Dziewięćdziesiąt pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Spacer okazał się przyjemny. W którymś momencie wylądowała między Rafaelem a Andreasem, uczepiona ramienia tego pierwszego. Miała wrażenie, że kiedyś coś podobnego okazałoby się nie do pomyślenia – to, że mogłaby jak gdyby nigdy nic przechadzać się po świecie samej bogini, na dodatek z dwoma demonami.

Słyszała, że rodzice rozmawiali o czymś cicho. Nie zaskoczyło jej to, że Carlisle wydawał się znać drogę, zwłaszcza po ostatnim razie, kiedy Rafa tak po prostu zostawił ją z Selene. Sama jak przez mgłę pamiętała to miejsce, choć górujący w pobliżu dom okazał się aż nadto znajomy. Mimo wszystko w ciemnościach okazał się o wiele bardziej przyjazny i spokojniejszy, niż kiedy widziała go po raz ostatni.

Pamiętała jak stała z Rafaelem i Dorianem nad brzegiem jeziora, zdolna myśleć wyłącznie o zmianach oraz tym, że zamieszkiwana przez dusze rezydencja opustoszała. Początkowo zaskoczyło ją, że kobiety zdecydowały się jednak wrócić, ale po doświadczeniach z miejscem, do którego Ciemność zabrała ich na kolację, Elena mogła zrozumieć tę decyzję. U boku bogini czy też nie, myśl o zamieszkaniu w znacznie większym, obcym miejscu, wciąż wydawała się niepokojąca. Zwłaszcza dla dusz, które przez tyle czasu trwały w zamknięciu, nagłe zmienienie wszystkiego, musiało być trudne.

– Więc? – zagaił pogodnym tonem Andreas. – Z całą sympatią do ciebie, Eleno, ale widać po tobie, że chcesz o coś zapytać.

– To przykre, że masz mnie za taką interesowną – mruknęła, w teatralnym geście przykładając dłoń do serca.

Zauważyła, że się uśmiechnął. Sama również miała na to ochotę, ale zmusiła się do zachowania powagi.

– Jesteś interesowna, lilan. Zazwyczaj.

Wywróciła oczami. A ty czarujący, zadrwiła, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że Rafael wciąż raz po raz muskał umysłem jej myśli. Co prawda nie czuła się przez to aż tak osaczona jak przy Edwardzie, który chcąc nie chcąc słyszał wszystko, ale i tak postanowiła to wykorzystać.

Zdaję sobie z tego sprawę.

Tym razem miała ochotę na niego warknąć. Miała wrażenie, że dobrze bawił się jej kosztem, co prawda nie po raz pierwszy, ale jednak. Z drugiej strony... To okazało się pocieszające. Tylko trochę, ale i tak przyjęła to z ulgą, dochodząc do wniosku, że wolała takiego Rafę, jeśli tylko miał powstrzymać się przed próbą pośpiesznego wycofania ze świata bogini.

Obserwowała go kątem oka, próbując ocenić, jakie targały nim emocje. Wydawał się spokojny, może nawet rozluźniony, choć w jego przypadku zbyt łatwo było o pozory.

– Jak sobie chcesz – rzuciła na głos, na powrót zwracając się do Andreasa. – W zasadzie... mam przyjaciółkę – dodała wprost, a demon spojrzał na nią z zaciekawieniem.

– Zgaduję, że nie mówisz teraz o Mirze, prawda?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem, próbując ocenić, czy sobie żartował. Z kim jak z kim, ale z Miriam na pewno nie potrafiłaby się zaprzyjaźnić. Nie żeby sama zainteresowana w ogóle brała taką możliwość pod uwagi! W zasadzie już samo to, że okazyjnie nie pozwalała Elenie zginąć, musiało stanowić swoiste ustępstwo z jej strony.

– Mam przyjaciółkę. Ludzką – powtórzyła z naciskiem. – W zasadzie... To bardziej skomplikowane.

Tym razem Andreas się uśmiechnął. Wymownie rozejrzał się dookoła, jakby od niechcenia spoglądając na uśpiony, skąpany w blasku dwóch księżyców gaj. „Jak to?" – wydawał się sugerować, ale ostatecznie nie zdobył się na złośliwości.

– Hm... Mów dalej – zachęcił w zamian.

Odetchnęła. To jeszcze o niczym nie świadczyło, ale już samo to, że zdecydował się ją wysłuchać, zabrzmiało obiecująco.

– Liz to moja najlepsza przyjaciółka. Miałyśmy kilka problemów, ale tak właśnie jest. – Mimowolnie się uśmiechnęła. Chwilami wciąż miała wrażenie, że za to nie zasłużyła. – No i... tak jakby jest spokrewniona z łowcami. Tak dosłownie. Wiesz, kołki, pochodnie i te sprawy.

Koloryzowała, ale tylko trochę. Wyjątkowo łatwo mogła wyobrazić sobie rozwścieczony tłum z pochodniami, przechadzający się po Seattle. To, że nie miała okazji osobiście spotkać się z łowcami w tym najbardziej niebezpiecznym wydaniu, jeszcze o niczym nie świadczyło.

Och, poza tym widziała jak Nina celuje z kuszy do Świętego Damiena. To samo w sobie o czymś świadczyło.

Spojrzała wyczekująco na Andreasa, ale ten nie wyglądał na zaskoczonego. Jedynie nieznacznie skinął głową, przyjmując jej słowa tak, jakby właśnie rozmawiali o czymś równie oczywistym, co i jutrzejsza pogoda.

Oczywiście. Czego się spodziewałam?

– Ludzie bywają zadziwiający. Nasze drogi krzyżują się raz za razem, więc to dość oczywiste, że łowcy przetrwali – przyznał po chwili namysłu Andreas, jednak decydując się odezwać. – Powiedziałbym, że wielu słusznie miewa do nas pretensje, aczkolwiek... – Zamilkł, nieznacznie potrząsając głową. – Nieważne. Nie sądzę, żebyś pofatygowała się aż tutaj, żeby usłyszeć takie zapewnienia.

– Hm... Niekoniecznie.

Spojrzała na ścieżkę, orientując się, że znaleźli się tuż przed domem. Uniosła głowę, by spojrzeć na piękny, biały dom – potężną, bogatą rezydencję, która niezmiennie ją zachwycała. Jeszcze jakiś czas temu Elena dałaby wiele, by zamieszkać w takim miejscu. Z perspektywy czasu wydawało jej się to płytkim, błahym marzeniem, ale o tym nie chciała myśleć. Teraz wystarczył jej apartament na najwyższym piętrze; blisko nieba, z tarasem i pomalowaną na niebiesko sypialnią.

Nie zmieniało to jednak faktu, że dom był piękny. Ta jedna kwestia nie zmieniła się po zniknięciu Ciemności. Kiedy przyjrzała się dokładniej, jej uwagę rozproszyły pokrywające ściany, wyraźne nawet w półmroku wzory. Miała wrażenie, że subtelne motywy lśniły, jakby pobudzone przez jej spojrzenie. I choć nie wiedziała, co to oznaczało, a dziwne wrażenie mogło okazać się co najwyżej wrażeniem...

Zamrugała, bezskutecznie próbując się skupić.

– Wejdziemy do środka. Mam wrażenie, że wybraliśmy dobry moment... Słyszę głosy. – Carlisle zawahał się, dla pewności oglądając na pozostałych. – Chciałbym sprawdzić jak się mają. O ile nie macie nic przeciwko...

– Idę z tobą – zaoferowała natychmiast Esme. – To miejsce jest piękne.

– Bawcie się dobrze. My... później dołączymy – zapewniła, choć w przypadku Rafaela wciąż miała co do tego wątpliwości.

Tym razem mogli sobie pozwolić na to, żeby się rozdzielić. Odprowadziła rodziców wzrokiem, wciąż świadoma wyłącznie tego, że w tym miejscu wszyscy byli bezpieczni. To, że nie zaprotestowali, tak po prostu zostawiając ją z parą demonów, również mówiło samo za siebie.

Świetnie. Robimy postępy.

– Mieliśmy rozmawiać o Liz – przypomniał Rafael.

Zabrzmiało to beztrosko, ale znała go zbyt dobrze, żeby uwierzyć, że troszczył się o jej przyjaciółkę. Prawda była taka, że chciał się ewakuować. A skoro przyszła tutaj po odpowiedzi...

– Fakt – zreflektowała się, jednak wciąż wpatrywała w dom. – Tak swoją drogą... Co to za symbole? Te tutaj – dodała, nie odrywając wzroku od elewacji.

– Och... – Andreas wzruszył ramionami. – Zaklęcia ochronne. Z sigilami też już się chyba spotkaliście.

– Zaklęcia...

– Tak chyba najprościej je nazwać. Inskrypcje w starym języku – wyjaśnił demon, wzruszając ramionami. – Te tutaj skupiają się przede wszystkim na pochwale Selene.

Zmarszczyła brwi. Natychmiast przeniosła wzrok na Andreasa, nagle jeszcze bardziej zaintrygowana.

– Wasz ojciec zachował wiersze wychwalające boginię, tworząc tutaj więzienie? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Była pewna, że musiały znajdować się tutaj już wcześniej. Co prawda w zamieszaniu nie zwracała uwagi na szczegóły, ale to nie zmieniało najważniejszego: że znaki naprawdę się tutaj znajdowały. I że musiały tam być jeszcze przed przybyciem Selene.

– Ojciec robił różne rzeczy. Nie wszystkie zrozumiałe – stwierdził Rafael. Skrzyżował ramiona na piersi, jakby od niechcenia spoglądając na dom. – Zresztą mówiłem ci o tym, lilan. Miał dużo szacunku do bogini. My również.

Zacisnęła usta. Oczywiście, dokładnie to usłyszała od niego, kiedy tak nagle zaproponował ślub. Przysięgali przed Selene, choć od samego początku brzmiało to dla niej pod każdym względem abstrakcyjnie. Teraz mogła to zrozumieć, ale mimo wszystko...

Gdzie w takim razie ten szacunek teraz?, pomyślała ze smutkiem. Nie spodziewała się tego, że mógłby zdecydować się jej odpowiedzieć.

Wciąż go mam. Na tyle, ile powinienem, oznajmił wprost. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się skrzyżowały. To nie oznacza, że mam uznawać każdą jej decyzję.

Miała wrażenie, że rozumiała więcej, niż mogłaby podejrzewać. Zwłaszcza to, że Rafael miał w sobie żal – wystarczająco silny, by mogła go poczuć. Zawahała się, ostatecznie decydując zbyć słowa demona milczeniem. Ograniczyła się wyłącznie do zdawkowego skinienia głową.

Ludzie uczucia i to, że mógłby mieć je do początku, na dodatek za sprawą bogini... Dla kogoś takiego jak Rafael to musiało być nie do przyjęcia. Nawet jeśli chodziło w tym o coś więcej, ta jedna kwestia pozostawała dla Eleny aż nazbyt jasna.

– W porządku. Powiedzmy, że to ma sens. – Ponownie wbiła wzrok w dom. – Wasz ojciec ceni boginię. Zostawił to tutaj, kiedy przejął ten świat, ale... Serio, zaklęcia? – powtórzyła z powątpiewaniem.

– Gdyby chciał krzywdzić te dusze, zrobiłby to. Albo to miał być żart, który rozumie tylko on... Wiesz, w końcu zamknął je w miejscu, które stworzyła sama bogini – stwierdził ze spokojem Andreas. – Pamiętasz, Eleno? Nieustająca walka. Co nie przeszkadzało im wspólnie rządzić. Kiedyś świat wydawał się dużo prostszy.

Brzmiał, jakby naprawdę to wierzył. Może z perspektywy kogoś, kto miał okazję obserwować przez całe tysiąclecia, to faktycznie miało sens. Wierzyła, że dla niego takie było. Dla Rafaela najpewniej też, choć Elena nagle nabrała przekonania, że Rafael musiał być dużo młodszy od swojego brata. Poczuła się dziwnie, raz po raz spoglądając to na jednego, to znów drugiego, w tamtej chwili z całą mocą czując, że tak naprawdę nie rozumiała niczego.

– W zasadzie... Pytam, bo im dłużej wpatruję się w te symbole, tym bardziej przypominają mi te, które ma na sobie Liz.

Poczuła się pewniej, ledwo tylko wypowiedziała te słowa na głos. Przed oczami wciąż miała tatuaże, choć Elizabeth robiła wszystko, byleby się z nimi nie obnosić. Nie żeby umiejscowienie ich akurat na piersi sprawiało, że pokazywanie ich wszystkim wokół stawało się jakkolwiek łatwiejsze. Nawet kiedy przesiadywały razem, okazało się to krępujące, choć Elena nie potrafiła zliczyć jak wiele razy przebierała się z Liz w jednej szatni.

Andreas rzucił jej przenikliwe spojrzenie.

– Rozwiń myśl, proszę.

Nerwowo przygryzła dolną wargę. Zerknęła na Rafaela, ale ten jakby od niechcenia spoglądał w ciemność, jak nic skupiony przede wszystkim na niebie. Dawał jej wolną rękę, ale nie była pewna czy to dobrze.

– To trochę skomplikowane. Liz spotkało coś naprawdę dziwnego i... No, przynajmniej dla nas – dodała pośpiesznie. – Ja...

– Pozwolisz?

Poderwała głowę, spoglądając wprost w jasne oczy obserwującego ją demona. Mimowolnie spięła się, kiedy tak nagle znalazł się tuż obok, znacząco skracając dzielący ich dystans. Nie bała się Andreasa, a tym bardziej nie wyobrażała sobie, że mógłby ją skrzywdzić, ale i tak zapragnęła się od niego odsunąć, zwłaszcza gdy czarne skrzydła demona niemalże otarły się o jej ramię.

– Co...? – wyrwało jej się, kiedy mężczyzna wyciągnął ku niej rękę.

– Bądź taka dobra i skup się na przyjaciółce – usłyszała w odpowiedzi.

To niczego nie tłumaczyło, ale zdecydowała się tego nie komentować. Chcąc nie chcąc spełniła polecenie, kątem oka dla pewności wciąż obserwując Rafaela. Nie skomentował nawet słowem tego, że jego brat jak gdyby nigdy nic podszedł do niej, bezceremonialnie ujmując jej twarz w obie dłonie. Serce omal nie wyskoczyło z piersi Eleny, kiedy mężczyzna pochylił się, robiąc taki gest, jakby... chciał ją pocałować albo...

Tyle że Andreas zdecydowanie nie miał tego na myśli. Zrozumiała to w momencie, w którym oparł czoło o jej własne.

– Och...

Poczuła jego obecność – łagodną i zaskakująco przyjemną. Przypominał ciepłe promienie słoneczne w letni dzień. Tak przynajmniej myślała, aż nazbyt świadoma tego, że zdecydował się pozyskać informacje w najprostszy z możliwych sposobów, bez większego wysiłku przenikając jej umysł.

To były zaledwie ułamki sekund. Tylko tyle wystarczyło, żeby wycofał się, uśmiechając pod nosem.

– Rozumiem – ocenił, robiąc krok w tył. To świetnie, bo ja nie. – Ciekawe... Twoja przyjaciółka to silna kobieta.

– Jasne, że tak. Ale co...? – zaczęła, jednak nie pozwolił jej dokończyć.

– Nie mówię tu tylko o charakterze. O łowcach również – wyjaśnił pośpiesznie. – Raczej o tym, że ta dziewczyna tak bardzo pragnie pozostać człowiekiem. To coś więcej niż zwykła wola życia.

Była w stanie to sobie wyobrazić. Liz mogła przebywać razem z nimi, uśmiechać się i zachowywać jak ktoś, kto coraz lepiej rozumiał otaczający ją świat, ale to nie zmieniało najważniejszego: że wciąż do niego nie należała. Och, nawet więcej! Na przekór bratu robiła wszystko, byleby nigdy nie przekroczyć granicy.

– No tak, ale ten naszyjnik... Nie wmówisz mi, że normalne naszyjniki znikają i pojawiają się na skórze – zniecierpliwiła się. – Mówisz zagadkami, Andreasie.

– Przepraszam najmocniej. – Tyle że wcale nie brzmiał, jakby było mu przykro. Odsunął się od niej o kolejny krok, wciąż zamyślony. – Skoro tak, przejdę do rzeczy. Jak wspomniałem, ścieżki nasze i ludzi raz po raz się krzyżują... Jesteśmy ze sobą połączeni i to dużo mocniej, niż czasami mogłoby się wydawać. Granica, która dzieli nasze światy, jest tak naprawdę stosunkowo świeża.

– Jeśli żyje się tyle co ty, to na pewno – mruknęła bez przekonania. – No i łowcy mają się dobrze, więc...

– I jakimś cudem przetrwali. Nie udałoby im się, gdyby aż tak bardzo odstawali od tych, na których polują... Pamiętasz jak rozmawialiśmy, że świat dąży do równowagi?

– Aż za dobrze.

Andreas uśmiechnął się. Nieznacznie skinął głową.

– Na tym tak naprawdę polega przetrwanie. Spójrz na powstanie wampirów, Eleno. Isobel znalazła sposób, by zapoczątkować waszą rasę tylko dlatego, że nade wszystko chciała żyć. – Demon wzruszył ramionami. – Naprawdę sądzisz, że była jedyna? Wola życia to magia potężniejsza niż jakiekolwiek zaklęcia.

Spojrzała na demona z niedowierzaniem. Nie tego się spodziewała. Tym bardziej nie sądziła, by takie wyjaśnienia mogły zadowolić Liz.

– Więc co to oznacza? Dla niej? – nie dawała za wygraną. – Jest człowiekiem, ale może dorównać wampirowi? Gdyby tak było, pewnie już dawno zabiłaby Damiena, więc...

W pamięci wciąż miała moment, w którym dziewczyna zirytowała się na tyle, by przyłożyć jej kuzynowi w twarz. Jeśli faktycznie miała w sobie coś wyjątkowego, powinna ujawnić to już wtedy. Elena była pewna, że gdyby to wampir zdecydował się wyładować frustrację na byłym uzdrowicielu, skończyłoby się na czymś więcej niż pękniętej wardze czy przestawionym nosie.

– Człowiek nigdy nie dorówna wampirowi. Zresztą dopiero co ustaliliśmy, że twoja przyjaciółka nade wszystko pragnie pozostać sobą... I żyć. Uznaj to za pragnienie w czystej formie – zasugerował ze spokojem Andreas. – Nie jestem wiedźmą. Trudno mi powiedzieć, z kim układali się łowcy, więc tak naprawdę gdybam... Ale gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że naszyjnik spełnia swoją rolę: chroni Liz. Na tyle, by mogła spełnić to, na czym tak naprawdę jej zależy.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Och, że niby spodziewała się prostej odpowiedzi? Rzuciła Andreasowi niemalże urażone spojrzenie, wciąż niepewna, jaka reakcja była odpowiedniejsza – podziękowanie mu czy jednak wybuchniecie pozbawionym wesołości śmiechem. Próbowała wszystko sensownie poukładać, ale to okazało się równie trudne, co i zrozumienie natury Niebiańskiego Ognia.

Wyczuła ruch za plecami. Zadrżała, kiedy otoczyły ją czarne skrzydła, gdy Rafael tak po prostu zdecydował się objąć ją od tyłu.

– Po prostu powiemy jej, że ma robić to, co do tej pory. Odrzuciła nieśmiertelność, czyż nie tak? Ale najwyraźniej wciąż chce żyć. I bronić się przed bratem, więc teraz ma okazję – stwierdził ze spokojem. Poczuła jego ciepły oddech na policzku. – Powiedziałbym, że to dość fortunne zrządzenie losu. Nie skrzywdziła twojego kuzyna, bo nigdy tak naprawdę tego nie chciała... Ale przy kapłance najwyraźniej poczuła się zagrożona.

– No, tak... – Spróbowała odwrócić się na tyle, by móc spojrzeć Rafaelowi w oczy. – I tyle? Tatuaże ją chronią, jeśli akurat zachodzi taka potrzeba?

Brwi Rafaela powędrowały ku górze. Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły – tylko nieznacznie, ale i tak mogła to dostrzec. To, że się uśmiechał, chwilami wciąż było dla niej niczym cud.

– Tylko? To dużo. Nawet bardzo dużo.

– Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy mogliby się cieszyć takimi względami – wtrącił Andreas. – Skoro nie chce zostać wampirem, to najpewniej najlepsze, co mogłoby ją spotkać.

– Ale...

Lilan... – westchnął Rafael. – Naprawdę uważasz, że w tej chwili ma znaczenie, od czego to wszystko się zaczęło?

Natychmiast zamilkła. Choć w pierwszym odruchu zapragnęła zaprotestować i jednak zacząć drążyć, ostatecznie tego nie zrobiła. Chciała tego czy nie, Rafael trafił w sedno.

Nie, odkrycie przyczyny ani trochę nie zmieniłoby tego, co najważniejsze. W zasadzie wątpiła w to, żeby Liz ucieszyła się, poznając imię czarownicy, bytu czy jakiejś równie uroczej istoty, która mogłaby doprowadzić do czegoś takiego. Nie żeby wersja: „Hej, przypadkiem doświadczasz działań ubocznych jakiegoś zaklętego wieki temu amuletu!" brzmiała bardziej optymistycznie, ale mimo wszystko...

– Powiedz mi jeszcze jedną rzecz – poprosiła pod wpływem impulsu, spoglądając wprost na Andreasa.

– Jeśli tylko będę w stanie.

Zawahała się, bynajmniej nie uspokojona jego słowami. Był ostrożny, zresztą wciąż mógł ją okłamać, gdyby tylko zechciał. Zdążyła się przekonać, że mijanie się z prawdą przychodziło mu z łatwością, jeśli akurat dochodził do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie.

„Demony to złośliwe cholery...". Tak, chyba coś w tym było.

– Zatrzymali przemianę. Damien oddał całą moc, a Liz... Co to tak naprawdę oznacza dla Liz? – nie dawała za wygraną. – Nie pytam teraz o tatuaże. Ale skoro nie stała się wampirem... – Potrząsnęła głową. – To zabrzmiało, jakby utknęła gdzieś pomiędzy. Znaczy...

– Poniekąd masz trochę racji, Eleno.

Serce zabiło jej szybciej, ledwo usłyszała znajomy głos. Wyczuła, że Rafael drgnął – tylko nieznacznie, na krótką chwilę wzmagając uścisk wokół niej. Wciąż trzymał ją w ramionach, biorąc się w garść wystarczająco szybko, by gwałtowna reakcja mogła uchodzić za zwykłe złudzenie.

Spojrzenie Eleny natychmiast powędrowało ku Selene. Kobieta pojawiła się w zasięgu jej wzroku, uśmiechając się w łagodny, życzliwy sposób. Nieznacznie skinęła głową Andreasowi w ramach powitania. Jej wzrok na ułamek sekundy powędrował ku Rafaelowi, ale ostatecznie bogini powstrzymała się od jakiejkolwiek reakcji na widok tego z demonów. Elena nie mogła pozbyć się wrażenia, że to najlepsze, na co mogła się w tej sytuacji zrobić.

– Wybaczcie, że się wtrącam... Ale pomyślałam, że powinnam – podjęła Selene.

Wyglądała inaczej niż w świątyni, delikatna i eteryczna. Elena nie miała pewności czy to wpływ tego świata, księżyca czy może czegoś innego, ale uznała to za mało istotne. Wystarczyło, że widok bogini podziałał na nią kojąco.

– Dobrze cię widzieć – wyrwało jej się. – To znaczy...

– Ciebie również. Każde z was – zapewniła pośpiesznie kobieta. Coś w jej spojrzeniu złagodniało, kiedy skupiła się na Elenie. – Jeśli zaś chodzi o twoją przyjaciółkę... I Andreas, i ty macie słuszność. Ma w sobie silne pragnienie tego, żeby żyć. I mam szczerą nadzieję, że będzie trzymała się go jak najdłużej.

Choć jej słowa brzmiały życzliwie, coś w słowach bogini mimo wszystko Elenę zaniepokoiło. Miała wrażenie, że powinna czuć ulgę. To, że Liz była bezpieczna i wcale nie musiała zdawać się tylko na ich ochronę... Była pewna, że dziewczynie miało to odpowiadać. Ktoś, kto okazał się zdolny do wymachiwania bronią, byleby uciec przeznaczeniu, na pewno miał docenić inne możliwości walki.

„Ma w sobie silne pragnienie, żeby żyć". Te słowa nie dawały jej spokoju, pozornie kojące, a jednak...

Elena spróbowała od siebie odsunąć tę myśl, ale nie potrafiła. To była zaledwie krótka chwila – tylko na tyle w jej umyśle pojawiło się inne pytanie – ale to wystarczyło, by jednak poczuła się nieswojo.

Bo co by się stało, gdyby w którymś momencie Liz zapragnęła czegoś zgoła innego...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro