Dwadzieścia dwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Miałam wrażenie, że minęły wieki, odkąd ostatnim razem byłam w tym miejscu. Nerwowo zaciskając palce na poręczy, zeszłam po stromych stopniach, powoli zmierzając w ciemność. Jakaś cząstka mnie protestowała przed takim rozwiązaniem, całą sobą komunikując mi, że najpewniej oszalałam, ale stanowczo ją zignorowałam. Panujący w dole chłód również.

Wystarczyła chwila, by ciemność ustąpiła miejsca anemicznemu, przywodzącemu na myśl blask świecy światłu. Było coś kojącego w łagodnej poświacie i nie aż tak nieprzyjemnemu dla oka jak jarzeniówka oświetleniu. Nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie znajdowały się czujniki ruchu, ale najwyraźniej sprawdzały się świetnie.

– Layla jeszcze tutaj nie była. Widzieliśmy się przez chwilę zanim popędziła zobaczyć się z Isabeau – wyjaśnił mi ze spokojem Rufus. Śledziłam każdy jego ruch, kiedy ruszył przodem, podążając w głąb laboratorium. Coś w widoku chaotycznego wnętrza i pozastawianych blatach niezmiennie sprawiało, że czułam się nieswojo. – Równie dobrze mogę porozmawiać z tobą. Poniekąd zaangażowałaś się bardziej.

– W co? W moją uczelnię? – rzuciłam bez przekonania.

Nagle zwątpiłam w to, czy faktycznie chciałam dowiedzieć się, co wampir chciał mi pokazać. Zwykle połączenie Rufusa, laboratorium i... cóż, mnie, kończyło się naprawdę źle. Przystanęłam przy schodach, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła i próbując stwierdzić, czy miałam jakiekolwiek powody do niepokoju. Widok książek, dziwnych sprzętów czy kolorowych fiolek nie był w tym miejscu niczym nowym, ale to bynajmniej nie dodało mi pewności siebie. Nie, skoro wciąż nie miałam pojęcia, czego powinnam spodziewać się po szwagrze.

– Sama dopiero co zarzuciłaś, że zbyt długo to ciągnę. Dlaczego macie do mnie pretensje nawet wtedy, gdy jednak staram się pomóc? – mruknął, wznosząc oczy ku górze. – To wbrew wszystkiemu nie jest mi na rękę, Nessie. Chwiejne hybrydy, swobodnie biegające po metropolii... Sama najlepiej wiesz, co to oznacza. Zwłaszcza po tej historii z łowcami.

Zacisnęłam usta. Och, o tym akurat nie musiał mi przypominać. Co prawda od jakiegoś czasu nie mieliśmy żadnych informacji o kolejnych posunięciach tych ludzi, ale cisza wcale nie była aż taka kojąca, jak mogłoby się wydawać. Zbyt wielkie zaufanie do śmiertelników już raz okazało się zgubne.

Rufus nie czekał na moją odpowiedź, najpewniej w ogóle jej nie potrzebując. Wzdrygnęłam się, kiedy nagle przemknął przez laboratorium, materializując się przy jednym z blatów.

– Zacznijmy od tego – zaproponował, wracając do mnie.

W roztargnieniu spojrzałam na niewielki przedmiot, który trzymał w dłoniach. Rozpoznałam go i to bez większego problemu – mały pilot albo... głośnik, jak zasugerowała Alice. Serce zabiło mi szybciej ze zdenerwowania, gdy przypomniałam sobie jego działanie. Gdybym była wówczas materialna i nie zdołała czegokolwiek zrobić, żeby to urządzenie wyłączyć...

Omal nie dostałam zawału, kiedy sprzęt bezceremonialnie wylądował w moich rękach. Z wrażenia omal go nie upuściłam, przez moment mając ochotę porządnie zdzielić Rufusa po głowie, gdy tak po prostu cisnął pilotem w moją stronę.

– Spokojnie. Już nie działa – zapewnił mnie takim tonem, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, a nie potencjalnie niebezpiecznej broni. Albo zabójczej, choć takiego rozwiązania nie chciałam brać pod uwagę. – Nie oszalałem jeszcze.

– Czyżby? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Nawet się nie skrzywił. Jedynie spojrzał na mnie w ten jakże znajomy, wyniosły sposób – jak na dziecko, które jak zwykle nie rozumiało podstawowych kwestii.

– Wracając do tematu, to – podjął, znacząco kiwając głową w kierunku pilota – jest całkiem sprytnym rozwiązaniem. Prostym, ale skutecznym.

– Tak, powiedziałeś nam to już przez telefon. Dwa miesiące temu.

Również tym razem mnie zignorował. Nagle zwątpiła w to, czy w ogóle potrzebował mojej obecności. Jego słowa i zachowanie wydawały się sugerować, że myślami był gdzieś daleko, zwracając się bardziej do siebie niż do mnie.

Wciąż zaciskając palce na pilocie, zwiesiłam ramiona. Wierzyłam, że wampir nie okłamałby mnie w kwestii tego, czy broń wciąż działała, ale i tak wolałam być ostrożna. Jeśli chodziło o Rufusa, pojęcie niebezpieczeństwa bywało dość skomplikowane – i to najdelikatniej rzecz ujmując.

– Wpadli na pomysł, żeby wykorzystać dźwięk... Ale zarazem wciąż stawali na broń palną, co na dłuższą metę nie ma sensu. Musieli zdawać sobie sprawę z tego, że kule zadziałają tylko w niewielkim przypadku. Istniało większe prawdopodobieństwo, że trafią na kogoś, kogo tylko bardziej rozjuszą niepotrzebnym zamieszaniem. – Rufus skrzyżował ramiona. Nieznacznie potrząsnął głową, wciąż zamyślony. – Więc mają praktyczne urządzenie, którego dotychczas nie używali, w zamian woląc wymachiwać karabinami. A gdzieś w tle prowadzą eksperymenty na przypadkowych studentach i to na dodatek z uczelni, którą sobie wybrałaś. Co nam to mówi?

Aż wzdrygnęłam się, kiedy spojrzał na mnie wyczekująco. Spodziewałam się dalszych wywodów, ale nie tego, że jakiekolwiek konkretne pytanie padnie w taki sposób, bym poczuła się zobowiązana na nie odpowiedzieć. Z trudem powstrzymałam irracjonalną chęć rozejrzenia się po laboratorium, by nabrać pewności, że faktycznie byliśmy sami, a za mną jakimś cudem nie zmaterializowała się Claire.

– Ehm... Absolutnie nic – zaryzykowałam po chwili wahania.

Jedno spojrzenie na twarz szwagra wystarczyło, bym zorientowała się, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Ostatecznie po prostu wywrócił oczami i – dzięki bogini – powstrzymując się od komentarzy, sam się odezwał:

– Z jednej strony mamy ludzi napędzanych strachem i pragnieniem zemsty. Historia stara jak świat i jak najbardziej zrozumiała – ciągnął, wyraźnie nie zamierzając odpuścić. – Z drugiej, zabawę wampirzą i ludzką krwią. Poza kontrolą, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co powiedziała Layla. Ten cały Simon podszedł do sprawy od zupełnie innej strony.

Przez twarz Rufusa przemknął cień. Wyraz jego twarzy zmienił się – tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło bym zapragnęła zniknąć mu z oczu. Wiedziałam jedno: gdybym była Simonem, nie chciałabym wejść temu wampirowi w drogę.

Tyle że to też nie było takie proste. Aż za dobrze pamiętałam to jedno, jedyne spotkanie z mężczyzną, który najwyraźniej był powodem tego całego zamieszania.

– Widziałam go. To znaczy Simona – wyjaśniłam, nagle zaniepokojona. – Najwyraźniej jest wampirem i...

– Tak. Rozmawiałem z Laylą – uciął pośpiesznie Rufus. – Wiem jak wygląda sytuacja.

– Więc...

– Więc to dalej nie tłumaczy. Z pewnością nie związek z Isobel, ale to inna sprawa. Mnie interesuje inna kwestia – nie dawał za wygraną. – To, ile wiedzieli i na co się zdecydowali... Nie sądzę, żeby doszli do tego sami.

– Mieli Jaquesa, prawda?

Z westchnieniem potarłam skronie, czując nieuchronny ból głowy. Sama analizowałam to wystarczająco wiele razy, choć z pewnością nie w tak wnikliwy sposób jak Rufus. Niemniej ta jedna kwestia wydawała się dość jasna, a przynajmniej tak myślałam przez cały ten czas.

– Naturalnie. Mieli Jaquesa – zgodził się ze mną szwagier, ale jego ton nadal brzmiał pobłażliwie. W ten sposób mógłby zwracać się do dziecka, by pochwalić go za dostrzeżenie prostej, aż nazbyt oczywistej zależności. – Jego i... Cóż, Laylę. Wiem jak to działało.

– Ale? – ponagliłam. Jakoś nie wątpiłam, że za jego wywodem kryło się coś więcej.

– Co w takim razie z demoniczną krwią, hm?

Ze świstem wypuściłam powietrze. No, tak. To była jedna z tych zagadek, których nie wyjaśniliśmy, zwłaszcza że Miriam i Rafael stanowczo zaprzeczali, by ktokolwiek mógł ot tak zniewolić demona.

– Skąd mam wiedzieć? – jęknęłam, momentalnie tracąc cierpliwość. – Do czego zmierzasz? Powiedziałeś, że Ryanowi bliżej do demona, ale...

– Tu nie ma ale. Prawie nas pozabijał, skoro już jesteśmy przy temacie. Oczywiście dalej wiesz, co robisz, pozwalając mu swobodnie biegać po mieście?

– Wrócił do domu. Twoim zdaniem powinnam go z powrotem zawlec do piwnicy czy jak? – zniecierpliwiłam się.

– Skoro już o tym mowa...

– Nie ma takiej opcji – ucięłam, próbując zabrzmieć jak najbardziej stanowczo.

„Wydziwiasz, kobieto" – wydawało się sugerować jego spojrzenie, ale przynajmniej nie zasugerował niczego podobnego na głos. Odetchnęłam, wciąż oszołomiona nadmiarem bodźców i wniosków. Miałam wrażenie, że kręciliśmy się w kółko i to już od dłuższego czasu. Jasne, zignorowanie tematu nie wchodziło w grę – nie całkowicie – ale mimo wszystko...

– Jak sobie chcesz. Najważniejsze jest jednak to, co powiedziałem: wewnętrzny podział łowców i to, skąd czerpali wiedzę. Oraz demoniczną krew. – Rufus zawahał się na moment. – Twoja córka twierdziła, że kiedyś uwolniła demona, prawda? Wtedy, gdy brała udział w tym dziwnym projekcie.

– Nie chcę wciągać w to Joce – wymamrotałam, krzyżując ramiona na piersiach.

– Próbuję po prostu zebrać fakty. Skoro musiała to zrobić, najwyraźniej demony nie są tak nietykalne, jak próbują nam wmawiać. Idąc tym tropem i biorąc pod uwagę fakt, że cały ten projekt był powiązany z łowcami... Jaka jest szansa, że istniał jeszcze jeden zniewolony demon? – drążył Rufus. – Pomijając łowców, mamy jeszcze Isobel. A skoro o tym mowa... Cóż, będę miał do ciebie pytanie. I to dość ważne, więc skup się i mi odpowiedz.

Skrzywiłam się, wyczuwając kolejną zmianę w jego tonie. Poczułam się nieswojo, kiedy na mnie spojrzał, dosłownie przenikając parą lśniących, czekoladowych oczu. Przez chwilę wodził wzrokiem po mojej twarzy, bardziej skupiony na tym, że jednak byłam obok. Miałam wrażenie, że upewniał się, czy wciąż byłam w stanie skupić się na jego słowach – i to nawet pomimo tego, że nie do końca nadążałam za jego tokiem rozumowania. To nie wydało mi się dziwne, zwłaszcza po stanie, którego doświadczyłam na krótko przed tym, jak na siebie wpadliśmy.

Jakkolwiek by nie było, nie lubiłam, kiedy Rufus zachowywał się w ten sposób. Może powinnam przywyknąć do jego zmiennych nastrojów i nieoczekiwanych pytań, ale i tak poczułam się co najmniej osaczona po jego słowach.

A potem w końcu przeszedł do rzeczy i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić mnie z równowagi.

– Gabriel i Amelie. Co z nimi?

Nie tego się spodziewałam. W efekcie początkowo byłam w stanie co najwyżej stać i bezmyślnie wpatrywać się w szwagra, co najmniej jakby mówił do mnie w jakimś innym języku. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, bezskutecznie próbując zebrać myśli, a przy okazji przekonać samą siebie, że wcale nie byłam zdenerwowana.

Zawahałam się, sama niepewna, w jaki sposób powinnam sformułować odpowiedź. Niby co miałam mu powiedzieć? Nie byłam nawet pewna, czy ciągnięcie tego tematu miało sens... I to z jednego, bardzo prostego powodu.

– A co ma być? – zapytałam, aż nazbyt świadoma, że stąpałam po kruchym lodzie.

– Nie odpowiadaj mi pytaniem na pytanie, bo naprawdę... To ważne – przypomniał mi Rufus, o dziwo próbując zachować resztki cierpliwości. – Musiałaś z nim o tym rozmawiać. Cokolwiek ci powiedział...

– Nie rozmawiałam.

Tyle wystarczyło, by zamknąć wampirowi usta. Uniósł brwi, spoglądając na mnie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Byłam niemalże pewna, że czekał aż oznajmię mu, że żartowałam, ale po kilku kolejnych sekundach w końcu musiał przyjąć do wiadomości, że byłam poważna.

– Na litość bogini, Renesmee... – jęknął, nie odrywając ode mnie wzroku. – Popraw mnie, jeśli coś źle zapamiętałem, ale twój mąż prawie umarł. Znowu. A wszystko miało jakiś związek z Amelie i Isobel. Isabeau narobiła takiej paniki, że... – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Nie musisz mi mówić. Wszystko się zgadza – przyznałam niechętnie. – Po prostu... nie było okazji.

– Nie było okazji porozmawiać o czymś takim? – zapytał, nie kryjąc sceptycyzmu.

Kiedy ujmował sprawę w ten sposób, brzmiało to co najmniej źle. Na pewno gorzej niż wtedy, gdy przekonywałam samą siebie, że wszystko jest takie, jakie powinno. Że odzyskaliśmy równowagę, a wydarzenia sprzed kilku tygodni nie miały znaczenia.

– Wróciłam. On też – oznajmiłam z przekonaniem, próbując zabrzmieć jak najbardziej sensownie. Mimo wszystko z każdym kolejnym słowem miałam coraz silniejsze wątpliwości. – Nie chcę rozliczać Gabriela z czegoś, co już nie ma znaczenia. Zrobił to dla mnie i...

Urwałam, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zaczynałam bredzić. Z jękiem ukryłam twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. „Nie ma rzeczy, której bym ci nie wybaczyła" – przypomniałam sobie własne słowa i choć wciąż wierzyłam w nie całą sobą, nagle wydały mi się mniej istotne i sensowne niż wcześniej. Możliwe, że popełniałam błąd, decydując się odpuścić. Że powinnam pytać i zmusić Gabriela do wyjaśnienia mi wszystkiego, ale... nie chciałam.

Czułam, że Rufus wciąż mnie obserwował. Mogłam tylko zgadywać, w jaki sposób odbierał moje rewelacje – albo raczej całkowity ich brak.

– Och, dziecko... Wciąż to robisz, prawda? – westchnął, wyraźnie zrezygnowany. – Nie żeby mnie to dziwiło. Tak naprawdę nigdy nie przestałaś.

– Co znowu? – obruszyłam się.

– Postrzegasz nas jako lepszych niż jesteśmy. To urocza, ale niebezpieczna tendencja... Mówiłem ci to już.

Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Przez chwilę byłam bliska tego, by po prostu odwrócić się na pięcie i się wycofać – w panice co prawda o wiele mniej intensywnej niż tak, którą odczuwałam wcześniej, ale jednak. Myśl o tym, że Rufus wciąż mnie obserwował, nie ułatwiała.

– Wcale nie – wymamrotałam, choć protest wydawał się całkowicie zbędny. – Ja po prostu...

Znów zamilkłam, ostatecznie rezygnując z prób tłumaczenia się. Jaki to w ogóle miało sens? Istniało dość pytań, które mogłam zadać Gabrielowi – rzeczy, o które powinnam mieć pretensje. Z uporem spoglądałam na jego zachowanie przez palce, ale tak było łatwiej. Dlaczego miałabym go dręczyć, skoro wiedziałam to, co najważniejsze: że robił je dla mnie? W to jedno nigdy nie wątpiłam.

Wzdrygnęłam się, kiedy palce Rufusa zacisnęły się na moim ramieniu. Drgnęłam, ale nie odsunęłam się, zwłaszcza że wampir z łatwością mógłby mnie zatrzymać.

– Zrobisz jak uważasz – stwierdził, starannie dobierając słowa. Mało kiedy sobie na to pozwalał. – Jakkolwiek to brzmi, nie próbuję cię teraz umoralniać ani nic z tych rzeczy, ale... Cóż, weź pod uwagę, że niektóre rzeczy zostawiają ślad. Niektórych relacji się nie zrywa... Nie tak po prostu.

Podejrzliwie zmrużyłam oczy. Chociaż wiedziałam, że chciał dobrze, jego słowa jedynie podsyciły odczuwaną przeze mnie frustrację.

– Jak z Isobel? – zapytałam cicho.

Spojrzenie Rufusa złagodniało.

– Nie powiedziałem tego – zauważył przytomnie. – Ale mogę cię zapewnić, że z Amelie trzeba być ostrożnym. Gdybyś była taka dobra i zapytała...

Nie odpowiedziałam. Nie próbował naciskać, choć jakoś nie wątpiłam w to, że miał na to ochotę. Spojrzenie, które wciąż na sobie czułam, wydawało się mówić samo za siebie.

Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści. Usłyszałam chrupniecie i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że w rękach wciąż miałam urządzenie łowców. W roztargnieniu spojrzałam na to, co zostało z broni – zmiażdżony plastik i elektronikę, która najpewniej nie nadawała się już do niczego konkretnego. Pozwoliłam, by odłamki opadły na podłogę, niemalże nie zwracając uwagi na to, że zaległy gdzieś u moich stóp.

– Zapytam. Może – rzuciłam bez większego przekonania. – Chociaż ufam Gabrielowi... Jak i tobie, wiesz? – dodałam, nie mogąc się powstrzymać. – Mimo wszystko.

Brwi Rufusa powędrowały ku górze.

– A co to niby miało znaczyć?

Wzruszyłam ramionami. Czułam się zmęczona, tym bardziej że myślami wciąż byłam przy Gabrielu – nim i pytań, których nigdy nie zadałam, choć być może powinnam.

– Oboje wiemy, co robiłeś. Gabriel też – rzuciłam, siląc się na beztroski ton. – Tyle że to było kiedyś. Layla też ci ufa, więc...

– O, tak. Obie jesteście pod tym względem wyjątkowe.

To wcale nie zabrzmiało tak, jakby ta „wyjątkowość" świadczyła o głupocie...

– Tak czy siak, spróbuję porozmawiać z Gabrielem, skoro to takie ważne. Mogę zapytać, co planowali z Amelie – obiecałam, ale bez przekonania. Objęłam się ramionami, próbując zająć czymś ręce. – Coś jeszcze? O tym tak naprawdę mogliśmy porozmawiać gdziekolwiek.

– Tutaj łatwiej mi zebrać myśli. Zresztą wiesz, że nie przepadam za niechcianym towarzystwem... Cóż, ostatnio lepiej tu uważać na to, co się mówi – wyjaśnił wymijającym tonem. Musiałam wyglądać na zdezorientowaną, bo po chwili dodał: – Wyjaśnię ci, kiedy spotkamy się w Niebiańskiej Rezydencji. Ewentualnie Layla to zrobić.

– Więc się tam wybierasz – zauważyłam, choć po wszystkim, o czym rozmawialiśmy, ta kwestia brzmiała najmniej dziwnie ze wszystkich.

– Jakbym miał wybór... Zobaczę się z Laylą. – Zawahał się na moment. – Wtedy ewentualnie pomówimy o powrocie. I nie, ani trochę nie interesują mnie pomysły twojej ciotki.

– Teraz będziemy rozmawiać o klubie Alice? – rzuciłam bez przekonania. – Zresztą oboje wiemy, dlaczego tu przyjechałeś – dodałam, nie mogąc się powstrzymać.

– Czyżby?

Skinęłam głową. Może nie powinnam była, ale w tamtej chwili było mi już wszystko jedno. Po tym jak temat zszedł na Gabriela, przestałam zastanawiać się nad doborem słów. Prawda była taka, że czasy, kiedy obawiałam się powiedzieć zbyt wiele przy Rufusie, minęły już dawno temu.

No i ufałam mu. Na swój sposób na pewno, dokładnie tak jak mu powiedziałam.

– Nie zapytasz co u Claire? – zapytałam wprost.

Gdyby wzrok zabijał, jak nic byłabym martwa. To była zaledwie chwila – jedno spojrzenie, zdradzające jednocześnie zaskoczenie i rozdrażnienie – ale nie potrzebowałam więcej, żeby zorientować się, że trafiłam w sedno. To, że znów się mijali, było aż nazbyt wyraźne.

– Wiem, co dzieje się w Seattle. Rozmawiam z Laylą, tak? – padło w odpowiedzi. Dosłownie wycedził te słowa, przez co wcale nie zabrzmiały tak swobodnie i lekko, jak z pewnością pierwotnie miały.

– I nie pokłóciliście się?

– Dlaczego byśmy mieli? – obruszył się. – Ja i Layla mamy się świetnie, zresztą najpewniej byś wiedziała, gdyby było inaczej, więc...

– Pytałam o Claire – przerwałam mu pośpiesznie. – No i... wiem o Claudii, okej? Powiedziała mu.

Możliwe, że powinnam pożałować tych słów. Jakkolwiek by nie było, nawet się nie zawahałam, w zamian decydując się na szczerość. Udawanie, że nie wiedziałam, nie miało sensu. Samo wspomnienie o wampirzycy przyszło mi naturalnie, choć zdecydowanie nie mogłam określić tym mianem reakcji Rufusa.

Cisza, która nagle zapanowała w laboratorium, była co najmniej dziwna. Tyle wystarczyło, żebym zapragnęła zejść szwagrowi z oczu – najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe.

– Ach... O Claudii – powtórzył, nie odrywając ode mnie wzroku. – To świetnie. Po prostu znakomicie.

– Layla jest moją przyjaciółką, okej? No i twierdzi, że się nie przejmujesz, więc...

– Layla przyjaźni się ze wszystkimi – przypomniał mi usłużnie. – Powinienem się obawiać? Ach, zresztą nieważne... To nie ma znaczenia.

Brzmisz jakby jednak miało...

Zacisnęłam usta, nie chcąc ryzykować, że jednak pokuszę się o wypowiedzenie tej uwagi na głos. Zdenerwowany Rufus sam w sobie nie wróżył niczego dobrego, a ja nie chciałam go prowokować.

– To dlatego uciekasz przed Claire? – zapytałam wprost. – To znaczy...

– Przed nikim nie uciekam. Zresztą co to za pytania? To jakaś zemsta za to, że zapytałem o Gabriela?

– Po prostu się martwię – oznajmiłam, spoglądając mu w oczy. – Tak jak i ty o mnie. Skoro już rozmawiamy szczerze...

Zamilkłam, kolejny raz speszona przenikliwością jego spojrzenia. Staliśmy blisko – wystarczająco, bym była w stanie poczuć bijące od ciała Rufusa ciepło. Jakby tego było mało, nie pierwszy raz rozmowa w naszym przypadku schodziła na tematy, które niekoniecznie chcieliśmy poruszać. Jakkolwiek by jednak nie było, to wydawało się właściwe. Tak przynajmniej czułam, całą sobą wierząc w to, co powiedziałam – w to, że się mną przejmował.

Miałam wrażenie, że trwaliśmy w ciszy przez całą wieczność. Dopiero po ciągnącej się w nieskończoność chwili wampir jak gdyby nigdy nic odsunął się ode mnie. Wyraz jego twarzy zmienił się, zamiast frustracji wyrażając całkowitą obojętność.

– Mam się dobrze – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Tyle wystarczyło bym pojęła, że – przynajmniej na razie – ciągnięcie tego tematu nie miało sensu. – Skoro już sobie to ustaliliśmy, a ty czujesz się dobrze... – Raz jeszcze zmierzył mnie wzrokiem. Do jakichkolwiek doszedł wniosków, najwyraźniej satysfakcjonowały go na tyle, by zdecydował się dokończyć. – Jeśli masz ochotę, możemy iść do rezydencji. Po prostu miejmy rodzinne spotkania za sobą, hm? Porozmawiamy sobie przy innej okazji.

Z jakiegoś powodu jego ostatnie słowa zabrzmiały jak groźba. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro