Jedenaście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Renesmee

Gdzieś z piętra doszły mnie ciche, przytłumione głosy... A w zasadzie jeden głos – znajomy, melodyjny i bez wątpienia należący do Jocelyne. Spojrzałam na zegarek, po czym nerwowo zacisnęłam usta. Było wcześnie. Zdecydowanie zbyt wcześnie, by ot tak spodziewać się wizyty.

Chwilę nasłuchiwałam, ale nie próbowałam skupiać się na poszczególnych słowach. Wychwyciłam imię Rosy i to nieznacznie mnie uspokoiło, o ile taka możliwość w ogóle wchodziła w grę. Cholera, moja córka po raz wtóry gawędziła sobie z kobietą, która... Cóż, była martwa. I choć uspokajała mnie myśl o łagodnym usposobieniu pragnącej chronić Joce duszy, wciąż czułam się nieswojo na samo wyobrażenie kogoś, kogo nie byłam w stanie zobaczyć.

Wzdrygnęłam się mimowolnie. Czas, który spędziłam na błąkaniu się poza ciałem jawił mi się niczym sen. Tak przynajmniej wyobrażałam sobie bezcielesność – jako przedłużenie wizyty w świecie snów. Coś nierzeczywistego, co równie dobrze mogłoby okazać się wytworem wyobraźni. Było to o tyle prostsze, że w którymś momencie wszyscy się zgubiliśmy, lądując w miejscu, którego do tej pory nie potrafiłam nazwać. Rzeczywistość, Przedsionek i pętla z miejsc, które tak dobrze znałam... Przez jakiś czas wydawały się jednym i tym samym, choć to wydawało się całkowicie bez sensu.

Dlatego wolałam udawać, że śniłam. Sny po czasie blakły i robiły się nierzeczywiste. Zanikały w pamięci, przechodząc w zapomnienie i – choćby tylko z racji nazwy – jawiąc jako coś właściwego i znajomego. Co prawda wiedziałam, że to jak oszukiwanie samej siebie, zwłaszcza że o sennych majakach wiedziałam więcej niż mogłabym sobie życzyć, ale jak długo ta metoda działała, nie zamierzałam narzekać.

Najważniejsze było to, że wszyscy odzyskaliśmy równowagę. To też brzmiało jak naciągana teoria, ale tak właśnie się czułam. Byłam tutaj, w pełni żywa i z poczuciem, że wszyscy ci, którzy coś dla mnie znaczyli, byli bezpieczni. Och, poza tym w końcu mogłam obejść się bez pisania kolejnych notatek albo wiadomości na telefonie. Jedyną różnicą pozostawały dziesiątki wiadomości, które w międzyczasie wymieniałam z Alessią.

Świetnie. Moja córka wolała bawić się w wysyłanie SMS-ów, zamiast normalnie zadzwonić. Z drugiej strony większość wiadomości dotyczyła planów na ceremonię i sprawiała, że wciąż czułam się nieswojo. „Mamo, tato... Zaręczyłam się. Wychodzę za mąż" – te słowa wciąż pobrzmiewały w mojej pamięci, będąc niczym powtarzający się raz po raz cios w głowę. Kiedy i jak do tego doszło? Słodka bogini, nie miałam pojęcia.

Nie rozumiałam bardzo wielu rzeczy, ale zaczynałam do tego przywykać. Tak jak i regularnych wizyt Rosy w pokoju Jocelyne.

Moja komórka zawibrowała pierwszy raz tego poranka. Uśmiechnęłam się mimowolnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ściągnęłam Ali myślami.


Na pewno przyjedziecie?
Potrzebuję cię!


Wywróciłam oczami. Jakbym w ogóle mogła zmienić zdanie! Wciąż ciągnęło mnie do Miasta Nocy i to mimo dwóch tygodni, które w końcu byłam w stanie spędzić u boku Alessi, gdy tylko wróciłam do siebie. Co prawda najgorszy etap miała już wtedy za sobą, zresztą całą jej uwagę przyciągały naprzemiennie zaręczyny, moja obecność i czynienie kolejnych wymówek Gabrielowi, ale i tak się o nią martwiłam. Chcąc nie chcąc czułam wyrzuty sumienia przez to, że nie byłam w stanie pojawić się wcześniej. Jasne, moja obecność nie zmieniłaby tego, co zrobił jej Charon, a już na pewno nie pomogłabym jej bardziej od Rufusa i Carlisle'a, ale mimo wszystko...

Przez cały pobyt i tak nie byłam pewna czy to ja opiekowałam się Ali, czy może odwrotnie. Wiedziałam za to, że wyraźniej niż wcześniej dostrzegłam w niej upór Gabriela, gdy bez większych emocji pokazała mi swój brzuch. Powinnam być przygotowana na to, co zobaczę, ale i tak poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył – i to bardzo celnie, prosto w żołądek. Długo wpatrywałam się wtedy w częściowo zagojone już, choć wciąż wyraźne ślady po cięciach, układające się w aż nazbyt znajome imię. Patrzyłam i niedowierzałam, w duchu błogosławiąc, że nie było mi dane zobaczyć rany zaraz po ataku, wciąż świeżej i broczącej krwią. Jakby tego było mało, sytuacja jawiła mi się jako co najmniej groteskowa – zwłaszcza że na wszystkie możliwe słowa, Charon wyrył jej na skórze akurat imię Ariela.

Sama Alessia wydawała się tym nie przejmować. Spojrzała na mnie, westchnęła, po czym opuściła koszulkę, przysłaniając cięcia.

– To nic takiego. Wyjątkowo ładna blizna – stwierdziła takim tonem, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie. – Rany... Mamo, ty płaczesz?

Dopiero jej słowa mnie otrzeźwiły. Otarłam oczy, ale tak naprawdę uspokoiłam się dopiero w chwili, w której Ali wpadła mi w ramiona. To nie był pierwszy raz, kiedy trzymając ją w ramionach, czułam się tak, jakbym to ja była dzieckiem, a nie odwrotnie. Wciąż zapominałam, że miałam przed sobą o blisko wiek starszą ode mnie kobietę, na dodatek kapłankę – i to taką, która od maleńkości podziwiała Isabeau. To już od dawna nie była moja malutka Alessia, którą nade wszystko pragnęłam bronić, nie tylko przed niebezpieczeństwem, ale również pułapką, którą potrafił być jej własny organizm.

Zresztą czego tak naprawdę spodziewałam się po kimś, w kogo żyłach płynęła krew Licavolich? Ta dziewczyna była silna, a ja nigdy nie powinnam w to zwątpić.

Tak czy siak, dwa tygodnie minęły zdecydowanie zbyt szybko. Wiedziałam, że gdybym tylko poprosiła, Gabriel bez wahania przystałby na całkowity powrót do Miasta Nocy na stałe, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Była jeszcze Joce, nie wspominając o tym, że w Seattle zostawiliśmy niezły bałagan. Nie wątpiłam, że moi bliscy uporządkują wszystko na tyle, na ile było to możliwe, ale nie mogłam ot tak uciec. Nieobecność na uczelni tłumaczyłam chorobą, ale całkowite zniknięcie jak nic zostałoby źle odebrane. Łowcy, Ryan i Cassandra – to niejako tłumaczyło wszystko, nie wspominając o tym, że bardzo łatwo ściągnęłoby na nas niepotrzebną uwagę.

Postukałam palcami w komórkę. Minęło dość czasu, bym uznała, że sytuacja w Seattle została opanowana... Albo raczej że trwaliśmy w impasie, ale czy to było takie złe? Eksperymenty łowców zeszły gdzieś na dalszy plan, przynajmniej na razie. Jak długo nikt nie próbował nas zadźgać na środku ulicy, a po okolicy nie biegały niezrównoważone emocjonalnie dzieciaki, wszystko było w porządku. O Isobel wolałam nawet nie myśleć, choć i to wydawało się ryzykownym posunięciem.

Rutyna bywała zgubna, zwłaszcza że zdawaliśmy sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń. Z drugiej strony, wszyscy potrzebowaliśmy jej na tyle mocno, by chcieć podjąć ryzyko.

Bez większego zastanowienia wystukałam odpowiedź.


Będziesz miała mnie dość!


Uśmiechnęłam się, po czym wysłałam wiadomość. Sama byłam podekscytowana na myśl o nadchodzącym weekendzie. Zgodnie z planem mieliśmy spędzić kolejne trzy dni razem, a potem wrócić prosto na otwarcie klubu – i to w szerszym gronie. Alice nie wybaczyłaby nam, gdyby którekolwiek z nas zabrakło podczas uroczystości, którą planowała przez tyle czasu. Inna sprawa, że miała dość powodów, by przy każdej możliwej okazji dręczyć Ali.

Telefon znów zawibrował, ale tym razem wiadomość wydała mi się jednoznacznie kończyć rozmowę. Odesłałam córce całusa, po czym wsunęłam komórkę do kieszeni i w końcu skupiłam się na kubku wystygłej już kawy. Było wcześniej, a ja nie mogłam, a tym bardziej nie chciałam spać.

Gdzieś za plecami wyczułam delikatny ruch. Nawet nie drgnęłam, w zamian uśmiechając się, aż nazbyt świadoma, że intruz przesunął się bliżej. Wystarczyło kilka kolejnych sekund, by od tyłu objęły mnie ciepłe, znajome ramiona, a rozgrzane wargi musnęły kark. Natychmiast wyprostowałam się, po czym odwróciłam na tyle, by bez wstawania z krzesła móc spojrzeć wprost w czarne oczy wpatrzonego we mnie Gabriela.

– Musisz przestać wymykać mi się z łóżka – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością.

Parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Nie odpowiedziałam od razu, zbytnio skupiona na pocałunku, który złożył na moich ustach. Palce machinalnie wsunęłam we włosy męża, ostatecznie przesuwając dłoń niżej, by podrażnić paznokciami jego kark. Warknął, po czym bardziej stanowczo przygarnął mnie do siebie, nie pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko poderwać się na równe nogi.

– Wybierałam się na uczelnię – wyjaśniłam, gdy tylko pozwolił mi zaczerpnąć tchu.

Chciałam znów go pocałować, tym razem ze swojej inicjatywy, ale nie dał mi po temu okazji. Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach – na tyle stanowczo, by znów usadzić mnie na kuchennym krześle.

– Już? – Brwi Gabriela powędrowały ku górze. – Myślałem, że...

Urwał, ale tak naprawdę nie musiał niczego tłumaczyć. Jedynie się uśmiechnęłam, bynajmniej nie zaskoczona tym, że wolał mieć mnie przy sobie.

– Muszę w końcu się tam pojawić, jeśli chcę zostać. Zresztą sam wysłałeś mnie na studia – przypomniałam. Wywróciłam oczyma, gdy podchwyciłam wyraz jego twarzy. – Carlisle załatwił co mógł, ale nie mogę chorować w nieskończoność. No i nie chcę, zresztą... – Westchnęłam, po czym bezceremonialnie oswobodziłam się z objęć Gabriela. Zaskoczyłam go na tyle, że jednak mnie puścił, choć przez cały czas z uwagą obserwował każdy mój ruch. – Mam wrażenie, że jeśli nie zrobię tego teraz, nie wrócę wcale.

– Możliwe, że wcale tego nie chcesz – zauważył przytomnie. Raptownie spoważniał, wyraźnie zaniepokojony. – Mi amore... Wiesz, że nie jesteś mi niczego winna? To znaczy...

– Wiem – zapewniłam go pośpiesznie. Jakby musiał mi się tłumaczyć! Załatwione podstępem czy nie, miejsce na ASP było czymś, czego naprawdę chciałam. – Ale chcę. Tak sądzę.

Zacisnęłam usta, z dwojga złego woląc milczeć. Dlaczego to brzmiało tak źle? To nie tak, że chciałam rzucić studia – wręcz przeciwnie. Jakaś cząstka mnie tęskniła za zajęciami, malowaniem i atmosferą, która panowała na uczelni. Pomijając komplikacje, które pojawiły się, kiedy poznałam Cassandrę, nauka była przyjemna. Gabriel dobrze wiedział, co robi, kiedy wysyłał aplikację w moim imieniu.

Prawdziwy problem polegał na tym, że studia wydawały się przyziemne i zdecydowanie zbyt proste. To był ten element ludzkiego życia, który paradoksalnie wydawał mi się nierzeczywisty, kiedy w grę wchodziły poważniejsze kłopoty. Choćby utknięcie w formie pozbawionej ciała kropli astralnej nie brzmiało jak coś, co można by wpisać jako powód nieobecności. Czy w ogóle jakiekolwiek zwolnienie obejmowało takie ekscesy, nawet jeśli wystawiający je lekarz był kilkuwiekowym wampirem?

Tyle że nie chciałam rezygnować z uczelni. Nie miałam poczucia, że w ten sposób zawiodę siebie albo Gabriela – w końcu dobrze wiedziałam, że niezależnie od decyzji mąż zawsze stał po mojej stronie. Tak naprawdę w całym tym szaleństwie potrzebowałam czegoś stałego, zwłaszcza teraz, gdy wszystko zaczynało się układać. Choć wróciłam, wciąż czułam się dziwnie – jakby oderwana od rzeczywistości i życia, które zdążyliśmy poukładać w Seattle. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystko raz po raz się rozpadało, uciekając mi między palcami. To tak jakby dom przestał być domem, skoro przez długi czas każde z nas było nieosiągalne.

Ale teraz wszystko wróciło do normy. Wierzyłam to całą sobą, wraz z każdym tygodniem spokoju utwierdzając się w przekonaniu, że najgorsze mieliśmy za sobą. Pragnęłam żyć przyziemnymi sprawami: ślubem córki, otwarciem klubu i uczelnią. Prostymi rzeczami, które powinny być oczywiste. Chwytałam się wszystkiego, co tylko było w stanie sprawić, bym poczuła się pewnie – jak ktoś, kto faktycznie żył, a nie był błąkającym się gdzieś między jawą a snem cieniem.

Gabriel milczał, ale to nie miało znaczenia. Kiedy znów znalazł się obok, bez słowa biorąc mnie w ramiona, zorientowałam się, że to był jeden z tych momentów, w których żadna rozmowa nie była potrzebna. Bez słowa wtuliłam się w jego tors, palce machinalnie zaciskając na przodzie jego koszuli. To był drobny, pozornie nic nieznaczący gest, na którym przyłapywałam się coraz częściej. Trzymałam go blisko, wręcz kurczowo, zupełnie jakby w każdej chwili mógł zniknąć – albo jakby coś mogło wyrwać z jego ramion mnie.

– Mam z tobą jechać? – usłyszałam tuż przy uchu.

Nerwowo przygryzłam dolną wargę. Uniosłam głowę, by spojrzeć w te znajome, jakże ukochane oczy – czarne i głębokie niczym dwie czarne dziury. Patrzył na mnie uważnie, w przenikliwy sposób, choć nie na tyle, bym poczuła się z tym nieswojo. Na pewno nie tak, bym powstrzymała się przed wymuszeniem kolejnego pocałunku, który odwlókł w czasie odpowiedź.

A potem kolejnego. I jeszcze jednego. Wystarczyła chwila, żebyśmy znaleźli stały rytm, równie prosty i naturalny, co i uderzenia serca. Dłonie Gabriela przesunęły się wzdłuż mojego ciała, ostatecznie lądując na moich biodrach. Przesunął mnie bliżej, oplatając tak ciasno, że na moment zabrakło mi tchu. Tulił mnie do siebie, odwzajemniając kolejne pocałunki i z każdym kolejnym wydając się komunikować jedno: bądź obok. Nie powiedział tego wprost, ale tak naprawdę nie musiał, zwłaszcza w ostatnim czasie wyraźnie nie paląc się do tego, by choć na moment zostawić mnie samą.

Och, Gabrielu...

Zmierzwiłam mu włosy. Dłonie ułożyłam na obu policzkach, przesuwając po przyjemnie ciepłej skórze. Wodziłam palcami po jego twarzy, jakbym chciała nauczyć się jej na nowo, choć przecież znałam ją tak dobrze. Jego również, a przynajmniej w to wierzyłam aż do momentu, w którym okazywał się zdolny posunąć się dalej – zdecydowanie zbyt daleko, bym mogła pozostać wobec tego w pełni obojętna.

Niech go szlag. Wciąż nie wybaczyłam mu tego, że jak skończony idiota popędził wprost do Isobel, ryzykując życie tylko po to, by odzyskać mnie. Wierzyłam, że byłby skłonny wejść w układ z samym diabłem, gdyby zaszła taka potrzeba. Ba! Obiecał mi to, już lata temu twierdząc, że dla mnie zstąpiłby aż do bram piekieł, jeśli tego wymagałaby sytuacja. Musiałabym oślepnąć, by nie dostrzegać tej mrocznej, niepokojącej natury męża. Gdzieś tam była zawsze, ale nawet ta świadomość nie była w stanie zmusić mnie do odwrócenia się od Gabriela. Och, wręcz przeciwnie – kochałam go całą sobą.

Mimo wszystko czułam, że coś mi umykało. Wciąż miałam ochotę porządnie potrząsnąć nim za to, co zrobił albo przynajmniej dać mu w twarz – po czasie, ale jednak. W przeciwieństwie do jego sióstr nie potrafiłam zdobyć się na czynienie mu wymówek, ale na samo wspomnienie i tak skakało mi ciśnienie. „Ważne, że jesteśmy cali... Wszyscy, również on" – powtarzałam sobie niczym mantrę, ale w pamięci wciąż miałam moment, w którym zobaczyłam Gabriela w ramionach Amelie. Pamiętałam jej szept, wyraz twarzy i towarzyszące mi poczucie, że wydarzyło się cos niedobrego. Do tej pory miałam pewność, że umykało mi coś istotnego, ale nie poruszałam tematu, aż nazbyt świadoma, że mąż najpewniej nie odpowie mi tak jak mogłabym sobie tego życzyć. Nigdy tak naprawdę nie wyjaśnił mi, czego chciała od niego pierwotna – ta sama, którą od zawsze darzył tak wielkim szacunkiem.

Prawie jak na placu. W dniu wygnania Isobel z Miasta Nocy również zastałam Amelie u jego boku i – cholera – wciąż byłam gotowa przysiąc, że tylko jej interwencji zawdzięczał życie.

Mi amore?

Westchnęłam, wyrwana z zamyślenia. Uniosłam głowę, kolejny raz napotykając przenikliwe spojrzenie ciemnych tęczówek.

– Wszystko gra – zapewniłam, mimo wszystko naprawdę w to wierząc. – Jeśli naprawdę musisz, możesz ze mną pojechać, ale oboje wiemy, że nie ma takiej potrzeby. Idę wyjaśniać sprawy w dziekanacie. Wrócę raz dwa, więc... No chyba że masz ochotę posiedzieć w samochodzie albo pod drzwiami.

– Więc nie masz zajęć. – Gabriel odetchnął. Potrząsnął z niedowierzaniem głową, jakby zaskoczony wnioskami, które przyszły mu do głowy.

– Nie mam i nie wiem, kiedy będę miała. Straciłam tyle, że wcale się nie zdziwię, jeśli będę musiała zacząć semestr od nowa. – Wzruszyłam ramionami, bynajmniej niezmartwiona taką perspektywą. Nie miałam powodów, by obawiać się przeciągnięcia studiów albo pośpiesznego nadrabiania zaległości. – Ale chyba tego potrzebuję. Czegoś... stałego.

Jeszcze kiedy mówiłam, Gabriel bardziej stanowczo ujął mnie za rękę. Obserwowałam go uważnie, gdy z czułością przycisnął wierzch mojej dłoni do ust. To był w pełni naturalny, niewymuszony gest. Pozwalałam, by muskał wargami moją skórę, czując przy tym jak uchodzi ze mnie całe napięcie.

Do czasu.

– Więc co jeszcze cię martwi?

Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Zaprzeczanie albo pytanie o to, skąd wiedział, mijało się z celem. Ciepło, które nagle poczułam w piersi, wydawało się mówić samo za siebie. Łącząca nas więź wydawała się wyraźniejsza niż kiedykolwiek, a może to ja zupełnie machinalnie poświęcałam więcej uwagi dopiero co odzyskanej więzi. Oczami wyobraźni niemalże widziałam złocistą nić, która łączyła mnie z Gabrielem, jednoznacznie informując do kogo należałam.

Oczywiście, że wiedział, że coś mnie dręczyło. To mogła być drobna zmiana w nastroju albo konkretne emocje – bez znaczenia, bo Gabriel i tak był w stanie bezbłędnie wychwycić te zmiany.

Westchnęłam, po czym wymownie zerknęłam ku górze, spoglądając w sufit.

– Mamy ducha na piętrze – oznajmiłam wprost.

Nie tego się spodziewał. Drgnął, po czym podążył wzrokiem za moim spojrzeniem, również spoglądając ku górze. Przez jego twarz przemknął cień. W pokoju Joce zapanowała cisza, ale i tak dobrze zrozumiał, co miała na myśli.

– Ta jej... przyjaciółka?

Skinęłam głową. Gabriel nieznacznie się rozluźnił, a ja ledwo powstrzymałam od wywrócenia oczami, kiedy zorientowałam się, o kim tak naprawdę myślał. Po tym jak sama poznałam Dallasa, nie potrafiłam mieć do niego pretensji nawet o to, że akurat przy nim Joce spotkał ten nieszczęsny wypadek z oknem. Tak naprawdę już od jakiegoś czasu dziewczyna nie zająknęła się na jego temat nawet słowem.

– Rosa – potwierdziłam, chcąc przerwać przeciągające się milczenie. – Słyszałam, że rozmawiały zanim przyszedłeś... To znaczy Joce mówiła – poprawiłam się niechętnie.

– No, tak...

Po tonie Gabriela poznałam, że to wcale nie było aż takie oczywiste. Znów spojrzał ku górze, z uporem wpatrując się w sufit, jakby mógł w ten sposób przeniknąć go wzrokiem.

– Jest miła. Czasem żałuję, że już nie mogę z nią porozmawiać – wypaliłam.

Doczekałam się nieco zaskoczonego parsknięcia śmiechem.

– To była Rufusa – przypomniał, choć i to zabrzmiało tak, jakby wciąż nie dowierzał takiemu stanowi rzeczy. – Nie wiem na ile możemy jej w tej sytuacji ufać.

– Gabriel – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Tak ci tylko przypomnę, że mówisz o mężu własnej siostry.

Jedynie znów się zaśmiał. Dłonią przesunął wzdłuż mojego kręgosłupa, przy okazji skutecznie przyprawiając mnie o dreszcze.

– Layla jest wyjątkiem potwierdzającym regułę – stwierdził, po czym raptownie spoważniał. – Zresztą nie o tę całą Rosę w tym chodzi. Wierzę, że chce dobrze, skoro tyle czasu czuwa nad małą.

– Więc o co? – zaniepokoiłam się, nagle zaalarmowana. Coś w jego słowach i zachowaniu dało mi do myślenia.

Wyglądał na chętnego, żeby odpowiedzieć, ale właśnie wtedy jak na zawołanie od strony schodów doszły nas ciche kroki. Jocelyne w końcu zdecydowała się zejść na dół, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Rosa zniknęła,

– Później ci powiem – obiecał mi jeszcze Gabriel.

Skinęłam głową, bynajmniej nie przekonana. Jeśli faktycznie coś było nie tak, czekanie niekoniecznie mi odpowiadało, ale z drugiej strony...

Wysiliłam się na uśmiech, kiedy w kuchni pojawiła się Joce. Wyglądała blado, ale była w pełni przytomna. Nie zaskoczyło mnie to, zwłaszcza że słyszałam, że nie spała już od jakiegoś czasu, ale nie skomentowałam tego nawet słowem.

Zanim którekolwiek z nas zdążyło cokolwiek powiedzieć, córka bezceremonialnie ruszyła ku mnie. Szybkim krokiem pokonała dzielącą nad odległość i po prostu się we mnie wtuliła, nie pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko przygarnąć ją do siebie. Stałam, obejmowałam ją i całą sobą czułam, że nie byłam w stanie zdziałać niczego więcej.

Może i na jakiś czas sama stałam się duchem, ale nigdy tak naprawdę nie miałam być w stanie zrozumieć nekromantki.

I czułam się z tym źle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro