Osiemdziesiąt pięć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isobel

Jej przybycie nie po raz pierwszy zostało okraszone zamieszaniem. Przyjęła to z niejaką satysfakcją, nawet nie próbując ukrywać swojej obecności. To, że wyczuli ją ot tak i z miejsca zaczęli się bać, okazało się wystarczająco satysfakcjonujące, nawet jeśli wciąż nie lubiła tutaj przychodzić. Być może popełniała błąd, poświęcając swoim dzieciom tak mało uwagi, ale prawda była taka, że Isobel czuła do tych istot wyłącznie niechęć.

Cienie krążyły wokół niej, raz po raz ocierając się o odsłonięte ramiona. Wampirzyca raz po raz wyciągała rękę, pozwalając, by muskały jej dłoń, łasząc się niczym jakieś upiorne koty. Przynajmniej one jedne okazały się wierne i jakkolwiek przydatne. Zupełnie inaczej niż ta zabijająca się wzajemnie, nieokrzesana hołota.

Isobel zawahała się. Ile tym razem miała usłyszeć od Simona? Ostatnio z dziesiątki zrobiła się siódemka. Zarzekał się, że jakoś to naprawi i poświeci swoim tworom więcej uwagi, jednak to już od dłuższego czasu nie miało dla niej znaczenia. Gdyby chciała młodych wampirów, sama by je sobie stworzyła. Dawała Simonowi wolną rękę, by była ciekawa, jak daleko zdoła się posunąć, ale miała do niego coraz mniej cierpliwości. Może i był niezwykle inteligentny, ale wciąż pozostawał nowo narodzonym – dokładnie tak jak i ci, których próbował tworzyć. Miała wrażenie, że jak każdy młodziak zachłysnął się tym światem, za fascynujące uważając możliwości, które zweryfikowało już wielu przed nim.

Nie zmieniało to jednak faktu, że pozostawał jednym z niewielu, którzy pozostali jej wierni. Ceniła oddanie, tak jak i możliwości, którymi dysponował. Sposób, w jaki wyzwalał w innych ludzką naturę, za którymś razem mógł okazać się jednak zbawienny.

Wciąż czuła poruszenie skrywających się poza zasięgiem jej wzroku istot. Bez pośpiechu wkroczyła do magazynów, nasłuchując i niemalże spodziewając się, że na powitanie jednak ktoś spróbuje na nią skoczyć. To jedno mogła wybaczyć, zwłaszcza że żadna z tych istot nie stanowiła faktycznego zagrożenia. Gdyby Isobel zapragnęła, mogłaby zetrzeć ją z powierzchni ziemi, ale to wydawało się stratą czasu i marnotrawstwem.

Tego dnia jednak Isobel powitała wyłącznie cisza. To było coś nowego – nienaturalny wręcz spokój, który w równym stopniu ją zaskoczył i zaniepokoił. Przystanęła, dla pewności wysyłając myśl sondującą, by lepiej ocenić, co działo się w budynku. Urocze stworzenia Simona zwykle trzymały się razem, zresztą przecież wciąż czuła przesycający powietrze strach, ale...

A potem jej uszu dobiegł rozdzierający wrzask. Coś poruszyło się w ciemnościach, przemykając gdzieś na granicy spojrzenia pierwotnej.

Pani?, rozbrzmiało w jej głowie. Cienie znów zawirowały, gotowe ją obronić, gdyby zaszła taka potrzeba.

– Trzymajcie się przy mnie – poleciła wypranym z jakichkolwiek emocji głosem.

Nie otrzymała odpowiedzi, ale sposób w jaki demony zacieśniły krąg, mówił sam za siebie. Isobel bez chwili wahania ruszyła naprzód, dla pewności przywołując moc. Złocista energia krążyła w jej ciele, wypełniając żyły, w których już od dawien dawna nie dało uświadczyć się krwi. Skumulowanie telepatii okazało się dziecinnie proste. Co jak co, ale pod tym względem nigdy nie pozostawała bezbronna – i to nawet mimo tego, że jej godne pożałowania dzieci lata wcześniej odcięły ją od siebie.

Nie potrzebowała ich. Nie potrzebowała żadnego ze zdrajców, żeby poradzić sobie z przeżyciem.

W pamięci wciąż miała krzyk, który usłyszała zaledwie chwilę wcześniej, a który urwał się tak nagle, że równie dobrze mógł być wytworem wyobraźni. Stąpała ostrożnie, obojętnie spoglądając przed siebie. Miejsce, w którym się znajdowała, niezmiennie napawało ją obrzydzeniem. Ta okolica, rozpadający się budynek i poczucie, że zaniedbany magazyn w niczym nie dorównywał warunkom, do których przywykła jako królowa. Miała ochotę jak najszybciej wrócić do swojego eleganckiego apartamentu w innej części miasta, ale to musiało zaczekać.

Przestąpiła nad szklanymi odłamkami, których nikt nie uprzątnął od jej ostatniej wizyty. Chyba, bo z powodzeniem mogło okazać się, że w międzyczasie ucierpiało kolejne okno, nie tylko to, które wybiła pewnym nieszczęsnym młodziakiem, który tydzień wcześniej odważył się jej podpaść. Pragnęła obdarować swoje dzieci przynajmniej częściowym zaufaniem, ale jej cierpliwość od zawsze miała granice. To, na ile mogła sobie pozwolić na upokorzenia, również.

Odłamki zagrzechotały, kiedy potrąciła jeden czubkiem buta. Zawahała się, nasłuchując, by upewnić się, czy hałas ściągnie czyjąkolwiek uwagę, ale znów odpowiedziała jej cisza. Wtedy nabrała pewności, że coś było nie tak, choć jeszcze nie potrafiła zweryfikować co. To, że Simon już na wstępie nie wyszedł jej na spotkanie, również wydawało się mówić samo za siebie.

Jeśli teraz to ty mnie zdradziłeś...

Ale to w żadnym razie do niego nie pasowało. Isobel miała wielu towarzyszy w przeszłości, jednak żadne nie wydawał się aż tak naiwnie zapatrzony w obietnice, których wcale nie musiała pokrywać. Simon pod każdym względem pozostawał szalony. To było coś więcej, niż tylko wdzięczność i pragnienie wykazania się przed nią. Rodzaj niebezpiecznych zapędów, których nie zamierzała hamować, szczerze ciekawa, dokąd mogły zaprowadzić. Co prawda podejrzewała, że najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem pozostawała szybka śmierć, ale to nie miało znaczenia. Może przynajmniej wcześniej miał dostarczyć jej trochę rozrywki.

No i był wierny. Tak jak i Jaques, a to mimo wszystko potrafiła docenić.

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której wyczuła cudzą obecność. W następnej sekundzie coś ze świstem przecięło powietrze, zmierzając ku miejsca, w którym stała. Nawet nie zastanawiała się nad reakcją, błyskawicznie usuwając się z drogi czegoś, co ostatecznie okazało się długim, ciężkim łańcuchem. Metal z impetem uderzył w ziemie, wcześniej młócąc przestrzeń tuż za jej plecami.

Usłyszała śmiech, niepokojący i bez wątpienia należący do mężczyzny. Sama przyjęła go bez większych emocji, spokojnie stojąc aż do momentu, w którym znów usłyszała zbliżający się łańcuch. Tym razem bez wahania wyciągnęła rękę, chwytając za drugi koniec. Instynkt podpowiedział jej, że metal przesycony był srebrem, ale poza dyskomfortem, obecność kruszcu nie zrobiła na pierwotnej żadnego wrażenia. Przeciwnie – rozdrażniła ją na tyle, by zdecydowała się mocniej pociągnąć za łańcuch, zmuszając istotę po drugiej stronie do ujawnienia się.

Przeciwnik znów się roześmiał. Ujawnił się zbyt szybko, by uwierzyła, że miała go w garści. Musiała być czujna, zwłaszcza że aż nazbyt dobrze wiedziała, kogo miała przed sobą.

– Całkiem nieźle. Powiedziałbym, że to coś, czego oczekiwałbym po wampirzej królowej – stwierdził cicho Charon, bez pośpiechu podchodząc bliżej.

Niewiele zmienił się przez te wieki. Pamiętała ten ton i szelmowski, bezczelny uśmiech – jednoznaczne oznaki tego, że zdecydowanie nie miał jej za królową. Znała jego podejście do wampirów i hybryd, które sama ceniła, podczas gdy on z zimną krwią chętnie by wymordował, uważając za coś niegodnego istnienia. Nie pamiętała już, ile krwi przelał, kiedy ostatnim razem wspólnie chodzili po ziemi, ale to nie miało znaczenia. Mogła mu na to pozwolić, jak długo ich interesy nie stawały w sprzeczności do siebie.

Nie odpowiedziała od razu. Dumnie uniosła głowę, po czym raz jeszcze szarpnęła za łańcuch – tylko raz, tak dla podkreślenia tego, że nie zamierzała mu ustąpić. Prychnął, ale nie zareagował, posłusznie zabierając broń, kiedy w końcu puściła ją od swojej strony. Łańcuch znów zagrzechotał, kiedy mężczyzna przyciągnął go do siebie, z wprawą zwijając tak, by w razie potrzeby znów móc cisnąć nim przed siebie.

– Zapytałabym, co tutaj robisz, ale nie muszę. Zaczynam rozumieć, dlaczego żadne z moich dzieci nie przyszło mnie przywitać – oznajmiła ze spokojem. Nie poczuła żalu czy choćby rozczarowania. I tak utknęła w martwym punkcie już jakiś czas temu. – Słyszałam o twoim powrocie.

– To dobrze. Zawsze wolałem to niż ukrywanie się.

Z trudem powstrzymała grymas. Wiedziała, do czego pił, ale zdecydowanie nie zamierzała dawać mu tej przyjemności. Mogła upaść, znieść wielokrotną zdradę i nieudolnie miotać się po mieście, bezskutecznie szukając sprzymierzeńców, ale to nie zmieniało najważniejszego – tego, że ktoś taki jak Charon zdecydowanie nie miał jej upokorzyć.

Coś nie tak, pani?, wyszeptał jeden z cieni. Czuła, że wciąż krążyły wokół niej, dodatkowo pobudzone przez negatywne emocje. Mogła próbować oszukać Charona, ale nie je, tak jednak było lepiej. Mniej praktyczne od Rafaela czy też nie, te demony również miały swoje zalety – choćby to, że mogła porozumiewać się z nimi niemalże bez słów.

– Ukrywanie... – Uśmiechnęła się chłodno. – Jak wiec powinnam nazwać tę nagłą ciszę? Ostatni trop urwał się we Florencji, tak jak i mój tutaj...

Skwitował jej słowa niemalże serdecznym śmiechem, ale wiedziała to tylko pozory. Isobel ani trochę nie zdziwiło, że chwilę później z dzikim warknięciem znów wymierzył w nią łańcuch. Oczywiście, że nie był w stanie nawet jej zadrasnąć, ale to nie miało znaczenia. Chodziło o coś więcej niż tylko to, żeby wzajemnie się pozabijać.

Odskoczyła. Tym razem dał jej mniej czasu na kolejną reakcję, prawie natychmiast ponawiając atak. Zmienił taktykę, o czym przekonała się, kiedy zaatakował od dołu, próbując podciąć jej nogi. W porę wzbiła się w powietrze, z łatwością wyskakując na kilka dobrych metrów. W następnej sekundzie wylądowała na jednej z ciągnących się pod sufitem belek, z lekkością balansując na niej, żeby utrzymać równowagę.

Nie widziała jego twarzy, ale po gardłowym warknięciu, które z siebie wydał, wyczuła, że Charon się uśmiechnął.

– Daj spokój. Wiesz, że lubię, kiedy próbujecie uciekać.

Och, nie wątpiła. Mogłaby powiedzieć to samo, zwłaszcza w ostatnim czasie nie mając innej rozrywki. Pod wieloma względami słuchanie błagań potrafiło być zabawne, tak jak i pogoń za zwierzyną.

Trochę inaczej sprawy miały się, kiedy ktokolwiek to ją próbował traktować jak ofiarę. Charona przynajmniej mogła określić mianem godnego przeciwnika, ale i tak konieczność ponownej ucieczki jedynie bardziej wampirzycę rozjuszyła.

Wiedziała, że się poruszył. Czegokolwiek nie sugerowałyby jego gabaryty i broń, którą się posługiwał, przemieszczanie się przyszło mu równie lekko, co i jej. Bardziej wyczuła niż faktycznie zauważyła, że wspiął się wyżej, odbił od ściany i ponowił atak, próbując strącić Isobel z powrotem na ziemię. Nie zamierzała mu na to pozwolić, błyskawicznie przeskakując z miejsca na miejsce, póki nie poczuła, że grunt usuwa jej się spod stóp, zmiażdżony siłą ataku.

Podtrzymująca strop konstrukcja zapadła się. Isobel nie miała innego wyboru, jak tylko zeskoczyć, lekko lądując na ziemi. Wyczuła, że wylądował za nią. To, że ją obserwował, okazało się aż nadto oczywiste – jej instynkt wręcz krzyczał, że powinna być ostrożna.

Gdyby nie obecność demonów, może nawet poczułaby się zaniepokojona.

Usłyszała zgrzyt łańcucha. To i huk, kiedy metal natrafił na niewidzialną barierę, niezdolny dosięgnąć pleców królowej. Uśmiechnęła się – w pozbawiony wesołości, pełen wyższości sposób. Dopiero po chwili zdecydowała się odwrócić, by spojrzeć na swojego przeciwnika, z niejaka satysfakcją odkrywając, że przez jego twarz przemknął cień. To była zaledwie chwilowa konsternacja, ale wystarczyła. To, że zdołała go zaskoczyć, mówiło samo za siebie.

A potem Charon się roześmiał – w sposób, który nie miał w sobie nic ludzkiego. Wtedy nabrała pewności, że gdyby była jedną z jego bezbronnych zabawek, to byłby dobry moment na to, żeby popełnić samobójstwo, byleby nie sprawdzać, jak daleko mogła posunąć się ta istota.

Ale przecież nie była.

– Więc jednak... Jednak krążysz w mroku nawet teraz – ocenił mężczyzna. Znów się zaśmiał, jednocześnie z wprawą owijając łańcuch wokół ramienia. – Upadła czy nie, wciąż nie jesteś bezbronna.

– Nie wiem skąd jakiekolwiek wątpliwości. Zresztą nie jestem jedyną, która przekroczyła granice, czyż nie?

Nie wyczuwała ingerencji Ciemności w tym, co wiązało się z Charonem, ale to nie miało znaczenia. I bez oglądania się wiedziała, że swobodnie dotykał srebra, nie obawiając się, że to mogłoby go zranić. Już za czasów własnej świetności słyszała różne rzeczy na jego temat – nie tylko o okrucieństwie, ale rzekomej nieśmiertelności, wielokrotnie wykraczającej poza to, co wiązało się z dziećmi księżyca. Wydawał się odporny na wszystkie znane praktyki, ze srebrem na czele. Myśl o niemożliwym do zranienia potworze przerażała, a jakby tego było, najwyraźniej była pod każdym względem prawdziwa.

Jeśli to dar bogini, to ktoś tu chyba bardzo, ale to bardzo nienawidzi tych, których upiera się nazwać dziećmi, zadrwiła, po cichu licząc na to, że Selene – gdziekolwiek była – słuchała. Nie żeby przez lata jakiekolwiek zarzuty robiły na rzekomej bogini wrażenie.

Jeśli istniała, tak jak twierdzili wszyscy wokół, najwyraźniej była bardziej okrutna niż Isobel kiedykolwiek mogłaby się stać.

– Nie wiem, czy podoba mi się, że właśnie nas porównujesz – ocenił mężczyzna.

Tym razem to ona się roześmiała – w pełen niedowierzania, na swój sposób szczery sposób. Och, do takiego doszedł wniosków?

– Nie śmiałabym. To byłaby obraza dla mnie.

Nic nie wskazywało na to, żeby jej słowa zrobiły na Charonie wrażenie. Ne zaatakował po raz kolejny, choć nie wątpiła, że zamierzał to zrobić.

Zaintrygowana, z wolna odwróciła się, żeby jednak na niego spojrzeć. Demony wciąż krążyły wokół niej, tak jak i moc, którą w każdej chwili mogła wykorzystać. Ponowne stworzenie bariery, która zablokowałaby łańcuch, przyszłoby Isobel ot tak, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba.

Mam rację?, zwróciła się do swoich niewidzialnych towarzyszy. To nic od waszego ojca, czyż nie?

Ktoś inny układał się z synem księżyca, padło w odpowiedzi.

Nieznacznie skinęła głową. Tak podejrzewała, ale i tak poczuła się pewniej. Kolejny konflikt z Ciemnością był ostatnim, czego potrzebowała. Wciąż aż za dobrze pamiętała lekcję, której udzielił jej, kiedy próbowała dyktować mu warunki. Może i kierowała się dumą, ale to jeszcze nie znaczyło, że brakło jej zdrowego rozsądku.

Również ten podpowiadał jej, że nie miała szansy w pełni pokonać Charona. Zabicie tej istoty nie wchodziło w grę, ale... Och, mogła zrobić choć tyle, by wyjść z tej walki z uniesioną głową.

– To twoja metoda, królowo? – rzucił zaczepnym tonem. Gdyby nie wiedziała, że to niemożliwe, uznałaby, że jakimś cudem przenikał jej umysł. – Będziesz kryć się za swoimi sługami?

– To tylko garstka moich dzieci, które wciąż zachowały posłuszeństwo wobec mnie – odparła beztroskim tonem.

Nie spodobał jej się wyraz twarz wilkołaka. To, w jaki sposób uniósł kąciki ust...

Łańcuch znów przeciął powietrze, jednak tym razem nie został wycelowany w Isobel. Usłyszała zgrzyt, a potem zdławiony okrzyk, kiedy broń sięgnęła celu. W następnej sekundzie Charon szarpnięciem wyciągnął z cienia przerażoną, szarpiąca się wampirzycę. Walczyła, próbując zerwać metalową obręcz, która zacisnęła się wokół jej gardła, ale od nieudolnego szamotania się doprowadziła jedynie do tego, że wilkołak wzmocnił uścisk.

Dziewczyna zaległa na ziemi pomiędzy Charonem i Isobel. Skuliła się, bezgłośnie szlochając, choć tak naprawdę wcale nie potrzebowała powietrza. Królowa obrzuciła ją obojętnym spojrzeniem, rozpoznając w niej jedną z wampirzyc, które przemienił Simon. Tyle przynajmniej wywnioskowała, widząc pociemniałe z głodu tęczówki i poplątane, ciemne włosy. Patrząc na dziewczynę, Isobel poczuła jedynie rozdrażnienie. Jak na kogoś, kto miałby stać się jej poplecznikiem, młoda wampirzyca wyglądała nader żałośnie.

– P-pani... – wykrztusiła, zwracając błagalne spojrzenie ku Isobel. – Bogini... – poprawiła się, ale pierwotna puściła te słowa mimo uszu. – Wszyscy nie... żyją... nie żyją...

Mamrotała coś jeszcze, ale to już nie miało znaczenia. Isobel nawet się nie skrzywiła, wciąż beznamiętnie spoglądając na dziewczynę. Wyraz jej twarzy nie zmienił się, kiedy przeniosła wzrok na Charona.

– Umknęła ci – zauważyła ze spokojem. – Co za zaniedbanie. A tyle razy słyszałam, że nikt nie umyka Charonowi...

– Bo tak jest.

Jego reakcja była natychmiastowa. Szarpnięciem przyciągnął łańcuch, przy okazji podrywając już i tak przerażoną dziewczynę do pionu. Przyciągnął ją do siebie, by móc zacisnąć dłoń na jej ramieniu. Kiedy trzymał ją w taki sposób, wyglądało to niemal czule – prawie jak kochanek, który przymierzał się do złożenia na szyi lubej pocałunku albo...

A potem nocną ciszę przerwał dźwięk, który można by porównać do pękającego kamienia.

Nawet jeśli młódka próbowała krzyczeć, nie miała po temu okazji. Charon pozbawił ją głowy błyskawicznie, ciskając nią wprost pod nogi wciąż niewzruszonej Isobel. Pierwotna nawet się nie cofnęła, obojętnie spoglądając w martwe oczy i rozchylone w niemym okrzyku usta. Widywała podobne sceny tak wiele razy, że już dawno nie robiły na nią wrażenia.

Chapeau bas – zadrwiła, klaskając w dłonie. – Nie spodziewałam się po tobie niczego więcej.

Kpiła i nie próbowała tego ukrywać. Jeśli chciał się z tego powodu zemścić, musiał postarać się trochę bardziej. Czy naprawdę uważał, że zamierzała przejmować się życiem kogoś, kto może i nazywał ją boginią, ale pozostawał pod każdym względem bezużyteczny...?

Ale Charon nie wyglądał na rozeźlonego. Wciąż się uśmiechał, pozwalając ciału opaść na ziemię i znów przygarniając do siebie łańcuch. Sięgnął do kieszeni, niedbałym ruchem wyciągając z niej zapaliczkę. Isobel jedynie prychnęła, po czym machnięciem ręki sprawiła, że resztki wampirzycy same z siebie stanęły w ogniu. Co prawda starała się uciekać do zdolności Licavolich tak rzadko, jak tylko było to możliwe, ale na tyle mogła sobie pozwolić.

– Jak i ja po tobie – oznajmił wilkołak, z opóźnieniem odpowiadając na jej wcześniejszy zarzut. – Powiedziałbym nawet, że jestem usatysfakcjonowany. Jesteś bezduszna.

– I dlatego wciąż żyję.

– Możliwe. – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Oboje mamy swoje sposoby... I cele, które pozostają poza naszym zasięgiem.

Miała wrażenie, że tylko na to czekał. Uniosła brwi, mimo wszystko zaskoczona bezpośredniością, z jaką przeszedł do rzeczy. Tak, mogła się spodziewać, że cała ta szopka nie była tylko przypadkową demonstracją siły.

– Atakujesz mnie i oczekujesz pomocy? – zapytała, nie kryjąc rozbawienia.

– Upadłaś – odparł takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało. – Nie zapędzajmy sobie. Nie mam do ciebie szacunku, Isobel. Do żadnego z twojej rasy, odkąd zrobiła się... – Zacisnął usta, próbując powstrzymać grymas. – Ale wierzę w potęgę. I częściowo zgadzam się z wartościami, które wyznajesz?

Och... Bo sam pragniesz czegoś więcej, niż tylko rozlewu krwi?, zadrwiła, ale zachowała tę uwagę dla siebie. W zamian z zaciekawieniem spojrzała na swojego rozmówcę, wystarczająco zaintrygowana, by pozwalać mu mówić.

Na pewno wiedział, jak ją zaciekawić. Po takim przedstawieniu nawet jakby chciała, nie mogłaby pozostać względem niego obojętna.

– Hm... Mów dalej – poleciła, siląc się na spokój.

– Uznajmy to za... swego rodzaju układ. Widzisz, szukam kogoś. Od bardzo dawna – wyjaśnił tonem, który z miejsca dał jej do zrozumienia, że nie zamierzał rozwodzić się nad szczegółami. – Chciałem upewnić się, że nasza obecność w jednym marnym mieście nie doprowadzi do konfliktu.

Kąciki ust Isobel uniosły się ku górze.

– I jakie wnioski? Zdałam test?

– Jak na kogoś, kto ucieka się do nieczystych praktyk... – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Jak wspomniałem, na tę chwilę pragnę tylko jednego. Sam ją znajdę, ale tak sobie pomyślałem...

Kłamał. Może nie w pełni, ale była pewna, że tak jest. Nawet jeśli początkowo Charonowi faktycznie zależało na konkretnym celu, coś musiało ulec zmianie. W innym wypadku nie stałby teraz przed nią.

Ale i tę wiedzę postanowiła zachować dla siebie.

– Potrzebujesz mnie do odwrócenia uwagi? – zapytała w zamian. Drgnął i tyle wystarczyło, by pojęła, że trafiła w sedno. – Wyjdę na materialistkę, ale śmiem twierdzić, że układy działają, kiedy dają korzyści obu stronom.

– Oczywiście. W zasadzie powiedziałbym, że skorzystasz na tym dużo bardziej ode mnie – zapewnił, choć i to bez wątpienia musiało być kłamstwem. – Być może mogę zaoferować ci coś dużo korzystniejszego od Ciemności. I to za dużo niższą cenę...

W to też nie wierzyła, ale i tym razem powstrzymała się przed komentarza. Kiedy zaś zaczął mówić, po prostu stała i słuchała, przyjmując kolejne słowa w ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro