtedy uczucie to było wielokrotnie silniejsze od tego, które towarzyszyło mu tego wieczoru.

Gdyby tylko zechciał, z łatwością mógłby wyczuć kogoś, kto ostatecznie stałby się jego przyszłym celem. Och, robił to nie raz, w gruncie rzeczy nie mając wyboru. Wystarczyło pójść do najbliższego baru albo spróbować omamić pierwszą lepszą osobę, którą mijało się na ulicy. Większość umysłów była słaba – nawet bardzo – więc wpłynięcie na nie pozostawało prostą, dziecięcą igraszką. Po wszystkim Gabriel po prostu znikał, starannie usuwając się z umysłów niechcianych świadków.

Pod wieloma względami sam proces bywał nudny, nawet jeśli konieczny. Chcąc nie chcąc porównywał to, jak sprawy się miały, kiedy decydował się ulec Nessie. Kiedy polował, emocje schodziły na dalszy plan, może pomijając głód, który miał być usprawiedliwieniem każdej z podjętych decyzji. Nie zmieniało to jednak faktu, że wykorzystywanie przypadkowych osób nie sprawiało mu nawet połowy przyjemności, którą odczuwał przy żonie. Jej dotyk, jej zapach, jej umysł... Znał je doskonale, a jednak niezmiennie czuł się tak jak podczas tego pierwszego razu, kiedy zszokowała go ufnością i tym, że po prostu chciała oddać mu wszystko, czym dysponowała – bez cienia protestu, strachu czy obrzydzenia.

Ucisk w piersi powrócił, tak jak i frustracja. Znów pomyślał o Renesmee, drżącej i przerażonej w jego ramionach. Przez moment raz jeszcze rozpamiętywał to, co działo się w jej wnętrzu, kiedy obawiała się tego, że mogłaby zniknąć – rozpłynąć się niczym sen, w którym już przecież nie trwała. Była tutaj, bezpieczna w świecie, który wszyscy doskonale znali. Dlaczego w takim razie...?

Nie chciał o tym myśleć. Nie, skoro rozważanie tego, co działo się z Nessie, jedynie bardziej wszystko komplikowało.

Amelie?!

Mentalny krzyk rozpłynął się w nocy, nieusłyszany przez nikogo. Gabriel zaklął w duchu, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego w ogóle się spodziewał. Od samego początku wątpił w to, że ot tak uda mu się ją odnaleźć. Mogła być gdziekolwiek, nie wspominając o tym, że najpewniej wyniosła się z Seattle krótko po tym, co się wydarzyło. W gruncie rzeczy bardziej prawdopodobne było to, że znów ściągnąłby do siebie Isobel.

Ona też gdzieś tutaj była. Ta myśl go poraziła, tak jak i to, że tak naprawdę nie wiedział, co powinni z tym zrobić. Całe tygodnie udawał, że nic szczególnego nie miało miejsca. Że królowa wcale nie... Cóż, nie była zagrożeniem. Że omal go nie zabiła. Że wcale po raz kolejny nie doprowadziła do tego, by wszystko się posypało.

Znów uniósł dłoń do szyi, tym razem bynajmniej nie po to, by podrażnić skórę w miejscu, w którym ukąsiła go Renesmee. Nie został nawet ślad po ukąszeniu Isobel, przez co sam incydent jawił mu się jako sen. Nawet to, co wydarzyło się w świecie Ciemności, wydawało się bardziej prawdopodobne. To, na ile jej pozwolił i moment, w którym go ukąsiła... Gdzieś w tym wszystkim pamiętał nerwowy szept Amelie i – cholera – był gotów przysiąc, że wyłącznie jej zawdzięczał życie. Nessie i Layla pojawiły się później.

Właśnie dlatego nie chciał rozpamiętywać tego, co miało miejsce. Renesmee nie pytała, a on nie potrafił zmusić jej do zaczęcia tematu. Ciszę traktował jako wygodną wymówkę, choć dobrze wiedział, że to prowadziło donikąd. Miał wrażenie, że biernością aż prosili się o kłopoty, ale z drugiej strony... Och, czy było cokolwiek złego w tym, że wszyscy potrzebowali przynajmniej chwili wytchnienia?

Słaba wymówka.

Ale była jedyną, którą miał.

Wysłał jeszcze jedną myśl, ale już bez przekonania i nadziei na odzew. Jego uwagę na powrót przyciągnął głód i tym razem Gabriel po prostu mu się poddał, bez wahania ruszając pierwszym tropem, który podsunęły mu zmysły. Wybór padł na wracającą zdecydowanie zbyt późno do domu dziewczynę – młodą i silną, choć wstawioną tak bardzo, że wcale nie zdziwiłby się, gdyby przy pierwszej okazji wpadła pod samochód. Gdyby potrzebował krwi, trzymałby się z daleka, ale energia życiowa rządziła się swoimi prawami. Silny organizm aż go kusił, dając nadzieję na to, że nie będzie musiał rozdrabiać się, by zaspokoić braki. Nie miał cierpliwości, by akurat tej nocy uganiać się za więcej niż jedną osobą.

Zmanipulowanie umysłu młódki okazało się dziecinnie proste. Poszła za nim bez oporów, uśmiechając się i próbując wdzięczyć, choć przez stan wskazujący przyszło jej to z trudem. Gabriel jedynie wywrócił oczami i – starając się trzymać ją na dystans – odprowadził niemalże pod sam dom, na moment zatrzymując w ustronnym miejscu, by bez dodatkowych przeszkód móc się posilić.

Było inaczej niż wtedy, gdy głód przejmował nad nim kontrolę. Zapanowanie nad sobą przyszło mu z łatwością, tak jak i przerwanie, gdy tylko uznał, że odebrał dziewczynie wystarczająco wiele. Chwiała się na nogach, ale trudno było mu określić czy ze zmęczenia, czy może przede wszystkim przez alkohol. To samo w sobie okazało się sprzyjające; rano jak nic miała pomyśleć, że w grę wchodził wyłącznie kac.

Nie miał serca zostawić jej na ulicy. Obcowanie z umysłem ofiar miało to do siebie, że chcąc nie chcąc dowiadywał się o nich więcej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć. O swojej chwilowej towarzyszce wiedział niewiele – tylko to, że miała na imię Janice i właśnie rzucił ją chłopak. Jakie to przykre, pomyślał i właśnie wtedy podjął decyzję o tym, żeby upewnić się, że w ogóle wróci do mieszkania. To, że mogłaby spędzić wieczór na piciu i imprezowaniu, nagle wydało mu się w pełni zrozumiałe.

Nie zabawił w pobliżu mieszkania dziewczyny dłużej niż było to konieczne. Odszedł, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, by – sądząc po przytłumionym uderzeniu, który usłyszał chwilę później – zalec nieprzytomna po podłodze. Wywrócił oczami, po czym wycofał się, by zbiec po schodach prowadzących z najwyższego piętra. Nie miał czego tutaj szukać, a wracanie do poszukiwań Amelie mijało się z celem.

Był prawie na parterze, kiedy coś przykuło jego uwagę. Zatrzymał się gwałtownie, nagle prostując niczym struna. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co podsuwały mu zmysły i dlaczego zapach, który poczuł, wydał mu się znajomy.

Gabriel zamarł z dłonią na poręczy, przez chwilę nasłuchując. Pod wpływem impulsu zdecydował się zawrócić, bezszelestnie wbiegając po kilka stopni na raz.

Coś poruszyło się w ciemnościach i wtedy wyraźnie dostrzegł ludzką sylwetkę.

– Czekaj chwilę, bo i tak cię widzę – oznajmił bez ogródek.

Ktokolwiek tak był, nie miał szansy na ucieczkę. Nie chodziło nawet o to, że na zaciemnionym korytarzu pole do manewru pozostawało naprawdę ograniczone. Liczyło się, że miał przewagę, przed sobą mając ni mniej, ni więcej, ale po prostu człowieka. Jakby tego było mało, mógł przysiąc, że doskonale znał mężczyznę, który wzdrygnął się i wycofał w odpowiedzi na jego głos.

– Kto...? – usłyszał, ale śmiertelnik prawie natychmiast urwał, gwałtownie nabierając powietrza. – Zostań tam, gdzie jesteś.

Bo co? Przebijesz mnie kołkiem?, pomyślał mimochodem Gabriel, ale nie zdecydował się na wypowiedzenie tych słów na głos. Zwłaszcza teraz ignorowanie nie było dobrym pomysłem. Prowokowanie ich tym bardziej.

Zatrzymał się, po czym w poddańczym geście uniósł dłonie. Zmrużył oczy, uważnie śledząc postać w ciemnościach. Przyśpieszony oddech i tłukące się w piersi serce mówiły same za siebie, ale i tego zdecydował się nie komentować.

– Nie mam złych zamiarów – zapewnił zniecierpliwionym tonem. – Zresztą chyba się znamy. Nie do końca osobiście, ale... Och, miałeś okazję poznać moją żonę. Pamiętasz Renesmee?

– Renes... – Urwał, po czym gwałtownie zaczerpnął tchu. – Ach.

W korytarzu zapanowała cisza. Gabriel wyczuł wahanie mężczyzny i zrozumiał, że trafił w sedno. Co prawda nie miał okazji spotkać się z Ulrichem Wolferem osobiście, ale słyszał dość, by momentalnie go rozpoznać. Kto by pomyślał, że miał natrafić na śledczego akurat w takich warunkach?

Przypadkowa kamienica i ktoś, kto wydawał się czyhać na niego zaraz po tym jak niejako odprowadził „ofiarę" do domu. To i ktoś, kto już wcześniej wydawał się zadawać zbyt wiele pytań... Co powinien o tym myśleć? Z trudem powstrzymał się przed sięgnięciem prostu do umysłu Ulricha, by poznać jego intencje. Mimo wszystko trzymanie telepatii na uwięzi, gdy wciąż wypełniała go dopiero co zaczerpnięta energia, okazało się wyzwaniem.

Ludziom nie wolno było ufać. Przekonał się o tym boleśnie wystarczająco wiele razy, by chcieć zachować czujność.

– Więc jednak. Poznaliście się z Nessie – podjął Gabriel, ostrożnie dopierając słowa. Z wolna opuścił dłonie, po czym skrzyżował ramiona na piersi. Ulrich drgnął, ale nie odezwał się nawet słowem. – Pozwól więc, że zapytam... Co tu robisz? – rzucił niemalże pogodnym tonem.

Tyle że wcale nie czuł się swobodnie. Równie ciężka okazała się cisza, w której przyszło mu oczekiwać odpowiedzi.

– Że co proszę? – obruszył się Ulrich, nagle odzyskując głos. Wyprostował się niczym struna, na moment zbliżając do Gabriela, jakby zapomniał, że miał do czynienia z nieśmiertelnym. – Do diabła, do ja powinienem pytać... Mieszkam tu, do cholery.

Och.

Gabriel zamrugał, nie kryjąc zaskoczenia. Odsunął się, wciąż uważnie obserwując glinę, zwłaszcza że ten stał niewzruszony, nie odrywając od niego wzroku.

Nie, zdecydowanie nie tego się spodziewał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro