Dwadzieścia pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

– No więc? – wypaliła, ledwo tylko znaleźli się sami.

Skrzyżowała ramiona na piersiach, po czym wbiła przenikliwe spojrzenie w Rufusa. Wydęła usta, próbując wyglądać na zdecydowaną, choć w rzeczywistości wcale się tak nie czuła. Myślami wciąż była po czasie spędzonym z Isabeau i ogólnym zamieszaniu, które panowało w Niebiańskiej Rezydencji, zwłaszcza przez obecność nowo narodzonych dzieci. Swoją drogą, gdyby nie nacisk Rufusa, najpewniej do tej pory spędzałaby czas z Bellą i Lucy, gotowa nosić maleństwa na rękach.

Teraz zostali sami. Jakaś część Layli poczuła ulgę, gdy wylądowali na drugim krańcu miasta, w spokojnym laboratorium. Dopiero wtedy dotarło do niej, że tęskniła za ciszą i prywatnością, których mimo wszystko nie dało się doprosić w domu, w którym zamieszkiwało więcej nieśmiertelnych. Z całą miłością do Gabriela i Renesmee, naprawdę potrzebowała choćby złudnego poczucia, że zostali z Rufusem sami.

Poza tym tęskniła za nim. Najpewniej ze wzajemnością, choć nie sądziła, by zamierzał powiedzieć jej to wprost. W jego przypadku gest mówiły same za siebie, a to, że nie skorzystał z okazji do ewakuacji, w zamian naciskając, by poszła razem z nim, mówiło samo za siebie.

– Co więc? – powtórzył, ale po jego tonie poznała, że grał na zwłokę. – Jeśli miałaś ochotę jeszcze zostać...

Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Och, tak, z pewnością to było jego największym problemem! Udawanie, że nie mieli o czym rozmawiać, zdecydowanie było w stylu tego wampira.

Layla westchnęła przeciągle. Wciąż jej to robił, co nie zmieniało faktu, że wciąż miała nadzieję na choćby szczątkową współprace z jego strony. Mogła znosić lakoniczne rozmowy przez telefon, ale teraz, gdy stali twarzą w twarz, zdecydowanie nie zamierzała mu odpuścić.

– Wiesz, o czym mówię – zniecierpliwiła się. – Co dalej?

Spojrzał na nią w przenikliwy, bliżej nieokreślony sposób. Wydawał się rozluźniony, ale łącząca ich więź podsuwała Layli coś zupełnie innego. Postanowiła tego nie komentować, dobrze wiedząc w jaki sposób Rufus reagował, kiedy w grę wchodziły emocje, co jednak nie zmieniało faktu, że wiedziała swoje.

– Jeśli rozmawiamy o tym nieszczęsnym przyjęciu...

– Nie tylko. Znaczy też – zgodziła się niechętnie. – Chcę, żebyś pojechał ze mną do Seattle. Obiecałeś mi to.

Tym razem spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem. Kąciki jego ust z wolna uniosły się ku górze.

– Kiedy?

Warknęła, przez moment mając ochotę porządnie mu przyłożyć. Och, oczywiście!

– Rufus – jęknęła, ale doczekała się wyłącznie kolejnego zaciekawionego spojrzenia.

– Skorzystałaś z okazji, żeby przyjechać, by przypomnieć mi o imprezie. Tak przynajmniej to rozumiem – oznajmił, nie dając za wygraną.

– To naprawdę przerażające, że chcę mieć męża przy sobie – rzuciła z przekąsem.

W pierwszym odruchu pomyślała, że to okropne, że już nie mieli pod ręką Lilly, która ułatwiłaby im przemieszczanie się. Dopiero po chwili dotarło do niej jak egoistycznie to brzmiało i tyle wystarczyło, by z całą mocą uderzyły w nią wyrzuty sumienia. Zacisnęła usta, przez moment czując się tak, jakby ktoś ją uderzył. Nie powinna myśleć w ten sposób, ale z drugiej strony...

Chwilami miała dość mijania, zwłaszcza że nawet nie byli pokłóceni. Jeszcze nie, poprawiła się w myślach, przez krótką chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Nie żeby przy charakterze Rufusa, poważne rozmowy były proste – wręcz przeciwnie. Podejrzewała zresztą, że nie byłby zachwycony, gdyby wprost zakomunikowała mu, w jaki sposób odbierała jego zachowanie. „Uciekasz" – nieważne jak słusznie stwierdzone – zwykle jedynie bardziej go drażniło.

Nie doczekała się odpowiedzi. Czuła za to, że uważnie ją obserwował, kiedy bez pośpiechu ruszyła w głąb laboratorium, jakby od niechcenia rozglądając się dookoła. Niewiele się zmieniło i to nawet mimo tego, że na tyle czasu dała Rufusowi wolną rękę. Sama nie była pewna, czego się po nim spodziewała, w pamięci wciąż mając te najgorsze okresy, kiedy praca wydawała się wysuwać ponad wszystko. Teraz to wydawało się odległe i jakby nierzeczywiste, tak jak i myśl o tym, że Rufus kiedykolwiek mógłby być zdolny do tego, żeby ją skrzywdzić.

Przesunęła dłonią po jednym z blatów, wodząc wzrokiem po zastawiających go rzeczach. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok licznych notatek i znajomego, niedbałego pisma. Tak, to było znajome. Przesunęła się dalej, z zaciekawieniem spoglądając na kolorowe fiolki, a ostatecznie przystając przed wciąż włączonym mikroskopem.

– Hm... – Za plecami wyczuła ruch, a chwilę później na jej biodrach wylądowały przyjemnie ciepłe dłonie. Tylko Rufusowi na sucho mogło ujść to, że bez ostrzeżenia próbował zajść ją od tyłu. – Sprawdzasz mnie?

– A powinnam? – zapytała, wciąż uważnie przypatrując się sprzętowi.

Nie zaprotestował, co uznała za swego rodzaju zachętę. Chwilę jeszcze czekała na jakąś reakcję z jego strony, nim nachyliła się, by móc spojrzeć w okular. Dotyk Rufusa ją rozpraszał, ale próbowała go zignorować, w zamian koncentrując się na początkowo niewyraźnym obrazie.

Wciąż pamiętała sporo tego, co próbował ją nauczyć, ale kiedy przychodziło co do czego, czuła się przy nim jak dziecko we mgle. Zwykle wtedy przewracał oczami, ale nie wydawał się szczególnie sfrustrowany tym, że nie zawsze rozumiała, co próbował jej przekazać. Zresztą miał Claire. Layla wiedziała, że potrafili rozmawiać długo i o wszystkim, czasem przechodząc na tematy, których nawet nie próbowała zrozumieć.

Tyle że teraz nie rozmawiali. I w tym leżał problem.

Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując skupić się na obrazie. Kolorowe plamki niewiele jej mówiły, choć w niektórych doszukała się czegoś zaskakująco znajomego. Srebrzyste drobinki kojarzyły jej się tylko z jednym, zwłaszcza że wcześniej widziała je wielokrotnie.

– To nie jest wampirza krew, prawda? – wypaliła, prostując się. Dłonie Rufusa mocniej zacisnęły się na jej biodrach. – Nie do końca...

– Dobrze kombinujesz. – Trudno było stwierdzić czy to bardziej go dziwiło, czy może jednak satysfakcjonowały. Ostatecznie Layla postanowiła uznać tę reakcję jako swego rodzaju komplement. – To z fiolki, którą zabrałem tamtej dziewczynie. Tyle że wciąż nie wiem, co dalej.

– Cassandra...

Layla zacisnęła usta. Z wolna odwróciła się, by móc spojrzeć Rufusowi w twarz i w efekcie lądując między nim a laboratoryjnym blatem. Czuła, że krawędź stołu wpija się w jej plecy, ale nie przeszkadzało jej to. Stała spokojnie, próbując zebrać myśli nawet pomimo tego, że wampir nagle znalazł się zdecydowanie zbyt blisko, by to okazało się takie proste. Rozpraszał ją, zwłaszcza że wszystko w niej aż rwało się do tego, by wpaść Rufusowi w ramiona.

Niech cię szlag...

– To, że musiała mieć styczność z wampirami, wiedziałem już wcześniej. Hybrydy nie biorą się znikąd, a jej bliżej do nas niż demonów – podjął Rufus. Wyprostował się, by móc skrzyżować ramiona na piersi. – Miała styczność z wampirzą krwią w małych, ale stałych dawkach, skoro brała to regularnie. – Skinął głową w kierunku mikroskopu. – Tyle że to nie jest sama krew. Byłem pewien, że wyodrębnienie reszty składu powie mi coś więcej, ale na ten moment to martwy punkt.

Wyraźnie wyczuła frustrację w jego głosie. Znała ten ton, tak jak i rozdrażnienie, które towarzyszyło mu, kiedy nagle stawał przed problemem, którego nie potrafił ot tak rozwiązać. Trwali w tym zdecydowanie zbyt długo, kiedy próbował zrozumieć SA i znaleźć sposób na choćby częściowe zatrzymanie procesu. Tyle wystarczyło, by jeszcze bardziej ją zmartwić, zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała, do czego był zdolny zdesperowany Rufus.

– Co masz na myśli? Nie możesz doszukać się niczego prócz krwi czy...? – zaczęła, ale zdecydował się jej przerwać.

– Mogę. Tyle że to niewiele daje i w tym problem.

– Nie rozumiem...

Przez jego twarz przemknął cień. Przez moment wyglądał na zmęczonego, a Layla niemalże spodziewała się, że usłyszy coś złośliwego, jak zawsze gdy wampirowi przychodziło rozmawiać z kimś, kto nie nadążał za jego tokiem myślenia. Ostatecznie powstrzymał się i tylko potrząsnął głową.

Coś w wyrazie jego twarzy złagodniało, kiedy spojrzała mu w oczy.

– W tym rzecz. To nie są typowe chemiczne mieszanki... Nie takie, których się spodziewałem – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. – Nie jestem pewien, jak najlepiej to ująć. Już sama wampirza krew jest nietypowa, a to... Uznajmy, że nie chodzi o składniki, którymi na co dzień posługują się ludzie. Nie widziałem czegoś takiego od bardzo dawna.

Poczuła, że robi jej się zimno. Zwłaszcza w przypadku Layli Licavoli – albo Prime – to, że mogłaby odczuwać chłód, zdecydowanie nie było normalne. Serce zabiło jej szybciej i to bynajmniej nie dlatego, że przy okazji przesunęła się na tyle, by przypadkiem otrzeć się o Rufusa. Nie podobało mu się to, co mówił i co najwyraźniej wciąż go dręczyło. Wspomnienie łowców, którzy jakimś cudem posługiwali się technologiami, których nawet nie powinni znać, tym bardziej nie brzmiało dobrze.

– I... co dalej?

Właściwie sama nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Z drugiej strony, wydało jej się naturalne. Chciała wiedzieć na czym stali. Tym bardziej musiała sprawdzić, czego spodziewać się po Rufusie i jego zapędach. To nie tak, że mu nie ufała, ale...

Wzruszył ramionami. Jego dłonie wylądowały na skrajach blatu, o który wciąż opierała się plecami. Znów byli blisko – wystarczająco, by nawet mimo wiecznej gorączki poczuła bijące od ciała wampira ciepło.

– Nie jestem pewien – przyznał niechętnie. – Z tym daleko nie zabrnę... I teoretycznie mam powody, żeby wracać do Seattle. Obserwowanie sytuacji tam będzie prostsze.

Uniosła brwi. Udało jej się zignorować pobrzmiewająca w głosie wampira niechęć, bo ta była do przewidzenia. Wiedziała, że gdyby tylko mógł, najchętniej na stałe wróciłby do Miasta Nocy, zamknął się w laboratorium i udawał, że problem nie istnieje. Chwilami sama miała ochotę postąpić dokładnie w ten sam sposób, choć oboje wiedzieli, że takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.

– Czyli wracasz ze mną – oznajmiła pogodnym tonem.

Rufus gniewnie zmrużył oczy.

– Nie przypominaj mi – mruknął, wysuwając kły. – Na pewno nie robię tego z tęsknoty za twoim bratem – zadrwił, ale Layla puściła tę uwagę mimo uszu.

– Ale za mną i Claire jak najbardziej. – Uśmiechnęła się. Natychmiast wyciągnęła ręce, by móc ułożyć je na jego policzkach. – Nawet nie zapytałeś, co u naszej córki, więc...

– Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, zapewniałaś, że ma się dobrze.

– Naprawdę będziesz to ciągnął tylko dlatego, że powiedziałam jej o Claudii? – wypaliła, momentalnie tracąc cierpliwość.

Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Przez twarz Rufusa przemknął cień; nagle przesunął się jeszcze bliżej, napierając na zaskoczoną Laylę całym ciałem, kiedy bardziej stanowczo przycisnął ją do laboratoryjnego blatu. Niewiele brakowało, by strąciła stojący tuż za jej plecami mikroskop, jednak nic nie wskazywało na to, by wampir przejmował się sprzętem.

– Naprawdę musimy do tego wracać? I nie, nie złoszczę się na Claire – zniecierpliwił się. – Niepotrzebnie jej mówiłaś, jasne?

– To twoja córka – oznajmiła bez wahania Layla. Spojrzała wprost w parę lśniących, śledzących każdy jej ruch czekoladowych tęczówek, przez moment próbując doszukać się w nich jakichkolwiek śladów czerwieni. Z ulgą przyjęła niepowodzenie. – Miała prawo wiedzieć – ciągnęła, jednak i ten argument nie przypadł Rufusowi do gustu.

– Zwłaszcza po tym jak omal nie zginęła – rzucił bez przekonania. – Tak, ta wiedza naprawdę była jej potrzebna do życia. Po śmierci tego chłopaka również.

Prychnęła, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Rufus zdecydowanie nie był osobą, którą podejrzewałaby o troskę o Setha. W to, że ukrywając prawdę o Claudii kierował się przede wszystkim tym, że ta zabiła kogoś bliskiego Claire, Layla tym bardziej nie chciała uwierzyć.

– Jeśli teraz znów rozmawiamy o szukaniu dobrego momentu... – Urwała, ostatecznie ograniczając się do potrząśnięcia głową. – Kocham cię, wiesz? Mimo wszystko. Ale z całą tą miłością oznajmiam ci, że twoje wyczucie tego co właściwe i odpowiednie jest równie marne, co i moje rozeznanie w chemii.

Jego oczy pociemniały, kiedy spojrzał na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Wciąż dociskał ją do blatu, być może nawet tego nieświadomy. Zamarła, w napięciu czekając na reakcję, zwłaszcza że nagle atmosfera między nimi zgęstniała, sprawiając, że Layla poczuła się co najmniej nieswojo.

– Na litość bogini – jęknął, w końcu decydując się odsunąć.

Po jego tonie trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Wydał jej się zrezygnowany, a po sposobie, w jaki zwiesił ramiona, poznała, że Rufus ostatecznie się poznał. To, że parsknął pozbawionym wesołości, nerwowym śmiechem, jedynie utwierdziło go w tym przekonaniu.

Chwilę tkwiła w bezruchu, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Wciąż opierała się o blat, w milczeniu wpatrując w zwróconego do niej plecami Rufusa. Dopiero w chwili, w której w końcu zdecydowała się poruszyć, dotarło do niej jak bardzo była spięta. Nie miała pewności, czego tak naprawdę spodziewała się po reakcji męża, ale to już nie miało znaczenia. Czegokolwiek by się obawiała, ostatecznie nie nadeszło.

Wyprostowała się, wciąż uważnie go obserwując. Z wolna przemieściła się, skracając dzielący ich dystans, by móc stanąć tuż za nim. Nie zaprotestował, kiedy otoczyła go ramionami, wtulając twarz w jego plecy.

– Po prostu uznajmy, że oddałam ci przysługę, okej? – zasugerowała ugodowym tonem. – Zresztą sam wtedy powiedziałeś, że mam robić, co tylko zechcę. Więc uznałam, że Claire powinna wiedzieć.

– Powiedziałem to, bo i tak nie dałabyś mi wyboru.

Layla parsknęła śmiechem.

– Może... Ale teoretycznie nie zrobiłam niczego, na co sam byś mi nie pozwolił – zauważyła przytomnie.

Nie widziała jego twarzy, ale po sposobie w jaki napiął mięśnie poznała, że był bliski tego, żeby się roześmiać. Powstrzymał się, ale Layla poczuła, że napięcie między nimi znacznie zelżało. Odetchnęła w duchu, przynajmniej do momentu, w którym usłyszała kolejne słowa Rufusa.

– Tak. Zwłaszcza wtedy, gdy zdecydowałaś się wtajemniczyć we wszystko Renesmee.

– Och... – wyrwało jej się. Po tonie wampira nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy miał do niej pretensje. – Cóż, to... przyszło przypadkiem.

– Przypadkiem?

Odsunęła się na tyle, by móc się przemieścić. Pozwolił jej na to, ale wcale nie poczuła się lepiej, kiedy ich spojrzenia znów się spotkały. Wzrok Rufusa miła w sobie coś przesadnie przenikliwego, co sprawiło, że Layla mimowolnie się spięła.

– Musiałam z kimś o tym porozmawiać. To moja najlepsza przyjaciółka, tak? – zauważyła przytomnie.

O dziwo, skwitował jej słowa śmiechem. Nerwowym, niedowierzającym, ale jednak zaskakująco szczerym.

– Słodka bogini... Nawet tłumaczenia macie podobne – westchnął, jakby w roztargnieniu otaczając wciąż spiętą wampirzycę ramionami.

Pozwoliła, by przyciągnął ją do siebie. Jakaś jej cząstka aż rwała się do tego, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. To było niczym nieformalne porozumienie, którego wyczekiwała od dawna – inne niż tych kilka pocałunków czy uścisków, które zainicjowała, kiedy w przelocie widywali się przez te dwa tygodnie. Co prawda nie czuła się tak jak po kłótniach, kiedy z premedytacją mijali się, zbyt dumni, żeby przeprosić, ale i tak czuła, że coś było nie tak. To, co zaszło we Florencji, wciąż nad nimi wisiało – i to nawet pomimo tego, że Rufus nie zamierzał tego wprost przyznać.

W tamtej chwili dystans zniknął. Poczuła to wyraźnie, równie intensywnie, co i bijące od obejmujących ją ramion ciepło. Czuła emocje Rufusa, zawiłe i równie zmienne, co i jej własne. Mieszały się ze sobą, aż w którymś momencie zwątpiła, które należały do niej, a które do niego. W gruncie rzeczy nie miało to znaczenia, zwłaszcza że w obu przypadkach pragnienia sprowadzały się tylko do jednego.

Poruszając się trochę jak w transie, uniosła się na palcach – tylko nieznacznie, w aż nazbyt sugestywnym geście. Znów poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie, to jednak trwało zaledwie przez krótką chwilę. Ostatecznie Rufus postanowił jej nie dręczyć, ot tak reagując na jej pragnienia. Wystarczyła chwila, by poczuła na ustach muśnięcie znajomych warg. Ciepło przybrało na sile, a Layla nie pierwszy raz pomyślała o tym, że chwilami byli niczym nafta i zapałka. Kto jak kto, ale ona doskonale wiedziała jak niewiele trzeba było, by wzniecić ogień.

Wyrwał jej się zduszony oddech, kiedy ramiona Rufusa owinęły się wokół niej. Uniósł ją z łatwością, zupełnie jakby nic nie ważyła. Nie zaprotestowała, w odpowiedzi obejmując go ramionami za szyję, byleby tylko znaleźć się jak najbliżej.

– To oznacza, że jednak będę miała towarzystwo, kiedy...? – wymruczała między pocałunkami.

Odpowiedziało jej rozdrażnione warknięcie.

– Nie prowokuj mnie.

Skwitowała te słowa śmiechem, dobrze wiedząc, co oznaczały. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Rufus sądził o wspólnych wyjściach. Możliwe, że przymuszanie do integracji z kimkolwiek było okrutne, ale przecież chciała dobrze. Inna sprawa, że Alice za nic nie wybaczyłaby jej, gdyby przynajmniej nie spróbowała.

Och, poza tym Layla wciąż myślała o Claire. Przy odrobinie szczęścia ta dwójka miała skorzystać z pierwszej okazji do ucieczki i zaszycia się gdzieś razem. Wampirzyca przynajmniej miała nadzieję, że skoczyłoby się na porozumieniu, a nie kolejnej ostrzejszej wymianie zdań. Mimo wszystko minęło dość czasu, by emocje, które towarzyszyły im we Florencji, na dodatek zaraz po ataku Charona, zdążyły opaść.

Nie zarejestrowała momentu, w którym Rufus się przemieścił. Sama też poruszała się trochę jak w transie, nagle po prostu lądując najpierw w niewielkim przedsionku, a ostatecznie w dawno nieużywanej, wspólnej sypialni. Coś zmieniło się ledwo tylko wyczuła pod plecami miękkość materaca. Co prawda wciąż czuła ogień, ale ruchy Rufusa stały się bardziej stonowane i ostrożniejsze. Zamknęła oczy, mimowolnie się uśmiechając, zwłaszcza że i ten stan był dla niej znajomy. Robił to zawsze, nawet po tych wszystkich latach i licznych okazjach, by przekonać się, że mu ufała.

Właśnie dlatego czuła się przy nim bezpieczna. Już dawno przestałą się kulić pod jego dotykiem, przyjmując go równie naturalnie, co i wcześniej bliskość bliźniaka. Gabriel i Rufus pozostawali jedynymi mężczyznami, którym bez cienia strachu pozwalała się do siebie zbliżyć.

– Nic mi nie jest – zapewniła cicho, spoglądając wampirowi w oczy.

Tyle wystarczyło. Wyczuła, że tylko czekał na to krótkie zapewnienie z jej strony – to, że niezależnie od wszystkiego czuła się dobrze. Doceniała ostrożność w każdym kolejnym geście i sposobie, w jaki jej dotykał. To, że hamował się nawet wtedy, gdy ponosiły ich emocje, kontrolując również wtedy, gdy dawała mu zielone światło. „Nie skrzywdziłbym cię. Nie w ten sposób" – tłukło się gdzieś w jej pamięci i choć nie była już pewna, kiedy tak naprawdę pierwszy raz usłyszała tę obietnicę, ta wciąż pozostawała żywa.

Zamknęła oczy. Już od dawna nie myślała o Marco – nie w ten sposób jak wcześniej. Myśl o ojcu jedynie przez moment przemknęła przez jej umysł, ale niosła ze sobą wyłącznie wątpliwości i troskę. Layla nie wątpiła, że to był zły moment na zamartwianie się o Marco, ale poczuła się nieswojo, gdy uświadomiła sobie, ile czasu minęło od ostatniego spotkania na cmentarzu.

Myśl zniknęła równie nagle, co wcześniej się pojawiła. Layla odetchnęła, koncentrując się na kolejnych pocałunkach i wzajemnej bliskości. Czuła się bezpieczna i tylko to się liczyło, w końcu pozwalając jej się rozluźnić. Przez moment wszystko było na swoim miejscu, nawet jeśli wciąż nie w pełni takie, jak mogłaby oczekiwać.

Resztą mogła przejąć się później, najlepiej dopiero po powrocie do Seattle. W Mieście Nocy wszelakie problemy wydawały się dziwnie odległe, co uświadomiła sobie zwłaszcza w tej małej sypialni, otoczona jakże znajomymi ramionami. Właśnie wtedy do głowy przyszła jej inna myśl – na tyle przyjemna, by Layla uczepiła się jej całą sobą, czując jak tych kilka słów przynosi jej nieopisaną wręcz ulgę.

Dom.

Wróciłam do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro