Dziewięćdziesiąt siedem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elena

Z powątpiewaniem spojrzała na Rafaela. Poczuła się nieswojo, kiedy dookoła tak nagle zapadła cisza. Choć obecność Selene przyniosła jej ulgę, trudno było udawać, że nie dostrzega się napięcia między nią a demonem. Miała wrażenie, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, Rafa jednak zdecyduje się na najprostsze rozwiązanie i jednak wycofa pod byle pretekstem. Być może nie powinna go powstrzymywać, w zamian pozwalając toczyć się sprawom swoim rytmem, ale mimo wszystko...

A potem z domu dosłownie wypadła wyraźnie poruszona mama i tyle wystarczyło, żeby atmosfera całkowicie się zmieniła – i to na gorsze. Dopiero później Elena uświadomiła sobie, że dosłownie chwilę przed pojawieniem się wampirzycy Selene poruszyła się niespokojnie, jakby coś ją zaniepokoiło.

To, że na widok Esme po prostu popędziła w kierunku wejścia, wcześniej wyrzucając z siebie jedno, jedyne zdanie, mówiło samo za siebie:

– Idę do niej.

A potem zniknęła. Tak po prostu, nagle rozpływając się, jakby w rzeczywistości była ulotnym blaskiem księżyca – nieuchwytnym i nierzeczywistym. Esme zamarła w pół kroku, wciąż poruszona. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w miejsce, w którym dopiero co znajdowała się bogini.

– Co się stało? – rzucił ze swojego miejsca Rafael.

Elena pomyślała, że dosłownie wyjął jej to pytanie z ust. Sama dosłownie zmaterializowała się u boku mamy, pozwalając, żeby ta ujęła ją za ręce. Wysiliła się na uśmiech, ale czuła, że ten wyszedł jej co najmniej sztucznie. Nie żeby w ogóle mogło być inaczej, skoro działo się coś niedobrego.

– Anabelle. Ona... – Wampirzyca potrząsnęła głową. – Oprowadzała nas po domu, a potem nagle zasłabła. Może to nic, zwłaszcza że Carlisle z nią został, ale chciał, żebym jak najszybciej sprowadziła Selene i...

Urwała, choć to tak naprawdę nie miało już znaczenia. Elena zawahała się, próbując poukładać sobie to, co właśnie usłyszała – w tym również kwestie dotyczące Liz. W tamtej chwili sprawa przyjaciółki, nieważne jak istotna, zeszła gdzieś na dalszy plan. Działo się coś ważniejszego, choć i tym nie potrafiła przejąć się aż tak bardzo, jak mogłoby sugerować zachowanie wciąż poruszonej Esme.

Nie miała okazji zbyt dobrze poznać Anabelle, ale pamiętała ją. Ciężko było nie zwrócić uwagi na rezolutną, na dodatek znacznie młodszą od pozostałych duszę. Jakby tego było mało, Elena mogła się założyć, że Beatrycze wspominała o niej przynajmniej kilkukrotnie, ale...

Dusze... To dusze, tak?, pomyślała w oszołomieniu. Czy w ogóle powinno im się coś stać, skoro...?

– Dokąd idziesz?

Poderwała głowę w chwili, w której doszedł ją spięty głos Rafaela. W pierwszym odruchu pomyślała, że zwracał się do niej, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie pomyłkę. Spojrzenie demona spoczęło bezpośrednio na Andreasie, zwłaszcza że ten rozłożył skrzydła.

– Rozejrzeć się – odparł lakonicznie. Coś w jego słowach zaniepokoiło Elenę jeszcze bardziej. – To źle zabrzmiało. Idziecie ze mną?

– Ale... – zaczęła, jednak tym razem w słowo wszedł jej Rafael.

– Idź do środka, lilan. Widzimy się za kwadrans.

W normalnym wypadku by zaoponowała, ale coś w tonie męża ją powstrzymało. Z całą mocą poczuła, że to rozkaz – krótkie, treściwe polecenia, przy których demon nawet nie brał pod uwagę odmowy. Nie miała pewności, co to oznacza, ale aż za dobrze rozumiała, dlaczego to akurat Rafa dowodził swoim braciom przez tyle wieków.

Zacisnęła usta. Jeszcze jakiś czas temu pomyślałaby, że znów ją ignorował, jednocześnie za wszelką cenę próbując chronić. W tamtej chwili jednak Elena zrozumiała coś innego, zwłaszcza gdy poczuła rozchodzące się po ciele ciepło.

Ona też była zdolna do tego, żeby kogokolwiek obronić.

– Chodźmy do środka – zadecydowała, mocniej chwytając dłonie mamy. – Wiesz, gdzie tata zabrał Anabelle?

– Oni... – Esme zawahała się. Chwilę jeszcze spoglądała w ślad za dwoma demonami, wyraźnie zaniepokojona. – Tak... Chyba tak. Chodźmy.

Przyjęła to z ulgą. Razem wpadły do środka, Elena pozwalając się prowadzić. W tamtej chwili żałowała, że nie miała okazji przenieść się z miejsca na miejsce z taką lekkością, z jaką robiła to bogini. Wciąż była poruszona, chociaż sama nie miała pewności, co bardziej wpływało na ten stan – świadomość, że właśnie działo się coś złego czy może poczucie, że Rafael i Andreas zauważyli coś, co jej wciąż umykało.

Przestała o tym myśleć, próbując skupić się na tym, co najważniejsze. Kiedy do tego wszystkiego nie zapanowała nad skrzydłami, nieświadomie sprawiając, że te tak po prostu się pojawiły, poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

– Przepraszam – mruknęła, podchwyciwszy spojrzenie mamy. – Ja tylko...

– W porządku.

Naprawdę brzmiała tak, jakby miała to na myśli. Elena miała wręcz wrażenie, że mama się rozluźniła, choć dziewczyna nie przypuszczała, że będzie to możliwe. Jak i kiedy doszło do tego, że widok skrzydeł przynosił komukolwiek ukojenie – i to zwłaszcza u niej...?

Razem wpadły po schodach, na moment przystając w korytarzu na piętrze. Esme bezradnie rozejrzała się dookoła, nasłuchując. Ostateczne zlokalizowanie pokoju Anabelle okazało się proste i bynajmniej nie przez dochodzące ze środka głosy. Wystarczająco wymowny okazał się widok Doriana, który dosłownie wypadł z sypialni, w zdecydowanie niedelikatny sposób otwierając drzwi.

– Najdroższy! – zaoponowała Selene, ale on nawet się nie odwrócił.

Elena pojrzała na anioła w oszołomieniu, kiedy tak po prostu przemknął tuż obok. Niewiele brakowało, by jego skrzydła – białe, jakże podobne do jej własnych – otarły się o jej ramię. Z zaskoczeniem pomyślała, że mężczyzna w tamtej chwili ani trochę nie przypominał niebiańskiego posłańca. Wręcz przeciwnie – wyglądał raczej jak potężny, wyjątkowo zagniewany bóg wojny i zniszczenia.

Wymieniły z mamą zaniepokojone spojrzenia. Było ją stać wyłącznie na to, żeby nieznacznie potrząsnąć głową i jednak ruszyć się z miejsca, by jak najszybciej zajrzeć do pokoju, z którego w takim pośpiechu wypadł Dorian. Zawahała się tylko na krótką chwilę, zwłaszcza po reakcji mężczyzny spodziewając się... wszystkiego. Tym bardziej zaskoczyło ją, że na miejscu doczekała się wyłącznie spokoju, o ile ten w ogóle wchodził w grę.

Podchwyciła zatroskane spojrzenie Selene. Bogini siedziała na skraju łóżka, tuląc do siebie wciąż bladą, ale w pełni przytomną Anabelle. Raz po raz jakby od niechcenia przeczesywała palcami jasne włosy dziecka, wydając się nawet nie zdawać sprawy z tego, co właśnie robiła. Nawet z odległości Elena wyczuła bijącą od Selene energię i to wystarczyło, by uświadomić jej, że kobieta właśnie robiła wszystko, byleby jakoś wspomóc swoją podopieczną.

Carlisle też tam był, wyraźnie zaniepokojony, ale nie aż tak jak musiał być w chwili, w której wysłał Esme po pomoc. Wycofał się, ze swojego miejsca po prostu obserwując boginię. Po wyrazie jego twarzy trudno było ocenić, co tak naprawdę sobie myślał.

– Rany... – wyrwało się Elenie. – Co się stało? Dorian wyglądał, jakby się paliło – przyznała i zaraz pożałowała tych słów, bo Selene z westchnieniem spuściła głowę.

– Dorian to głupek. Głupi głupek – wyrwało się Anabelle. Jej głos zabrzmiał słabo, ale to nie powstrzymało jej przed okazaniem frustracji. – Powiedziałam przecież, że już czuję się dobrze.

– Tak... Spróbuj odpocząć, kochanie – zasugerował jej cicho Carlisle.

Nie wyglądała na zachwyconą taki obrotem spraw. Nie odezwała się więcej, w zamian spoglądając na wciąż tulącą ją do siebie Selene. Kobieta drgnęła, jakby dopiero wtedy w pełni dotarło do niej, co robi. Uśmiechnęła się blado, w nieco tylko wymuszony sposób. Jeśli zamierzała kłamać, nie wychodziło jej to.

Selene wyciągnęła rękę, ostrożnie układając ją na policzku Any.

– Nic ci nie będzie. Już jest w porządku, ale śpij – zadecydowała, w następnej sekundzie najzupełniej naturalnym gestem pochylając się, by ucałować Anabelle w czoło. – Śpij...

Coś zmieniło się w brzmieniu jej głosu. Wydał się łagodniejszy, na swój sposób kojący i... perswazyjnego. Gdy do tego wszystkiego Ana jak na zawołanie zachwiała się, w następnej chwili po prostu osuwając w objęciach bogini, Elena już nie miała wątpliwości, że ta pokusiła się o coś więcej niż prośbę. I choć wielokrotnie słyszała o wpływie, którym posługiwały się o wampiry, nie wspominając o zdolnościach Lawrence'a, widok wymuszającej na kimkolwiek swoją wolę bogini wydał jej się nienaturalny.

Selene ostrożnie oswobodziła dziewczynkę ze swoich objęć, pozwalając jej opaść na materac. Z czułością szykującej dziecko do snu matki okryła ją kołdrą, po czym z gracją poderwała się na równe nogi.

– Wyjdźmy. Powinna odpocząć – zasugerowała, niecierpliwym gestem wskazując na drzwi.

– Na pewno? – zaniepokoił się Carlisle. – Miała wysoką gorączkę. Nie wiem, czy... – zaczął, ale tym razem Selene postanowiła mu przerwać.

– Temperatura spadła. To zwykłe przeziębienie – oznajmiła tak pewnym tonem, że sprzeciwienie się wydało się Elenie czymś nieprawdopodobnym. – Musi po prostu odpocząć.

Tym razem nikt nie zaprotestował. Usunęła się z przejścia, by umożliwić Selene wyjście na korytarz. Spróbowała wysilić się na uśmiech, zwłaszcza gdy podchwyciła łagodne spojrzenie srebrzystych oczu bogini, ale przyszło jej to z trudem. Wciąż czuła się zdezorientowana i choć wszystko wskazywało na to, że nie stało się nic złego...

Potrząsnęła głową. Spojrzała na mamę, po czym obejrzała się na ojca, czekając aż ten do nich dołączy. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, ale zanim zdążyła zadać którekolwiek z nich, to Selene jednak zdecydowała się rozwiać wątpliwości.

– Wybaczcie, że znów dzieje się tutaj coś takiego. Poza tym Dorian... – Bogini zamilkła. Odrzuciła jasne włosy na plecy, jak nic próbując zająć czymś ręce. – Anabelle nic nie dolega. Nic, czego nie byłabym w stanie uleczyć – dodała uspokajającym tonem.

– Ale? – wyrwało się Elenie.

Gdyby to było takie proste, atmosfera nie wydawałaby się aż taka gęsta. Coś było na rzeczy i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

– Elena... – zaczęła z wahaniem mama, jednak i tym razem Selene nie pozwoliła komukolwiek dokończyć wypowiedzi.

– Dorian zdenerwował się i słusznie, bo to nie powinno mieć miejsca. Nie chodzi o to, że Ana mogłaby zachorować... Zmartwił się, bo ona w ten właśnie sposób umarła, kiedy jeszcze była człowiekiem.

– Co takiego?

Tym razem nawet nie zarejestrowała własnych słów, zbytnio przejęta tymi, które padły z ust bogini. Przez moment poczuła się niemalże tak, jakby zderzyła się ze ścianą. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, gotowa dodać coś jeszcze, ale nic sensownego nie przyszło jej do głowy.

– To znaczy... – doszedł ją spięty głos ojca. – Tak jak z Cassandrą? Ale...

Wtedy już nie miała wątpliwości. Jeden przypadek mogliby jeszcze uznać za zbieg okoliczności, ale kolejny...?

– Mój najdroższy się zamartwia, zwłaszcza że lubi Anę – wyjaśniła łagodnie bogini. – Nie dziwię się jego reakcji. Ale, jak wspomniałam, to tylko przeziębienie. Komu jak komu, ale tobie nie muszę raczej tłumaczyć, że kiedyś medycyna miała się dużo gorzej. Szczególnie dzieci na tym cierpiały. – Zawahała się na moment. – Nic jej nie będzie. Teraz bardziej zamartwiam się Dorianem.

Nawet jeśli miała rację, to nie tłumaczyło wszystkiego. Coś działo się w tym świecie; ta jedna kwestia nagle wydała się Elenie aż nazbyt jasna.

I choć Selene nie mówiła o tym wprost, ona również musiała zdawać sobie z tego sprawę.


Rafael

Trzepot skrzydeł. To i gniew tak silny, że zwłaszcza Rafael nie potrafił go zignorować. Natychmiast się zatrzymał, wymownie spoglądając na Andreasa, by upewnić się, że ten również wyczuł, że mieli towarzystwo. Wymienili spojrzenia, w następnej sekundzie niemalże jednocześnie zwracając się ku przybyszowi.

Wystarczyła chwila, żeby rozpoznał Doriana. Anioł dosłownie spadł z nieba, ciężko lądując na ziemi. Wydawał się poruszony – i to najdelikatniej rzecz ujmując, zwłaszcza że Rafa wciąż był w stanie wyczuć jego frustrację. Kusiła go, ale zmusił się do zignorowania bijących od mężczyzny emocji, nie zamierzając ulec tak prymitywnym instynktom. Jeśli on tu był, na dodatek tak poruszony...

– Co się stało? – zapytał wprost Andreas. – Selene cię przysłała? Co...? – zaczął, ale Dorian nawet na niego nie spojrzał, bezceremonialnie ruszając ku jezioru.

Zdążyli okrążyć okolicę, dla pewności szukając oznak... Cóż, czegokolwiek, co wydałoby się niewłaściwe. Nie dopisało im szczęście, co w innym wypadku byłoby dobre, ale nie w tym miejscu. Rafael i bez pytania wiedział, że dwa nieszczęścia w świecie, nad którym pieczę sprawowała bogini, nie wróżyły nic dobrego.

A teraz do tego wszystkiego mieli Doriana, który ani trochę nie przypominał anielskiego posłańca. Wręcz przeciwnie – wyglądał raczej na chętnego, żeby rozerwać gardło pierwszej napotkanej osobie.

Albo raczej komuś konkretnemu.

– Gdzie jesteś?! – huknął mężczyzna, ledwo tylko znalazł się przy krawędzi jeziora. Robi się coraz bardziej interesując..., przeszło Rafie przez myśl. – Słyszysz, prawda?! Wyłaź, zanim...

– Dorian... Dorian! – zaoponował Andreas.

Rafael nie ruszył się z miejsca, biernie obserwując jak brat dopada do zagniewanego mężczyzny. Anioł wzdrygnął się, momentalnie orientując, że ktoś próbuje chwycić go za ramię. Odskoczył jak oparzony, dysząc gniewnie i obrzucając Dre poirytowanym spojrzeniem.

– Nie wtrącaj się. Zresztą wy dwaj... – Krótko obejrzał się również na Rafaela. – Na pewno to wiecie. Jest tutaj?

– Kto...?

– Wasz piekielny ojczulek! Tak czy nie?!

Wciąż miał ochotę obserwować, ale słysząc te słowa, momentalnie spoważniał. Wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi. Z wolna podszedł bliżej, dla pewności rzucając Dorianowi ostrzegawcze spojrzenia. Gdyby pojawiła się taka potrzeba, nie zastanawiał by się, czy przypadkiem nie ma ulubieńca bogini.

– Co się stało? – zniecierpliwił się. W tamtej chwili zdecydowanie nie miał ochoty na gierki. – A powinien tu być? Dlaczego...?

– Oczywiście, że musi. Jeśli nie on... – wycedził Dorian. Energicznie potrząsnął głową. – Zapytam jeszcze raz, więc...

– Najpierw powiedz, co się stało. Nawoływanie ojca to zły pomysł, bo...

Andreas nie miał okazji, żeby dokończyć. Zatoczył się, kiedy Dorian odepchnął go w zdecydowanie niedelikatny sposób, niemalże nokautując jednym ciosem w brzuch. Demon stracił równowagę – tylko na krótką chwilę, ale to nie miało znaczenia.

Reakcja była natychmiastowa. Rafael nie zawahał się, dosłownie materializując przy przeciwniku i próbując pochwycić Doriana za gardło. Prawie mu się udało, gdyby nie to, że mężczyzna w porę odskoczył, również jego próbując przy pierwszej okazji dosięgnąć ciosem. Serafin pośpiesznie chwycił przeciwnika za ramię, wykręcając je w zdecydowanie niedelikatny sposób. Gdyby miał do czynienia z człowiekiem, jak nic właśnie by go połamał. Problem polegał na tym, że z Dorianem to najwyraźniej nie miało być takie proste.

Białe skrzydła zagarnęły powietrze, na krótką chwilę przysłaniając widok. Spróbował je odepchnąć, nim jednak zdążył choćby dosięgnąć Doriana, ten wykorzystał okazję, by zmaterializował się poza zasięgiem rąk Rafaela. Wyprostował się niczym struna, przybierając pozycję gotowego do ponownego ataku łowcy. Coś zabłysło w jego rękach, choć rozpoznał w tym broń dopiero w chwili, w której ostrze przecięło powietrze, wymierzone wprost w jego pierś.

Metal zazgrzytał o metal, nagle napotykając opór. Dre pojawił się znikąd, przyjmując na siebie uderzenie. W rękach pewnie trzymał kosę, z wprawą blokując cios. Zachwiał się tylko nieznacznie, co jednak nie powstrzymało go przed zamachnięciem się bronią. To, że nie chciał tak naprawdę trafić, wydało się Rafaelowi aż nazbyt oczywiste.

– Dobra. A teraz spokój – wycedził przez zaciśnięte zęby Andreas, dla pewności raz jeszcze zasłaniając się kosą. – Rzuć się na mnie jeszcze raz, a przysięgam, że z całą sympatią wsadzę ci to ostrze w...

– Nie bądź bardziej wulgarny od Miry. To ci nie pasuje, Dre – mruknął jakby od niechcenia Rafael.

– Właśnie dlatego, że żadna dama nam nie towarzyszy, mogę sobie na to pozwolić.

Niewiele brakowało, żeby się uśmiechnął. Mógłby, gdyby nie to, że Dorian najwyraźniej nie zamierzał tak po prostu odpuścić. Dyszał ciężko, obiema rękoma ściskając przywołany przez siebie Niebiański Ogień. Gdyby na jego miejscu znajdowała się Elena, Rafael z łatwością mógłby przewidzieć jej ruchy, ale z tym mężczyzną było inaczej. Obawiał się, że – zdenerwowany czy też nie – bliski strażnik samej Seleny posługiwał się bronią dużo lepiej niż jego wciąż cudownie nieświadoma wielu kwestii żona.

Tyle że oni też potrafili walczyć. Zerknął na wciąż osłaniającego się kosą Andreasa. Mógł żartować z upodobań brata, jeśli chodziło o wybór broni, ale jedno było pewne: Dre aż za dobrze wiedział, co z nią zrobić.

Nieskalany niczym świat bogini. Absolutnie.

Powstrzymując się przed wywróceniem oczami, wyciągnął rękę. Dawno nie pozwalał sobie na materializowanie czegokolwiek, ale ten świat wydawał się do tego stworzony. To i obecność przesyconego mocą jeziora wystarczyły, by w ułamku sekundy w dłoni demona pojawił się niewielki, zakrzywiony nóż. Mira je lubiła, co ani trochę go nie dziwiło – małe i niepozorne wydawały się idealne, kiedy w grę wchodził atak z zaskoczenia.

Pod warunkiem, że przeciwnik wcześniej ich nie zauważył.

Spojrzenie Doriana wystarczyło. W następnej sekundzie mężczyzna rzucił się do ataku, rozjuszony bardziej niż wcześniej. Rafael zareagował instynktownie, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wycelowaniem bezpośrednio w gardło albo serce. Z wprawą cisnął ostrzem, pozwalając, by przecięło powietrzę i zagłębiło się głęboko w obojczyku przeciwnika. Mężczyzna zawył – czy to z bólu, czy to z zaskoczenia – ale przynajmniej w końcu przestał rwać się do walki. Opadł na ziemię, dysząc ciężko i przymuszając się do tego, żeby wyszarpnąć nóż z rany.

– Ty... – jęknął, spoglądając na Rafaela.

Demon jedynie wzruszył ramionami. Stanął nad przeciwnikiem, mimowolnie zastanawiając się nad tym kiedy i jakim cudem doszło do tego, że w ogóle musiał się powstrzymywać. Gdyby przed sobą miał kogokolwiek innego, bez zbędnego przedłużania wykorzystałby kolejne ostrze, by poderżnąć Dorianowi gardło.

– Sam zacząłeś – przypomniał, przez moment czując się tak, jakby szukał dla siebie usprawiedliwienia. – Czegokolwiek się spodziewałeś...

– Ach, dzieci... Dzieci.

Wrażenie było takie, jakby ktoś zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Zesztywniał, słysząc znajomy głos – ostatni, którego spodziewał się w ostatnim czasie. Przez moment pomyślał nawet, że coś pomylił, ale wtedy podchwycił spojrzenie Dre i pojął, że niekoniecznie.

W panującym dookoła zamieszaniu pojawiła się Ciemność. Stanął spokojny i rozluźniony, tak prawdziwy, jak tylko było to możliwe. Ojciec ot tak zmaterializował się przy jeziorze, ani trochę nie sprawiając wrażenia kogoś, kto na własne życzenie stracił dostęp do świata bogini. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, żeby miejsce, które od dobrych dwóch miesięcy przynależało do bogini, zamierzało go odrzucić.

– Ojcze... – wyrwało się Rafaelowi.

Kąciki ust mężczyzny drgnęły, nieznacznie unosząc się ku górze. Było coś drapieżnego w wyrazie jego twarzy, tak jak i sposobie, w jaki powiódł wzrokiem dookoła. Uniósł brwi na widok dwóch znaczących niebo księżyców, jakby od niechcenia przesunął wzrokiem po wciąż gotowych do ataku synach, po czym z powątpiewaniem zerknął na próbującego zebrać się z ziemi, przyciskającego dłoń do krwawiącej rany Doriana.

– Zabawne, że wciąż się tak do mnie zwracasz. Powiedziałbym, że na swój sposób okrutne – stwierdził, chociaż wcale nie brzmiał na urażonego. – Jak wspomniałem... dzieci – powtórzył, nie przestając się uśmiechać.

Wszystko sprowadzało się do nic nieznaczącego skinienia ręką – tylko tyle, a jednak wystarczyło, by całą trójkę zaskoczyło nagłe uderzenie mocy. Zanim Rafael zdążył się zastanowić, nagły cios ściął go z nóg, bezceremonialnie powalając na ziemię. Siła uderzenia pozbawiła go tchu, ale i tak spróbował się podnieś, póki nie przekonał się, że nie jest w stanie. Wrażenie było takie, jakby coś z siłą napierało na niego z góry, zmuszając do pozostania w miejscu.

Wyczuł ruch, kiedy ojciec zdecydował się poruszyć. Ciemność bez pośpiechu ruszyła przed siebie, trzymając się poza zasięgiem rąk któregokolwiek z mogących zagrozić mu mężczyzn. Nie żeby w ogóle miał pozwolić im zaatakować, ale...

W chwili, w której na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech, do Rafaela dotarło, że przy jeziorze pojawił się ktoś jeszcze.

– Moja miła, jak dobrze znów cię widzieć! – stwierdził, w znaczącym geście rozkładając ramiona. – Obawiam się, że musimy porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro